niedziela, 21 września 2014

Rozdział 29

      Bardzo łatwo jest zapomnieć o wszystkim kiedy uroczy dzieciak podczas kolacji wyczaruje kilka pingwinów i doprowadzi tym samym do chaosu pokroju spanikowanej małpy. Nie wiedziałam, że Chufu boi się pingwinów. W zasadzie to kolacja była najlepszą częścią tego dnia. Prawdopodobnie to dlatego, że kocham ciepłe tosty i zimną herbatę. Zimna herbata jest dobra w letnie wieczory, polecam, Kate. Prawie zapomniałam o potworze, który na moich oczach zamordował niewinną dziewczynę, dziwnych tekstach Jasona na temat Nico i nawet o tym, że w nieokreślonym odstępie czasu od teraz do kilku lat mogę nagle umrzeć tylko przez to, że mój ojciec, który nadal ma mnie w głębokim poważaniu, był bogiem. A całkiem niedawno to fizyka przyprawiała mnie o ból głowy... A nie, fizyka nadal wydaje mi się przerażająca. Wychodzę stąd! Wypisuję się, koniec, biorę urlop! ...Chciałabym.
      Chyba pierwszy raz miałam spać w Domu Brooklyńskim. Miła odmiana tak szczerze mówiąc. Nie żeby w Nowym Rzymie czy gdziekolwiek indziej coś mi nie pasowało, po prostu był taki czas, że bywałam tu codziennie, a jeszcze nigdy nie byłam tu dłużej niż dziesięć godzin czy coś w tych okolicach. A teraz marzyłam jedynie o pójściu do łóżka. Nikt nie miał co do tego zastrzeżeń, jeszcze przed kolacją Sadie pokazała mi i Nico gdzie możemy spać. W międzyczasie zastrzegłam, że każdemu, kto powie cokolwiek na temat tego, co było w zwoju lub spróbuje mówić jak to jest mu przykro z mojego powodu, osobiście przypieprzę patelnią tak, że na wewnętrznej stronie odbije się twarz tejże osoby. Chyba wszyscy niezbyt przepadali za patelniami.
      Pokoje były obok siebie, więc czy mojemu towarzyszowi się to podobało, czy też nie byliśmy na siebie skazani. Co dziwne nie wydawał mi się taki nieprzystępny po ostatnich rewelacjach. Szkoda, że dopiero teraz. Mimo to dalej niewiele rozmawialiśmy, to było po prostu wrażenie, że nie był aż tak odległy. O ironio, syn Hadesa wydaje mi się bliższy kiedy wiem, że jestem bliżej śmierci... Przypadek? Nie sądzę. Wracając do jakże interesującego położenia fizycznego, bo kto by tam chciał myśleć o umieraniu, Nico odprowadził mnie twierdząc, że też powinien się wyspać, ale ja niezbyt w to wierzyłam, chociaż nie wiedziałam jak interpretować jego mroczne spojrzenia kierowane na mnie. Czy nie mógł normalnie porozmawiać? Lepiej bym się czuła z tym, niż z uczuciem, że co chwila na mnie spogląda.
       - Dzięki, wiesz, naprawdę chcę się wyspać, więc... - Mówiąc to spojrzałam na drzwi do pokoju, który na tę noc miał należeć do mnie.
- A czy ja coś mówię? - odparł po prostu z tym swoim mrocznym nastrojem.
- Nie. Dobranoc. - I to by było na tyle z rozmowy, korzystając z okazji wślizgnęłam się do pokoju.
      Nie zwracając uwagi na nic zaczęłam się przebierać w piżamę składającą się z czarnej koszulki i czarnych legginsów. Tak, przechodzę na Ciemną Stronę Mocy. Ale co tam, chwała Duat za prywatną skrytkę na wszelkie potrzebne - niepotrzebne rzeczy. Zaraz po przebraniu się padłam na łóżko. Materac był miękki, tak samo poduszki, jakimś cudem ja jedna nie musiałam się martwić o to, że nocą moje ba gdzieś się wybierze. Chwała bogom, jestem wyjątkowa! Wal się wyjątkowości, bez ciebie nie musiałabym się martwić przedwczesną śmiercią.
      Położyłam się i nakryłam kocem. W praktyce to już od kilku minut byłam w połowie nieobecna w realnym świecie, więc zasnęłam bardzo szybko. Kiedy zamykałam oczy na czerwono błysną wisiorek, którego zapomniałam zdjąć.

***

      Nikłe światło przygasającej lampy gazowej padało na brukowaną uliczkę tworząc pomarańczowy krąg światła. Oparty o słup latarni stał młody chłopak w dopasowanym czarnym garniturze i masce zasłaniającej pół twarzy w tym samym kolorze. Wyglądał jak postać wyciągnięta z wiktoriańskiego balu maskowego. Rozległ się cichy stukot uderzeń delikatnych stóp o bruk i w krąg światła weszła dziewczyna w długiej sukni w ciemnoniebieskim kolorze ze złotymi dodatkami. Na szyi miała zawieszony złoty wisiorek w kształcie rozłożonych złotych skrzydeł, a na twarzy również maskę w tych samych kolorach, co sukienka.
      Chłopak podszedł do niej z gracją kota przebiegającego po płocie, a na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. Ukłonił się dziewczynie jak to mieli w zwyczaju ludzie w dziewiętnastym wieku i delikatnie chwycił jej dłoń, żeby delikatnie ją pocałować. Dziewczyna w odpowiedzi cicho się zaśmiała ze szczerym rozbawieniem.
- Co cię tak bawi, moja pani? - zapytał prostując się. Ani na chwilę nie spuszczał z niej wzroku intensywnie zielonych oczu. Jego włosy w pomarańczowej poświacie mieniły się złotymi refleksami.
- Jesteśmy sami, po co to udawanie? - odparła dziewczyna.
       Nie odpowiedział. Przyciągnął ją do siebie chwytając ją w talii i równo wykonali pełen obrót. Materiał jej sukienki zafalował dookoła ich nóg. Znaleźli się w sali pełnej tańczących par. Wydawało się, że ich stopy nie odrywają się od parkietu. Sunęli między innymi parami rozmawiając i śmiejąc się, dwa złote skrzydła błyszczały kiedy padało na nie więcej światła.
      Brzdęk tłuczonej szyby zatrzymał wszystko. Na salę spadł deszcz potłuczonego szkła, ludzie zaczęli krzyczeć, w powietrzu unosił się zapach siarki, a ludzkie głosy co chwila zagłuszały głuche warknięcia. Ona obróciła się dookoła własnej osi szukając źródła hałasu. Jej dłoń zacisnęła się na wisiorku. Nie było już złotych skrzydeł tylko czerwony kamień.

***

      Obudziłam się wciągając powietrze przez zaciśnięte zęby. Zrobiłam to tak gwałtownie, że aż zabolało mnie w płucach. Dłoń miałam zaciśniętą dookoła naszyjnika od Seta. Wzdrygnęłam się, kamień był zimny w dotyku i wydawał się pulsować, zupełnie jakby był żywy. To nie było normalne. Mimo to po części nadal byłam w śnie. Czułam się jakbym tańczyła w długiej wiktoriańskiej sukni. Tak, gorsety były zdecydowanie potwornie niewygodne.
      Szybko przetarłam oczy dłońmi przy okazji ziewając. Spojrzałam za okno, niebo było pomarańczowe, mogło być wpół do siódmej. Nie wierzyłam, że wstaję tak wcześnie, ale wątpiłam, że dam radę znowu zasnąć. 
      Ziewając wyczołgałam się z łóżka i nie zwracając uwagi na wczorajsze ubrania porozrzucane po podłodze ruszyłam na balkon.  Poranny wiatr owiał moją twarz zaraz po otworzeniu drzwi. Powietrze było chłodne, ale nie było mi zimno. Wyszłam na zewnątrz obejmując się ramionami, oparłam się o barierkę i spojrzałam na błyszczący Manhattan po drugiej stronie rzeki. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że powędrowałam wzrokiem prosto do Empire State Building, którego czubek teraz wydawał się połyskiwać.
      - Gapieniem się niczego nie zmienisz. - Usłyszałam bardzo cichy i znajomy głos Nico. Oczywiście w pełnej krasie mego geniuszu wrzasnęłam i prawie wyskoczyłam ze skóry, zupełnie zapomniałam, że Nico jest zaraz obok, na dodatek był tak cicho. Zupełnie jak kot, nie znajdziesz go, dopóki na nim nie usiądziesz.
- Wcale się nie gapiłam - burknęłam. - A ty nie powinieneś straszyć ludzi - dodałam łypiąc na niego z niezadowoleniem. Jak można tak straszyć zaspanego ciężko pracującego maga? Haha, kto uwierzy, że ja ciężko pracuję?
- Gapiłaś się. Uważasz, że to niesprawiedliwe, że ojciec cię olewa, chcesz, żeby cię zauważył, bo jest twoim ojcem i tak dalej. Wiesz, z bogami tak to nie działa. - Nico najwyraźniej postanowił zająć się psychologią. Szkoda, że nie potrzebuję psychologa.
- Miał mnie gdzieś przez dobre kilkanaście lat mojego życia. Nie obchodzi mnie czy się mną interesuje, przyzwyczaiłam się, że ma mnie gdzieś - odparłam dumnie zadzierając podbródek tylko po to, by odwrócić głowę w zupełnie innym kierunku. Niech nikt sobie nie myśli, że potrzebuję uwagi ojca, co to, to nie! Mój braciszek może sobie być jego ukochanym synem, ja będę zbuntowaną, niewierną córką, która z pełną premedytacją odrzuca wszelkie wartości i zamiast pływać z butlonosami woli bawić się w piromankę.
- Wszyscy tak mówią - odpowiedział Nico. Nagle wydał mi się niesamowicie upierdliwy.
- Ale ja tak myślę. - Mówiąc to popatrzyłam na niego z taką zaciętością, że przez chwilę był wyraźnie zbity z tropu. Co, di Angelo, zaskoczony, że ktoś naprawdę może mieć coś gdzieś?
      Nie doczekałam się odpowiedzi. Silny wybuch wstrząsnął całym budynkiem, tak mocno, że rzuciło mną do przodu. Zderzyłam się z barierką balkonu tak mocno, że całe powietrze zostało wyparte z moich płuc. Złapałam się poręczy w chwili kiedy prześlizgiwałam się na drugą stronę. Otworzyłam oczy w najmniej odpowiednim momencie. Zobaczyłam szaro-zieloną wodę w East River, świat zawirował mi przed oczami i z czystego zaskoczenia zapomniałam, że muszę trzymać się poręczy, która już wyślizgnęła mi się spomiędzy palców. Okrzyk zaskoczenia zmieszanego z przerażeniem wydarł mi się z gardła. Podobno spadając z dużej wysokości zderzenie z wodą przypomina zderzenie z betonem. Nie wiedziałam czy to już jest ta wysokość, ale tak czy siak nie umiałam pływać, więc już mogłam żegnać się ze światem.
      Podobno w takich chwilach myśli się o czymś bardzo głębokim, albo życie przelatuje człowiekowi przed oczami. Ja mogłam myśleć tylko o tym, jak bardzo chce mi się wrzeszczeć, ale nie mogłam wrzeszczeć. Przez chwilę wydawało mi się, że po prostu zawisłam w pustce, panicznie próbowałam przywołać jakąkolwiek magię, która mogłaby mnie uratować, ale w głowie miałam pustkę. W momencie, w którym chyba zaczęłam spadać, mój nadgarstek złapała druga chłodna ręka. Tak naprawdę od wybuchu minęło najwyżej kilka sekund, chociaż dla mnie były jak cała wieczność, ale Nico jakimś cudem zdążył przeskoczyć na mój balkon i złapać mnie dosłownie w ostatniej chwili.
      Uniosłam głowę, żeby spojrzeć na chłopaka. Przechylał się przez barierkę z zaciętym wyrazem twarzy, czarne włosy opadały mu na czoło i policzki. Wyciągnęłam drugą rękę w jego stronę, a on szybko zamknął ją w silnym uchwycie. Nie podejrzewałam, że jest aż taki silny, był chudy i drobny, więc wydawał się delikatniejszy.
- Nico... - Bardzo idiotycznie wypowiedziałam jego imię jakbym właśnie kontemplowała każdą literę zawierającą się w tym wyrazie.
      Udało mu się podciągnąć mnie w górę i już po chwili oboje siedzieliśmy na chłodnej podłodze ciężko dysząc. Popatrzyłam na niego wręcz z niedowierzaniem. Musiał być naprawdę szybki, ale kiedy na niego patrzyłam zwisając spore kilka metrów nad rzeką widziałam na jego twarzy taką zaciętość, jakby ratował samego siebie. Czemu? Powiedział mi, że nic do mnie nie ma, ale nie wydawało mi się, żeby mu na mnie zależało. Dobra, pocieszał mnie tej nocy, kiedy w Nowym Rzymie pojawił się potwór i wcześniej ostrzegał mnie, że bogowie coś do mnie mają, ale równocześnie wydawał się bardzo chętny do odsunięcia mnie od siebie. Okej, pogubiłam się w jego intencjach, a na wytłumaczenie tego, co było przed chwilą nie miałam żadnego wyjaśnienia.
- Jeżeli pozwoliłbym ci umrzeć, myślisz, że kto musiałby wysłuchiwać marudzenia mojego ojca na natłok roboty w Podziemiu? - rzucił chłodno. Szybko się podniósł i otrzepał czarne spodnie. - Poza tym nie mógłbym wrócić i tłumaczyć jak to beznadziejnie zawaliłem sprawę i pozwoliłem młodszej siostrze naszej półboskiej gwiazdy zejść z tego świata w tak beznadziejny sposób - dodał podając mi rękę. Przyjęłam pomoc i już po chwili staliśmy na przeciwko siebie. Przez chwilę wydawało mi się, że w jego oczach zabłyszczało coś na kształt rozbawienia zmieszanego z bólem.
      - Dobrze wiedzieć, że masz powody, żeby mnie ratować. - Starałam się udawać, że chwilę temu wcale nie byłam śmiertelnie przerażona. - Powinniśmy zobaczyć co się stało - dodałam uświadamiając sobie, że wybuch musiał mieć jakąś przyczynę. Jednak kiedy myśli się, że zaraz pójdzie się wędrować po krainie zmarłych nie myśli się o czymś tak przyziemnym jak przyczyny wybuchu. Nico tylko skinął głową i na wszelki wypadek położył dłoń na rękojeści swojego miecza. Ja po prostu chwyciłam między palce zawieszkę bransoletki.
      Wielka Sala zmieniła się nie do poznania. Całą podłogę pokrywały gruzy piaskowca, pomnik Thota został przewrócony i skończył swoje istnienie w kompletnej rozsypce. Jedna ze ścian została porządnie uszkodzona, prawdopodobnie to ona miała być zniszczona przez ten nieszczęsny wybuch. Teraz mniej więcej na jej środku ziała wielka dziura, przez którą przechodzili ludzie w najróżniejszym wieku i potwory podobne do tego, którego zabiłam w Nowym Rzymie. Największym zaskoczeniem byli właśnie ludzie, zwykli ludzie, głównie nastolatkowie, nie wydawali się uzbrojeni ani w żaden sposób niebezpieczni, zwykli śmiertelnicy. Dopiero po chwili zauważyłam, że niektórzy noszą fioletowe koszulki ze złotym napisem "SPQR", a inni mają w dłoniach zakrzywione różdżki lub laski magów. 
      Szukałam wzrokiem kogoś znajomego. Kilku zaspanych magów zbiegło się razem ze mną i Nico, inni już byli na dole. Udało mi się zobaczyć Cartera, chyba miał pecha znaleźć się na przy ścianie podczas wybuchu, był oblepiony pyłem i białym tynkiem, nic, tylko kłaść na nim tapetę! Tak serio to nikt nawet by nie powiedział, że jest czarnoskóry. Sadie nie było nigdzie widać, jakby zapadła się pod ziemię.
      Potworów robiło się coraz więcej, nie wiedziałam jak to się dzieje, niektóre wyglądały jak ten, który pojawił się w Nowym Rzymie, inne przypominały przypadkowe, ale niebezpieczne krzyżówki zwierząt. Niewiele myśląc zbiegłam do Wielkiej Sali równocześnie odrywając z bransoletki zawieszkę, która szybko zmieniła się w miecz. Inni zrobili to samo, Nico przyzwał kilka szkieletów, słyszałam wypowiadane zaklęcia i już po chwili wszystko wydawało się po prostu mieszaniną niewyraźnych dźwięków.
      Pierwszy stwór, który na mnie skoczył miał ciało czarnej pumy, głowę lwa i nienaturalnie czerwone oczy. Mówiąc czerwone mam na myśli, że były w całości czerwone, nie dało się odróżnić białka, tęczówki czy źrenicy. Przestałam myśleć, po prostu ścięłam mu głowę, która z dość nieprzyjemnym dźwiękiem upadła na podłogę brudząc ją czerwoną krwią. Nie zastanawiałam się czy potwory krwawią, poza tym szybko rozpadł się w pył, a jego miejsce zastąpiły kolejne. Zdążyłam się upomnieć, żeby nie łączyć magii z wszelkimi mocami dziecka Posejdona. Naprawdę przestałam myśleć i zdając się na własny instynkt rzuciłam się między potwory. Co dziwne szło mi naprawdę dobrze. Jednego udało mi się trafić już w biegu, kolejnego dźgnęłam pod żebra, w tym samym czasie inny spróbował mnie trafić pazurami, ale uchyliłam się i jego też odesłałam do Tartaru. W międzyczasie zostałam otoczona przez kilka innych. Tutaj też zdałam się na instynkt i zanim zdążyło się zebrać ich jeszcze więcej posłałam w ich stronę kilka ognistych pocisków, które skutecznie je unieszkodliwiły. 
      Próbowałam dostać się do Cartera chcąc dowiedzieć się co się właściwie wydarzyło, ale chłopak znajdował się po drugiej stronie pomieszczenia. Byłam mniej więcej w połowie drogi kiedy wpadłam na pierwszego człowieka. Chłopak wydawał się ode mnie starszy zaledwie o rok, miał na sobie fioletową koszulkę Obozu Jupiter i wydawał mi się niesamowicie wrogo nastawiony. Chciałam zapytać co to ma znaczyć, czemu tu jest, ale skoczył na mnie z mieczem. Chcąc nie chcąc musiałam z nim walczyć. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym go zabić, w końcu był taki jak ja, Percy, Nico czy inni herosi. Jak mogłabym to zrobić? On najwyraźniej miał to gdzieś i chciał mnie jak najszybciej odesłać do Hadesu. Wiedziałam to, ale nie potrafiłam się zdobyć na nic innego niż obronę. Uratował mnie czarnowłosy chłopak w czarnych ubraniach. W pierwszej chwili chciałam zawołać Nico, ale zauważyłam, że ma trochę inne rysy twarzy i oczywiście nie walczył mieczem. Anubis bez najmniejszych trudności oplątał rzymianina bandażami i uziemił go. Przez chwilę zastanawiałam się co się dzieje z Waltem, chociaż wolałam nie wnikać w ich naturę.
- Ogłusz go - powiedział stając przy mnie. Głównie z zaskoczenia posłuchałam go bez żadnych pytań. Zaklęcie ogłuszające nie było trudne.
- Dzięki. - Tylko na to było mnie stać. - Wiesz co się...?
- Nie mam pojęcia - odpowiedział odrzucając dwa potwory za pomocą ciemnej kuli energii. Chyba właśnie zostałam fanką bogów zmarłych.
- Widziałeś Sadie?! - Zadałam kolejne pytanie przekrzykując ryk potwora, może uważał się za potwora alfa? Tak czy siak skończył jako kupka potwornego popiołu.
- Nie! Ale sprowadziłaś mi konkurencję! - odparł, a ja nie mogłam się nie zaśmiać widząc jego uśmiech. Może z wyglądu był podobny do Nico, ale ich poczucie humoru było bardzo rozbieżne.
      W tej chwili drogę zaszła nam para ludzi, chłopak i dziewczyna, ci wydawali się zwyczajni. Poczułam się jakbym dostała pustakiem w głowę. Nie miałam pojęcia co się dzieje. No co to miało znaczyć, co śmiertelnicy robili w tym bajzlu? Odpowiedź była na tyle szybka co dezorientująca. Ich źrenice rozszerzyły się i całe gałki oczne zalała czarna barwa. Ciała wygięły się w nienaturalny sposób, skóra zmieniła kolor, kończyny wydłużyły się, paznokcie zmieniły w pazury. Po chwili zamiast ludzi stały naprzeciwko nas dwa potwory.
      Poczułam, że kolana się pode mną uginają. Czyli to wszystko, to byli ludzie? Nie jadłam śniadania, ale miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Czy ja zabijałam ludzi?! Zaczęłam się cofać drżącą dłonią wyciągając przed siebie miecz błyszczący w świetle porannego słońca. Anubis stanął przede mną, ale to niewiele dawało. Rzucili się na nas w tej samej chwili, jeden na chłopaka, drugi na mnie. Wrzasnęłam z przerażenia i wysunęłam przed siebie miecz w obronnym geście. Potwór nadział się na niego i po chwili rozsypał się w popiół.
      Nie miałam siły ustać. Upadłam na kolana uderzając w mniejsze kawałki gruzu, na czarnych ubraniach zebrał się biały pył. Czułam, że zdarłam sobie skórę, ale nie obchodziło mnie to. Nadal ściskałam miecz w dłoni. Anubis przyklęknął obok mnie i złapał mnie za ramiona.
- Oni... - wykrztusiłam czując, że zaczynam się dławić.
- To już nie byli ludzie - powiedział Anubis ostrożnie głaszcząc mnie po ramionach.
- Ale... - nie mogłam powiedzieć nic więcej, gardło ściskało mi się z przerażenia.
- Ludzie tak nie umierają. - Usłyszałam drugi głos. Obok Anubisa pojawił się Nico. Byli do siebie podobni, ale dało się zauważyć różnice. Nico przypominał wiecznie wkurzonego nastolatka, który próbuje ukryć swoje wszelkie uczucia przed całym światem, Anubis niczego nie ukrywał, poza tym ten drugi trochę przypominał szakala i potrafił mieć potwornie psi wyraz oczu.
- Rusz się, bo zaraz nas zjedzą, mówiłem ci, że nie chcę się później tłumaczyć. - Nico pomógł mi wstać. Anubis też już był na nogach.
- Nic ci się nie stanie, jeżeli czasami przyznasz, że kogoś lubisz - westchnęłam rozglądając się po sali. Jeszcze nigdy nie widziałam takiego chaosu. Set pewnie siedzi gdzieś na swoim boskim tyłku i fangirluje jak dwunastolatki na koncercie Biebera.
- Nie, wtedy Jason pomyśli, że go też mogę polubić, chcesz, żebym go zamordował? - odparł.
- Nie zamordujesz go, bo twój ojciec będzie narzekał na nadmiar roboty - odparłam. W odpowiedzi Nico krótko się zaśmiał.
      W trójkę szybko przedarliśmy się do Cartera. Mieliśmy niezłe wyczucie czasu, jeszcze kilka minut i miałby spore kłopoty. Starałam się nie myśleć o tym, co niedawno widziałam. Powtarzałam sobie, że to już nie są ludzie kiedy przebijałam kolejnego stwora mieczem.
- Kate... - Carter najpierw zobaczył mnie, kiedy w blasku wschodzącego słońca zabijałam potwora zasadzającego się na jego życie.
- Spodziewałeś się rycerza w lśniącej zbroi, Kane? - rzuciłam uskakując przez pazurami stworzenia, które szybko zabił któryś z moich książąt zmarłych. - Co się stało?
      Carter pod warstwą tynku jeszcze zbladł.
- Sadie... To ona, zniszczyła ścianę zaklęciem, a oni chyba już czekali. To znaczy to nie była ona. - Chłopak wyraźnie plątał się w słowach, ale sądząc po tym, co usłyszałam, wcale mu się nie dziwiłam. Poczułam się jeszcze gorzej niż przed chwilą. Sadie? To wszystko jej wina? Pewnie, wydawał mi się jakaś dziwna, ale to, co teraz usłyszałam wydawało mi się kompletnym kosmosem.
- Sadie?! - To była najbardziej kreatywna odpowiedź na jaką mogłam się zdobyć podczas przepoławiania krzyżówki wielkiego kota z orłem i wężem. Urocze, prawda? 
- To nie była ona! Nie wiem co to było... - odparł chłopak.
- Czułem, że coś jest nie tak. - Anubis pojawił się obok nas praktycznie znikąd.
- Nie chcę przeszkadzać, ale macie jakieś pomysły?! - wtrącił Nico przyzywając kilka kościotrupów, które od razu rzuciły się na napastników.
- Wydawało mi się, że Sadie w jakiś sposób może kontrolować te stwory - odpowiedział Carter robiąc szybki unik przed czymś, co wyglądało jak przerośnięty chomik o ciele niedźwiedzia. Nie wnikałam kto mógł mieć taką inwencję twórczą.
- Czyli musimy znaleźć nie Sadie i się jej pozbyć. - Za moją niesamowitą zdolność wyciągania wniosków powinnam mieć najwyższą ocenę z angielskiego, szkoda, że nikt mi nie wierzył.
        Co jak co, ale mieliśmy trochę szczęścia. Zauważyłam Sadie stosunkowo niedaleko, chociaż nie wyglądała już jak Sadie. Jasne, miała jej ciało i włosy, nawet ubrania, ale jej wyraz twarzy był pusty, a oczy w całości czarne, wydawały się być jak dwie małe czarne dziury. Wykonywała jakieś ruchy dłońmi, najwyraźniej rzucała jakieś zaklęcia, wokół niej utrzymywała się ledwie widoczna niebieska poświata, prawdopodobnie magiczna osłona. Anubis stojący obok poruszył się niespokojnie, bóg czy nie, ale raczej nie mógłby walczyć nawet z sobowtórem swojej dziewczyny. Carter też raczej nie mógłby tego zrobić.
- Chodź, Nico. Wy dwaj postarajcie się nas osłaniać. - Ruszyłam w stronę dziewczyny.
       Po drodze rzuciło się na nas kilka potworów, ale najwyraźniej po tej stronie było ich mniej, poza tym reszta magów też robiła swoje. Kilku najwyraźniej coś zauważyło i próbowało odciągnąć od nas potwory. Po drodze starałam się znaleźć sposób na przełamanie jej obrony. Pamiętałam jedno zaklęcie, niezbyt łatwe, tak naprawdę nigdy go nie używałam, ale było chyba jedynym wyjściem.
       Czułam na sobie wzrok trójki chłopaków, Carter i Anubis prawdopodobnie zastanawiali się czy sobie poradzę. No tak, bóg i nasz pierwszy mag zostawiali sprawę w moich rękach, czego ja się spodziewałam? Nico chyba po prostu oczekiwał, że wiem co robię. Sama nie wiedziałam czemu, ale odrzuciłam miecz na bok, znajdę go później. Znowu wyłączyło mi się logiczne myślenie, sama nie wiedziałam kiedy w mojej dłoni znalazły się różdżka i laska. Stałam już naprzeciwko sobowtóra mojej przyjaciółki, na razie mnie nie zauważyła, to dobrze, nie wiedziałam czy by mnie zaatakowała. Korzystając z okazji zaczęłam wypowiadać zaklęcie. Tak naprawdę chyba śpiewałam, czułam się jak odłączona od świata, więc nie potrafiłam tego określić. Słowa mocy po prostu uciekały z moich ust, przez jedną chwilę miałam wrażenie, że widzę świat w dwóch poziomach, jakby dołączyło do niego Duat. Jedyne, co zapamiętałam to czerwona postać na miejscu Sadie, która wyglądała dokładnie jak ona, ale biła od niej przyprawiająca o mdłości nienaturalna energia.
      Trzask przypominający pękające szkło spowodował, że w pełni wróciłam do realnego świata. Zaklęcie najwidoczniej zadziałało, bo Nico zdążył już podejść do Sadie, która już zwróciła swoją uwagę na nas. Opadłam na uwalaną gruzami podłogę nie mając siły ustać. Już wiedziałam czemu nigdy nie używałam tego zaklęcia. Zużyłam sporo magicznej energii, ale jakoś się trzymałam.
      Nico zwinnie uskoczył przed jakimś czasem i już po chwili był na tyle blisko, że wbił dziewczynie miecz w pierś. Lepiej, że to był on, nie znał jej, nie będzie się aż tak przejmował. Prawdopodobnie ja na jego miejscu zastanawiałabym się czy to na pewno nie była Sadie. Widziałam jak Nico się cofa, a ciało dziewczyny rozpada się na drobne kawałki, nie w pył, przypominało to bardziej rozbicie wazy. W tyle usłyszałam czyjeś okrzyki. Czyli mieliśmy rację. Udało mi się obrócić. Zobaczyłam potwory rozpadające się w pył i zaskoczonych i zmęczonych magów, poza nimi nie było już żadnego człowieka. Chwilę później Anubis i Carter znaleźli się przy mnie, Nico dołączył chwilę później.
- Ale bajzel - mruknęłam podnosząc się z brudnej podłogi z pomocą chłopaków. Zaskakujące, że wystarczy ich uratować z tak beznadziejnej sytuacji, a cała trójka rzuca się na pomoc. Bardzo rycerskie, serio, bardzo! Mimo wszystko zaśmiałam się.

***

Och, patrzcie, skończyłam! Tak serio to mogłabym coś dopisać, ale stracę jakikolwiek pomysł na początek kolejnego rozdziału. Siedem stron z kawałkiem, wow, no jakoś to wyszło. Heh, w końcu się ogarnęłam z pisaniem, no tak pi razy drzwi, bo kilka ficków łypie na mnie z wersji roboczych, ale przynajmniej coś. Potrzebuję urlopu, trzy tygodnie w szkole i nagle budzę się w niedzielę o 12 i stwierdzam, że dziesięć godzin snu to za mało. Nieważne. Sen Kate to kompletna improwizacja, po prostu nagle przypomniał mi się fragment przemyśleń mojego najukochańszego Magnusa na temat XIX. wieku i zachciało mi się coś o tym napisać. Tak, oto to "coś". Zastanawiam się nad zmianą narracji na trzecioosobową, chociaż tak głupio po 29. rozdziałach, nie wiem, zastanowię się jeszcze. Dziękuję za uwagę, tam niżej możecie dodać komentarz, serdecznie zachęcam do użycia klawiatury.