piątek, 30 sierpnia 2013

Rozdział 3

Przyzwyczaiłam się do wielu dziwactw, naprawdę. Pawian jedzący rzeczy jedynie na literę "f"? Dobra. Śniadanie z krokodylem albinosem? Nie ma problemu. Gliniana figurka próbująca podbić wszechświat? Czemu nie? Duchowe podróże pod postacią drobiu? Zawsze spoko! Ale wielki potwór na szkolnym trawniku, który na ciebie warczy, chociaż ma dwie wężowe głowy, a węże przecież nie warczą! O nie, to już za dużo! Stwór był wielki, miał chyba trzy metry wysokości, dwie wężowe głowy na długich szyjach, długie kły, z których ściekał jad, przekrwione oczy, ciało niedźwiedzia, podejrzany kolczasty ogon i łapy orła o ostrych pazurach. Percy stanął jak wryty, ja z resztą też. Zdziwiło mnie, że widział tego stwora, powinien zemdleć albo go nie widzieć, przecież zwykli ludzie nie postrzegali magii ani nic z nią związanego. Świetnie! Po prostu cudownie! Oczywiście wzbudziłam jawne zainteresowanie naszego nieproszonego "gościa". Westchnęłam cicho i wyciągnęłam rękę przed siebie sięgając do Duat, Percy w tym czasie szukał czegoś w kieszeni, z mina jakby myślał, że ma tam cały arsenał. Po chwili wyciągnął zwykły, czarny długopis. Ja się pytam jak on ma zamiar długopisem zwalczyć to coś?! Zabije potwora długopisem?! No na pewno! Popatrzyłam na niego pytająco, akurat wtedy moja ręka postanowiła zniknąć w krainie duchów. Jackson zrobił wielkie oczy zapominając na chwilę o swojej "broni". Poczułam jak moje palce zaciskają się na lasce, przy okazji wyciągnęłam też magiczną linę, bo to całkiem normalne, ze noszę ze sobą sznur nie? Wyciągnęłam rękę z Duat, a twarz Percy'ego przybrała wyraz niedowierzania. popatrzyliśmy na siebie i praktycznie w tym samym momencie się odezwaliśmy.
-Ty go widzisz?-wypowiedzieliśmy to praktycznie równo i dokładnie tak samo się zdziwiliśmy.
-Zamierzasz go załatwić kijem i sznurkiem?!
-Chcesz go zabić długopisem?!
Gdyby nie ryk potwora zupełnie byśmy o nim zapomnieli.
-To nie długopis tylko magiczny miecz.-Jackson wywrócił oczami i odkorkował długopis, który natychmiast zmienił się w jaśniejący lekkim blaskiem miecz.
-To nie kij tylko laska maga.-odparłam a wilcza głowa, która kończyła moją laskę zaświeciła się.
W tym momencie między nas uderzyły oba wężowe łby kłapiąc zębami. Odskoczyliśmy na boki unikając zjedzenia bądź też pogryzienia. Percy zaczął obiegać potwora, kiedy ja zastanawiałam się jak poradzić sobie z dwiema głowami. Nigdy nie widziałam takiego stwora, nawet o nim nie słyszałam. Nie miałam pojęcia do czego jest zdolny. Najpierw pomyślałam to, co najczęściej przychodzi mi do głowy, po prostu wypowiedzieć "He-dżi" co, najprawdopodobniej, sprawiłoby, że stwór by się rozwalił na drobne kawałeczki, ale miałam tez świadomość, że może się to nie udać a zaklęcie zużyje całą moją moc. Przeniosłam wzrok na linę, która trzymałam w lewej dłoni i chyba już coś zaczęło mi świtać. Zauważyłam jak Percy próbuje wyminąć kolczasty ogon, w końcu się wkurzył i uderzył w niego. Miecz odbił się od skóry z głośnym brzdęknięciem. Chłopak chyba coś zaklął, ale kompletnie nie zrozumiałam słów. Przeniosłam wzrok z powrotem na potwora. Nie uda mi się wskoczyć mu na grzbiet, od razu mnie strąci, albo ogonem, albo głową, a ja ani z tym, ani z tym nie chciałam mieć styczności. Nagle w moim mózgu zapaliła się mała lampka. Szybko wypowiedziałam słowa mocy i prawie natychmiast na moich plecach zabłyszczały tęczowe skrzydła. Ciekawa sztuczka, specjalnie dla "fanów" Izydy, Sadie mnie kiedyś tego nauczyła, było to dość trudne, przynajmniej początkowo, ale potem okazało się, że to prawie to samo, co przywoływanie awatarów bitewnych przez magów Horusa. Lekko odbiłam się od ziemi a skrzydła mnie uniosły. Kątem oka zauważyłam Percy'ego, który po prostu przegenialnie robił minę "Ale o co chodzi?". Wzniosłam się na taką wysokość, żeby być mniej więcej naprzeciw obu łbów. Obie głowy zasyczały i śmignęły w moją stronę, w ostatniej chwili odsunęłam się na bezpieczną odległość rzucając przed siebie linę i wykrzykując "Czes", zaklęcie wiążące. Sznur szybko owinął się wokół oby szyi na tyle blisko głów, żeby porządnie utrudnić im życie. Potwór zasyczał z wściekłością i spróbował znowu zaatakować, ale związanie głów wyraźnie go spowolniło.
-Percy, teraz!-wydarłam się na całe gardło mając nadzieję, że chłopak zrozumie.
Jackson natychmiast przetoczył się pod potwora i wbił miecz prosto w jego klatkę piersiową. Stwór głośnio ryknął z bólu i zaczął się szamotać, ale już po chwili był stertą prochu. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam. No bo od kiedy długopisy są mieczami? Zleciałam na trawnik i wylądowałam obok Percy'ego. Tęczowe skrzydła natychmiast zniknęły a ja poczułam zmęczenie.
-Kim ty jesteś?-i znowu równocześnie zadaliśmy pytanie.
Oboje równocześnie spojrzeliśmy na siebie ze zmieszaniem. I co teraz powiedzieć? Dalej nie byłam pewna czy powinnam wyjawiać prawdę, ale co ja mam zrobić koro koleś posiada długopis zmieniający się w miecz?! Poza tym ten miecz wydawał mi się jakiś inny, dostrzegałam jakieś litery na głowicy, ale nie potrafiłam ich rozczytać. Zauważyłam, że on wbija wzrok w moja laskę. Cicho westchnęłam i otworzyłam usta żeby odpowiedzieć ale on mi przerwał.
-Moim ojcem jest Posejdon, też jesteś półkrwi? Musisz być, przecież widziałaś to...to coś, ale co ty zrobiłaś? Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego. Lepiej będzie jak zabiorę cię do obozu-odezwał się.
Zamurowało mnie. On jest synem Posejdona? Kojarzyłam to imię, ale tak słabo. To chyba był jakiś Grecki bóg czy coś takiego, może Rzymski...A kto ich wie! Za dużo podobieństw! Poza tym co to znaczy "półkrwi"? I o jakim obozie on pieprzył?! Nic nie rozumiałam.
-Nawdychałeś się czegoś? Przecież dobrze wiem, że to bogowie starożytnego Egiptu istnieją. Nie rozumiem o co chodzi z tym, że mam być półkrwi. I o jakim obozie try gadasz? Ja się nigdzie nie wybieram, najwyżej na Brooklyn. Jestem magiem 21 nomu, szkolę się w ścieżce Izydy pod przewodnictwem Sadie Kane, która razem ze swoim bratem pokonała wielkiego węża Apopisa pochodzącego z samego chaosu.-odpowiedziałam.
Jak ja zapamiętałam to wszystko? Sama nie wiem, ale przyłapywałam się na tym, ze klepałam tą formułkę już przynajmniej kilka razy i weszła mi w pamięć. Percy wyglądał na porządnie zaskoczonego, wyglądał trochę jakby ktoś z "Harry'ego Pottera" rzucił na niego Confudusa. No tak, mało mi dziwactw we własnym życiu więc dodatkowo czytam książki.
-Eee...co ty gadasz? Jakiego węża? Co to jest nom? I ta...Izyda, kim ona jest?-wyjąkał.
-Izyda jest boginią magii.-odpowiedziałam z lekkim znudzeniem-I nie "jakiegoś węża" tylko Apopisa. Prawie zniszczył cały świat, połknął Ra i zniszczył Maat, więc to nie jest "jakiś wąż".
-No ej, bez takich. Rozumiem Kronosa z manią wielkości próbującego zniszczyć bogów, albo świrniętą Gaję nasyłającą na Olimp gigantów żeby przejąć władzę...ale wąż połykający...tego...Re czy tam Ra, bez przesady.
Tym razem to ja musiałam mieć bardzo zaskoczony wyraz twarzy. Kronos? Gaja? O co tu chodzi, chyba to kojarzyłam ale...ledwie coś pamiętałam! To chyba coś z tymi Greckimi bogami. No ale niech mi nie wciska, ze oni istnieją!
-Co ty znowu gadasz? Gaja? Kronos? Olimp? Bogowie? W bajki wierzysz? A na przyszłość Ra to bóg słońca.
-To ty mi gadasz o wężu jedzącym słońce. Bogowie to nie żadne bajki, jakby tak było, na pewno nie było by mnie. Jestem synem Posejdona, boga mórz i oceanów.
Czy kiedykolwiek czuliście się jakbyście zaczynali popadać w paranoję albo jakieś rozdwojenie jaźni? Bo czułam się jakby część mnie wiedziała, że Percy mówi prawdę, ale byłam uparcie przekonana, że to egipscy bogowie są tymi prawdziwymi. No przecież sama się o tym przekonałam! To było już jakieś...nienormalne!   -Słuchaj Percy, ja cię naprawdę lubię, ale...no proszę cię! Wiem kim jestem tak? Przekonałam się o istnieniu całej kultury starożytnego Egiptu! Chyba nie wciśniesz mi, że bogowie biegają z Grecji do Ameryki robić dzieci! nawet jeżeli by istnieli to przecież Olimp jest w Europie! A jakoś nie chce mi się w to wszystko wierzyć!-mówiąc to, nie miałam pojęcia jak bardzo się pomyliłam, ale w tym momencie nie interesowała mnie przyszłość.
-Powinniśmy pogadać z Chejronem, zaprowadzę cię do obozu, wszystkiego się dowiesz...poza tym mi też należą się wyjaśnienia.-powiedział Jackson.
-O nie! Nie idę do żadnego obozu, jeżeli mamy gdzieś iść to do Domu Brooklyńskiego! Tam wszystko wyjaśnimy!-odpowiedziałam.
-Nie mamy czasu na kłótnie, jako, że podejrzewam, że jesteś półkrwi i własnie mniej więcej czegoś się dowiedziałaś przewiduję, że potwory już na nas polują. Jeżeli tak ci zależy to wrócimy tu, możemy jeździć do miasta i tak dalej.
Chyba ten tekst o potworach na mnie podziałał. Zgodziłam się stawiając kilkanaście warunków w tym też, że mogę się później porozumieć z Sadie i Carterem w tej porypanej sprawie. Nie wiem jak ale Percy ściągnął do nas czarnego, skrzydlatego konia, powiedział, ze nazywa się Mroczny. No i tak oto zaczął się mój lot liniami "Air Pegaz" do Obozu Herosów.    
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Taki tam porypany rozdział. Nudziłam się i to strasznie więc napisałam go w 2 godziny i chyba nawet nie jest taki zły, tylko mam wrażenie, że nieogarnięty, ale cała ta sytuacja była nieogarnięta. Dedyk dla Kath, która pewnie znowu zażąda któregoś z chłopaków bez koszulki <3.
Czytałeś = skomentuj, anonimowi też mogą.                         

czwartek, 22 sierpnia 2013

Rozdział 2

Obudzić się w poniedziałek rano ze świadomością, że trzeba iść do nowej szkoły, w której nie zna się nikogo, świeżo po przeprowadzce z innej dzielnicy i to na sam koniec roku szkolnego...Nie polecam tego nikomu. Przez piętnaście minut zbierałam się do ruszenia z łóżka, a później ociągałam się na wszystkie możliwe sposoby. W końcu po czterdziestu pięciu minutach mama wpadłaa do mojego pokoju z rozbawioną miną.
-Nic ci to nie da.-wywróciła oczami z rozbawieniem.
-Eee...-zrobiłam niewinną minę odkładając szczotkę na parapet.
Jedną z moich nielicznych "ludzkich" zdolności było udawanie niewiniątka. Może to ten cały czas spędzony z Sadie, a może to fakt, że od dziecka miałam postrzelone pomysły, z których nigdy nie potrafiłam się wytłumaczyć.
-A czy ja coś robię?-zapytałam niewinnie uśmiechając się rozbrajająco.
-Nie kombinuj i tak musisz iść do szkoły...aha, chodzisz z Percym do tej samej klasy, nie wywiniesz się.-rzuciła wychodząc z pokoju.
No pięknie, chyba pierwszy raz zostałam tak załatwiona. Gratulacje mamo, chyba jednak cię czegoś nauczyłam! Niechętnie skończyłam się ubierać i uczesałam włosy w wysokiego kitka. Na rękę założyłam bransoletkę z amuletem Szen, który Walt zrobił na specjalną prośbę ode mnie i Sadie, a na szyi zawiesiłam wisiorek z amuletem Tit nazywanym też węzłem Izydy, nie wiem po co mi był, ale skoro podążałam ścieżką Izydy to już go nosiłam. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem na wspomnienie ile razy Sadie narzekała jaka to Izyda jest nieznośna. Chyba postanowiła skorzystać z okazji, skoro bogowie postanowili opuścić nasz świat na trochę, ona wyżywała się za te wszystkie razy kiedy musiała znosić boginię magii.
-Nie możesz być aż taka zła.-mruknęłam do amuletu.
No tak, gadanie z amuletami jest całkiem normalne...Westchnęłam cicho, wyciągnęłam z szafy niebieską torbę i wepchnęłam do niej wszystko, czego bym potrzebowała w szkole, złapałam z biurka telefon ze słuchawkami i ruszyłam do wyjścia z pokoju. Westchnęłam cicho i zajrzałam do kuchni, mama siedziała z laptopem i piła kawę. Podeszłam do lodówki, wyciągnęłam mleko czekoladowe i nalałam trochę do szklanki i szybko wypiłam. Zimny napój trochę mnie rozbudził. Złapałam klucze do mieszkania, pieniądze i pobiegłam do przedpokoju. Akurat kiedy skakałam na jednej nodze próbując wciągnąć trampka na nogę usłyszałam pukanie do drzwi. Cicho westchnęłam i z w połowie założonym butem poszłam otworzyć. W drzwiach stał lekko zaspany Percy.
-Heeej...-odezwałam się odgarniając natrętny kosmyk włosów z twarzy-Zaraz będę gotowa...tylko tak jakby mam wojnę z trampkami.-dodałam szybko lekko się uśmiechając.
-Nie śmiej się, trampki kiedyś próbowały zabić mojego kumpla.-odpowiedział chłopak odwzajemniając uśmiech.
Udało mi się w miarę szybko założyć buty, zarzuciłam na ramię torbę i byłam gotowa do wyjścia.
-Idę mamo!-zwyczajowo wydarłam się na pół mieszkania i wyszłam z Percym.
Poszliśmy prosto do najbliższej stacji metra. Nadal czułam się zagubiona, byliśmy w tym samym mieście, ale wszystko wydawało mi się inne. Lekko uniosłam głowę i popatrzyłam na bezchmurne niebo. Nad wszystkim wybijała się sylwetka Empire State Building, przez chwilę miałam wrażenie, że coś tam zobaczyłam, jakiś niewyraźny, zamazany kształt, ale po chwili znowu wszystko wyglądało normalnie. Potrząsnęłam głową i kilka razy zamrugałam, nic już nie zobaczyłam, wszystko było takie, jak zawsze.
-Wszystko okey?-zapytał Percy.
Popatrzyłam na niego zastanawiając się jak się mówi.
-Yhym...-wymamrotałam kiwając twierdząco głową-Tylko wydawało mi się, że coś zobaczyłam...to głupie.-dodałam spoglądając w bok.
Czemu mój wzrok trafił akurat na jakiś zaułek? I czemu zobaczyłam tam tego faceta? Poczułam jak serce mi przyśpieszyło. To było niemożliwe...Nie, nie, nie! Czemu to mnie prześladuje? Najpierw we śnie, teraz to. Ten facet miał jedno oko! Na dodatek zauważył, że na niego patrzę! Chyba coś warknął i zaczął się zbliżać do nas. Czułam, że chcę uciekać, ale od razu pomyślałam, że będzie nas gonił. Czy Percy to zauważył? Odruchowo chciałam sięgnąć do Duat, ale on nagle się zatrzymał. Nie patrzył już na mnie tylko na Percy'ego, przez ułamek sekundy wydawało mi się, że chłopak też na niego patrzy, ale zaraz przeniósł wzrok na mnie.
-Na pewno wszystko dobrze?-zapytał udając, że nic się nie stało.
-Ten facet miał jedno oko.-wyjąkałam.
-Jaki facet? Nic nie widziałem, może ci się wydawało, czasami człowiek widzi różne rzeczy, szczególnie rano, kiedy musi się wlec do szkoły.-powiedział spokojnie i wzruszył ramionami.
-Na pewno mi się nie wydawało, on o nas szedł i wtedy ty na niego spojrzałeś i przestał.-uparcie trwałam przy swoim zdaniu.
-Coś ci się wydawało. Zaraz dotrzemy do metra.-odpowiedział ucinając temat.
Co mogłam zrobić? Może naprawdę mi się wydawało? Co Percy mógł ukrywać? Wczoraj on i wszyscy jego znajomi zachowywali się normalnie, nikt nie sprawiał wrażenia, żeby ktoś coś ukrywał. Musiało mi się wydawać, pewnie byłam niewyspana i tyle. Ruszyłam za Jacksonem nie zawracając już sobie tym głowy...tylko, że jakoś nie mogłam zapomnieć...
***
Dobra, przyznam, że w szkole nie było aż tak źle, pomijając fakt, że nudziłam się praktycznie jak zawsze i to, że uczniowie klas trzecich wszędzie zachowują się podobnie, to nie było na co narzekać. No gdyby nie Percy pewnie bym się zgubiła, taka już moja orientacja w terenie. Ostatnią lekcją był angielski, którego uczył ojczym Percy'ego. Przyznam, nie było tak nudno jak na innych lekcjach, ale to nie powstrzymywało mnie od robienia tego co zwykle, czyli rysowania długopisem na kartce z zeszytu. Nic by się nie stało gdyby nagle moja ręka nie nabazgrała kilku hieroglifów, które lekko zaświeciły i zmieniły się w mały nóż do masła. Szybko schowałam przedmiot do torby zanim ktokolwiek to zauważył i obiecałam sobie, że będę ostrożniejsza. Percy, który siedział najbliżej mnie na chwilę odwrócił się w moją stronę.
-Coś się stało? Coś zaświeciło.-odezwał się szeptem.
-Wydawało ci się.-odpowiedziałam kręcąc głową.
Reszta lekcji minęła już bez dziwnych wypadków, przynajmniej tak myślałam, do czasu wyjścia ze szkoły.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No i jest drugi rozdział. Wybaczcie, że tyle to trwało, ale moja wena jest głupia i przez dwa tygodnie potrafię mieć pomysły tylko na jedno a potem pojawiają się na wszystko. Dedykacja dla Miixedlife i wszystkich trzymających mnie przy zdrowych zmysłach czyli: Cup, Clar, Kath, Rexi i Eveline <3.                

środa, 7 sierpnia 2013

Rozdział 1

Była chłodna noc, zupełnie ciemno, księżyc był niewidoczny, niebo przesłaniały korony wysokich drzew. Nie wiedziałam przed czym uciekam, ale strasznie się tego bałam. Usłyszałam szelest gdzieś za sobą a po chwili stłumiony ryk rozwścieczonego potwora. Niewiele myśląc rzuciłam się biegiem przed siebie. Przeskoczyłam przez krzaki raniąc sobie łydki, ale nie zwracałam na to zbyt dużej uwagi. Pierwszy raz tak się bałam, nawet kiedy przypadkiem utknęłam w Duat otoczona przez demony nie czułam takiego strachu jak teraz. Przeskoczyłam nad przewróconym drzewem, prawie przewróciłam się o wystający korzeń i spróbowałam jeszcze bardziej przyśpieszyć bieg. Zaczynałam odczuwać zmęczenie, w płucach czułam nieznośne kłucie, serce waliło mnie jak szalone jakby chciało się przebić przez moje żebra, a nogi zaczynały odmawiać mi posłuszeństwa. Nocną ciszę rozdarł kolejny ryk, tym razem głośniejszy, potwór był coraz bliżej. Gdzieś blisko słyszałam szum strumienia, próbowałam zmusić się do biegu, ale tylko potknęłam się o kamień i upadłam na wyschnięte liście. Zanim zdążyłam się podnieść między drzewami pojawiła się ciemna, potężna sylwetka z zarysu przypominająca umięśnionego człowieka. Serce zaczęło mi walić jeszcze mocniej kiedy ciemna postać pochyliła się nade mną a jej twarz zaczęła nabierać szczegółów. Pierwszym co zobaczyłam było jedno oko i krzaczasta brew, chwilę później poczułam wstrętny oddech cyklopa i dojrzałam jego żółte, powykrzywiane zęby. Twarz potwora była pokryta licznymi bliznami, zapewne pozostałymi po walkach, jego łysa czaszka również była usiana wieloma "pamiątkami" po przebytych starciach. Zapowietrzyłam się i zaczęłam powoli cofać, towarzyszył temu jedynie szelest suchych liści. Czy tak mam zginąć? Zjedzona przez jakiegoś potwora, w którego wcześniej nie wierzyłam? No bo w mitologii egipskiej chyba nie ma cyklopów nie? Wolno się cofałam równocześnie próbując skorzystać z jakiegokolwiek zaklęcia, ale jak na złość nawet najprostsze zaklęcie granicy, ale nic nie chciało działać, nic dziwnego skoro nie miałam przy sobie różdżki, laski ani reszty "zestawu małego maga" jak to często nazywaliśmy w Domu Brooklyńskim. Spróbowałam sięgnąć do Duat żeby wydobyć jakąkolwiek broń, ale nic z tego nie wyszło, chociaż wcześniej nie miałam z tym problemu. Spróbowałam jeszcze raz wypowiedzieć zaklęcie "Dżeru" wyszeptałam to słowo trzęsącym się głosem, ale znowu nic się nie stało, jakbym napotykała jakiś mur niepozwalający na wykorzystanie magii w tym miejscu, coś mnie blokowało... Z rozmyślań wyrwał mnie dziki wrzask cyklopa. Potwór złapał mnie w pasie swoją wielką łapą i podniósł na wysokość swojej głowy. Pięknie, połknie mnie w całości... Kiedy już unosił mnie nad swoimi otwartymi ustami nagle rozluźnił uścisk a po chwili poczułam, że zupełnie mnie puszcza i upadłam na ziemię. Popatrzyłam w górę zastanawiając się co się stało. W oku cyklopa tkwił przynajmniej tuzin srebrnych strzał a potwór miotał się wyjąc z bólu i próbował je wyciągnąć.
***
-Kate wstawaj...-usłyszałam znajomy głos ale nie miałam najmniejszego zamiaru się budzić.
Ludzie, mamy weekend do cholery! Człowiek chciałby pospać. Wymamrotałam coś niewyraźnego i nakryłam twarz poduszką.
-KATE WSTAWAJ BO WPUSZCZĘ CI POD KOŁDRĘ STADO NIETOPERZY!-jakże przemiła osóbka nazywana Sadie Kane wydarła się prosto do mojego ucha.
Wrzasnęłam i spadłam z łóżka zaplątując się w kołdrę.
-Zabiję cię Sadie, przysięgam!-warknęłam wyplątując się z pościeli.
-Ciebie też miło widzieć.-uśmiechnęła się do mnie bezczelnie, jak to już miała w zwyczaju.
-A czemu musisz mnie widzieć z samego rana?
-Bo mam taki kaprys, ruszaj się bo wszyscy na ciebie czekamy.-odpowiedziała otwierając moją szafę.
-Hę?-mruknęłam przecierając oczy.
Sadie nie odpowiedziała, zajęta była przerzucaniem moich ubrań w szafie. Po pięciu minutach wszystko było porozrzucane po przejściu huraganu Kane, a zadowolona blondynka rzuciła mi krótkie spodenki i bokserkę z tym fioletowym bobrem z Happy Tree Friends, który bawił się laską dynamitu.
-Umiem sama się ubrać.-wywróciłam oczami z lekkim rozbawieniem.
-Oj tam, oj tam, nie pyskuj i idź się przebrać.-pokazała mi język i praktycznie wepchnęła do łazienki.
Westchnęłam i cicho się zaśmiałam, cała Sadie. Stanęłam przed lustrem, moje włosy w kolorze ciemnego blondu (czasami podchodziły pod bardzo jasny brązowy) przypominały teraz gniazdo naszego gryfa Świrusa, a rozciągnięta czarna koszulka, w której najczęściej spałam nie dodawała mi uroku. Dobra, trzeba wziąć się w garść i doprowadzić do porządku. Wzięłam szybki prysznic, przebrałam się, oczy pomalowałam czarną kredką i tuszem a włosy związałam w wysokiego kitka zostawiając jedynie prostą grzywkę i kilka luźnych kosmyków włosów po bokach. Sadie czekała na mnie na kanapie w salonie. Pobiegłam jeszcze do kuchni po coś do jedzenia, minęłam tam mamę, otworzyłam lodówkę, złapałam z niej jakiegoś czekoladowego batona i wróciłam do Sadie.
-Idziemy?-zapytała.
-Yhym...-mruknęłam wciągając trampki z batonem w zębach.
 Szybko wyszłyśmy na ulicę i nagle mnie zamurowało. Zupełnie nie wiedziałam gdzie iść, najszybciej by było pojechać metrem, ale gdzie tu znajdziemy stację metra? Za jakie grzechy była ta przeprowadzka?
-Sadie...wiesz może gdzie teraz?-odezwałam się rozglądając po okolicy.
-Do Central Parku.-odpowiedziała jak gdyby nigdy nic i ruszyła w odpowiednią stronę.
-A tam po co? Chyba miałyśmy dostać się na Brooklyn nie?-zdziwiłam się idąc za nią.
-A po co tyle kombinować skoro stamtąd dostaniemy się ekspresową linią prosto do Domu Brooklyńskiego.
Nie pytałam o nic więcej, po prostu poszłam za Sadie. Trochę nam zajęło dotarcie do parku, żadna z nas nie znała okolicy, w końcu drogę wskazał nam facet w ciemnych okularach, z krótko przystrzyżonymi włosami ubrany jakby urwał się ze zjazdu Harleyowców. Kiedy w końcu dotarłyśmy na miejsce Sadie zaciągnęła mnie pod jakiś obelisk. Mogłam się domyślić, przecież wszędzie są jakieś pozostałości po kulturze starożytnego Egiptu, wystarczy, że otworzy portal. Po chwili stałyśmy przed piaskowym wirem, do którego natychmiast wskoczyłyśmy i po chwili wypadłyśmy już na dachu Domu Brooklyńskiego oblepione piaskiem. Rozległo się głośne "ŚWIIIIR" i prawie natychmiast przy mnie znalazł się nasz gryf, Świrus, który po swojemu zaczął się do mnie łasić. Obie z Sadie się roześmiałyśmy, kiedy Świrus się trochę uspokoił weszłyśmy do domu, gdzie powitało mnie stado pingwinów. Widocznie Felix znów się bawił się magią lodu. Szybko wmieszałyśmy się w poranne zamieszanie panujące w tu codziennie i już poczułam się jakbym wróciła do domu.
***
Kiedy wracałam wieczorem do domu z Central Parku prawie zapomniałam, że Percy mnie zapraszał do siebie. Pewnie poszłabym do domu i zapomniała o całym świecie gdyby nie to, że akurat spotkałam go po drodze, dokładniej już w Central Parku. Przez chwilę bałam się, że zobaczył jak wychodzę z portalu, ale na szczęście nic na to nie wskazywało. Nawet nie wiem o czym rozmawialiśmy po drodze, tak się zagadałam, że nie zauważyłam kiedy stanęliśmy przed wejściem do jego mieszkania. Dopiero kiedy otwierał drzwi zobaczyłam na jego przedramieniu dziwny tatuaż "SPQR". Chciałam zapytać o to, ale nie zdążyłam bo już weszliśmy do środka. Pierwszą osobą jaka nas przywitała była jasnowłosa dziewczyna o szarych oczach. Nie wiem czemu ale spojrzała na mnie tak jakoś...no dziwnie, trochę jak Sadie widząca inną dziewczynę, która próbuje się przylepić do Walta (to nigdy nie kończy się dobrze).
-Eee...cześć.-odezwałam się niepewnie.
-Cześć.-odpowiedziała blondynka, ale dalej tak na mnie patrzyła.
Percy zamiast coś powiedzieć krótko ją pocałował. No a więc to tak, i już wszystko rozumiałam, no prawie wszystko, bo nie wiem jak można być zazdrosnym przeze mnie.
-Annabeth to jest Katelyn...-zaczął nas przedstawiać Percy, ale chyba obie postanowiłyśmy mu przerwać.
-Kate.-powiedziałam.
-Ann.-prawie w tym samym momencie odezwała się Annabeth.
I nagle z salonu wypadł czarnowłosy chłopak o brązowych oczach i szpiczastych uszach. Uśmiechnął się szeroko i podszedł do nas.
-Widzę, że mamy towarzystwo...-powiedział spoglądając na mnie i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-Jestem Kate.-odpowiedziałam odwzajemniając uśmiech.
-Leo Valdez, do usług pani.-przedstawił się pół żartem wykonując teatralny ukłon.
Dobra, może ta przeprowadzka nie była taka zła.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No i jest rozdział pierwszy, jakoś tak sam wyszedł i nie jest idealny, ale mam nadzieję, że nie jest aż taki zły.                  

niedziela, 4 sierpnia 2013

Prolog

Puste pomieszczenie, tyle zostało po moim pokoju. Siedziałam na ostatnim pudle, które zostało do zabrania, na moich kolanach leżała niebieska torba. Nigdy więcej nie wrócę do tego mieszkania, nigdy więcej już nie potknę się o próg mojego pokoju. Nie chcę stąd odchodzić...Czemu musimy wyprowadzać się z Brooklynu? I to aż na Manhattan! I co ja będę miała zrobić? Będę jeździć nie wiadomo ile metrem...To nie fair! Czemu mama musiała zmienić pracę?! Może i bałam się Manhattanu, mieszkam w Nowym Jorku od zawsze i byłam tam kilka razy a za każdym widziałam coś dziwnego, ale przecież nikt mi nie wierzy, że widziałam chłopaka na skrzydlatym koniu albo psa wielkości ciężarówki, nawet jeżeli żyłam w świecie egipskich bogów a moim ulubieńcem był niezrównoważony psychicznie gryf!
-Katelyn, chodź już, musimy jechać.-usłyszałam łagodny głos mamy.
Westchnęłam, wstałam, torbę przewiesiłam przez ramię i podniosłam pudło. Mama czekała w drzwiach mojego dawnego pokoju, jej czarne, proste włosy były upięte w luźnego koka, zielone oczy błyszczały jak zawsze a lekko miedziana skóra delikatnie mieniła się w słońcu. Jedyne, co w moim wyglądzie było podobne do niej to zielone oczy a reszta...no cóż, mój tajemniczy tatuś chyba bardzo się postarał przy przekazywaniu genów.
-Musimy się przeprowadzać?-jęknęłam.
-Rozmawiałyśmy o tym z tysiąc razy...-westchnęła cicho-Nie martw się, nie będzie tak źle, zobaczysz.-posłała mi uśmiech dodający otuchy.
-Ale tu jest moje miejsce, czemu nie mogę zamieszkać w Domu Brooklyńskim, byśmy się widywały...-podjęłam na nowo i tak przegraną dyskusję.
-To...trudne...kiedyś zrozumiesz, chodź już.-odpowiedziała cicho.
-Co zrozumieć? Wiem, że nawet jak na maga jestem...no inna, ale co mam rozumieć? Jestem kosmitką?
-Katie, to nie to...ty jesteś wyjątkowa, twój ojciec taki był...-westchnęła a w oczach pojawiły się jej te dziwne błyski, jak zawsze kiedy mówiła o tacie.
-Nie interesuje mnie tata, zostawił nas...a z resztą...-westchnęłam i zaczęłam iść do drzwi-Niech już będzie...niech tylko Maat mnie chroni przed tym całym Mahattanem, jak mnie coś tam zeżre to Ozyrys będzie się ze mną męczył.-mruknęłam.
-Oj już nie marudź.-mama lekko się zaśmiała.
***
Wcześniej nienawidziłam pakowania, ale rozpakowywanie było tysiąc razy gorsze, pewnie gdyby nie pomoc syna sąsiadki (na razie zapamiętałam, że jego imię zaczyna się na "P", sukces...) to chyba trwałoby to w nieskończoność. Miał czarne włosy, oczy w kolorze oceanu, był dobrze zbudowany a jednocześnie szczupły, pachniał morzem...No i znowu genialnie potknęłam się o nic...przynajmniej tym razem nie rozwaliłam posągu Ra czy innego bóstwa, to już coś! A no i sobie przypomniałam, mój nowy sąsiad ma na imię Percy! Kolejny sukces tego okropnego dnia! Kiedy w końcu wszystko było już w miarę ogarnięte (pomińmy brak bałaganu w mojej szafie, to mała usterka, naprawimy to) Percy stanął w drzwiach salonu i uśmiechnął się lekko.
-Znasz tu kogoś?-zapytał.
-Eee...no nieeeeee...-wymamrotałam.
-Hmm...może chcesz jutro przyjść do nas?-zaproponował.
-Chętnie, ale...to dopiero wieczorem...-odpowiedziałam.
No bo nie żeby coś ale muszę się trochę pobawić mozami Izydy i razem z Sadie powkurzać Cartera.
-Yhym, to do zobaczenia.-uśmiechnął się przyjaźnie i wyszedł.
Czemu miałam wrażenie, że jest w nim coś...no nie umiem tego wyjaśnić, ale byłam pewna, że chyba on nie jest tylko zwykłym sąsiadem, coś więcej się w nim kryło...Nieeee, jeżeli byłby spokrewniony, z którymś z faraonów nie uchowałby się przed nami tak łatwo, on był kimś innym...Albo tak mi się pomieszało w głowie od tego rozpakowywania, że mózg mi wariuje.
~~~
Sztywny ten początek i słaby, wiem, ale jakoś trzeba zacząć. Sama nie wiem co mnie naszło żeby teraz pisać, chyba nałykałam się za dużo wody z aqua parku...Mam nadzieję, że nie jest tak źle.
Czytałeś  ---> skomentuj, to bardzo motywuje ^^.