sobota, 21 grudnia 2013

Rozdział 13

Wyobraźcie sobie autokar pełen dzieciaków jadący na obóz letni. Już? Dobrze, to teraz wprowadzimy kilka zmian. Po pierwsze: kierowca autokaru to facet o oczach na całym ciele, których jest chyba ponad setka, po drugie: to nie są zwykłe dzieciaki tylko półbogowie, po trzecie: główną atrakcją jest tu magiczna broń, po czwarte: jestem tu też ja, nie tylko półbóg, ale też potomkini jakiegoś faraona, którego mumia leży teraz w jakimś muzeum, albo w egipskiej piramidzie i po piąte: nie jedziemy na zwykły obóz, tylko na Obóz Herosów. No i to już chyba wszystkie ważniejsze informacje. Niedawno wyjechaliśmy z miasta, Percy siedział z Annabeth a ja nie mieszałam się w to, niech się sobą nacieszą, ja sobie pogram w Angry Birds. Siedziałam za nimi rozłożona na dwóch miejscach ze słuchawkami w uszach, z których aktualnie leciało "Nothing Left To Say" Imagine Dragons, których uwielbiałam bardziej od Nutelli. No i tak w bardzo przyjemnej atmosferze strzelałam sobie do tych zielonych świń, które były tak niewychowane, że nie dawały się zabić! No co to za maniery ja się pytam?! Poczułam na sobie wzrok grupki młodszych obozowiczów, spojrzałam przelotnie na nich i uśmiechnęłam się. Popatrzyli na mnie niepewnie po czym wrócili do rozmowy. Może chodziło im o mój telefon? Chyba tylko ja miałam coś takiego ze sobą, normalni herosi nie używali komórek bo ściągały one potwory czy jakoś tak, mnie dziwnym trafem to ominęło. Pewnie to egipski wpływ, magowie nie musieli się tym martwić. To chyba można zaliczyć na plus mojego dziwnego pochodzenia, przynajmniej coś, bo lista minusów była zbyt długa. Poczułam klepnięcie w ramię. Obejrzałam się na miejsce za mną. Zza oparcia wyglądał blondyn o elfiej twarzy, niebieskich oczach i uśmieszku, który od razu zdradził, że prawdopodobnie mam do czynienia z potomkiem Hermesa. Ściszyłam muzykę i wyjęłam jedną słuchawkę z ucha.
- Hej. - przywitał się jakby już mnie znał.
- Hej. - odpowiedziałam blokując telefon.
- Nowa? Nigdy cię nie widziałem. - zapytał. Naprawdę bezpośredni, no nie powiem.
- Byłam na obozie kilka tygodni temu, długa historia. - wzruszyłam ramionami.
- No tak, nie jestem całoroczny. Czyli zgaduję, że nikt cię jeszcze nie uznał, tak? - uśmiechnął się w jakiś taki sposób, który od razu wywołał u mnie taką samą reakcję. - No tak, ja sklerotyk zapomniałem się przedstawić, James, syn Hermesa. - dodał wyciągając do mnie dłoń.
- Kate, córka Posejdona i mag dwudziestego pierwszego nomu i najbardziej nieogarnięte stworzenie, jakie chodziło po tym świecie. - odpowiedziałam siadając jakoś po ludzku. James bez skrępowania przeskoczył nad oparciami i usiadł obok mnie.
- No no, stary Posejdon rozmnożył się w drugim egzemplarzu? I co to jest mag i ten nom? Myślałem, że już nic mnie nie zdziwi. - chłopak popatrzył na mnie przenikliwym wzrokiem. Poczułam, że lekko się czerwienię.
- Co do Posejdona... no ja już nie wnikam co on robił z moją matką, chociaż to jest raczej wiadome, a co do reszty... No wyobraź sobie, że egipscy bogowie też istnieją, a ja jestem pra do potęgi "n" wnuczką jakiegoś faraona z czego wynika, że jestem magiem, czyli... no jakby jestem związana z bogami, no i... nie umiem tego wytłumaczyć. - zaczęłam się plątać we własnych słowach. Nienawidziłam kiedy nie potrafiłam czegoś wyjaśnić. Wiecie jak to jest, kiedy coś jest dla ciebie tak oczywiste, że nie potrzebujesz znać definicji? No ja właśnie teraz tak miałam. Zamknęłam oczy i spróbowałam się skupić. - Dobra, jeszcze raz, w starożytnym Egipcie faraonowie, kapłani i tacy tam wynaleźli magię... chyba, tak mi się wydaje, no i to wiązało się z tymi wszystkimi hieroglifami i takimi podobnymi, one działają jak zaklęcia. A z bogami, no to trochę inna historia, to tak jakby od nich się zaczęło, ludzie ich przywoływali żeby skorzystać z ich mocy... i tak naprawdę to nie wiem jak to wytłumaczyć, wiem jak to brzmi, ale tak właśnie jest.
James patrzył na mnie przez chwilę i już myślałam, że stwierdzi, że mam coś z głową, a on co? Zaśmiał się! Ale nie tak szyderczo czy coś, to był szczery śmiech, no i przyznam, że słodki szczery śmiech.
- Dobra, jakoś częściowo rozumiem. Czyli tak jakby jesteś księżniczką. - popatrzył na mnie z podejrzanym błyskiem w oku. Teraz to ja się zaśmiałam.
- Taka ze mnie księżniczka jak z Aresa dyplomata. - odpowiedziałam. Oboje się zaśmialiśmy. Nagle jego wzrok padł na mój telefon. Zauważyłam zmieszanie na jego twarzy. - Wiem, dziwne, ale jakimś cudem ja nie ryzykuję używając telefonów, jakoś u mnie nie przyciąga to potworów. - wyjaśniłam. Chłopak prawie natychmiast się otrząsnął i uśmiechnął się po raz kolejny.
- No... to coś czuję, że możesz ubić niezły interes ze mną i moim rodzeństwem, co ty na to? - zapytał.
- Zastanowię się... Zależy czego będziecie chcieli. - wzruszyłam ramionami. Uniosłam wzrok i co zobaczyłam? Mojego braciszka szczerzącego się do mnie znad oparcia! Och świetnie, zaraz coś palnie!
- No no, siostra... - wymruczał z podejrzanym uśmieszkiem na twarzy.
- No braciszek, ty już lepiej wracaj do swoich romansów. - pokazałam mu język.
***
To, co zobaczyłam po przyjeździe do obozu przerosło moje wyobrażenia, wcześniej nie spodziewałam się, że będzie tu tylu herosów! Po prostu mnie zatkało. Dzieciaki w różnym wieku biegały między domkami ze swoimi bagażami, albo witali się. Mój kumpel z autobusu pobiegł ze swoim rodzeństwem do domku Hermesa, Annabeth zostawiła nas i poszła przywitać się ze swoim rodzeństwem.
- Chodź, musisz kogoś poznać. - powiedział Percy ciągnąc mnie za ramię na Wzgórze Herosów. Zanim tam dotarliśmy mój genialny brat wpakował nas na rudowłosą dziewczynę. Stanęliśmy naprzeciw siebie. Miała długie, lekko kręcone włosy, zielone oczy, a twarz usianą piegami. Była ubrana w zieloną koszulkę i dżinsy popisane mazakami. - Rachel, akurat cię szukałem. - odezwał się Percy.
- Hej Percy i... - popatrzyła na mnie uśmiechając się przyjaźnie. Chyba wszyscy mieli dzisiaj jakiś taki dobry dzień, że ciągle się uśmiechali. 
- Kate, miło poznać, od kogo jesteś? - zapytałam. Percy i Rachel zaśmiali się jakbym opowiedziała jakiś dobry żart. O co im chodziło? No co? Tylko zapytałam o jej boskiego rodzica tak? Czemu ja zawsze muszę być nieświadomie zarąbiście zabawna, chociaż sama nie wiedziałam czemu? Echhh te moje dziwne talenty. - O co chodzi? - popatrzyłam na nich pytająco. 
- Rachel nie jest herosem. - odpowiedział Percy. Co? To ja nic nie rozumiem. Jak zawsze, może Annabeth miała rację z tym, że jestem drugim Glonomóżdżkiem? 
- Jestem wyrocznią. - dodała rudowłosa. - No wiesz, tak jak w starożytności i takie tam.
- Dobra, nic mnie już na tym świecie nie dziwi. Miło cie poznać. - podałam jej dłoń. 
- I wzajemnie. - uścisnęłyśmy sobie dłonie. Nic by się nie stało, ale Rachel nagle zesztywniała. W jej oczach coś błysnęło, jakby zielona mgiełka, która zaraz zniknęła. Poczułam się jakby między naszymi palcami przeskoczył prąd. Nagle stało się coś dziwnego. Wszystko jakby zaszło mgłą i zobaczyłam dziewczynę w staromodnej sukni ze sztyletem w dłoni. Wyciągała do mnie rękę, ale w tej chwili zniknęła. Szybko się od siebie odsunęłyśmy. Rachel wyglądała jakby zobaczyła ducha. Spojrzała na mnie jakby chciała coś wyczytać z mojej twarzy. Ja też nic nie rozumiałam. Czułam się jakbym zeszła z karuzeli po kilku godzinach jazdy.
- Co jest? - zapytał Percy wodząc między nami wzrokiem.
- Ja... Nie wiem. - wymamrotałam potrząsając głową. - Rachel? - dodałam patrząc na dziewczynę.
- Nie wiem, muszę pomyśleć. - wyjąkała mrugając oczami. Percy wyglądał na zaniepokojonego, chyba dla tego zacisnął dłonie na moich ramionach. Wymienili z Rachel spojrzenia i wieszczka szybko się z nami pożegnała i odeszła. Uniosłam wzrok na mojego brata.
- O co chodzi? - spytałam. - Tylko nie mów, że nic, bo widzę, że się martwisz. - dodałam.
- Nie wiem, ale na razie nie ma czym się martwić, chodź, rozpakujemy się i idziemy na kolację. - odpowiedział ruszając w stronę domków. 
***
Dzień minął jakoś podejrzanie szybko. Po kolacji poszliśmy na ognisko rozpoczynające obóz. Po kilku ogłoszeniach Chejrona, powtórzeniu zasad i takich tam duperelach niektórzy zaczęli śpiewać, ogień na środku amfiteatru sprawiał wrażenie jakby dosięgał samego nieba. Wszyscy zaczęli nadrabiać czas, przez który się nie widzieli... No i jakoś to leciało. Cały czas nie mogłam znaleźć Nico, chociaż sama nie wiem czemu go szukałam. No i co? Mój wzrok padł na syna Hadesa, akurat teraz. Naprawdę nie wiedziałam czemu mi tak zależało, może po prostu mnie intrygował, ja zawsze wpycham się tam, gdzie dzieje się coś interesującego. Podeszłam do niego i usiadłam obok. Popatrzył na mnie swoimi ciemnymi oczami, w których odbijał się blask ognia i chyba się uśmiechnął.
- Hej. - przywitałam się wymachując nogami. 
- Nie mów, że już tęsknisz. - odpowiedział.
- Też miło cię widzieć. - nie dałam się podejść. Popatrzył na mnie spod przymrużonych powiek i wywrócił oczami. Ha! Wygrywam, na mnie nie ma dziada! - Co słychać? - zapytałam jak gdyby nigdy nic.
- To co zawsze. - wzruszył ramionami. Nagle Chejron znowu pojawił się na środku amfiteatru, a obok niego Pan D. dyrektor obozu, Dionizos i tak dalej... Nie bardzo lubił swoją robotę. Szybko nas uciszyli i Chejron zaczął nawijać.
- Herosi! Mamy dla was niespodziankę. - wszyscy zaczęli szeptać między sobą - W te wakacje wspólnie z Obozem Jupiter urządzamy pierwsze w historii międzyobozowe igrzyska. Będą się one odbywać w obu obozach, w tym celu z pomocą Hefajstosa nasza arena treningowa została udoskonalona. Igrzyska będą polegać na dyscyplinach drużynowych i indywidualnych, z każdego obozu zostanie wybrana dwunastoosobowa reprezentacja. To na razie wszystko... - urwał a jego wzrok padł na Rachel. Dziewczyna znowu zesztywniała, z jej oczu i ust zaczęła wydobywać się zielona mgiełka i przemówiła głosem nienależącym do niej.
- Bliźniacze tablice od lat tysięcy poszukiwane, 
W świątyni nieznanej od wieków skrywane. 
Już cień Anioła Złotego na świat pada, 
Gdy syn niedoceniony zaklęcie wypowiada.
Historia znowu swój krąg zatacza,
Kiedy zapomniany potomek bunt wytacza... - i nagle urwała, chociaż byłam pewna, że nie był to koniec. Straciła przytomność, ale zanim upadła na podłogę złapało ją dwóch chłopaków. Wszyscy zrobili się strasznie niespokojni i na pewno nie chodziło o ogłoszenie Chejrona. Popatrzyłam na Nico pytająco.
- Co to było? - zapytałam.
- Przepowiednia. - odpowiedział krótko syn Hadesa.
- Ale... nie skończyła. - zmarszczyłam brwi.
- Wiem... ale nawet nieskończona źle wróży. Tylko nie rozumiem o co chodzi, nie było wspomnienia o herosach, albo bogach czy czymś takim. - stwierdził wstając ze swojego miejsca. Oboje pobiegliśmy do Chejrona, przy którym zbierali się już Percy, Annabeth, Jason, Piper i Leo. Wiedziałam, że wszyscy są tak jakby bohaterami obozu, Percy opowiedział mi o ich poprzednich problemach z Kronosem i Gają, dlatego wiedziałam też co to jest Obóz Jupiter.
- Nico, idźcie do domków. - nakazał centaur patrząc na naszą dwójkę.
- Ale... Może jakoś możemy pomóc! - zaprotestowałam.
- Kate, nie mieszaj się w to... - odezwał się Percy.
- Bo co?! Przypominam ci, że dalej nie wyjaśniło się gdzie zniknęła moja przyjaciółka, co nas zaatakowało wtedy pod szkołą i czemu były problemy z magią, więc nie mów mi, że jeżeli coś się dzieje mam się nie mieszać, bo wydaje mi się, że ja już jestem w to zamieszana. - przerwałam mu. Wszyscy popatrzyli na mnie z zaskoczeniem, jakby nie spodziewali się po mnie tak ostrego tonu.
- Kate, nie pomożesz nam z tą przepowiednią, idź z Nico, nie kwestionuję niczego, co mówisz, ale teraz nam nie pomożesz, to mogą być dwie oddzielne sprawy. - stwierdził Percy, ale nie patrzył na mnie, tylko na Nico.
- Ale... - zająknęłam się. W tym momencie syn Hadesa zacisnął dłoń na moim przedramieniu.
- Chodź, tak będzie lepiej. - powiedział odciągając mnie od reszty.
- Dzięki zdrajco. - praktycznie warknęłam, ale on wcale się tym nie zraził tylko szedł dalej.
- Nie marudź, tylko mnie posłuchaj, nie chcesz być zamieszana w żadną przepowiednię, Percy ma rację, ty też i szczerze wątpię, żeby to, o czym ty mówiłaś nie miało żadnego związku z tym tu, po prostu się uspokój i poczekaj. - zanim skończył mówić byliśmy już przy domku Posejdona.
- Każesz mi czekać kiedy moja najlepsza przyjaciółka może nie żyć, cierpieć, albo... - starałam się, naprawdę, ale oczy tak strasznie mnie piekły i wszystkie myśli o Sadie w mojej głowie po prostu nie dawały mi spokoju. Wszystkie te czarne scenariusze, sny, w których z nią walczyłam... Tego było za dużo! Zacisnęłam powieki, żeby się nie rozpłakać. Usłyszałam ciche westchnięcie i Nico zrobił ostatnią rzecz, jakiej się po nim spodziewałam - przytulił mnie.
- Przepraszam, wiem jak to brzmi i wiem jak się czujesz. - powiedział. - Czułem się tak samo kiedy moja siostra była na misji, cały czas bałem się, że jej  już nie zobaczę i... - urwał. Teraz to ja go przytuliłam. Nie spodziewałam się, że on jest taki... delikatny. I chociaż nie wiedziałam o co chodzi współczułam mu. Postaliśmy tak jeszcze jakiś czas i chyba trochę mi to pomogło.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nope, chyba tylko końcówka wyszła tak, jak chciałam. Chcę Wam podziękować za tyle komentarzy i wejść, nie spodziewałam się, że będzie mi tak dobrze szło. I teraz muszę się pochwalić. Dostałam mój prezent na święta! Cały Percy w pięknym zestawie ^.^ Jaram się jak Grover puszkami. A teraz, jako, że pewnie już nic nie dodam przed świętami życzę Wam wesołych świąt, niech bogowie Wam sprzyjają, niech Octavian nie morduje Waszych misiów, Hera nie nasyła na Was swoich krów, a trener Hedge nie zje Wam wszystkich talerzy. =D
~Lucy (>^.^<)

czwartek, 12 grudnia 2013

Rozdział 12

Po drodze do domu zgubiłam się w metrze, spotkałam Spidermana, zaatakował mnie zdziczały chomik i kupiłam czekoladę i słoik Nutelli. Taki tam normalny dzień w Nowym Jorku. No i byłam w domu przed dwudziestą. Musiałam się jeszcze spakować na obóz, więc przebiegłam przez przedpokój zrzucając buty z nóg i wpadłam do pokoju wywalając wszystko, co według mnie było mi niezbędne do życia, na łóżko. Walizka? Haha, a po co mi? Tak dobrze jest być magiem... No o ile nie atakują cię demony, jakiś egipski bóg nie siedzi ci we łbie i wielki krokodyl nie zżera ci nowego telefonu, tak poza tym to jest fajnie. Wracając do tematu. Wywaliłam na łóżko sporą część mojego "dobytku" i zaczęłam wszystko chować do Duat. Pierwsze były ubrania, których nie chciało mi się składać, zaraz po nich laptop, telefon, ładowarki i niebieski Angry Birds, no i na koniec całe moje zapasy słodyczy. Tak, mam szesnaście lat, posiadam pluszowego, niebieskiego ptaka i jestem uzależniona od słodkiego, chyba jednak zostało we mnie trochę normalności. Spakowanie się zajęło mi około godziny. Stwierdziłam, że jestem głodna, więc poszłam do kuchni. Otworzyłam lodówkę i znowu zaczęłam się zastanawiać jak to jest z tym światełkiem w środku. Tak, jestem głupia! No, ale to takie... podejrzane! Czy ono się tam dalej pali, po zamknięciu, czy nie? Chyba jedynym sposobem było zamknięcie się w środku... ale tam jest tyle rzeczy, nie zajmuję sporo miejsca, ale to dla mnie za mała przestrzeń. Dobra, kłamię! Zajmuję sporo miejsca, no bo najpierw podłączyć wszystko do prądu, rozłożyć się z komputerem i jedzeniem, a biorąc pod uwagę, że jestem jak kot, czyli układam się w najdziwniejszych istniejących pozycjach... No sami widzicie, że to dość sporo. Nie wspomnę już o tym, że nie znoszę sprzątać, a mój pokój wygląda jakoś w miarę tylko przez to, że przed chwilą większość dobytku spakowałam do krainy cieni. Chyba nie powinnam mieć dzieci bo zryję im psychikę bardziej niż swoją. Moje życie jest tak normalne jak Izyda jest altruistyczna. Skąd ja w ogóle znam to słowo?! Tak, miałam coś zjeść a stoję przed otwartą lodówką i myślę o głupotach. Mój wzrok padł na zegarek cyfrowy, było już po dwudziestej pierwszej... Ej! Ale czemu ja nie widziałam jeszcze mamy? I nie słyszałam jej... Westchnęłam i wzruszyłam ramionami. Pewnie znowu była ze swoim nowym facetem czy coś, z resztą to ona jest matką nie ja, więc co mi do tego? Dopóki ten koleś nie będzie mnie wkurzał to niech sobie żyje.
- Nie stój tak, bo rozmrażasz lodówkę. - usłyszałam za sobą głos mojej jakże odpowiedzialnej rodzicielki. Oczywiście najpierw robiłam, a potem dopiero myślałam. Złapałam jabłko i prawie nim rzuciłam. Uświadomiłam sobie, że to tylko moja mama dopiero kiedy brałam zamach.
- Nie strasz mnie! - pisnęłam odkładając owoc na blat.
- No tak, bo złodzieja ogłuszysz jabłkiem. - zaśmiała się. Widzicie?! Tak właśnie wygląda moje życie z tą kobietą... No co ja jej zrobiłam, że ona ciągle mnie tak straszy?
- Jak to nie podziała zawsze mogę zmienić go w żuka. - odpowiedziałam pokazując jej język.
- Tak, powiedzmy, że to normalne. - stwierdziła wyciągając kubek z szafki.
- Och, wybacz, że na mojego ojca wybrałaś sobie Posejdona, a sama pochodzisz od jakiejś starej mumii leżącej teraz gdzieś w muzeum. - wróciłam do szperania w lodówce. I nagłe nadeszło olśnienie. Wyciągnęłam głowę spomiędzy półek, w ustach trzymając kawałek szynki, który szybko zjadłam. - No właśnie! Czemu ty nie jesteś magiem? No bo nie ogarniam, rodzice Sadie i Cartera byli, twierdzisz, że babcia też... A ty to co? - zapytałam wkładając do mikrofalówki lasagne. Oparłam się o blat czekając na kolację i przyglądałam się mamie robiącej sobie kawę.
- To nieważne. - westchnęła cicho. Przechyliłam głowę na bok wpatrując się w nią z zaciekawieniem. Naprawdę jestem szybka, skoro dopiero teraz ogarnęłam, że moja mama nigdy nie wspomniała o tej stronie Egiptu... No do czasu mojego legendarnego rzutu trampkiem w demona.
- Ale ja tego nie rozumiem... - zaczęłam.
- Nieważne, po prostu nie bawię się w tą magię. - ucięła temat.
- No dobra. - mruknęłam. Po chwili moja kolacja była gotowa, więc pobiegłam do salonu oglądać film. No i poszłam spać przed północą.
                                          ***
Biegłam brukowaną uliczką. Było ciemno, mgła wisiała w powietrzu, lekka mżawka leciała z nieba. Nie wiedziałam dokładnie co się dzieje, ale słyszałam kroki za mną i samo to zmuszało mnie do ucieczki. Nie pomagała mi długa suknia, która wzięła się chyba z czasów wiktoriańskich. Tak stwierdziłam po wyglądzie okolicy i Big Benie majaczącym gdzieś nad miastem. Czyli jestem w wiktoriańskim Londynie, ubrana w kompletnie niewygodną kieckę i ktoś mnie goni. No świetnie. Gdybym chociaż wiedziała co mnie goni... Obejrzałam się do tyłu, ale przez mgłę widziałam tylko zamazany zarys jakiejś postaci. Ze zdziwieniem odkryłam, że mam w dłoni błyszczący sztylet poplamiony krwią. Co się do cholery dzieje?! Chwyciłam w dłonie materiał i przytrzymując go w górze, żeby się nie potykać, pobiegłam dalej. Nagle punkt widzenia się zmienił. Poczułam się jakbym unosiła się z ciała i chyba naprawdę tak się działo. Po chwili nie byłam już tamtą dziewczyną tylko błyszczącym widmem unoszącym się nad zamgloną, ciemną uliczką. Teraz mogłam się przyjrzeć mojej poprzedniej postaci. Dziewczyna miała na sobie niebieską suknię, która od pasa w górę ciasno przylegała do jej ciała (naprawdę nie wiem jak ci ludzie z poprzednich epok mogli się ubierać w tak niewygodne rzeczy), jej długie, brązowe włosy, które wcześniej musiały być związane w warkocz teraz były potargane i ledwo trzymały się ze sobą, w jej dłoni błyszczało zakrwawione ostrze. Na twarzy miała wyraz przerażenia, ale nie wyglądała na zwykłą wystraszoną damę, jakich pewnie pełno tu było, przypominała mi raczej jakąś wojowniczkę, nie była strasznie chuda, ale było dobrze widać, że musiała jakoś ćwiczyć... Gdzie ja trafiłam?
~ Sa - mir! ~ krzyknął ktoś goniący dziewczynę. Dobrze znałam to słowo mocy, oznaczało ból, nigdy nie widziałam jak się go używa, więc nie miałam pojęcia co zaraz zobaczę. Przez chwilę twarz dziewczyny wykrzywiła się w grymas bólu, ale nagle jej skóra zajaśniała na złoto i zobaczyłam jakby coś ciemnego się od niej oderwało, a ona znowu pobiegła. Poszybowałam za nią. Wbiegła w ciemny zaułek i stanęła przed drewnianymi drzwiami, na którym były powycinane dziwne znaki, część z nich chyba była literami, inne alfabetem greckim, a reszta to chyba arabski czy coś podobnego. Nie miały klamki, tylko jakąś dziurę w kształcie skrzydła anioła. Ona po prostu przejechała po niej palcem, a ona zaświeciła i drzwi się otworzyły. Wbiegła do środka i zatrzasnęły się z hukiem, a nocną ciszę rozdarł wrzask wściekłości i wiązanka przekleństw w staromodnym stylu...                                          ***
Obudziłam się kiedy jakiś kot wlazł po schodach przeciwpożarowych i zaczął niemiłosiernie się wydzierać... Nie mam niczego do kotów, ale niech się zamkną jak śpię! Spojrzałam na zegarek... Świetnie, pierwszy dzień wakacji, a ja wstaję o ósmej. Moja reputacja lenia jest zagrożona! Wylazłam z łóżka i nie zwracając uwagi na nic poszłam do kuchni. No i co z tego, że miałam na sobie jedynie czarną, za dużą o dwa rozmiary koszulkę, która była jedynie na tyle długa żeby zakryć moje przepiękne, niebieskie majtki? Nikogo poza mną i mamą nie powinno tu być, jestem u siebie. Otworzyłam lodówkę, w której znalazłam usmażone pieczarki, no to mam tosty na śniadanie. Szybko upchnęłam chleb z pieczarkami do tostera, który naprawdę szczerze mnie nienawidził i nie chciał się domknąć, a potem wstawiłam sobie wodę na herbatę. W końcu zaczęłam grzebać po szafkach szukając wymienionego wcześniej napoju, bo mama znowu zrobiła "inwentaryzację" i moja kochana, najzwyklejsza herbata gdzieś się teleportowała. Nagle usłyszałam, że ktoś wchodzi do kuchni. Wyjrzałam zza drzwiczek szafek i... zobaczyłam nieznajomego faceta! Prawie wrzasnęłam i ledwie powstrzymałam się od rzucenia w niego metalową puszką od herbaty. Znalazłam herbatę, epick win!! A wracając do faceta, który teraz stał w wejściu... No dobra, nie był taki straszny, brązowe, lekko kręcone włosy, lekko opaloną skórę i żywe, niebieskie oczy, wyglądał na około czterdzieści lat, no może trochę mniej. Ale co on tu robił na Izydę, Horusa, Zeusa, Hadesa i innych bogów?!
- Hej. Kate prawda? - odezwał się. Popatrzyłam na niego podejrzliwie i wycelowałam w niego oskarżycielsko dłonią, w której trzymałam... cytrynę. Co ja mam ostatnio z tymi owocami?
- Eee...tak. - wymamrotałam nie opuszczając dłoni z cytrusem - I nie mam pojęcia kim jesteś... no dobra, chyba mam, ale to nie zmienia faktu, że jeżeli spróbujesz zrobić coś podejrzanego ten owoc może stać się dla ciebie niebezpieczniejszy od ruskiego czołgu. - powiedziałam z pełną powagą. Tak, chyba jakoś ogarnęłam, że to z nim może spotykać się mama. Czasami coś tam mi wspominała. Facet zaśmiał się. O nie! To mój teren i mówiłam na poważnie! - Wiesz, że jestem w pełni poważna? - dodałam zamykając szafkę.
- Dobra, rozumiem, cytryna jest ruskim czołgiem. - uniósł dłonie w obronnym geście.
- No, i bardzo dobrze. A teraz słucham jak masz na imię, bo ciągłe powtarzanie "facet mojej mamy" robi się irytujące.- uśmiechnęłam się wracając do robienia herbaty.
- Dean. Wygadana jesteś. - odpowiedział. Wzruszyłam ramionami i wyciągnęłam tosty na talerz. Wzięłam kubek z herbatą i usiadłam przy stole.
- Mama nie uprzedzała, że w domu czai się wredny pyskacz? - zapytałam zabierając się za jedzenie. Dean usiadł naprzeciwko mnie.
- Nie ujęła tego w ten sposób. - uśmiechnął się do mnie. Prawie zadławiłam się kawałkiem tosta kiedy próbowałam powstrzymać się od śmiechu. - Nie wspomniała też, że możesz być niebezpieczna, tak uprzedzając kolejne pytanie. - dodał.
- Ale ja nie jestem niebezpieczna... dla wybranej grupy osób. Ale jeżeli chodzi o ciebie powiem to tak: nic do ciebie nie mam, chyba, że mi podpadniesz, nie stanowię zagrożenia, jeżeli jestem wyspana i dobrze karmiona, więc raczej możesz być spokojny. - powiedziałam biorąc łyka herbaty. - A i nawet nie myślcie o zrobieniu mi niespodzianki w postaci rodzeństwa i zapamiętaj, że słyszę bardzo dobrze... To tak na przyszłość, w wakacje nie powinno mnie tu być, ale nawet nie próbujcie nic kombinować w moim pokoju, to mój bajzel. - dodałam po chwili kończąc pierwszego tosta. Tak więc śniadanie minęło mi w bardzo przyjemniej atmosferze z facetem mojej mamy.. znowu to mówię? Dobra, olać to. A moja rodzicielka była naprawdę zaskoczona kiedy zobaczyła nas w kuchni przy stole, chociaż pierwszy szok minął jej po tym, jak usłyszała, że groziłam Deanowi cytryną. Potem pobiegłam się przebrać bo okazało się, że zostało mi około piętnaście minut do przyjścia Percy'ego, z którym miałam się zabrać do obozu. I co dziwne udało mi się zrobić wszystko! Ubrałam się w niebieską sukienkę bez ramiączek, sięgającą mi do połowy ud i moje ukochane trampki. Włosy uczesałam w wysokiego kitka i pomalowałam oczy czarną kredką. Złapałam z  pokoju jedyne, co zostało mi do zabrania - telefon i słuchawki. Akurat zadzwonił dzwonek. Pobiegłam otworzyć. Percy stał oparty o ścianę a zaraz obok niego Annabeth, która zrobiła wielkie oczy kiedy mnie zobaczyła.
- Gdzie masz rzeczy? - zapytała.
- Wrzuciłam wszystko do Duat, nie chciało mi się męczyć z walizkami. - wzruszyłam ramionami. Ann przez chwilę wyglądała na zdezorientowaną. Tak, dalej zaginałam dzieci Ateny... najczęściej swoją głupotą. - Poczekajcie chwilę. - dodałam i pobiegłam do salonu. Mama siedziała na kanapie, a ja tak na wariata ją przytuliłam. - Widzimy się za dwa miesiące. - powiedziałam.
- Uważaj na siebie. - odpowiedziała odwzajemniając uścisk. - Leć już, czekają na ciebie. - dodała po chwili. Puściłam ją i uśmiechnęłam się. Po chwili przeniosłam wzrok na Deana siedzącego obok.
- I pamiętaj co mówiłam o moim pokoj, jak coś będzie nie tak to pamiętaj, że zawsze mogę mieć przy sobie cytrynę. - powiedziałam. - No to pa. - i pobiegłam do wyjścia.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Och nana, Kate ma mój mózg! I jest faza na Lokiego *o* A rodzice chyba kupią mi całe PJ na święta! Przepraszam, jeżeli będzie coś nie tak z tekstem, ale pisałam z telefonu. I Kate prosi o komentarze bo inaczej pójdzie po cytryny! :D
~Lucy (>^.^<)

środa, 4 grudnia 2013

Rozdział 11

~miesiąc później~
Nie wiedziałam, że tak łatwo się przyzwyczaję do tego jeszcze większego boskiego zamieszania. No, ale na tym dobre informacje się kończyły. Dalej jedyne co umiałam to wywołać trzęsienie ziemi, a Posejdon ani myślał dać mi jakąś wskazówkę. Złapałam Percy'ego na tym, że nie mówił mi wszystkiego. Kilka razy udało mi się usłyszeć jak rozmawia z Annabeth, właśnie o naszym ojcu. Z nim pan mórz się najwyraźniej kontaktował. A ja? Dobra, nie dziwiłam się, że ze mną nie chce gadać, pewnie to, że się do mnie przyznał i tak powinno być zaskoczeniem. Z drugiej strony byłam coraz lepsza w magii. Ze ścieżką Izydy nie miałam żadnych problemów, ostatnio Ziya próbowała uczyć mnie magii ognia i też dawałam sobie radę (oj może tylko spaliłam Carterowi brwi, tak przypadkiem). Widzicie? Niezły ze mnie mutant. Córka Posejdona, nie umiejąca pływać, bawiąca się ogniem, a z wodą nie daje sobie rady. Nie ma to jak wysokie poczucie własnej wartości nie? Kolejna zła wiadomość? Sadie dalej nie znaleźliśmy. Na szczęście nie działo się aż tak źle. Nie atakowały nas potwory, wróciliśmy do szkoły, a Izyda nie wpierniczała się w moje życie. Co dalej? Właśnie wyszłam z zakończenia roku szkolnego. Świetnie, jeszcze tylko jedna klasa i kończę liceum. Za dwa tygodnie kończę siedemnaście lat. Ale co teraz? Percy poszedł gdzieś z Annabeth, która chyba wcześniej została uwolniona, a ja... Tak szczerze to stałam na stacji metra myśląc co teraz zrobić. Jutro wrócę do obozu na wakacje, ewentualnie będę się wybierać na Brooklyn raz na jakiś czas. Dzisiaj powinnam coś ze sobą zrobić tylko nie miałam zielonego pojęcia co. 
- Przeszkadzam? - usłyszałam nagle głos Nico. Przyznam, myślałam, że zejdę na zawał. Jakim cudem on się pojawił tu tak po cichu, znikąd? I czemu akurat za mną? Obróciłam się w jego stronę. Stał oparty o ścianę i spoglądał na mnie z lekkim zaciekawieniem. Och, no pewnie, tylko ja zamiast ubrać się jak człowiek poszłam na rozdanie świadectw w czarnej sukience bez ramiączek z zamkiem błyskawicznym umiejscowionym na klatce piersiowej. Sięgała mi do połowy ud. A i nie zapomnijmy o butach, a dokładniej o czarnych trampkach, które miałam elegancko niezawiązane, jedynie sznurówki wepchnęłam do środka żeby wyglądać jak człowiek. No ale przepraszam, nienawidzę obcasów i koturn! Ja naprawdę jestem jakimś ufoludkiem a nie dziewczyną.
- Nico... Wystraszyłeś mnie. - powiedziałam stając naprzeciw niego. Chłopak uśmiechnął się, pewnie często to słyszał. 
- Jestem aż taki brzydki? A może perspektywa przebywania ze mną jest taka straszna? - odpowiedział podchodząc bliżej.
- Nie... po prostu... Pojawiłeś się znikąd i... - wymamrotałam - Czemu postanowiłeś odwiedzić akurat mnie? Z tego co pamiętam najczęściej mnie unikałeś. - dodałam. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem wypisanym na bladej twarzy. Nie wiem czemu się dziwił. Przecież zawsze jak ja, albo Percy proponowaliśmy mu wspólny trening czy coś podobnego, on się wykręcał. Nie dobra, może my nie bardzo się lubiliśmy, ale Percy?
- Chcesz się znowu kłócić czy może wolisz skoczyć na obiad i porozmawiać o tym, co teraz ma znaczenie? - zapytał. On mi proponował obiad? To... dziwne. I co ma teraz znaczenie? Coś się dzieje?
- Dobra, skoczymy do McDonalda. - zgodziłam się. Chłopak uśmiechnął się jakby spodziewał się takiej propozycji. - Zaraz będzie metro, więc... - zaczęłam.
- A po co metro? Znam szybszy sposób. - przerwał mi. - Zgaduję, że nie podróżowałaś nigdy cieniem. - dodał.
- Nie mam zielonego pojęcia o czym mówisz. - przyznałam.
- Dobrze, może to nie jest najprzyjemniejsze, ale na wieczór już ktoś cię zaklepał. - powiedział wyciągając dłoń w moją stronę. Tak, świetnie, teraz będzie mi się kojarzył z Dumbledorem!
- Kto mnie zaklepał? - zapytałam trochę zirytowana tym rozporządzaniem moim czasem. Sobie wymyślili... Nie no wielkie dzięki, ale mogliby mi chociaż coś o tym powiedzieć.
- Nieważne, potem się dowiesz. - odpowiedział wymijająco. 
- Niech ci będzie... Ale w zamian za to stawiasz mi duże frytki. 
- Jak wolisz.
Chwyciłam jego dłoń (nie, to nic nie znaczy!) i przekonałam się, że zdecydowanie bardziej wolę metro. Jeżeli ktoś boi się ciemności, zimna, albo dziwnych dźwięków, naprawdę polecam kupić sobie bilet miesięczny i nie korzystać z oferty Nico. Tak, czytałam opisy teleportacji i z tego jednego powodu nie stwierdziłam, że trafiłam najgorzej. Oczywiście jestem geniuszem, więc po pierwszych sekundach mocno uczepiłam się Nico. Wiem, że nie lubił jak ktoś był tak blisko niego, ale chyba tym razem byłam usprawiedliwiona nie? Zdziwiłam się kiedy on też mnie złapał. Nie widziałam go, ale byłam pewna, że zrobił to jedynie z konieczności. No i zanim się obejrzałam byliśmy już pod McDonaldem obejmując się. Chyba czas na reset mózgu, żeby wyrzucić to wspomnienie z pamięci. Nie żebym miała coś do Nico, ale teraz będę dziwnie się z tym czuła. Szybko go puściłam i weszliśmy do środka. Jakimś cudem nie było tłumów więc szybko udało nam się zamówić jedzenie. Tak, w porównaniu z tym, co zamówił Nico wydawało mi się, że kupiłam obiad dla czterech osób. Nie wiem czy to on strasznie mało jadł czy to ja strasznie dużo. Zajęliśmy jakiś stolik na uboczu. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, ja najpierw postanowiłam zająć się chaseeburgerem, ale reszta jedzenia musiała poczekać.
- O czym chciałeś rozmawiać? - zapytałam bawiąc się frytką. Chłopak uniósł na mnie wzrok i niepewnie się uśmiechnął.
- O tobie. - odpowiedział. O mnie? A po co o mnie rozmawiać?! Mógłby wyrażać się jaśniej a nie... - Chejron nie chciał żebyś wiedziała, ale ja uważam inaczej. - dodał. Och, świetnie, tajemniczość. Wszystko było by w porządku gdyby nie to, że chodziło o mnie i ciekawość zżerała mnie od środka!
- O czym mam nie wiedzieć? - zapytałam biorąc łyka coli.
- Bogom nie podoba się fakt twojego istnienia. Na Olimpie była o to niezła kłótnia, niektórzy twierdzą, że jesteś zbyt niebezpieczna żeby żyć. Zeus i Posejdon prawie się pobili w twojej sprawie. - wyjaśnił wpatrując się we mnie. No świetnie, nie ma to jak dowiedzieć się, że bogowie chcą mojej śmierci. Od razu poczułam się lepiej!
- Świetnie. - mruknęłam spuszczając wzrok na stolik.
- Nikt cię za nic nie wini. Słuchaj, dzieci Zeusa, Posejdona i Hadesa są ogólnie uważane za niebezpieczne... Nie było wcześniej o to takiej awantury, ale to nic nie zmienia. Poza tym bogowie są ogólnie okropni i nieznośni, sam nie wiem jak tyle wytrzymywałem z moim ojcem, Persefoną i, czasami, Demeter. - powiedział. Próbował mnie pocieszyć? Nie żeby mu to jakoś genialnie wychodziło, ale jednak byłam mu wdzięczna za to, że się starał, no i za szczerość.
- Dzięki. - mruknęłam.
- Wiem, że to ci nie pomaga, ale daj mi dokończyć. Niedawno rozmawiałem z ojcem, powiedział mi, że Posejdon cię olewa żeby nie zaostrzać sytuacji, nie powinnaś się tym przejmować, musi poczekać aż bogowie się uspokoją. - dopowiedział.
- Czemu mi to mówisz? - spytałam.
- Bo powinnaś wiedzieć. - wzruszył ramionami. Spojrzałam na niego i niepewnie się uśmiechnęłam. Nico uniósł wzrok jakby ktoś za mną stał. I rzeczywiście, poczułam klepnięcie w ramię, a kiedy się obróciłam zobaczyłam wysokiego, dobrze zbudowanego, czarnoskórego chłopaka.
- Walt! - zawołałam przytulając chłopaka Sadie. Mag odwzajemnił przyjacielski uścisk.
- Hej. Mogę ją już zabrać? - zwrócił się do Nico, który skinął głową. Zaraz ktoś oberwie! Traktują mnie jak jakiś towar! Yhh... Normalni ludzie są dziwni!
- Do zobaczenia jutro. - powiedział do mnie syn Hadesa.
- Do zobaczenia. - odpowiedziałam wychodząc z moim nowym towarzyszem. Wyszliśmy na zewnątrz. Dziwne, że dopiero teraz zauważyłam znajomy park naprzeciwko McDonalda. Nico przeniósł nas na Brooklyn. - Traktujecie mnie jak jakiś towar. - powiedziałam spoglądając oskarżycielsko na Walta.
- Wybacz, musieliśmy się jakoś dogadać. - odpowiedział chłopak.
- Skąd wy się w ogóle znacie? - spytałam wchodząc do parku.
- Okazuje się, że Nico i Anubis spotkali się kiedyś na cmentarzu w Nowym Orleanie. - odpowiedział jak gdyby nigdy nic. Fajnie, czyli wiem, że na pewno mam przed sobą Walta a nie pana szakala.
- Dobrze, więc chcę znać powód tego zorganizowanego uprowadzenia mnie. - zatrzymałam się nad małym stawem i popatrzyłam na taflę wody. Odruchowo chciałam spróbować ją poruszyć, ale się powstrzymałam. I tak się nie uda. Przeniosłam wzrok na Walta. Chłopak wyglądał na lekko zamyślonego i zmartwionego. Chyba głupio zapytałam.
- Sadie. - odpowiedział krótko, ale jego głos wyrażał wszystko. Tęsknił za nią. Ja też. Chcę z powrotem mojego blond nieogara straszącego mnie nietoperzami!
- To już miesiąc, Carter czegoś się dowiedział? - usiedliśmy na ławce w pobliżu.
- Nic, jakby zapadła się pod ziemię. - westchnął - Ale dzisiaj miałem sen. Dobra, nie wiem czy to był sen. Widziałem ją na trybunach jakiegoś amfiteatru między dzieciakami w dziwnych zbrojach, a potem jak walczycie, wiem, że to mało, ale...
- Walt, ja nic nie wiem. Amfiteatr i zbroje pasowałyby do Greków, ale żeby byli tak na trybunach? W obozie nie ma żadnych zawodów ani nic podobnego, jedynie bitwa o sztandar, ale to nie pasuje. Poza tym ja mam z nią walczyć? To... - nie musiałam kończyć. To było po prostu nierealne!
- Po prostu jeżeli czegoś się dowiesz powiedz mi dobra? - poprosił. Pokiwałam głową na znak zgody.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ram pa pam pam! Wena jest, chęci są, czas jest, ale pomysł nieogarnięty więc rozdział wyszedł słaby. Nie umiem pisać takich "przejściowych" fragmentów, ale nie da się bez nich obyć. Obiecuję, że poprawię się w kolejnym rozdziale. Przysięgam na Styks! Jak na moje za dużo dialogów, ale nie potrafiłam tego zmienić ;__; Dobrze, kończę ten poemat. Do napisania =)
~Lucy (>^.^<)

środa, 27 listopada 2013

Rozdział 10

Siedziałam obok Leo na kamieniu i wpatrywałam się w pomarańczowe niebo nad koronami drzew. Wieczór był ciepły, cienie się wydłużały a gdzieś w lesie coś szeleściło. Nagle z drzewa wyjrzała jakaś dziewczyna o zielonkawej skórze w białej, zwiewnej sukience bez rękawów. Odgarnęła z czoła brązowe włosy, uśmiechnęła się i pomachała nam. Trochę zdziwiona odwzajemniłam gest. Po chwili znowu zniknęła w korze sosny. Spojrzałam pytająco na Leona, który tylko wzruszył ramionami.
- To tylko nimfa, pełno ich tutaj. - powiedział.
- Eee...okey. - mruknęłam. Dobra, zapamiętać, dziewczyny wyglądające z drzew nie są dziwne. Obróciłam w dłoni swój nowy miecz. Od połyskującej klingi odbiły się promienie zachodzącego słońca. Nie było słychać nic poza szelestem roślin i odgłosami zwierząt. Kątem oka spojrzałam na Leona. Wyciągnął z kieszeni jakieś urządzenie i zaczął przy nim majstrować. Jego dłonie poruszały się strasznie szybko, jakby były do tego zaprogramowane. Chłopak chyba nie zwracał uwagi na to, co robił. Słyszałam już, że dzieci Hefajstosa mają talent do tego typu rzeczy, ale on chyba był lepszy nawet od swojego rodzeństwa.
- Co to jest? - zapytałam. Leo przestał operować przy mechanizmie i popatrzył na mnie z błyskiem w oku.
- To tylko fragment mechanizmu Festusa. - odpowiedział wyciągając z kieszeni swojego pasa śrubokręt.
- Festusa? - uniosłam brew.
- To je... był spiżowy smok, chcę go odbudować żeby... - urwał a z jego twarzy zniknęło rozbawienie, które najczęściej na niej gościło. W jego oczach pojawił się błysk tęsknoty i rozmarzenia. Od razu było widać, że się zakochał. Chyba większość osób z mojego otoczenia miała zamkniętą imprezę w krainie miłości. Ech, po prostu genialnie. Wszyscy romansują sobie między gołąbeczkami, a ja mogę co najwyżej popływać po Duat w poszukiwaniu mojego rozumu. Tak, jestem niezakochującą się kosmitką! Aż zachciało mi się stanąć na szczycie klifu i wykrzyczeć z całych sił "Jestem popieprzona!". Bo to takie normalne. Głupota w czystej postaci, oto co spłodziłeś z moją mamą Posejdonie!
- ...żeby wrócić po Kalipso. - Leo zdecydował się dokończyć poprzednią wypowiedź. Kalipso? Coś mi to mówiło. Była taka jedna w "Piratach z Karaibów", ale to raczej nie o niej mówił Vladez. Chyba był jakiś mit o takiej jednej... Och, chyba czasami powinnam słuchać o czym mówi mama. No chyba nie bez powodu wykłada teraz mitologię. Tak, to, że siedzę teraz na kamieniu jako córka boga mórz jest winą studentów z jakiegoś uniwerku. Przysięgam na laskę i bicz Ra, odegram się kiedyś na tych cwaniakach. Oni sobie imprezują i odsypiają na zajęciach a ja mam z tego tytułu chce zjeść jeszcze większa ilość wszelkiego dziwactwa łażącego po tym świecie!
- Wybacz, że zadaję tyle pytań, ale kim jest Kalipso? - spytałam. Leo obrócił mechanizm w dłoniach. Jego policzki zrobiły się lekko różowe. Z miną zakochanego kundelka, skronią lekko umazaną smarem i tym płomykiem na kosmyku jego ciemnych, kręconych włosów wyglądał naprawdę słodko. Nie żebym była miłośniczką kręconych włosów, ale Valdeza były takie... no takie inne. Nie kręciły się aż tak bardzo, raczej układały się w fale. O tak, ciemne fale... fale czekolady? Zjadłabym czekoladę, ale na drzewie raczej nie znajdę żadnego miejscowego sklepiku prowadzonego przez wiewiórki i nimfy. Tyle przegrać... Chwila, o czym ja to... A, o leosiowych loczkach! O! I właśnie odnalazłam brązowe ślepia Valdeza! Cholera, skoro ja tak cały czas się w nie wpatrywałam marząc o wiewiórkowej czekoladzie to mogło być opacznie odebrane. Pewnie już sobie coś pomyślał. Przypał...
- Kalipso to najgenialniejsza, nieśmiertelna dziewczyna, której rozwaliłem stół. - odpowiedział Leo. Ooo czyli humor nie opuszcza go nawet jak transmutuje w zakochańca!
- Co?! - zaśmiałam się co chyba nie było zbyt dyskretne.
- Nieważne, po prostu kiedyś rozwaliłem jej stół podczas awaryjnego lądowania na wyspie. No bo wiesz, ona jest na niej uwięziona bo kiedyś tam, jak nasi ojcowie byli w miarę młodzi, ona wspierała tytanów. Podobno bogowie mieli ją uwolnić, ale jak widać zapomniało im się. Obiecałem jej... - urwał kiedy usłyszeliśmy w pobliżu szelest. To musiało być coś większego niż zwierzę, czyli nas znaleźli. Kolejny szelest. Zerwaliśmy się na nogi. Zacisnęłam dłoń na rękojeści miecza. Rozległ się szczęk ścierających się ostrzy. Nie miałam zbyt wiele czasu na przygotowanie. Z krzaków wyskoczyła czwórka obozowiczów w barwach czerwonych. Na przedzie stała ta grupowa z domku Aresa, Clarisse, za nią stało, najprawdopodobniej, dwóch jej braci a na samym tyle Nico. Syn Hadesa spojrzał na mnie wyzywająco.
- Leo...! - krzyknęłam ostrzegawczo. Chłopak chyba zrozumiał o co mi chodzi. Cofnął się w tył i chyba celowo skierował w stronę przeciwną, do miejsca, w którym schowaliśmy sztandar. Przy okazji sprawiał wrażenie jakby był na tyle zaskoczony, że przypadkiem nas wydał. Geniusz! Dwóch "chyba synów Aresa" pobiegło za nim. Zostałam z Clarisse i Nico... Czyli jestem w ciemnej dupie. To był odruch, że sięgnęłam do Duat. Nawet nie myślałam o tym, dopóki nie uświadomiłam sobie, że moja dłoń zaciska się na rękojeści sztyletu. Dobrze, przyda mi się druga broń.
- No to zobaczymy co tym razem zmajstrował stary Posejdon. - Clarisse zaatakowała mnie swoją włócznią. Szybko odskoczyłam w bok unikając ciosu. Trochę już słyszałam o tej jej broni, podobno raziła prądem, a ja nie miałam zamiaru na randkę z elektrycznością. Cięłam mieczem praktycznie na oślep. Nico obszedł mnie z drugiej strony i zaatakował mieczem. Jakimś cudem zablokowałam go sztyletem. Clarisse po raz drugi wymierzyła cios włócznią, przed którym też się obroniłam. Stałam mieczem blokując włócznię a sztyletem czarne ostrze Nico. Świetnie, mam przesrane, ani się dalej bronić, ani atakować... Słyszałam, że za moimi plecami Leo nieźle irytował pozostałych dwóch. Syn Hadesa i córka Aresa coraz mocniej na mnie naciskali. Ręce zaczynały mi drżeć. Zaraz mnie załatwią... I znowu zupełnie przypadkiem się uratowałam. Praktycznie odruchowo zrobiłam krok do tyłu. Później wykonałam przewrót w tył szybko cofając swoją broń. Odtoczyłam się około pół metra dalej. Clarisse i Nico stracili równowagę i wylądowali na tyłkach, ale już zbierali się z ziemi. Sama obojga nie pokonam. Najlepiej byłoby jak najszybciej unieszkodliwić córkę Aresa, tylko jak? Chwila, Kate, jeden raz się skup! Co mówił Percy? Możemy używać innych zdolności niż tylko walka na miecze... Ale ja nie miałam pojęcia czy w ogóle potrafię używać moich "posejdonowych mocy"! To nie fair! No hej, co ja mam zrobić?! Znowu się czułam jak tego dnia kiedy wpadłam na pierwszego w mojej karierze demona, wiedziałam, że powinnam coś potrafić, ale nie umiałam tego wykorzystać... Uwaga! Kolejna informacja odmieni Wasze życia: JESTEM GŁUPIA!! Percy powiedział mi to specjalnie! Przecież to logiczne, że dzieci bogów będą używał swoich mocy. Mogę załatwić Clarisse po swojemu. Ocho, o wilku mowa! Już się podniosła. Nico jeszcze się zbierał, chłopak miał tyle pecha, że władował się na kamień. Dziewczyna ruszyła w moją stronę z miną, która wyraźnie mówiła, że jej głównym celem stało się skopanie mi dupy. Mój mózg (o, on jednak istnieje!) zaczął działać inaczej. Za plecami Clarisse było drzewo, koszulka przy jej ramieniu była dość luźna. Jeżeli dobrze wyceluję uda mi się chociaż na chwilę przybić ją do drzewa. Z drugiej strony jeżeli coś pójdzie nie tak...no wolę nie myśleć. Złapałam sztylet prawą ręką, spróbowałam wymierzyć odległość na oko... i poleciał. Rozległ się świst wydawany przez ostrze przecinające powietrze i po chwili uderzenie o drewno. Nagle sobie uświadomiłam, że przez tych kilka długich sekund miałam zamknięte oczy. Powieki powoli mi się uniosły. Zobaczyłam Clarisse, całą, niepociętą i przyszpiloną do drzewa. Ostrze wbiło się naprawdę głęboko w drewno. Oj, jakaś nimfa nie będzie zadowolona. Oczywiście nie miałam zbyt wiele czasu, zaraz rękaw koszulki dziewczyny mógł się przedrzeć i znowu będę miała problem. Nie myśląc wiele wyciągnęłam z Duat długi sznur z mojego zestawu młodego maga. Nico już stał na nogach. Oj, muszę się pospieszyć.
- Czes! - lina sama owinęła się wokół Clarisse skutecznie przytwierdzając ją do drzewa. Leo biegał gdzieś za nami ganiany przez dwóch innych herosów. Nico rzucił się w moją stronę. Szybko przerzuciłam miecz do prawej ręki i zablokowałam pierwszy cios. Nasza broń skrzyżowała się, czarne ostrze i moje metaliczne. Siłowaliśmy się przez chwilę. Muszę przyznać, ten chudy chłopak miał sporo siły. Uśmiechnął się wyzywająco. Och, nie ma tak łatwo!
- Czy ty dla wszystkich jesteś taki złośliwy? - zapytałam robiąc półobrót.
- Złośliwy? Co ja zrobiłem?! - I znowu nasze miecze się starły.
- Myślisz, że tego nie widzę? Uśmiechasz się jakbyś już się cieszył, że przegrałam. Co ja ci zrobiłam?! - Cofnęłam się i tym razem pierwsza zaatakowałam celując trochę niżej.
- Chyba co ja ci zrobiłem?! Przecież nic nie robię! - Zablokował mnie.
- Zachowujesz się jakbym cię irytowała! Przepraszam, że musiałeś na mnie wpaść, przepraszam, że to na mnie tu trafiłeś, czy ja naprawdę jestem taka zła?! - Zaczęliśmy szybko wymieniać ciosy, więc musiałam przekrzykiwać szczęk metalu.
- Co?! Ja wcale nie... Przepraszam za tamto! Tylko to nie moja wina, że jesteś złośliwa. - Chyba oboje zaczęliśmy się męczyć.
- Co?! Ja... ja nie chciałam. Przepraszam! Sam musisz przyznać, że bywasz... niezbyt przyjazny! - Miecze znowu się skrzyżowały.
- Gołąbeczki! - nagle wtrącił Leo przebiegając obok nas. Na jego dłoniach tańczyły płomienie a na twarzy miał uśmiech szaleńca.
- CO?! - chyba pierwszy raz byliśmy zgodni. Zamiast patrzeć na Valdeza unieśliśmy wzrok na siebie. Byliśmy mniej więcej tego samego wzrostu, nasze oczy spotkały się praktycznie nad skrzyżowanymi mieczami. Och, świetnie, miał brązowe tęczówki. Brązowe jak czekolada. Chyba jestem głodna. A czekolada jest taka słodka! Och, dobra, oczy miał ładne, ale to wina czekolady! Leo się zaśmiał i coś jeszcze krzyknął ale nic z tego nie zrozumieliśmy. Znowu zaczęliśmy się siłować. Czułam, że przegrywam. Zamknęłam oczy.
~Ej, tato, jeżeli mnie słyszysz to może pomożesz? ~ Zaczęłam błagać w myślach. To była jedyna rzecz jaka przychodziła mi do głowy w tej sytuacji. No proszę! Chociaż coś! To chyba nie tak wiele nie? Chcę tylko sobie jakoś poradzić... Zamiast tego poczułam się jakby moje stopy zostały przyklejone do podłoża. Och, to na pewno pomoże! Przecież to, że nie mogę się ruszyć jest takie pomocne! Nagle ziemia pod naszymi stopami zatrzęsła się. Najpierw lekko, ale z każdą chwilą siła mini trzęsienia wzrastała. Otworzyłam oczy. Moje nogi nadal były przytwierdzone do podłoża i jakimś cudem się nie przewróciłam, za to Nico musiał odpuścić. Cofnął się ode mnie i złapał jakiegoś drzewa. Wszyscy inni zrobili to samo. Czemu miałam wrażenie, że stoję pośrodku trzęsienia? To było... dziwne. Jakbym to ja je przywoływała. Zanim się zorientowałam pojawili się inni obozowicze. Percy niósł sztandar czerwonych. Czyli jednak daliśmy sobie radę? Jakimś cudem dzieci Ateny nie dały nam rady? Och, tyle wygrać! Tylko ziemia nadal się trzęsła, a ja...no dobra, na razie próbowałam wykombinować jak to zatrzymać.
- To ty Nico? - zapytał Percy. Serio?! Dzięki braciszku, też cię kocham! Nico potrząsną przecząco głową i wskazał na mnie. Wszyscy zwrócili wzrok w moją stronę.
- Ja nic nie wiem! - zawołałam wyciągając dłonie przed siebie w obronnym geście. Och, niech to już się skończy! O przestało się trząść! Sukces! No dobra, ale wszyscy dalej się na mnie gapili! Chyba po naszej wygranej zebrali się tu wszyscy obozowicze. Annabeth jakimś cudem zmaterializowała się obok Percy'ego. Nie sprawiała wrażenia niezadowolonej, uśmiechnęła się do chłopaka jakby gdzieś w lesie zaszło coś, o czym wiedzieli tylko oni. Kate ma skojarzenia lalala! Oboje podeszli do mnie.
- Jak...? - mój braciszek znowu miał tą genialną minę "Ale o co chodzi?".
- Ja... ja... no nie wiem, najpierw walczyłam z Nico - tu wskazałam na syna Hadesa, który teraz jakby odsunął się na bok - a potem nagle ziemia się trzęsła i to chyba ja... no wiecie. - wydukałam.
- Ale ja nigdy nie umiałem wywołać trzęsienia ziemi. - Percy pokręcił głową.
- Ja się po pierwsze chcę dowiedzieć jakim cudem dziecko Posejdona może wywoływać trzęsienia ziemi! - Tak oto poczucie mojej odmienności zyskiwało na sile.
- Posejdon jest bogiem mórz no i trzęsień ziemi też, więc to chyba logiczne, ale nigdy... no zawsze mi się wydawało, że to dzieci Hadesa kontrolują ziemię, w końcu Nico i Hazel... - odezwała się Annabeth. Chyba naprawdę powinnam ją nasłać na Cartera.
- Kto to Hazel? - wypaliłam.
- Siostra Nico, to znaczy... no ona jest córką Plutona, a Pluton u Rzymian to na nasze Hades. - przetłumaczył Percy.
- Dobra... Czyli skracając, nie jestem kompletnym herosowym beztalenciem - tutaj Percy chyba próbował się kłócić - trzęsienia ziemi od Posejdona a Nico ma rzymską siostrę. Okey, czyli co teraz? - Herosi już zaczynali się rozchodzić. Pozostała jedynie niewielka grupka. Percy, Ann, Leo, Jason, Piper... o i Clarisse przywiązana do drzewa. Tak sobie przypomniałam jak na nas wrzasnęła. Szybko ją przeprosiłam i uwolniłam. Spodziewałam się, że zarobię od niej albo, że mnie przynajmniej zwyzywa a ona co? Uśmiechnęła się!
- No Jackson, ta twoja siostra to nie takie chuchro jak ty. - powiedziała szturchając mnie w bok.
- Eee... nie żeby mi to przeszkadzało, ale nie wkurzyłam cię? - zdziwiłam się. Córka Aresa popatrzyła na mnie "z góry".
- Dobra, jestem ściekła, że załatwiła mnie nowa, ale całkiem nieźle sobie radzisz w walce, mój ojciec jest bogiem wojny więc to doceniam. - odpowiedziała.
- Chwila... Clarisse czy ty się dobrze czujesz? Właśnie przyznałaś, że doceniasz kogoś poza sobą! - wtrącił się Percy.
- Jackson, to, że ciebie nie mogę ścierpieć nie oznacza, że nienawidzę wszystkich. - dziewczyna palnęła mojego brata w tył głowy. Ja i Annabeth zaśmiałyśmy się cicho. Po chwili ruszyliśmy do obozu. Ktoś chyba wspominał coś o ognisku.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wena, wena, wena *o* A nie, ja tylko nudziłam się na lekcjach! =D Wybaczcie, że tyle mi tego wyszło, jeżeli nie chciało wam się czytać do końca to zrozumiem c: Tak, wiem, Nico i Kate są dziwni! xDD Nie powiem co z tego będzie bo sama nie wiem o.O Ale raczej się nie pozabijają :3 Dobra, to wszystko. Dziękuję za te 2000 wyświetleń, nie spodziewałam się, że będzie ich tyle po zaledwie 10 rozdziałach o: Jesteście cudowni, kocham Was <3 Żegnam się i grzecznie upraszam o komentarze =)
~Lucy (wiem, że dla części z Was zawsze będę Des! <3) (>^.^<)

środa, 20 listopada 2013

Rozdział 9

Rzuciłam się biegiem w stronę domku Posejdona. Mam nadzieję, że jednak nie spotka mnie tam niespodzianka w postaci Percy'ego i Annabeth w... ekhem... pewnej sytuacji. Nieeee, Annabeth jest inteligenta, na pewno by się teraz nie zgodziła, albo zrobiłaby wszystko, żeby ich nie nakryto. Nie bardzo myślałam o tym, co robię. Po prostu biegłam jak najkrótszą drogą. Nie spodziewałam się, że na kogoś mogłabym wpaść, wszyscy zbierali się w swoich domkach żeby iść na kolację. Chciałam już wiedzieć co to jest ta bitwa o sztandar, sama nazwa mi bardzo odpowiadała. W Domu Brooklyńskim jedną z głównych rozrywek była gra w koszykówkę, w którą ja byłam do dupy. Ogólnie w szkole z w-fu byłam okropna, nie było lekcji żebym nie dostała piłką w łeb. Może tym razem załapię się na coś, w czym będę dobra. I bum! Zanim się zorientowałam wpadłam na kogoś, kto chyba pojawił się znikąd. No i moje szczęście jest niezawodne, walnęłam czołem w głowę posągu Hermesa. Kto postawił mi pod głową boga złodziei?!
- AŁ!! - wrzasnęłam przekręcając się na plecy. Po moim czole popłynęła cienka stróżka krwi.
- Uważaj jak łazisz. - burknął chłopak, na którego wpadłam.
- Sam uważaj. - odparłam oschle dotykając dłonią czoła. Spojrzałam na niego. Już podnosił się z trawy i otrzepywał czarne spodnie. wyglądał na trochę młodszego ode mnie. Miał bladą, oliwkową skórę i czarne włosy. Był chudy, ale też dobrze zbudowany, czarna koszulka z krótkim rękawem sprawiała wrażenie trochę za luźnej. Przy boku miał dziwny, czarny miecz. Przez chwilę miałam wrażenie, że patrzę na ludzką postać Anubisa. Och, wybacz Anubisie, ty byłeś milszy! Ale jednak podobieństwo było uderzające. Popatrzył na mnie brązowymi oczami jakby zastanawiał się jakim prawem ja w ogóle tu jestem. Oczywiście po chwili wyraz jego twarzy zmienił się na "Mam cię gdzieś".  Och poważnie?! No nie ma to jak miło zacząć znajomość. Tak, jestem nową największą ofiarą w obozie, miło mi! Nagle się zorientowałam, że chyba chociaż trochę się mną zainteresował. Przyglądał się mi jakby zastanawiał się czy już kiedyś mnie nie widział. Czemu ja dalej siedziałam na trawie? Szybko wstałam. Na głowie pewnie miałam już pięknego siniaka.
- Przepraszam. - mruknął wskazując na moje czoło. Popatrzyłam na niego starając się wyglądać obojętnie.
- Ja też, chyba powinnam patrzeć pod nogi. - powiedziałam patrząc gdzieś w bok.
- Nie twoja wina, podróż cieniem nie zawsze mi wychodzi jak powinna, chciałem pojawić się na wzgórzu a nie aż tu. - odpowiedział. Chwila! Podróż czym?! Moje ogarnianie świata miało się coraz gorzej. Ej, przecież miałam znaleźć Percy'ego! Obejrzałam się w kierunku domku Posejdona. Zauważyłam Percy'ego idącego w naszą stronę. Po chwili chłopak był już obok mnie.
- Co się stało? - zapytał bez wstępu patrząc na moje czoło.
- Nic takiego, tylko zabójcza stopa Hermesa. - wzruszyłam ramionami. Percy zaśmiał się i zmierzwił mi włosy. Spojrzał na tego drugiego chłopaka. No na litość Maat, czemu on przypomina Anubisa? Ale nie... Jest różnica! Anubis najczęściej wyrazem twarzy przypomina mi szczeniaka, kiedy patrzy na Sadie jest to zakochany szczeniak, a ten tu wyraźnie się tym różnił. No i roztaczał jaką mroczną aurę. Obaj spojrzeli na siebie. Percy uśmiechnął się, ale ten drugi miał trochę inny wyraz twarzy. Szybko odwrócił głowę, ale byłam prawie pewna, że coś go męczyło. Zaczynał mnie intrygować. Nie! Stop Kate! Masz na niego focha!
- Nico, co tu robisz? - zapytał Percy stając obok mnie. Nico? Czemu on ma takie ładne imię? Eee...damski odpowiednik to Nicola nie? Czemu o tym myślę? Jestem głupia. Chłopak westchnął i położył dłoń na rękojeści swojego miecza.
- Ojciec... on twierdzi, że teraz będzie lepiej jeżeli będę tutaj. - odpowiedział. Ojciec? Jaki ojciec? Czyli jego boskim rodzicem była jakaś bogini skoro mieszkał z ojcem.
- Czemu? - czemu się odezwałam? Nico popatrzył na mnie jakby chciał mnie zatrzasnąć pod ziemią żebym się zamknęła. Jak miło...
- Bo moja macocha zwariowała i próbowała mnie zabić. - powiedział to tak, jakby nie było to niczym nowym.
- Chwila. Persefona chyba powinna być teraz poza Podziemiem nie? Co ona robiła w Hadesie? - Percy wyglądał jakby nic nie rozumiał. Ja też. No bo... chwila, Hades, Persefona... O mój Ra! To był syn Hadesa?! Czyli teraz co? Mam przesrane u boga śmierci, brata mojego ojca?! Och, broń mnie Ozyrysie żebym na sąd trafiła do ciebie a nie do niego. Tak, jak znajdziemy Sadie ona mi to załatwi. W końcu Ozyrys był też Juliusem Kanem, jeszcze nie wpadłam do niego, chociaż już kilka razy zabłądziłam w Duat (nie chcecie więcej wiedzieć).
- Powinna, ale chyba zmieniła zdanie. Wyglądała jakby była opętana... - powiedział Nico. Chyba nie dokończył, ale nie miał na to szansy. Usłyszeliśmy trzask pękającej szyby i zauważyliśmy jak mały wybuch rozwalił jedno z okiem Wielkiego Domu. W trójkę pobiegliśmy tam. W progu wpadliśmy na Chejrona z osmaloną twarzą.
- Co...? - zrobiłam wielkie oczy.
- Nic się nie stało. Iryfon nam wybuchł. - odpowiedział centaur.
- Jak? Iryfony nie wybuchają! - wtrącił Percy. No tak, jakoś udało mi się ogarnąć co to jest Iryfon, Percy mi to wytłumaczył przy okazji. No i nie rozumiem jak tęcza mogła wybuchnąć.
- Najwidoczniej to się zmieniło. Może coś stało się z Iris. - powiedział Chejron. Dopiero teraz centaur zauważył Nico. Pokiwał głową i coś mruknął. - Percy, Kate idźcie na kolację. - dodał.
- Ale... - zaprotestował Percy.
- Dobra, chodź Percy, jestem głodna. - wtrąciłam wyczuwając, że to nie jest nasza sprawa. Nie, to nie moja intuicja, Nico po prostu miał taki wyraz twarzy, jakby chciał żebyśmy się nie mieszali. No może się nie polubiliśmy, ale nie będę męczyć chłopaka.
- Ty zawsze jesteś głodna siostra. - stwierdził Jackson. Wywróciłam oczami. Jakby on nie był lepszy. Nico nagle się na nas obejrzał. Teraz raczej był zdziwiony. Och, no pewnie, przecież taka niezdara nie może być siostrą wielkiego Percy'ego Jacksona. Dzięęęęęęki. Szybko oddaliliśmy się do stołówki.
***
Po tym jak wszyscy już zjedli, a Chejron i Nico wrócili z Wielkiego Domu zaczęliśmy się przygotowywać do bitwy o sztandar. Ktoś przyniósł spiżowe napierśniki (oj, nie wyglądają na lekkie) a Percy zaczął mi tłumaczyć o co chodzi. Było to dość proste, dzieliliśmy się na dwie grupy. Drużyna niebieskich i drużyna czerwonych, ja z Percym byliśmy w tej pierwszej. Wygrywała ta drużyna, która szybciej przeniosła sztandar drugiej na swoje terytorium. Wszystko odbywało się w lesie a terytoria rozdzielał strumyk. Dość łatwe...o ile pierwszy raz nie walczyło się mieczem. Zastanawiałam się czy mogłabym trochę poczarować... Chyba to nie jest oszustwo prawda? 
- Kate, możemy używać naszych innych mocy, ale nie szalej dobra? - powiedział Percy jakby czytał mi w myślach. Akurat pomagał mi się "uzbroić". Potem był problem z przydzieleniem Nico do drużyny. W końcu wszyscy się zgodzili, że skoro ja jestem w niebieskich bo jestem siostrą Percy'ego to Nico powinien być w czerwonych. Ktoś próbował się kłócić, że ja przecież jeszcze prawie nic nie umiem więc trzeba było go uświadomić, że nawet jeśli nie potrafię skopać komuś tyłka po grecku to po egipsku idzie mi to śpiewająco. I ruszyliśmy do lasu. Sztandar ukryliśmy w jakiejś jaskini (nie była zbyt wielka) i zasłoniliśmy głazami. Od początku czuliśmy, że możemy mieć przerąbane bo w przeciwnej drużynie były dzieci Ateny i Aresa. No i Jason z Nico. Później zaczęliśmy rozdzielać pozycje. Była jedna grupka, która miała odwrócić uwagę czerwonych, druga miała iść po sztandar, właśnie tam trafił Percy, a ja z dwoma synami Hermesa i Leo zostaliśmy na straży. Kiedy usłyszeliśmy sygnał obie grupy rozbiegły się w dwie różne strony a ja zostałam sama z trójką chłopaków. Ci dwaj od Hermesa, Nathe i Louis odeszli kawałek żeby w razie czego dać nam sygnał. Usiadłam na jakimś kamieniu a po chwili obok mnie pojawił się Leo.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nanana mówiłam, że mam sporo weny? *.* W następnym rozdziale bitwa o sztandar :3 Widzę, że trochę się Was nazbierało, jaram się jak Percy niebieskimi naleśnikami <3 Mam też trochę do nadrobienia na blogach, więc niedługo się za to zabiorę. Poproszę Dianę (jeżeli to czytasz) za wybaczenie Kate obecne nastawienie do Nico, nie zjedz jej, plose. Pamiętajcie: czytam - komentuję. 
~ Lucy (>^.^<)

sobota, 16 listopada 2013

One - Shot

Witam wszystkich :3 To nie jest rozdział, wczoraj w nocy naszła mnie wena na to i postanowiłam napisać. Dobrze, więc co to jest? To mój pierwszy taki paring i...no nie wiem jak mi to wyjdzie. Uprzedzam, Yaoi, Perico, jeżeli komuś się nie podoba to niech nie czyta, zaoszczędzi i sobie i mnie nerwów. Dodam też, że fragmenty tekstu oddzielające poszczególne fragmenty są z "Demons" od Imagine Dragons <3 Życzę miłego czytania.
***

~When the days are cold
And the cards all fold
And the saints we see
Are all made of gold~
W lipcu najczęściej nie zdarzały się mgliste, chłodne poranki, ale ten najwidoczniej był wyjątkiem od tej reguły. Chudy chłopak o bladej cerze, czarnych włosach i ciemnych, brązowych oczach pojawił się w cieniu sosny, na której gałęziach połyskiwało coś złotego. Mógł mieć najwyżej piętnaście lat. Ubrany był w czarne spodnie, koszulkę w tym samym kolorze i kurtkę lotniczą. Przy jego boku zwisał czarny miecz. Nico di Angelo lekko zadrżał z zimna. Jeszcze kilka minut temu spokojnie siedział w Podziemiu, ale jego ojciec doszedł do wniosku, że chłopak powinien wrócić do świata śmiertelników. Chłopak był z tego faktu niezadowolony. Czy nie może mieć po prostu świętego spokoju? O wiele bardziej wolałby zostać w Krainie Umarłych. Tam przynajmniej nikt nie namawiał go do rzeczy, na które po prostu nie miał ochoty. Nie było tam żadnej wkurzającej osoby, ani Jasona, który starał się mu pomóc (tego akurat nie miał mu za złe, ale to robiło się męczące kiedy on wcale nie potrzebował pomocy!). Tam nikt go nie oceniał, nikt nie patrzył na niego z litością, współczuciem czy pogardą, no i co najważniejsze - nie było tam Percy'ego. Och, oczywiście większość wszechświata była utwierdzona w przekonaniu, że Nico nienawidzi bądź nienawidził syna Posejdona, i chyba tak było lepiej. Już to, że Jason znał prawdę było dla niego krępujące. Kiedy miał nadzieję, że nikt nie pozna jego tajemnicy, że sam będzie mógł o tym zapomnieć, na ich drodze pojawił się Kupidyn. Ten przeklęty bóg miłości był gorszy od samego Tartaru! Nadal miał wrażenie, że w jego ramieniu tkwi jedna ze strzał tego skrzydlatego fanatyka miłości. Od tamtego czasu czuł coraz mocniej, że ucieka sam od siebie, bo prawda o samym sobie nie dawała mu spokoju. A była ona taka, że kochał Percy'ego Jacksona. Niechętnie, ale jednak, musiał przyznać Kupidynowi rację. Uciekał od tego, chociaż wcześniej powiedział, że tylko zadurzył się w synu Posejdona i to już przeszłość, prawda była zupełnie inna. Zakochał się w Percym i, mimo, że sam myślał inaczej, teraz wiedział, że nadal go kocha, chociaż powinien go nienawidzić. Syn Hadesa ruszył w dół wzgórza przez gęstą mgłę, która rozwiewała się wokół niego, co sprawiało dość upiorny efekt. Obóz Herosów wyglądał teraz jak senne miasteczko wyrwane ze starożytnej Grecji prosto do czasów współczesnych. Większość obozowiczów jeszcze spała, tylko kilku nielicznych było już na nogach. Nico dobrze wiedział, że Percy nie należał do tych wyjątków, co było mu bardzo na rękę. Wolał go unikać, to było mniej problematyczne. Oczywiście to, czego chciał, a to co się działo były dwiema, zupełnie różnymi rzeczami. Nie miał pojęcia co zmusiło Percy'ego do wstania tak wcześnie, ani jakim cudem na niego wpadł. Ale najdziwniejsze było to, że Jackson wcale nie przypominał siebie. Był jakiś nieswój. Szedł przygarbiony, pod oczami miał ciemne cienie, jakby nie przespał nocy, w morskich tęczówkach nie było tego znajomego błysku, chłopak był po prostu załamany.
- Nico...? - wymamrotał ze zdziwieniem. Syn Hadesa poczuł, że ma w gardle supeł...
~Your eyes, they shine so bright
I wanna save their light
I can't escape this now
Unless you show me how~
Percy mógł powiedzieć, że nie potrzebuje nic więcej do szczęścia. Miał świetnych przyjaciół, kochającą matkę, był herosem, synem Posejdona, który nie dość, że przetrwał wojnę z Kronosem, powstanie Gai, walkę z gigantami i wyszedł z Tartaru, to wszyscy postrzegali go jako bohatera, chociaż on sam się tak nie czuł, no i oczywiście miał cudowną, genialną i piękną dziewczynę. Annabeth była dla niego najważniejsza, tyle razem przeszli, znali się tak długo, że nie potrafił sobie wyobrazić życia bez niej. Ich związek był idealny, myślał, że nie mógł lepiej trafić...no aż do wczorajszego wieczora. Spacerowali po plaży, ale przez cały czas Ann wydawała się mu jakaś nieswoja. Kiedy zapytał czy coś się stało nie odpowiedziała mu. Zatrzymali się na brzegu. Fale oceanu prawie dotykały ich stóp. Spróbował ją pocałować, ale odsunęła się kręcąc głową. I wtedy to powiedziała, a jej słowa były gorsze niż jakakolwiek tortura. Pamiętał je tak dokładnie i pewnie nigdy ich nie zapomni. "Przepraszam Percy...nie możemy...ja nie mogę. Naprawdę nie chciałam żeby tak wyszło, to nie twoja wina..." I powiedziała to, oświadczyła, że to koniec. Kiedy zapytał czemu nie odpowiedziała. Próbował ją przekonać na wszystkie znane mu sposoby, ale nie potrafił. "Żegnaj Percy." Ostatni raz pocałowała go w policzek i odeszła. Nie "Glonomóżdżku" tylko "Percy" samo to świadczyło o zmianie jej stosunku do niego. W tym momencie wszystko mu się zawaliło. Nie potrafił wydobyć z siebie słowa, nie mógł się ruszyć. Chciał żeby to był tylko zły sen, ale poczucie rzeczywistości było silniejsze niż kiedykolwiek. Annabeth z nim zerwała. Czuł się jakby ktoś wyrwał mu serce z piersi i zmiażdżył w dłoni jak kawałek spróchniałego drewienka. Noc spędził na plaży, nie spał, nie ruszał się z miejsca. Miał wrażenie, że został nagle wyrwany ze świata i umieszczony gdzieś obok. Nie czuł nic, jakby rzeczywistość nie istniała.
~When your dreams all fail
And the ones we hail
Are the worst of all
And the blood's run stale~
Nie zauważył kiedy minęła noc. Rano było zimno, pojawiła się gęsta mgła, ale on nie zwracał na to zbyt wielkiej uwagi. Coś kazało mu się ruszyć. Wstał rozciągając zesztywniałe mięśnie. Czuł się jakby nie istniał, był pusty w środku, jego ciało było oddzielone od duszy. Ruszył w stronę obozu. Nie wiedział która jest godzina, ale większość półbogów jeszcze spała. Tym lepiej dla niego. Chyba po raz pierwszy zrozumiał czemu Nico tak cenił sobie samotność. On chyba by zwariował jakby cały czas nie miał nikogo przy sobie, ale teraz chyba właśnie ta izolacja była mu potrzebna. Szedł ze spuszczoną głową, całkowicie oderwany od świata realnego więc nic dziwnego, że nie zauważył bladego chłopaka ubranego na czarno. Uniósł wzrok na zaskoczonego Syna Hadesa. Wyglądał dokładnie tak, jak zawsze, czarne ubrania, blada cera, czarne, lekko potargane włosy.
- Nico...? - zdziwił się. Stali naprzeciw siebie przez kilka długich minut wpatrując się w siebie, żaden z nich nie podejrzewał, że spotka drugiego. Młodszy chłopak po chwili odwrócił głowę i zrobił kilka kroków w tył. Czy zamierzał uciec? Wyraz jego twarzy nie zdradzał zbyt wiele, jak zwykle. Co Nico robił w Obozie Herosów? Przecież przez cały czas, kiedy próbowali go namówić, żeby został, on odmawiał. Zawsze twierdził, że tu nie pasuje, ale on chyba robił to celowo, jakby przed czymś uciekał. Percy, mimo ich wspólnej przeszłości, lubił go. Ale od czasu podróży po starożytnych krainach Nico trochę się zmienił. Nie był już tym małym, zagubionym dzieciakiem, który chciał się zemścić na Percym. Przez jakiś czas po wojnie z Kronosem nawet mieszkał w obozie, ale później po powrocie z Tartaru stał się jeszcze bardziej zamknięty w sobie i skryty. Teraz był wyższy i nie był już aż tak chudy jak dawniej. Z oczu zniknął mu ten błysk szaleństwa, który miał w nich po uratowaniu go z niewoli u dwóch gigantów w Rzymie.
- Cześć. - powiedział cicho syn Hadesa zachowując dystans. Zapadła cisza. Percy'emu dzisiaj naprawdę trudno przychodziło myślenie, po ostatnim wieczorze nie mógł się otrząsnąć. Starał się sprawiać wrażenie, że wszystko jest tak, jak powinno być. Ale obojętnie jak się starał, nie potrafił się zmusić do uśmiechu. Oboje w tym samym momencie unieśli wzrok i ich spojrzenia się spotkały.
~When you feel my heat
Look into my eyes
It's where my demons hide
It's where my demons hide~
Nico już po kilku minutach zorientował się, że z Percym coś się dzieje. Nie był sobą w najmniejszym stopniu, nie uśmiechał się, jego oczy były jakby wyblakłe, wyglądał jakby nie spał całą noc. Kiedy ich spojrzenia się spotkały poczuł się jakby stał na linii wysokiego napięcia. Oczy w kolorze morskiej zieleni zdawały się go hipnotyzować. Nie powinien tego robić, im dłużej tak się w nie wpatrywał tym bardziej go intrygowały. Wiedział, że powinien jak najszybciej to przerwać, ale nie chciał. A spojrzenie Percy'ego było pełne bólu. Mimo, że najczęściej nie był zbyt ciekawski, teraz zżerała go ciekawość co się stało.
- Ekhem... - odchrząknął Jackson przerywając ciszę - Co tu robisz? - zapytał. Zaczęli schodzić ze wzgórza do obozu. Nico cicho westchnął i wepchnął dłonie do kieszeni spodni. Nagle jego buty stały się bardzo interesujące.
- Ojciec mnie wywalił z Podziemia. - odpowiedział trochę niechętnie. Poczuł na sobie wzrok Percy'ego. Wbrew sobie nadal wpatrywał się w martwy punkt gdzieś w dole. Jedyne czego mu było trzeba to współczucie, bo jego ojcem jest Hades, bóg Podziemia i wielki dupek, którego nikt nie potrafi znieść. I tak miał wrażenie, że Jackson (i nie tylko on) traktuje go jak zagubionego dzieciaka, któremu trzeba cały czas pomagać. Jason chyba wyjątkowo wczuł się w rolę "starszego brata". Nie miał mu tego za złe, był wdzięczny, że zachował w tajemnicy jego sekret.
- Nie przejmuj się, bogowie tacy są. - stwierdził syn Posejdona idąc w stronę stołówki.
- Niczym się nie przejmuję. - powiedział Nico. Percy nagle zatrzymał się w półkroku. Nico automatycznie też stanął. Twarz Jacksona stężała i zaczęła przypominać maskę. Co się z nim stało? Syn Hadesa wpatrywał się w niego próbując cokolwiek zrozumieć. Percy odwrócił wzrok gdzieś w bok. Nico z czystej ciekawości spojrzał co się działo przed nimi. Nic się nie działo, jedynie zobaczył blondynkę w obozowej koszulce. Nawet z dość sporej odległości, jaka ich dzieliła, rozpoznał Annabeth. Dziewczyna popatrzyła na niego i szybko odeszła. Co się stało? Czemu oboje tak się zachowywali? Pokłócili się? Nie, przecież byli parą idealną. Sama myśl, że coś mogło ich poróżnić wydawała się nierealna. Ale równie dobrze wiedział, że nierealne rzeczy zdarzały się aż zbyt często. Percy bez słowa ruszył w przeciwnym kierunku niż córka Ateny. Nico poszedł za nim.
- Percy zaczekaj! - zawołał próbując dogonić chłopaka, który oddalał się szybkim krokiem. Nie potrafił ukryć, że zaczęło mu zależeć. Chciał wiedzieć co się stało, co sprawiło, że Percy był w tak podłym nastroju. Udało mu się dogonić siedemnastolatka. Złapał go za ramię, a Jackson obrócił się w jego stronę. Oczy miał zamknięte, dłonie zwinięte w pięściusta zaciskał w wąską linię.
- Co się stało? - zapytał di Angelo próbując przybrać łagodniejszy ton. Percy nie odpowiadał. Nico znał tą minę. Nie trzeba było być geniuszem, żeby zrozumieć, że chłopak jest zraniony. Pewnie podobnie wyglądał podczas spotkania z Kupidynem. Jego uścisk zelżał a po chwili zupełnie puścił ramię syna Posejdona. Może nie powinien pytać.
- Jeżeli nie... - zaczął, ale przerwano mu.
- Zerwała ze mną. - powiedział Percy otwierając oczy. Był w nich jedynie ból. Nico nie wiedział co teraz myśleć. Jednak był zazdrosny o Annabeth, ale patrzenie jak Percy teraz cierpi było gorsze od patrzenia na to, jak oboje są razem szczęśliwi. Czy powinien mu powiedzieć? Powinien w końcu ujawnić swoje uczucia? Nie, bał się. Już wystarczająco odstawał od innych, syn Hadesa, samo to go wykluczało z towarzystwa. Nigdy nie powinien się urodzić, nie powinien żyć w tych czasach. Ale jednak żył, był tutaj mimo wszystko. To i tak było już zbyt wiele, nie powinien nikomu mówić co czuje. Poza tym była też druga strona, Percy. Co by zrobił gdyby wiedział? Nico był pewien, że nie mógł liczyć na odwzajemnienie tego uczucia. Ale znał Jacksona, czułby się winny, zadręczałby się, to by ich oboje raniło. Nie może mu powiedzieć. Już wystarczająco cierpiał.
- Nico? - nie zorientował się, że Percy coś do niego mówił. Tak bardzo był pogrążony w swoich myślach, że zapomniał o świecie rzeczywistym.
- Przepraszam...to po prostu... - próbował jakoś dobrać słowa - To zaskakujące. - wydusił.
~I wanna hide the truth
I wanna shelter you
But with the beast inside
There's nowhere we can hide~
Nico był pewien, że właśnie wypowiedział najgłupsze słowa w całym swoim życiu. "Zaskakujące" ? Tak, dziewczyna zrywa z chłopakiem, w którym on się zakochał i tyle udaje mu się powiedzieć. Chyba to wina tego, że stara się ograniczać kontakty z innymi ludźmi do minimum, ale taki już po prostu był, wolał samotność niż wytykanie palcami. Percy chyba trochę się uspokoił. Nico wcześniej nie zauważył, ale chłopak przyglądał mu się z zaciekawieniem.
- Nico, nie chodziło mi o Annabeth. - powiedział przy czym wypowiedzenie imienia córki Ateny chyba sprawiało mu jakiś problem. Syn Hadesa popatrzył na niego ze zdziwieniem. O co innego mogło mu chodzić? Nie rozumiał. - Przez chwilę chyba...eee...odleciałeś. - zaczął zielonooki - Wymamrotałeś coś, że nie możesz komuś powiedzieć. - wyjaśnił szybko. Nico w tej chwili przeklinał wszystkich znanych mu bogów. Czemu zawsze musi się coś spieprzyć?! Czy chociaż raz nie da się przeżyć bez jakiejś wpadki?
- To...to nic ważnego. - wyjąkał czując, że do jego twarzy zaczyna dopływać więcej krwi. Świetnie, jeszcze będzie się czerwienił. Nic innego mu się nie marzy. Percy od razu wyczuł kłamstwo i teraz to on złapał Nico za ramię. Musiał się delikatnie pochylić, żeby ich twarze były na tym samym poziomie. Znowu patrzyli sobie w oczy. Nico usilnie uciekał wzrokiem gdzieś w bok, ale to niewiele dawało. Bogowie, czemu on jest tak blisko?! To był zbyt niezręczne, ale równocześnie kuszące.
- Nico, możesz mi powiedzieć. Uwierz, można mi zaufać. - powiedział. Jego włosy lekko falowały kiedy powiewał delikatny, poranny wiaterek. Czy wszechświat wystawia go na jakąś próbę?! Jeżeli tak, to wcale nie jest zabawne. Poczuł, że ziemia przy jego stopach lekko drży, tak już się działo kiedy był pod wpływem emocji. Czy naprawdę wszystko musi go zdradzać?
- Percy, naprawdę... - mruknął próbując wyplątać się z tej sytuacji.
- Może gdybym wiedział co się dzieje mógłbym ci pomóc. - dodał syn Posejdona. Mózg Nico zarejestrował, że chyba są jeszcze bliżej niż przed chwilą. I wiedział, że już tak nie wytrzyma.
~Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide
It's where my demons hide~
Percy mimo podłego nastroju jednak jakoś zapomniał o Annabeth. Nico wyraźnie miał z czymś problem, a on z natury był taki, że angażował się kiedy, któryś z jego przyjaciół czegoś potrzebował. Syn Hadesa usilnie uciekał wzrokiem gdzieś w bok jakby bał się spojrzeć mu w oczy. Na policzkach pojawiły się mu rumieńce. W tej chwili wcale nie przypomniał mrocznego syna Hadesa, wyglądał nawet...słodko. Zaskoczyło go to, że sam tak pomyślał. Nico był bardzo niespokojny. Próbował się wykręcić, ale Percy mu na to nie pozwalał. Obaj czuli jak podłoże pod ich stopami lekko drży. Nawet jeżeli chłopak teraz wezwie armię umarłych Jackson nie miał zamiaru mu tego przepuścić. Chłopak wyraźnie z czymś się męczył, a Percy i tak czuł się winny za spowodowanie wielu problemów w jego życiu, teraz chyba powinien pomóc mu jakiś rozwiązać. Wbił wzrok w brązowe tęczówki syna Hadesa szukając w nich jakiejś wskazówki.
- Chyba nie może być tak źle... - powiedział próbując go przekonać, ale nie udało mu się dokończyć zdania.
~They say it's what you make
I say it's up to fate
It's woven in my soulI need to let you go~
Nico naprawdę starał się zrobić wszystko, żeby tego uniknąć, ale zdradził samego siebie. Percy nadal próbował go przekonać, chociaż nie musiał. Zrobił to już wcześniej, stawiając go w tej sytuacji. I chociaż jego rozsądek krzyczał, żeby tego nie robił zbliżył się jeszcze bardziej do Percy'ego. Zanim zdążył się rozmyślić zupełnie zmniejszył dzielącą ich odległość całując syna Posejdona prosto w usta. Percy w pierwszej chwili był tak zszokowany, że cały zesztywniał i nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. Tego Nico najbardziej się bał, teraz oboje zostaną z poczuciem winy. Chciał się odsunąć i prawie by to zrobił gdyby Percy go nie powstrzymał. Chłopak nagle się rozbudził. Ujął twarz Nico w dłonie i nie pozwolił mu się cofnąć. Syn Hadesa nie potrafił powstrzymać zaskoczenia. Nigdy by się tego nie spodziewał. Po chwili odsunęli się od siebie. Oboje byli lekko zarumienieni. Percy patrzył na Nico przepraszająco a ten drugi po prostu nie wierzył, że to się działo. Jackson przytulił go.
- Przepraszam, nie wiedziałem. - szepnął całując go w czoło. Nico nie był w stanie nic odpowiedzieć, po prostu uśmiechnął się i odwzajemnił uścisk. Mgła zaczynała się przerzedzać a słońce ogrzewało okolice Long Island.
~Don't wanna let you down
But I am hell bound
Though this is all for you
Don't wanna hide the truth~

***
No dobrze, dobrze, napisałam to i jestem z siebie dumna co jest do mnie niepodobne. *.* No co tu jeszcze powiedzieć? Uprzejmie upraszam o pozostawienie po sobie komentarza. I obiecuję, że już niedługo zabiorę się do pisania rozdziału, może jeszcze jutro o ile skończę przepisywać zeszyt z historii.
~Lucy (>^.^<)