wtorek, 30 grudnia 2014

Parafialne #2


Ludzie, herosi, bogowie, tytani, potwory, wszyscy!
Wiecie coś o tym, że nieszczęścia chodzą parami? Ja jestem jednoosobową parą. Ostatnio nic nie pisałam, bo dopadła mnie choroba zwana życiem, a teraz... Hm, system zasilania w lapku zdechł, serwis działa od 6 stycznia, więc dostanę go NAJSZYBCIEJ 13 stycznia. Tak, teraz zostaje mi jedynie telefon czyli warunki jak w Szkole Przetrwania, prowizoryczne akapity (spacje), zero justowania tekstu, prawdopodobnie literówki i inne takie </3
Ale się staram!
Lucy(fer) out ~

wtorek, 11 listopada 2014

Rozdział 1

*Przed przeczytaniem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każdy fanfick (napisany przez Luce) niewłaściwie przeczytany zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu.
*Zanim przeczytasz zalecane jest zaopatrzenie się w odpowiednią ilość dystansu do fandomu oraz cierpliwości.



Wróć do szkoły, będzie fajnie, mówili. Nie, nie jest fajnie. Jestem gotowy przysięgać na Styks, że wolę potwory od matmy, jakim cudem ja zdaję? A no tak, mam niesamowity talent do przeżywania największych życiowych porażek, żeby potem było jeszcze gorzej. Nie, tak serio to już wszystko, co najgorsze minęło (przynajmniej mam taką nadzieję!), ale teraz muszę jeszcze zdać ostatni rok w liceum, tak zwanej szkole przetrwania. Percy, zacznij uważać, bo twoja dziewczyna sprzeda ci bilet w jedną stronę do Podziemia!
                Matematyka nie była ulubioną lekcją większości licealistów, szczególnie kiedy od września na każdym kroku przypominano im, że jest to już ostatnia klasa i muszą się przyłożyć do nauki. Percy odkrył, że niektórzy zaczęli się zakładać ile razy usłyszą coś na ten temat na danej lekcji. Mimo, że dopiero kończył się wrzesień, wszyscy już zaczynali panikować na punkcie egzaminów końcowych. On doszedł do wniosku, że po Kronosie i Gai już nic go tak nie przerazi. Miał szczerą nadzieję, że reszta ciemnych mocy zaczeka na kogoś innego. Koniec, on bierze urlop, naprawdę!
                - Panno Wane, czy mogłaby pani łaskawie skupić się na matematyce? – Ich nauczyciel matematyki nagle przerwał jakże porywający wykład o funkcji liniowej, czy czymś równie złym, i zwrócił się do blondynki zajmującej przedostatnią ławkę pod oknem.
                Percy wiedział kim jest zainteresowana, chociaż nie miał pojęcia jakim cudem można kogoś tak dobrze poznać przez niecały miesiąc. Szczególnie jeżeli mówiło się o Kate Spadaj Bo Gryzę Wane. Tak naprawdę ugryzła go tylko raz i chodziło o pizzę, ale i tak, jak na śmiertelniczkę, była niebezpieczna, chociaż nie wyglądała.
- Proszę pana, ja jestem całkowicie skupiona na matematyce, zanim pan mi przerwał doliczyłam się już dwustu pięćdziesięciu siedmiu liści na tym klonie za oknem – powiedziała  dziewczyna, a Percy mógł przysiąc, że zauważył w jej oczach błysk godny złośliwego elfa.
                Jak dało się przewidzieć – cała klasa zgodnie parsknęła śmiechem, co nie było najmądrzejszą reakcją biorąc pod uwagę zirytowanego matematyka gromiącego wzrokiem, niczym Piorunem Zeusa,  grupę nastolatków. Kate z uśmiechem godnym rebeliantki odchyliła się na krześle najwyraźniej bardzo zadowolona z wywołanego chaosu.

***

                - Tak, mamo, zamówię sobie pizzę, pewnie – mówiła niezbyt przejmując się rozmową z matką. Na chwilę obecną całą uwagę poświęcała na utrzymaniu telefonu przy uchu równocześnie ogarniając trzymane w rękach książki i torbę, pomijając już fakt, że i tak zrezygnowała z prób założenia kurtki. W efekcie telefon podtrzymywała jedynie fragmentem ramienia nie mówiąc już o tym, że balansowała na stopniu schodów. Czasami zastanawiała się czy nie powinna być lepszą gimnastyczką, miała niezłą wprawę w takich „dzikich” akrobacjach, ale zajęcia wychowania fizycznego były istną męką.
                - Przecież nic mnie nie zje, spokojnie. Szybciej zginę spadając ze schodów, poważnie, a ty zaraz spóźnisz się na własny wykład – upomniała matkę. – Tak, tak, wszystko będzie stało na swoim miejscu. Tym razem naprawdę, przysięgam. Pa. – Dopiero po zakończeniu rozmowy pojęła, że znalazła się w pułapce. Ręce nadal miała zajęte i nie miała gdzie odłożyć chociażby części rzeczy, a telefon musiała przyciskać do ucha, żeby nie rozbił się o kant schodów.
- Brawo, geniuszu – mruknęła sama do siebie.
                Jej wybawca wcale nie przybył na białym koniu, jego jedynym środkiem transportu były czarne trampki. Zielone oczy, które na pewno musiał jej ukraść, błyszczały z rozbawienia, a jej zamarzyło się mieć trzecią rękę jedynie po to, żeby zetrzeć nią ten głupi uśmieszek pojawiający się na ustach Jacksona.
- Znowu? – Percy był tak niesamowicie miły, a przy tym tak perfidnie rozbawiony, że było to wręcz nieznośnie.
- Geniuszem trzeba się urodzić – odparła dumnie zadzierając nos.
                Percy parsknął śmiechem, ale powstrzymał się od złośliwości. Przez ten miesiąc nauczył się, że to złotowłose stworzenie samo w sobie jest uosobieniem złośliwości. Gdyby istniało bóstwo wszelkich docinków i miłości do rzucania w ludzi określeniami wyciągniętymi z fantastyki, Kate byłaby jego dzieckiem, ewentualnie by zdetronizowała je. Zamiast coś powiedzieć po prostu uwolnił ją od książek, które powoli zaczynały uciekać jej z rąk.
                - Dzięki – odetchnęła rozprostowując palce. Szybko złapała telefon, który już powoli ześlizgiwał się z jej ramienia, i wepchnęła go do przedniej kieszeni spodni. W piorunującym tempie wciągnęła czarną, skórzaną kurtkę i zapięła ją pod szyję wzdrygając się przy tym. Nienawidziła zimna, a w tym roku nieznośnie szybko jesień dawała o sobie znać. Po tym mogła uwolnić Percy’ego od książek, które wspólnymi siłami wepchnęli do jej torby.
- Ten jeden raz mogłabyś się odwdzięczyć? – zapytał chłopak, kiedy zbiegali po schodach ku upragnionej wolności.
- O, jakaś nowość. Gdzie chcesz zakopać ciało? – odparła skupiając się na przerzuceniu paska od torby przez ramię.
- Od zakopywania ciał mam innych ludzi. Chodziło mi bardziej o to, że masz o wiele lepsze pojęcie o biologii niż ja, a nie chciałbym mieć zaległości…
- Nie mówiłeś, że twoja dziewczyna jest w diabli inteligentna? – Kate delikatnie zmarszczyła brwi próbując przypomnieć sobie cokolwiek, co Percy mówił o swojej dziewczynie. Jak ona się nazywała? Mniejsza o to, pamięć do imion nie była jej mocną stroną, poza tym nigdy nie widziała jej na oczy. Dobra, może miałaby okazję poznać znajomych swojego kumpla, gdyby sama nie spędzała połowy życia na Brooklynie, ponieważ uczyła się jak poprawnie przeprowadzić dekapitację demona bez większych szkód dla otoczenia.
                - No tak, ale coś jej wypadło, a ty też jesteś całkiem dobra – przyznał Percy, na co ona parsknęła śmiechem.
- Tylko z biologii. Wierz mi.
- Z włoskiego też.
- Nie słyszałeś jak klnę po arabsku. Rusz się, zaraz spóźnimy się na metro.
- Czyli pomożesz mi?
- Zobaczę co da się zrobić – mruknęła przyglądając się jak jeden z pierwszych czerwonych liści spada z pobliskiego drzewa. Czemu jesień przychodziła tak szybko?

***

                - Dobra, dobra, dobra… Rozumiem, że to już zaawansowana matma, ale to serio nie jest takie trudne. – Percy przyglądał się jak blondynka zawzięcie rozrysowuje coś na wyrwanej z zeszytu kartce. Dokładnie pół godziny wcześniej wpadła do niego korzystając ze schodów pożarowych i oświadczyła, że „zrobi wszystko, co w jej nędznej mocy, żeby zrozumiał jej szkolną miłość znanej pod nazwą biologia”, ale w zamian miał zamówić pizzę, bo jego sąsiadka „nienawidziła gadać z nieznajomymi ludźmi, którzy brzmią jakby oceniali ją po doborze składników na placku ciasta”. Nie były to specjalnie wygórowane wymagania, więc w niedługim czasie znaleźli się w świecie podziałów komórkowych i pizzy.
Kate czasami wydawała się mieć jakąś ulepszoną wersję ADHD, która pozwalała jej robić kilkanaście rzeczy na raz, przypominała wtedy jednoosobowe tornado z opcją wyrzucania z siebie kilkudziesięciu wyrazów na minutę. Właśnie teraz wpadła w taki stan, a najdziwniejsze było to, że Percy w pełni ją rozumiał. Najlepsze było to, że dziewczyna najwyraźniej olewała wszelkie podręcznikowe formułki i przekładała ten naukowy bełkot na coś zrozumiałego, chociaż sama się zdziwiła kiedy zrozumiał jej porównanie podział komórki do pizzy.
Może to dobrze, że akurat teraz dziewczyna razem z matką przeprowadziły się z Brooklynu na Manhattan, a dokładniej do mieszkania piętro wyżej. Po ostatnich wydarzeniach, takich jak przebudzenie Gai czy wizyta w Tartarze, potrzebował jakiejś odskoczni od wyjścia herosa, a nawet jego dziewczyna nosiła przy sobie sztylet, więc ciężko tu szukać zwyczajnego porządku dnia. Ta blondynka o oczach w dokładnie tym samym kolorze co jego, wprowadzała ze sobą trochę normalnego chaosu, co pozwalało mu poczuć trochę normalności. Bycie herosem stało się już częścią jego życia, ale egzystencja półboga na pełnym etacie dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu była męcząca. Czasami chciał po prostu pójść spać bez zastanawiania się, kiedy to znowu cały cholerny świat zechce rozlecieć się na kawałki.
- Halo, ziemia do Jacksona. Skończ już latać z Lokim po Asgardzie. – Z zamyślenia wyrwał go głos Kate. Dziewczyna pomachała mu dłonią przed twarzą.
- Hm, co? – Musiał kilka razy zamrugać, żeby do końca wrócić do rzeczywistości. Tak naprawdę nie był świadomy, że odpłynął. Czemu czasami tak trudno było mu się skupić?
- Nic, ale gdybyśmy byli łowcami demonów już byłbyś przystawką jakiegoś Behemota. – Blondynka wzruszyła ramionami z rozbrajającym uśmiechem.
                Tak, nie dało się zapomnieć, że Kate była też chodzącym zbiorowiskiem wszelkich terminów fantastycznych, za którymi nie dawało się nadążyć. Nawet jeśli jego życie w połowie składało się z mitologii, to wypowiedzi tej dziewczyny były dla niego czystym kosmosem. Nie miał pojęcia czym jest Behemot, Asgard albo Loki, ale uznał, że w kontekście jego życia „łowcy demonów” zabrzmiało nieco ironicznie. Zdarzało się, że Kate balansowała niebezpiecznie blisko prawdy uznając to za wymysł wyobraźni, prawie jakby potrafiła przejrzeć Mgłę, ale nie brała jej na serio. Percy mógł mieć tylko nadzieję, że dziewczyna nigdy nie będzie musiała wziąć tak zwanych „bajek” za prawdę.
                - Hm, poczułem się doceniony – odpowiedział z nadzieją, że nie wygląda tak głupio, jak się czuł.
- Tak, tak, jeden cały Jackson z nadzieniem o smaku pizzy z szynką i pieczarkami, danie dnia! – Blondynka zaśmiała się krótko, chociaż widać było, że myślami już jest gdzie indziej. Percy miał nadzieję, że to jedynie żart.
                Koniec, mieli się uczyć. Musiał wrócić do rzeczywistości, teraz naprawdę – próbował się upominać, ale problemy ze skupieniem się towarzyszyły mu całe życie. Na szczęście zawsze zostawał mu refleks, ostatnia deska ratunku. Tym razem też się przydał.
                Nie miał pojęcia jakim cudem akurat TEN długopis znalazł się na stole, ale prawie doprowadził do katastrofy. Mógłby przysięgać, że nie wyciągał go z kieszeni, ale Orkan jakimś cudem zmaterializował się między podręcznikami i kartkami papieru, a Kate akurat po niego sięgała.
- Nie ten! – wyrwało mu się trochę za głośno.
Dziewczyna drgnęła i spojrzała na niego z niekrytym zaskoczeniem.
- Co? Co „nie ten”? – spytała z wyraźną dezorientacją.
- Długopis, ten nie działa. – Mówiąc to szybko porwał przedmiot ze stołu i wsadził do kieszeni. Jeszcze brakowało mu sąsiadki ze starożytnym mieczem w dłoni. Brawo, Jackson, ty to masz szczęście.

***

                Chciała latać odkąd pamiętała. Jako dziecko często pytała czemu ptaki mają skrzydła, a ludzie nie. Wszyscy mamy skrzydła, tylko od ciebie zależy, czy rozwiniesz swoje. – Tak odpowiadała jej wtedy matka, a ona marudziła, że nie rozumie i wracała do patrzenia na ptaki. Czasami miała wrażenie, że nieistniejąca para skrzydeł trzepocze pod jej łopatkami chcąc wyrwać się na wolność, kochała to uczucie. Często śniła jej się para tęczowych skrzydeł, pięknych, magicznych. Pomyśleć, że były prawdziwe, że mogły być jej. Czy to była chciwość? Zawsze siedział w niej ten zły chochlik.
                Teraz leciała. Wiatr omiatał jej twarz i plątał włosy. Zaśmiała się spoglądając w dół. Pod nią wiła się rzeka, od brzegów ciągnęły się pasma pomarańczowego piasku, z którego miejscami wyrastały zielone kępki, z tej odległości to mogły być palmy.
                Na czym ona tak właściwie leciała? Nie czuła skrzydeł, ani niczego innego, co byłoby w stanie utrzymać ją w powietrzu. Zmarszczyła brwi powoli tracąc pewność siebie. Coś wyraźnie się nie zgadzało. W chmurze nad nią coś wyraźnie zatrzeszczało. W tej samej chwili zaczęła tracić wysokość. Na początku było to jedynie łagodne spadanie, w tym czasie zdążyła się obrócić plecami do ziemi i spojrzała na chmurę. Z białej zmieniła się w intensywnie szarą, burzową, naładowaną śmiercionośną energią. Cichy głosik w jej głowie podpowiadał, że kogoś uraziła. Kogo?
                Z jej gardła wydostał się zduszony okrzyk przerażenia, kiedy runęła w dół jak kamień. Wiedziała, co jest pod nią i to było jeszcze straszniejsze. Rzeka pełna lodowatej wody i kamieni. Jeśli czegoś bała się bardziej od upadku, to właśnie rzeki. Jeśli do niej wpadnie – tym bardziej nie będzie miała szans na przeżycie. Utopi się, to było pewne. Zostawało jej jedynie spadać, jak Lucyfer strącony z nieba, i czekać na spotkanie z Ozyrysem.
                Woda porwała ją z głośnym pluskiem. Ostatnim, co widziała, była chmura burzowa, po tym porwał ją prąd rzeki rzucając jej ciałem, jak szmacianą lalką. Poczuła w płucach palące uczucie towarzyszące duszeniu się, a nieprzyjazna ciecz wlała jej się do ust i nosa. Jakby siedemdziesiąt pięć procent wody w człowieku to było zbyt mało!

***

                Annabeth była pewna, że jej chłopak jeszcze spał. Biorąc pod uwagę fakt, że była sobota, a Percy był… Percym, to było pewne jak śnieg w grudniu. Nie miała mu tego za złe, wszyscy potrzebowali teraz trochę spokoju.
                Czuła się trochę winna za to, że nie znalazła czasu dla niego poprzedniego dnia, ale nie mogła nic poradzić na to, że przeniesiono jej poniedziałkowe zajęcia z rysunku na piątek. Wiedziała, że jeśli chce zostać architektem, musi mieć opanowane umiejętności plastyczne, ale tak, jak rysunek techniczny nie stanowił dla niej żadnego problemu, tak plastyka nie była jej dziedziną i musiała robić coś w tym kierunku.
                Korzystając z zapasowych kluczy, które Percy podarował jej jakiś czas temu, weszła do mieszkania. Nie chciała zachowywać się nachalnie, ale wolała też nikogo nie budzić, więc zdecydowała się na mniejsze zło.
                Spodziewała się, że Percy będzie spał, ale to, co zastała zaskoczyło ją w takim stopni, że przez chwilę po prostu stała w wejściu do salonu i gapiła się jak oniemiała na zastaną scenę. Jej chłopak spał na kanapie z głową opartą o jej szczyt. Niedaleko niego, półleżąc na podłodze spała drobna dziewczyna o złotych włosach. Głowę w połowie zasłaniał jej podręcznik od biologii. Pomijając to, wiele wskazywało na to, że rzeczona dwójka najwyraźniej się uczyła. Na stole przed nimi dało się zauważyć sporo pojedynczych kartek z zeszytu, na których najwyraźniej było coś rozpisane.
                Annabeth podeszła bliżej starając się nie wydać przy tym żadnego dźwięku. Na stole, tak jak podejrzewała, było rozrzucone notatki, głównie odnośnie biologii, na marginesach znalazło się też miejsce na wesołą twórczość blondynki, Percy nie posiadał w sobie tyle talentu plastycznego. Poza tym znalazła też wywody na dziwniejsze tematy. Podniosła kartkę zatytułowaną „Kiedyś wyhoduję prawdziwe, ludzkie serce!”. To na pewno nie był Percy, nie mówiąc o samej teorii, to pismo musiało należeć do dziewczyny.
                Musiała przyznać, że... Nie miała do tego głowy. Często spotykała się z opinią, że dzieci Ateny są wszechstronnie uzdolnione we wszystkich dziedzinach. Gdyby tak było, chyba wszyscy by powariowali. Oczywiście nigdy nie miała najmniejszych problemów w szkole, ale były przedmioty, które po prostu zdawała na jak najlepszą ocenę, ale nie pałała do nich wielkim entuzjazmem. Ta tu blondynka musiała być jednak dość cwana, żeby rozumieć ten jeden przedmiot lepiej, niż ona. „… komórki macierzyste powinny być, najlepiej, pobrane od przyszłego biorcy, dla zachowania zgodności tkankowej…”*, było też sporo rozwodzenia się na temat dostosowania komórek do odpowiednich dla nich funkcji poprzez kod genetyczny i stworzenia odpowiedniego środowiska. Na kolejnej kartce znalazły się przemyślenia na temat Lucyfera…
                Zagapiła się na to wszystko na tyle, że nie zauważyła kiedy Percy obudził się i zdążył podejść do niej. Chłopak objął ją w pasie i cicho ziewnął. W pierwszym odruchu jej mózg uznał go za przeciwnika i prawie rzuciła nim przez pokój, ale była zbyt zdezorientowana, żeby odpowiednio szybko zareagować. Być może lepiej dla niego, chociaż nadal miał do wytłumaczenia obecność nieznanej jej blondynki w jego salonie. Już miała coś powiedzieć, kiedy ciszę przerwał inny głos.

***

                - Dannazione! Odio l'acqua!** - Otwierając oczy nadal czuła się, jakby właśnie tonęła, chociaż doskonale wiedziała, że tak nie jest. Sama nie rozumiała czemu powiedziała to akurat po włosku, ale nie wnikała w zawiłości swojego zaspanego umysłu.
                Zrzuciła z głowy podręcznik od biologii – co za dużo, to niezdrowo, nawet jeśli mowa o miłości – i usiadła wygodniej przeciągając się przy tym jak kot. Nie zdążyła zauważyć, kiedy zasypiała, ale Percy miał bardzo wygodny dywan.
                Rozejrzała się po salonie przecierając zaspane oczy. Nie miała pojęcia ile spała, ale pomarańczowe niebo za oknami mówiło, że o wiele krócej, niż najczęściej sypiała. A jednak zdążyło się trochę pozmieniać. Przez chwilę przyglądała się Percy’emu, który obejmował jasnowłosą dziewczynę – oboje się w nią wpatrywali – i nie rozumiała co jej się tu nie zgadza.
- O szo chosi…? – wymamrotała tłumiąc ziewnięcie. Bardzo niepewnie podciągnęła się na kanapę, bo tyłek zaczynał ją boleć jak po jeździe na wielbłądzie (te zwierzęta jej nie lubiły).
- Sama chciałabym wiedzieć – odparła blondynka przyglądając się jej tymi przerażająco szarymi oczami.
                Poczuła się jak w ukrytej kamerze albo czymś podobnym. Jakby powinna wiedzieć o co chodzi, ale za nic nie potrafiła pojąć co się właściwie dzieje, chociaż coś się nie zgadzało. Jedyne, co teraz rozumiała, to to, że owa dziewczyna trzymała jej pisemne wywody. Na słoneczną barkę Ra, czy ona to czytała?! I mogłaby się na nią nie gapić jakby wypełzła z krainy demonów.
                - No… Dziwnie wyszło – przyznał Percy. Nadal obejmował tą dziewczynę… A no tak, Percy miał dziewczynę! Chyba powinna sama sobie zaklaskać, po prostu odkrycie życia!
- Jackson, za to odkrycie dostaniesz Nobla – rzuciła tylko Kate z małym uśmieszkiem.
- Znowu zaczynasz, Wane? – on jedynie wywrócił oczami.
Prawdopodobnie pociągnęliby to dłużej, ale druga blondynka odchrząknęła cicho przypominając o swojej obecności.
                - Rozumiem, że nasz geniusz jeszcze nie poją, że się nie znamy. Kate, mieszkam piętro wyżej, radzę ci nie czytać tych tworów, bo dostaniesz raka. – Z lekką niepewnością podniosła się z kanapy i wyciągnęła rękę w stronę dziewczyny. Naprawdę nie radziła sobie z relacjami międzyludzkimi, kiedy miała przeczucie, że może być oceniana. Czasami chciała po prostu strzelić takiej osobie złośliwym zaklęciem prosto w twarz. Niestety, to mogłoby okazać się dla niej zbyt kłopotliwe. Od razu odniosła wrażenie, że dziewczyna była do niej dość sceptycznie nastawiona.
- Nie są takie złe.  Annabeth, miło cię poznać. – Blondynka uścisnęła jej rękę uprzednio odkładając kartki na ich poprzednie miejsce. – Co tu się działo?
                - Eee… Ona boi się zamawiać pizzę, więc postanowiła wykorzystać mnie proponując pomoc z biologią. – Percy wydawał się być jeszcze trochę zagubiony.
- Bo ci ludzie brzmią jakby oceniali mnie pod względem doboru dodatku. Są dziwni, czemu nie można tego załatwić inaczej? Gdyby dało się wyczarować pizzę… Chwila, ja chyba miałam coś dzisiaj zrobić! – Pacnęła się otwartą dłonią w czoło uświadamiając sobie, że niedługo może mieć na głowie inną, bardziej wkurzoną blondynkę. Co tak właściwie było z tym kolorem włosów?!
- I oto pełna prezentacja Kate w naturalnym środowisku, teorie spiskowe, fantastyka i skleroza, brakuje jeszcze nadpobudliwości objawiającej się typową dla niej groźbą „Bo zaraz zobaczysz jak to jest dostać moim kolanem w dupę, nędzny mugolu!” – rzucił z rozbawieniem Percy ciaśniej obejmując Annabeth.
- Bo… Nie bądź taki mądry, Jackson! – fuknęła z urazą, kiedy parka się zaśmiała. – Nie gadam z tobą… A teraz wybaczcie, idę uprawiać czarną magię ze swoją prywatną sektą wyznawców latającego potwora spaghetti.
                Przechodząc obok Percy’ego jeszcze złośliwie rozczochrała mu włosy. Po tym ostatecznym akcie zniewagi wobec kumpla, zabrała swoje rzeczy, a to zajęło jej chwilę, ponieważ kilka kartek i długopisów teleportowało się na podłogę lub kanapę, i w końcu wyszła. Oczywiście nie jak normalny człowiek, a oknem na schody pożarowe. Drzwi były zbyt zwyczajne.

___

*Tsaa… To się dzieje, jak zaczynasz gadać z ludźmi z matfizu, zmyślane z niczego (w sumie to z niewielkich przebłysków miłości do biologii), w sumie to ta teoria istnieje tylko w mojej głowie, więc chyba wszyscy rozumieją…
** Dannazione! Odio l'acqua! – z włoskiego „Cholera! Nienawidzę wody!”, mało poetyckie, ale dziewczyna dopiero się obudziła.

 No to… Komu w drogę, temu, cholera, czas! W sensie powinnam się ogarnąć…
Hej,
Gej.

Tak, rymy godne Apolla (i jego ukulele!). Zaczynam od początku, to od początku. Kate odrestaurowana i bardziej… Dobra, tak serio to chyba coś ją porządnie pierdolnęło podczas narodzin, ale to było wiadome od początku. Kilka razy zmieniałam w tym małym szajsie porę roku. Mój Wen jest zjebany, więc nie wiem ile będziecie czekać. Długość: około 6 wordowych stron i ponad 3000 wyrazów. No… Misa, happy? Tak w sumie to sporo tego szajsu wyszło. Jeszcze oficjalnie odniosę się do spojlerów z BoO…
Tak, czytałam, tak, nie hejtuję, tak, to będzie uwzględnione, ale z luźnym odniesieniem, bo obiecałam sobie tu pewien wątek związany ze skrzydlatą zdzirą Afrodyty znaną pod imionami Eros i Kupidyn. Ale na razie spojlerów nie ma (chyba, że stawiacie, że Riordan serio pozabija wszystkich), na razie jest tylko miłość do pizzy i biologia. A zanim wstawię coś więcej (i teraz już serio chcę pisać naprzód, to jest wyjątkowa sytuacja, bo ostatnio nie wiem co robię, ale nic nie piszę), to pewnie będzie już grudzień i nikt mnie za te spojlery nie zlinczuje.

Stwierdziłam, że poprzedniej wersji nie usuwam, bo jakoś tak… Sentymentalna jestem, a przy tym też głupia i tak dalej, poza tym męczyliście się pisząc tyle komentarzy, szanuję cudzą katorgę. Myślałam nad zrobieniem nowego adresu… Ale jak ja wymyślę adres, to chyba mi kaktus wyrośnie! Także ten, wiadra miłości, hejty pewnie polecą, laf i tak dalej. Komentarze zostawiamy poniżej.
Cytat w tytule na 50% może się zmienić. Obecny - Cassandra Clare "Miasto Kości".

sobota, 18 października 2014

Parafialne.


Dooobra... Nie. Albo tak. Cokolwiek. Lusiaczek idzie na yolo, decyzja spontaniczna, bo innych nie umiem podejmować. A teraz pogadajmy na poważnie.
Żeby już nie było pytań o nowy rozdział. Przepraszam bardzo, ale znowu coś mi strzeliło (żadne zaskoczenie) i stwierdziłam, że coś mi tu nie pasuje. Prawdopodobnie chciałabym zmienić narrację, trochę nie ogarnęłam tego, co miało być ogarnięte, bo pomysły przyszły i poszły i robi się trochę przeciąganie wszystkiego jak nie wiem co, a w dodatku chciałabym zmienić charakter pani OC, czyli... No ten, chcę to napisać od początku, zostawiając pomysł ogólny, zmieniając wszystko inne, prawie wszystko, nie wiem jeszcze ile. Podsumowując: zacznę pisać od początku, wolę napisać trochę naprzód, bo Wen i te sprawy, nie mam pojęcia co zrobię ze starszą wersją, niby najlepiej usunąć i zacząć od nowa, ale mój sentymentalizm potrafi zabijać. Co zrobisz? Nic nie zrobisz? Pomyślę jeszcze.
Dodając jeszcze ze względu na kalendarz zapierdalający z datami jak Struś Pędziwiatr na A1. Znam spojlery do Krwi Olimpu, wiem o co chodzi i nie mam pojęcia co z tym zrobić, ale uwzględnianie całość odpada przy moich planach pedalenia fabuły, więc zobaczy się ile mi przypasuje. (Ehe, teraz tylko czekać na paczkę z wydawnictwa, kupowanie w empiku jest zbyt zwyczajne.)
Dziękuję, dobranoc. Luce out.


niedziela, 21 września 2014

Rozdział 29

      Bardzo łatwo jest zapomnieć o wszystkim kiedy uroczy dzieciak podczas kolacji wyczaruje kilka pingwinów i doprowadzi tym samym do chaosu pokroju spanikowanej małpy. Nie wiedziałam, że Chufu boi się pingwinów. W zasadzie to kolacja była najlepszą częścią tego dnia. Prawdopodobnie to dlatego, że kocham ciepłe tosty i zimną herbatę. Zimna herbata jest dobra w letnie wieczory, polecam, Kate. Prawie zapomniałam o potworze, który na moich oczach zamordował niewinną dziewczynę, dziwnych tekstach Jasona na temat Nico i nawet o tym, że w nieokreślonym odstępie czasu od teraz do kilku lat mogę nagle umrzeć tylko przez to, że mój ojciec, który nadal ma mnie w głębokim poważaniu, był bogiem. A całkiem niedawno to fizyka przyprawiała mnie o ból głowy... A nie, fizyka nadal wydaje mi się przerażająca. Wychodzę stąd! Wypisuję się, koniec, biorę urlop! ...Chciałabym.
      Chyba pierwszy raz miałam spać w Domu Brooklyńskim. Miła odmiana tak szczerze mówiąc. Nie żeby w Nowym Rzymie czy gdziekolwiek indziej coś mi nie pasowało, po prostu był taki czas, że bywałam tu codziennie, a jeszcze nigdy nie byłam tu dłużej niż dziesięć godzin czy coś w tych okolicach. A teraz marzyłam jedynie o pójściu do łóżka. Nikt nie miał co do tego zastrzeżeń, jeszcze przed kolacją Sadie pokazała mi i Nico gdzie możemy spać. W międzyczasie zastrzegłam, że każdemu, kto powie cokolwiek na temat tego, co było w zwoju lub spróbuje mówić jak to jest mu przykro z mojego powodu, osobiście przypieprzę patelnią tak, że na wewnętrznej stronie odbije się twarz tejże osoby. Chyba wszyscy niezbyt przepadali za patelniami.
      Pokoje były obok siebie, więc czy mojemu towarzyszowi się to podobało, czy też nie byliśmy na siebie skazani. Co dziwne nie wydawał mi się taki nieprzystępny po ostatnich rewelacjach. Szkoda, że dopiero teraz. Mimo to dalej niewiele rozmawialiśmy, to było po prostu wrażenie, że nie był aż tak odległy. O ironio, syn Hadesa wydaje mi się bliższy kiedy wiem, że jestem bliżej śmierci... Przypadek? Nie sądzę. Wracając do jakże interesującego położenia fizycznego, bo kto by tam chciał myśleć o umieraniu, Nico odprowadził mnie twierdząc, że też powinien się wyspać, ale ja niezbyt w to wierzyłam, chociaż nie wiedziałam jak interpretować jego mroczne spojrzenia kierowane na mnie. Czy nie mógł normalnie porozmawiać? Lepiej bym się czuła z tym, niż z uczuciem, że co chwila na mnie spogląda.
       - Dzięki, wiesz, naprawdę chcę się wyspać, więc... - Mówiąc to spojrzałam na drzwi do pokoju, który na tę noc miał należeć do mnie.
- A czy ja coś mówię? - odparł po prostu z tym swoim mrocznym nastrojem.
- Nie. Dobranoc. - I to by było na tyle z rozmowy, korzystając z okazji wślizgnęłam się do pokoju.
      Nie zwracając uwagi na nic zaczęłam się przebierać w piżamę składającą się z czarnej koszulki i czarnych legginsów. Tak, przechodzę na Ciemną Stronę Mocy. Ale co tam, chwała Duat za prywatną skrytkę na wszelkie potrzebne - niepotrzebne rzeczy. Zaraz po przebraniu się padłam na łóżko. Materac był miękki, tak samo poduszki, jakimś cudem ja jedna nie musiałam się martwić o to, że nocą moje ba gdzieś się wybierze. Chwała bogom, jestem wyjątkowa! Wal się wyjątkowości, bez ciebie nie musiałabym się martwić przedwczesną śmiercią.
      Położyłam się i nakryłam kocem. W praktyce to już od kilku minut byłam w połowie nieobecna w realnym świecie, więc zasnęłam bardzo szybko. Kiedy zamykałam oczy na czerwono błysną wisiorek, którego zapomniałam zdjąć.

***

      Nikłe światło przygasającej lampy gazowej padało na brukowaną uliczkę tworząc pomarańczowy krąg światła. Oparty o słup latarni stał młody chłopak w dopasowanym czarnym garniturze i masce zasłaniającej pół twarzy w tym samym kolorze. Wyglądał jak postać wyciągnięta z wiktoriańskiego balu maskowego. Rozległ się cichy stukot uderzeń delikatnych stóp o bruk i w krąg światła weszła dziewczyna w długiej sukni w ciemnoniebieskim kolorze ze złotymi dodatkami. Na szyi miała zawieszony złoty wisiorek w kształcie rozłożonych złotych skrzydeł, a na twarzy również maskę w tych samych kolorach, co sukienka.
      Chłopak podszedł do niej z gracją kota przebiegającego po płocie, a na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. Ukłonił się dziewczynie jak to mieli w zwyczaju ludzie w dziewiętnastym wieku i delikatnie chwycił jej dłoń, żeby delikatnie ją pocałować. Dziewczyna w odpowiedzi cicho się zaśmiała ze szczerym rozbawieniem.
- Co cię tak bawi, moja pani? - zapytał prostując się. Ani na chwilę nie spuszczał z niej wzroku intensywnie zielonych oczu. Jego włosy w pomarańczowej poświacie mieniły się złotymi refleksami.
- Jesteśmy sami, po co to udawanie? - odparła dziewczyna.
       Nie odpowiedział. Przyciągnął ją do siebie chwytając ją w talii i równo wykonali pełen obrót. Materiał jej sukienki zafalował dookoła ich nóg. Znaleźli się w sali pełnej tańczących par. Wydawało się, że ich stopy nie odrywają się od parkietu. Sunęli między innymi parami rozmawiając i śmiejąc się, dwa złote skrzydła błyszczały kiedy padało na nie więcej światła.
      Brzdęk tłuczonej szyby zatrzymał wszystko. Na salę spadł deszcz potłuczonego szkła, ludzie zaczęli krzyczeć, w powietrzu unosił się zapach siarki, a ludzkie głosy co chwila zagłuszały głuche warknięcia. Ona obróciła się dookoła własnej osi szukając źródła hałasu. Jej dłoń zacisnęła się na wisiorku. Nie było już złotych skrzydeł tylko czerwony kamień.

***

      Obudziłam się wciągając powietrze przez zaciśnięte zęby. Zrobiłam to tak gwałtownie, że aż zabolało mnie w płucach. Dłoń miałam zaciśniętą dookoła naszyjnika od Seta. Wzdrygnęłam się, kamień był zimny w dotyku i wydawał się pulsować, zupełnie jakby był żywy. To nie było normalne. Mimo to po części nadal byłam w śnie. Czułam się jakbym tańczyła w długiej wiktoriańskiej sukni. Tak, gorsety były zdecydowanie potwornie niewygodne.
      Szybko przetarłam oczy dłońmi przy okazji ziewając. Spojrzałam za okno, niebo było pomarańczowe, mogło być wpół do siódmej. Nie wierzyłam, że wstaję tak wcześnie, ale wątpiłam, że dam radę znowu zasnąć. 
      Ziewając wyczołgałam się z łóżka i nie zwracając uwagi na wczorajsze ubrania porozrzucane po podłodze ruszyłam na balkon.  Poranny wiatr owiał moją twarz zaraz po otworzeniu drzwi. Powietrze było chłodne, ale nie było mi zimno. Wyszłam na zewnątrz obejmując się ramionami, oparłam się o barierkę i spojrzałam na błyszczący Manhattan po drugiej stronie rzeki. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że powędrowałam wzrokiem prosto do Empire State Building, którego czubek teraz wydawał się połyskiwać.
      - Gapieniem się niczego nie zmienisz. - Usłyszałam bardzo cichy i znajomy głos Nico. Oczywiście w pełnej krasie mego geniuszu wrzasnęłam i prawie wyskoczyłam ze skóry, zupełnie zapomniałam, że Nico jest zaraz obok, na dodatek był tak cicho. Zupełnie jak kot, nie znajdziesz go, dopóki na nim nie usiądziesz.
- Wcale się nie gapiłam - burknęłam. - A ty nie powinieneś straszyć ludzi - dodałam łypiąc na niego z niezadowoleniem. Jak można tak straszyć zaspanego ciężko pracującego maga? Haha, kto uwierzy, że ja ciężko pracuję?
- Gapiłaś się. Uważasz, że to niesprawiedliwe, że ojciec cię olewa, chcesz, żeby cię zauważył, bo jest twoim ojcem i tak dalej. Wiesz, z bogami tak to nie działa. - Nico najwyraźniej postanowił zająć się psychologią. Szkoda, że nie potrzebuję psychologa.
- Miał mnie gdzieś przez dobre kilkanaście lat mojego życia. Nie obchodzi mnie czy się mną interesuje, przyzwyczaiłam się, że ma mnie gdzieś - odparłam dumnie zadzierając podbródek tylko po to, by odwrócić głowę w zupełnie innym kierunku. Niech nikt sobie nie myśli, że potrzebuję uwagi ojca, co to, to nie! Mój braciszek może sobie być jego ukochanym synem, ja będę zbuntowaną, niewierną córką, która z pełną premedytacją odrzuca wszelkie wartości i zamiast pływać z butlonosami woli bawić się w piromankę.
- Wszyscy tak mówią - odpowiedział Nico. Nagle wydał mi się niesamowicie upierdliwy.
- Ale ja tak myślę. - Mówiąc to popatrzyłam na niego z taką zaciętością, że przez chwilę był wyraźnie zbity z tropu. Co, di Angelo, zaskoczony, że ktoś naprawdę może mieć coś gdzieś?
      Nie doczekałam się odpowiedzi. Silny wybuch wstrząsnął całym budynkiem, tak mocno, że rzuciło mną do przodu. Zderzyłam się z barierką balkonu tak mocno, że całe powietrze zostało wyparte z moich płuc. Złapałam się poręczy w chwili kiedy prześlizgiwałam się na drugą stronę. Otworzyłam oczy w najmniej odpowiednim momencie. Zobaczyłam szaro-zieloną wodę w East River, świat zawirował mi przed oczami i z czystego zaskoczenia zapomniałam, że muszę trzymać się poręczy, która już wyślizgnęła mi się spomiędzy palców. Okrzyk zaskoczenia zmieszanego z przerażeniem wydarł mi się z gardła. Podobno spadając z dużej wysokości zderzenie z wodą przypomina zderzenie z betonem. Nie wiedziałam czy to już jest ta wysokość, ale tak czy siak nie umiałam pływać, więc już mogłam żegnać się ze światem.
      Podobno w takich chwilach myśli się o czymś bardzo głębokim, albo życie przelatuje człowiekowi przed oczami. Ja mogłam myśleć tylko o tym, jak bardzo chce mi się wrzeszczeć, ale nie mogłam wrzeszczeć. Przez chwilę wydawało mi się, że po prostu zawisłam w pustce, panicznie próbowałam przywołać jakąkolwiek magię, która mogłaby mnie uratować, ale w głowie miałam pustkę. W momencie, w którym chyba zaczęłam spadać, mój nadgarstek złapała druga chłodna ręka. Tak naprawdę od wybuchu minęło najwyżej kilka sekund, chociaż dla mnie były jak cała wieczność, ale Nico jakimś cudem zdążył przeskoczyć na mój balkon i złapać mnie dosłownie w ostatniej chwili.
      Uniosłam głowę, żeby spojrzeć na chłopaka. Przechylał się przez barierkę z zaciętym wyrazem twarzy, czarne włosy opadały mu na czoło i policzki. Wyciągnęłam drugą rękę w jego stronę, a on szybko zamknął ją w silnym uchwycie. Nie podejrzewałam, że jest aż taki silny, był chudy i drobny, więc wydawał się delikatniejszy.
- Nico... - Bardzo idiotycznie wypowiedziałam jego imię jakbym właśnie kontemplowała każdą literę zawierającą się w tym wyrazie.
      Udało mu się podciągnąć mnie w górę i już po chwili oboje siedzieliśmy na chłodnej podłodze ciężko dysząc. Popatrzyłam na niego wręcz z niedowierzaniem. Musiał być naprawdę szybki, ale kiedy na niego patrzyłam zwisając spore kilka metrów nad rzeką widziałam na jego twarzy taką zaciętość, jakby ratował samego siebie. Czemu? Powiedział mi, że nic do mnie nie ma, ale nie wydawało mi się, żeby mu na mnie zależało. Dobra, pocieszał mnie tej nocy, kiedy w Nowym Rzymie pojawił się potwór i wcześniej ostrzegał mnie, że bogowie coś do mnie mają, ale równocześnie wydawał się bardzo chętny do odsunięcia mnie od siebie. Okej, pogubiłam się w jego intencjach, a na wytłumaczenie tego, co było przed chwilą nie miałam żadnego wyjaśnienia.
- Jeżeli pozwoliłbym ci umrzeć, myślisz, że kto musiałby wysłuchiwać marudzenia mojego ojca na natłok roboty w Podziemiu? - rzucił chłodno. Szybko się podniósł i otrzepał czarne spodnie. - Poza tym nie mógłbym wrócić i tłumaczyć jak to beznadziejnie zawaliłem sprawę i pozwoliłem młodszej siostrze naszej półboskiej gwiazdy zejść z tego świata w tak beznadziejny sposób - dodał podając mi rękę. Przyjęłam pomoc i już po chwili staliśmy na przeciwko siebie. Przez chwilę wydawało mi się, że w jego oczach zabłyszczało coś na kształt rozbawienia zmieszanego z bólem.
      - Dobrze wiedzieć, że masz powody, żeby mnie ratować. - Starałam się udawać, że chwilę temu wcale nie byłam śmiertelnie przerażona. - Powinniśmy zobaczyć co się stało - dodałam uświadamiając sobie, że wybuch musiał mieć jakąś przyczynę. Jednak kiedy myśli się, że zaraz pójdzie się wędrować po krainie zmarłych nie myśli się o czymś tak przyziemnym jak przyczyny wybuchu. Nico tylko skinął głową i na wszelki wypadek położył dłoń na rękojeści swojego miecza. Ja po prostu chwyciłam między palce zawieszkę bransoletki.
      Wielka Sala zmieniła się nie do poznania. Całą podłogę pokrywały gruzy piaskowca, pomnik Thota został przewrócony i skończył swoje istnienie w kompletnej rozsypce. Jedna ze ścian została porządnie uszkodzona, prawdopodobnie to ona miała być zniszczona przez ten nieszczęsny wybuch. Teraz mniej więcej na jej środku ziała wielka dziura, przez którą przechodzili ludzie w najróżniejszym wieku i potwory podobne do tego, którego zabiłam w Nowym Rzymie. Największym zaskoczeniem byli właśnie ludzie, zwykli ludzie, głównie nastolatkowie, nie wydawali się uzbrojeni ani w żaden sposób niebezpieczni, zwykli śmiertelnicy. Dopiero po chwili zauważyłam, że niektórzy noszą fioletowe koszulki ze złotym napisem "SPQR", a inni mają w dłoniach zakrzywione różdżki lub laski magów. 
      Szukałam wzrokiem kogoś znajomego. Kilku zaspanych magów zbiegło się razem ze mną i Nico, inni już byli na dole. Udało mi się zobaczyć Cartera, chyba miał pecha znaleźć się na przy ścianie podczas wybuchu, był oblepiony pyłem i białym tynkiem, nic, tylko kłaść na nim tapetę! Tak serio to nikt nawet by nie powiedział, że jest czarnoskóry. Sadie nie było nigdzie widać, jakby zapadła się pod ziemię.
      Potworów robiło się coraz więcej, nie wiedziałam jak to się dzieje, niektóre wyglądały jak ten, który pojawił się w Nowym Rzymie, inne przypominały przypadkowe, ale niebezpieczne krzyżówki zwierząt. Niewiele myśląc zbiegłam do Wielkiej Sali równocześnie odrywając z bransoletki zawieszkę, która szybko zmieniła się w miecz. Inni zrobili to samo, Nico przyzwał kilka szkieletów, słyszałam wypowiadane zaklęcia i już po chwili wszystko wydawało się po prostu mieszaniną niewyraźnych dźwięków.
      Pierwszy stwór, który na mnie skoczył miał ciało czarnej pumy, głowę lwa i nienaturalnie czerwone oczy. Mówiąc czerwone mam na myśli, że były w całości czerwone, nie dało się odróżnić białka, tęczówki czy źrenicy. Przestałam myśleć, po prostu ścięłam mu głowę, która z dość nieprzyjemnym dźwiękiem upadła na podłogę brudząc ją czerwoną krwią. Nie zastanawiałam się czy potwory krwawią, poza tym szybko rozpadł się w pył, a jego miejsce zastąpiły kolejne. Zdążyłam się upomnieć, żeby nie łączyć magii z wszelkimi mocami dziecka Posejdona. Naprawdę przestałam myśleć i zdając się na własny instynkt rzuciłam się między potwory. Co dziwne szło mi naprawdę dobrze. Jednego udało mi się trafić już w biegu, kolejnego dźgnęłam pod żebra, w tym samym czasie inny spróbował mnie trafić pazurami, ale uchyliłam się i jego też odesłałam do Tartaru. W międzyczasie zostałam otoczona przez kilka innych. Tutaj też zdałam się na instynkt i zanim zdążyło się zebrać ich jeszcze więcej posłałam w ich stronę kilka ognistych pocisków, które skutecznie je unieszkodliwiły. 
      Próbowałam dostać się do Cartera chcąc dowiedzieć się co się właściwie wydarzyło, ale chłopak znajdował się po drugiej stronie pomieszczenia. Byłam mniej więcej w połowie drogi kiedy wpadłam na pierwszego człowieka. Chłopak wydawał się ode mnie starszy zaledwie o rok, miał na sobie fioletową koszulkę Obozu Jupiter i wydawał mi się niesamowicie wrogo nastawiony. Chciałam zapytać co to ma znaczyć, czemu tu jest, ale skoczył na mnie z mieczem. Chcąc nie chcąc musiałam z nim walczyć. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym go zabić, w końcu był taki jak ja, Percy, Nico czy inni herosi. Jak mogłabym to zrobić? On najwyraźniej miał to gdzieś i chciał mnie jak najszybciej odesłać do Hadesu. Wiedziałam to, ale nie potrafiłam się zdobyć na nic innego niż obronę. Uratował mnie czarnowłosy chłopak w czarnych ubraniach. W pierwszej chwili chciałam zawołać Nico, ale zauważyłam, że ma trochę inne rysy twarzy i oczywiście nie walczył mieczem. Anubis bez najmniejszych trudności oplątał rzymianina bandażami i uziemił go. Przez chwilę zastanawiałam się co się dzieje z Waltem, chociaż wolałam nie wnikać w ich naturę.
- Ogłusz go - powiedział stając przy mnie. Głównie z zaskoczenia posłuchałam go bez żadnych pytań. Zaklęcie ogłuszające nie było trudne.
- Dzięki. - Tylko na to było mnie stać. - Wiesz co się...?
- Nie mam pojęcia - odpowiedział odrzucając dwa potwory za pomocą ciemnej kuli energii. Chyba właśnie zostałam fanką bogów zmarłych.
- Widziałeś Sadie?! - Zadałam kolejne pytanie przekrzykując ryk potwora, może uważał się za potwora alfa? Tak czy siak skończył jako kupka potwornego popiołu.
- Nie! Ale sprowadziłaś mi konkurencję! - odparł, a ja nie mogłam się nie zaśmiać widząc jego uśmiech. Może z wyglądu był podobny do Nico, ale ich poczucie humoru było bardzo rozbieżne.
      W tej chwili drogę zaszła nam para ludzi, chłopak i dziewczyna, ci wydawali się zwyczajni. Poczułam się jakbym dostała pustakiem w głowę. Nie miałam pojęcia co się dzieje. No co to miało znaczyć, co śmiertelnicy robili w tym bajzlu? Odpowiedź była na tyle szybka co dezorientująca. Ich źrenice rozszerzyły się i całe gałki oczne zalała czarna barwa. Ciała wygięły się w nienaturalny sposób, skóra zmieniła kolor, kończyny wydłużyły się, paznokcie zmieniły w pazury. Po chwili zamiast ludzi stały naprzeciwko nas dwa potwory.
      Poczułam, że kolana się pode mną uginają. Czyli to wszystko, to byli ludzie? Nie jadłam śniadania, ale miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Czy ja zabijałam ludzi?! Zaczęłam się cofać drżącą dłonią wyciągając przed siebie miecz błyszczący w świetle porannego słońca. Anubis stanął przede mną, ale to niewiele dawało. Rzucili się na nas w tej samej chwili, jeden na chłopaka, drugi na mnie. Wrzasnęłam z przerażenia i wysunęłam przed siebie miecz w obronnym geście. Potwór nadział się na niego i po chwili rozsypał się w popiół.
      Nie miałam siły ustać. Upadłam na kolana uderzając w mniejsze kawałki gruzu, na czarnych ubraniach zebrał się biały pył. Czułam, że zdarłam sobie skórę, ale nie obchodziło mnie to. Nadal ściskałam miecz w dłoni. Anubis przyklęknął obok mnie i złapał mnie za ramiona.
- Oni... - wykrztusiłam czując, że zaczynam się dławić.
- To już nie byli ludzie - powiedział Anubis ostrożnie głaszcząc mnie po ramionach.
- Ale... - nie mogłam powiedzieć nic więcej, gardło ściskało mi się z przerażenia.
- Ludzie tak nie umierają. - Usłyszałam drugi głos. Obok Anubisa pojawił się Nico. Byli do siebie podobni, ale dało się zauważyć różnice. Nico przypominał wiecznie wkurzonego nastolatka, który próbuje ukryć swoje wszelkie uczucia przed całym światem, Anubis niczego nie ukrywał, poza tym ten drugi trochę przypominał szakala i potrafił mieć potwornie psi wyraz oczu.
- Rusz się, bo zaraz nas zjedzą, mówiłem ci, że nie chcę się później tłumaczyć. - Nico pomógł mi wstać. Anubis też już był na nogach.
- Nic ci się nie stanie, jeżeli czasami przyznasz, że kogoś lubisz - westchnęłam rozglądając się po sali. Jeszcze nigdy nie widziałam takiego chaosu. Set pewnie siedzi gdzieś na swoim boskim tyłku i fangirluje jak dwunastolatki na koncercie Biebera.
- Nie, wtedy Jason pomyśli, że go też mogę polubić, chcesz, żebym go zamordował? - odparł.
- Nie zamordujesz go, bo twój ojciec będzie narzekał na nadmiar roboty - odparłam. W odpowiedzi Nico krótko się zaśmiał.
      W trójkę szybko przedarliśmy się do Cartera. Mieliśmy niezłe wyczucie czasu, jeszcze kilka minut i miałby spore kłopoty. Starałam się nie myśleć o tym, co niedawno widziałam. Powtarzałam sobie, że to już nie są ludzie kiedy przebijałam kolejnego stwora mieczem.
- Kate... - Carter najpierw zobaczył mnie, kiedy w blasku wschodzącego słońca zabijałam potwora zasadzającego się na jego życie.
- Spodziewałeś się rycerza w lśniącej zbroi, Kane? - rzuciłam uskakując przez pazurami stworzenia, które szybko zabił któryś z moich książąt zmarłych. - Co się stało?
      Carter pod warstwą tynku jeszcze zbladł.
- Sadie... To ona, zniszczyła ścianę zaklęciem, a oni chyba już czekali. To znaczy to nie była ona. - Chłopak wyraźnie plątał się w słowach, ale sądząc po tym, co usłyszałam, wcale mu się nie dziwiłam. Poczułam się jeszcze gorzej niż przed chwilą. Sadie? To wszystko jej wina? Pewnie, wydawał mi się jakaś dziwna, ale to, co teraz usłyszałam wydawało mi się kompletnym kosmosem.
- Sadie?! - To była najbardziej kreatywna odpowiedź na jaką mogłam się zdobyć podczas przepoławiania krzyżówki wielkiego kota z orłem i wężem. Urocze, prawda? 
- To nie była ona! Nie wiem co to było... - odparł chłopak.
- Czułem, że coś jest nie tak. - Anubis pojawił się obok nas praktycznie znikąd.
- Nie chcę przeszkadzać, ale macie jakieś pomysły?! - wtrącił Nico przyzywając kilka kościotrupów, które od razu rzuciły się na napastników.
- Wydawało mi się, że Sadie w jakiś sposób może kontrolować te stwory - odpowiedział Carter robiąc szybki unik przed czymś, co wyglądało jak przerośnięty chomik o ciele niedźwiedzia. Nie wnikałam kto mógł mieć taką inwencję twórczą.
- Czyli musimy znaleźć nie Sadie i się jej pozbyć. - Za moją niesamowitą zdolność wyciągania wniosków powinnam mieć najwyższą ocenę z angielskiego, szkoda, że nikt mi nie wierzył.
        Co jak co, ale mieliśmy trochę szczęścia. Zauważyłam Sadie stosunkowo niedaleko, chociaż nie wyglądała już jak Sadie. Jasne, miała jej ciało i włosy, nawet ubrania, ale jej wyraz twarzy był pusty, a oczy w całości czarne, wydawały się być jak dwie małe czarne dziury. Wykonywała jakieś ruchy dłońmi, najwyraźniej rzucała jakieś zaklęcia, wokół niej utrzymywała się ledwie widoczna niebieska poświata, prawdopodobnie magiczna osłona. Anubis stojący obok poruszył się niespokojnie, bóg czy nie, ale raczej nie mógłby walczyć nawet z sobowtórem swojej dziewczyny. Carter też raczej nie mógłby tego zrobić.
- Chodź, Nico. Wy dwaj postarajcie się nas osłaniać. - Ruszyłam w stronę dziewczyny.
       Po drodze rzuciło się na nas kilka potworów, ale najwyraźniej po tej stronie było ich mniej, poza tym reszta magów też robiła swoje. Kilku najwyraźniej coś zauważyło i próbowało odciągnąć od nas potwory. Po drodze starałam się znaleźć sposób na przełamanie jej obrony. Pamiętałam jedno zaklęcie, niezbyt łatwe, tak naprawdę nigdy go nie używałam, ale było chyba jedynym wyjściem.
       Czułam na sobie wzrok trójki chłopaków, Carter i Anubis prawdopodobnie zastanawiali się czy sobie poradzę. No tak, bóg i nasz pierwszy mag zostawiali sprawę w moich rękach, czego ja się spodziewałam? Nico chyba po prostu oczekiwał, że wiem co robię. Sama nie wiedziałam czemu, ale odrzuciłam miecz na bok, znajdę go później. Znowu wyłączyło mi się logiczne myślenie, sama nie wiedziałam kiedy w mojej dłoni znalazły się różdżka i laska. Stałam już naprzeciwko sobowtóra mojej przyjaciółki, na razie mnie nie zauważyła, to dobrze, nie wiedziałam czy by mnie zaatakowała. Korzystając z okazji zaczęłam wypowiadać zaklęcie. Tak naprawdę chyba śpiewałam, czułam się jak odłączona od świata, więc nie potrafiłam tego określić. Słowa mocy po prostu uciekały z moich ust, przez jedną chwilę miałam wrażenie, że widzę świat w dwóch poziomach, jakby dołączyło do niego Duat. Jedyne, co zapamiętałam to czerwona postać na miejscu Sadie, która wyglądała dokładnie jak ona, ale biła od niej przyprawiająca o mdłości nienaturalna energia.
      Trzask przypominający pękające szkło spowodował, że w pełni wróciłam do realnego świata. Zaklęcie najwidoczniej zadziałało, bo Nico zdążył już podejść do Sadie, która już zwróciła swoją uwagę na nas. Opadłam na uwalaną gruzami podłogę nie mając siły ustać. Już wiedziałam czemu nigdy nie używałam tego zaklęcia. Zużyłam sporo magicznej energii, ale jakoś się trzymałam.
      Nico zwinnie uskoczył przed jakimś czasem i już po chwili był na tyle blisko, że wbił dziewczynie miecz w pierś. Lepiej, że to był on, nie znał jej, nie będzie się aż tak przejmował. Prawdopodobnie ja na jego miejscu zastanawiałabym się czy to na pewno nie była Sadie. Widziałam jak Nico się cofa, a ciało dziewczyny rozpada się na drobne kawałki, nie w pył, przypominało to bardziej rozbicie wazy. W tyle usłyszałam czyjeś okrzyki. Czyli mieliśmy rację. Udało mi się obrócić. Zobaczyłam potwory rozpadające się w pył i zaskoczonych i zmęczonych magów, poza nimi nie było już żadnego człowieka. Chwilę później Anubis i Carter znaleźli się przy mnie, Nico dołączył chwilę później.
- Ale bajzel - mruknęłam podnosząc się z brudnej podłogi z pomocą chłopaków. Zaskakujące, że wystarczy ich uratować z tak beznadziejnej sytuacji, a cała trójka rzuca się na pomoc. Bardzo rycerskie, serio, bardzo! Mimo wszystko zaśmiałam się.

***

Och, patrzcie, skończyłam! Tak serio to mogłabym coś dopisać, ale stracę jakikolwiek pomysł na początek kolejnego rozdziału. Siedem stron z kawałkiem, wow, no jakoś to wyszło. Heh, w końcu się ogarnęłam z pisaniem, no tak pi razy drzwi, bo kilka ficków łypie na mnie z wersji roboczych, ale przynajmniej coś. Potrzebuję urlopu, trzy tygodnie w szkole i nagle budzę się w niedzielę o 12 i stwierdzam, że dziesięć godzin snu to za mało. Nieważne. Sen Kate to kompletna improwizacja, po prostu nagle przypomniał mi się fragment przemyśleń mojego najukochańszego Magnusa na temat XIX. wieku i zachciało mi się coś o tym napisać. Tak, oto to "coś". Zastanawiam się nad zmianą narracji na trzecioosobową, chociaż tak głupio po 29. rozdziałach, nie wiem, zastanowię się jeszcze. Dziękuję za uwagę, tam niżej możecie dodać komentarz, serdecznie zachęcam do użycia klawiatury. 

środa, 27 sierpnia 2014

Rozdział 28

      Hmmm... No tak, normalni ludzie stojąc na tarasie z basenem zachwycaliby się widokami, ja zastanawiałam się jak szybko bym utonęła gdybym wpadła do East River. Dziękuję, mój irracjonalny strachu przed wodą! Pozostawał jeszcze temat wspomnianego już basenu, nawet jeżeli nie był zaraz taki głęboki i tak nie mogłam się powstrzymać przed omijaniem go szerokim łukiem. Biedny Filip Macedoński, pewnie uzna, że coś do niego mam. Czy ja właśnie stwierdziłam, że mogę obrazić krokodyla?
      Usiedliśmy wszyscy przy stole, na którym obecnie nie znajdowało się nic poza obrusem. Sadie wybrała miejsce naprzeciwko mnie, Carter usiadł obok niej, a Nico znalazł się po mojej lewej starając się zachować jako taki dystans. Tak swoją drogą, zastanawiałam się dlaczego chłopak jest taki niedotykalski. Dobra, na to będzie czas później.
      Spojrzałam wprost w niebieskie oczy Sadie i zmusiłam się do uśmiechu. Większość czasu, którego nie miałam zbyt wiele, zastanawiałam się jak wyjaśnić jej jak to znalazłam się w tym całym bosko - magicznym szajsie. Jeżeli ktoś spodziewał się błyskotliwej opowieści, to przeliczył się jak ci wszyscy ludzie grający w Lotto. Ups, radzę nie stawiać na mnie przy kolejnej okazji.
- No to... - odezwałam się zaciskając dłonie na brzegu stołu. Typowe dla mojego gatunku ADHD właśnie zaczęło się ujawniać, moje palce bezwiednie szarpały i nawijały obrus. Wiem, że to zły nawyk, ale nic na to nie poradzę, byłam poddenerwowana, nie oceniajcie mnie.
- Od kiedy zachowujesz się jak dziewica w barze dla gejów? - wyparowała Sadie. Dziewczyna wydawała się być jak najbardziej rozluźniona, a może nawet i rozbawiona. Zaliczyłam to na plus, gdyby była obrażona za ukrywanie przed nią prawdy usłyszałabym coś o wiele gorszego.
      Usłyszałam ciche parsknięcie od strony Nico. Jej, nasz potomek Hadesa naprawdę umie się śmiać? Nie śmiałabym tego przypuszczać w najbarwniejszych snach! No i trzeba przyznać, jego śmiech był nawet melodyjny. Sam zainteresowany dopiero po fakcie uświadomił sobie, że pozwolił sobie na okazanie aż tak skrajnej emocji. (Serio, Nico, szalejesz!) Od razu wrócił do swojej ulubionej miny wyrażającej coś pomiędzy "Mam to gdzieś.", a "Zabiję cię, jeżeli tylko mnie wkurzysz.", milutko.
- Skąd wiesz jak zachowuje się dziewica w gejowskim barze? - odparowałam starając się nieco rozluźnić.
- Już lepiej. - Blondynka uśmiechnęła się zadowolona z siebie. - Teraz możesz przejść do wyjaśnień.
      Och, bardzo chętnie, naprawdę, gdybym tylko wiedziała jak! "No wiesz, pamiętasz, że nie mam ojca? Okazuje się, że mam, nazywa się Posejdon i jest greckim bogiem mórz!" Miałam nadzieję, że nie mówię tego na głos, naprawdę. Chyba wszystko, zaczynając od moich nadziei, mówiło, że właśnie wypowiedziałam te dwa, cholerne zdania. Moja wrodzona głupota mnie dobija.
      Powiodłam po twarzach Cartera i Sadie. Chłopak rzucił mi krótkie rozbawione spojrzenie natomiast Sadie wyglądała na naprawdę zaskoczoną. W chwili, kiedy nasze spojrzenia się spotkały zobaczyłam w jej oczach dziwny błysk. Miała mnie za wybryk natury? Nie, to nie to... Wydawało mi się, że uznała to za coś niemożliwego. Z wahaniem uniosła prawdą dłoń i wskazała na mnie.
- Ale... Ty jesteś magiem - powiedziała niezwykle wolno jak na nią, jakby bała się, że sama nie zrozumie, co mówi.
- Magiem i herosem, uwierz, dla mnie to też był szok - odpowiedziałam niezbyt wiedząc co powinnam mówić.
      Sadie jedynie potrząsnęła głową jakby próbowała od siebie odgonić natrętne myśli. Zamknęła przy tym oczy, a jej włosy lekko zafalowały. Słońce odbijało się od złotych włosów dziewczyny, a ja wręcz nie mogłam uwierzyć, że dopiero co się odnalazła. Nie wyglądała na ranną ani zmęczoną. W pierwszym odruchu uznałam to za dobry znak, w końcu skoro nic jej nie jest, tym lepiej. Ale nie było jej tyle czasu, nie dawała znaku życia, a teraz od tak się pojawiała cała i zdrowa, jak gdyby nigdy nic. Ewentualnie popadam w jakąś paranoję. Nie potrafię określić z kim tu jest coś nie tak.
- No i... Sadie, może ty powiesz co działo się z tobą? Wiesz, co się z tobą stało, czy ktoś z tobą był...? - zapytałam czując lekkie drżenie dłoni. Co będzie, jeśli dostanę odpowiedzi, jakich bym nie chciała? Jeżeli Percy był z nią, też powinien się odnaleźć. Jeśli Sadie powie, że on z nią był... Nie! Nie, nie, nie... Nie powinnam myśleć, że Percy może być martwy.
      Blondynka spojrzała na mnie jakbym zapytała ją o jakieś pojęcie urwane z podręcznika od fizyki atomowej i energicznie pokręciła głową na znak zaprzeczenia.
- Nie pamiętam.To znaczy... - Zmarszczyła brwi wyraźnie się nad czymś zastanawiając. - Pamiętam, że wracaliśmy ze szkoły, po tym był portal i znalazłam się tutaj.
- A-ale... - Brawo Kate, bardzo inteligenta odpowiedź. Ty szczwany lisie! Jestem jakimś niedorobionym dzieckiem. Ale skoro Sadie nic nie pamiętała czemu Carter mnie wezwał? Przecież to bez sensu, czego mógł ode mnie chcieć? Nie brzmiał jakby chciał po prostu poplotkować. - Ech, nieważne - mruknęłam zaciskając dłonie na brzegu stołu.
      Wiem, że powinnam się cieszyć z powrotu Sadie, ale jeżeli czegoś się nauczyłam to tego, że nic nie jest takie łatwe. Ona wcale nie wyglądała jakby dopiero się odnalazła, można było odnieść wrażenie, że nie minęło kilka miesięcy, że dopiero wróciła ze szkoły. Powinnam się cieszyć, że nic jej nie jest, ale nie mogłam się pozbyć tego okropnego przeczucia, że coś jest nie tak. Nie potrafiłam powiedzieć co to jest, może byłam rozczarowana, bo liczyłam, że Percy też się odnajdzie? Nie... Czułam się jakbym patrzyła na obraz, z którego ktoś coś usunął, ale nie potrafiłam powiedzieć co. Bogowie, ostatnio zdecydowanie coś się ze mną dzieje!
      - Przepraszam. Cieszę się, że jesteś - powiedziałam spoglądając ponad stołem na Sadie. Dziewczyna jedynie machnęła ręką i uśmiechnęła się do mnie. To było nie fair! Ona zachowywała się jakby nic się nie działo, a ja czułam się okropnie! - Carter, powiedz po co... Tłumacz się, wątpię, żebyś chciał po prostu poplotkować.
Chłopak spojrzał na mnie tym swoim wzrokiem, który potrafił uciszyć nawet Sadie i nie powiem, przeraziłam się. Carter zawsze był, jak na mój gust, zbyt poważny, ale potrafiłam wyczuć kiedy trzeba było być poważnym.
      - Próbowałem dowiedzieć się  czegoś na temat... Eee... Twojego przypadku. - Och, serio?! "Przypadek"?! Nie jestem jakąś cholerną pacjentką doktora House'a, a pochodzenie nie jest jakąś cholerną chorobą! Rozumiem, że ze mną naprawdę MUSI być coś nie tak, temu nie zaprzeczam. Tak szczerze, to sama chciałabym wiedzieć w jakim stopniu jestem niedorobiona. Tato, wybacz, ale spierdoliłeś. Naprawdę, po całości. - Powiedziałem o tym kilku zaufanym osobą, Cleo, Jaz, wujek Amos...
- POWIEDZIAŁEŚ LEKTOROWI?! - Nie mogłam się powstrzymać. Chamsko przerwałam na dodatek budząc oba krokodyle i chyba zirytowałam Nico. Nie mogłam zareagować inaczej. - Carter... Ja... To jakbyś powiedział wszystkim, wiesz to?! Myślisz, że co teraz będzie? Jeżeli uznają mnie za niebezpieczną, albo... Nie wiem, wybryk natury i... - Składność moich wypowiedzi czasami samą mnie dobija. Nico przerwał ten nieskładny wywód jednym silnym pociągnięciem za rękaw. Nie wiem czemu, ale to skutecznie mnie uciszyło. Wolałam nie wkurzać go jeszcze bardziej, sama nie wiedziałam czy mnie lubił czy nie. Na pewno Carter był mu wdzięczny.
      - Czemu miałabyś być niebezpieczna? - Pierwsze pytanie, pierwsze pociągnięcie za obrus. Znowu te złe nawyki, serio? Jeszcze będę podejrzewana o jakąś nerwicę. Tylko tego mi brakuje. Nie odpowiedziałam, tak naprawdę nie wiedziałam czemu przyszło mi to do głowy. To znaczy bogowie chyba nadal uznawali mnie za niebywałe zagrożenie, ale starałam się o tym nie myśleć. Tata nie da mnie zabić, nie? - Amos dla mnie nie jest lektorem tylko członkiem rodziny, wiem, że zachowa to dla siebie. Po prostu chciałem się dowiedzieć czy jesteś pierwsza, to by mogło ci pomóc. Tak naprawdę nie wiemy nic na temat takiego... eee... połączenia. Sama przyznasz, że uczyłaś się o wiele szybciej niż inni, poza tym opanowałaś magię na takim poziomie, że jesteś prawie równa Sadie, a teraz uczysz się magii żywiołów, czegoś takiego chyba jeszcze nie było. - Panie Wikipedia, ja po prostu jestem hipsterem... - To nie może być bez znaczenia...
      - Dobra, dobra... Rozumiem. Chyba. Jestem dzieckiem urwanym z kosmosu, którego egzystencja sama w sobie jest zagadką, a ty postanowiłeś pobawić się w cholernego naukowca. Po prostu powiedz do czego zmierzasz - przerwałam mu już znudzona tym wywodem. Nie trzeba mi uświadamiać jak bardzo dziwna jestem, ja już to wiem. Chyba powinnam popadać w jakieś poczucie alienacji czy coś w tym stylu. Nieważne. Rozumiałam o co chodzi Carterowi. Tak, bogowie uznawali mnie za niebezpieczną. Tak, uczyłam się o wiele szybciej, magia sprawiała mi mniej kłopotów, a teraz Ziya uczyła mnie magii ognia, ale ogień już opanowałam. Wątpiłam, że stanę się dodatkowo magiem żywiołów, woda nie miała najmniejszego zamiaru mnie słuchać, a ja za nią też nie przepadałam. Tato, jako bóg mórz, serio spieprzyłeś. Jak mogłeś spłodzić taki chodzący oksymoron?
      - Lepiej sama to zobacz. - Odparł chłopak przesuwając w moją stronę zwój wyniesiony z biblioteki. Tak, naprawdę wiele wyjaśniłeś! Gratuluję...
      Z cichym westchnieniem rozłożyłam zwój na stole. Nie zdziwiło mnie to, że został zapisany hieroglifami, przynajmniej w jakiejś części. Prawie automatycznie zaczęłam czytać. Odczytywanie pisma starożytnego Egiptu było dla mnie dziecinne proste. Podobnie jak Sadie miałam talent do rozczytywania starych zaklęć, więc automatycznie uczyłam się odczytywać hieroglify.
      Na papirusie była zapisana historia z czasów, kiedy Rzymianie przejmowali władzę w Egipcie. Sprowadzili ze sobą również swoich bogów. Magowie wyczuli konkurencyjne moce, ale nie potrafili zrozumieć co właściwie się działo. Dochodziło do społecznych konfliktów, które wywoływane były przez ścieranie się kultury najeźdźców z Egipcjanami. Jak się później okazało był to najmniejszy problem. Wszystkie konflikty zaczynały się od bogów, którzy walczyli o dominację w państwie. Rzymianie podbijali coraz większe tereny, a za nimi pojawiali się bogowie. Czasami bóstwa ścierały się ze sobą, czasami ludzie wymyślali historie o ich domniemanym łączeniu się, co było bzdurą. W końcu Egipt upadł, a bogowie egipscy odchodzili zostawiając po sobie jedynie magów. W międzyczasie doszło do kilku nieprzyjemnych incydentów pomiędzy nieprzepadającymi za sobą bogami, które kończyły się ogólną katastrofą, więc w końcu Olimp postanowił oddzielić się od Egiptu, żeby nie narażać świata na większe zniszczenia. Oficjalnie obie mitologie nie miały prawa się ze sobą zetknąć i zmieszać. Ludzie oczywiście mieli to gdzieś i dalej robili swoje, ale między bogami była umowa, że nie będą wchodzić sobie w drogę. I tak było. Jakiś czas po przejęciu Egiptu przez Rzymian prawdziwa natura bogów dała o sobie znać. Kilku Olimpijczyków zrobiło kilku (Yhym, na peeeewno tylko kilku!) herosów, o których świat nie pamięta. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że któryś wpadł z magiem. Oczywiście po jakimś czasie sprawa wypłynęła. Dziecko było niezwykle silne zarówno fizycznie jak i magicznie, zaczęło szkolenie na maga nie wiedząc o swoim pochodzeniu. Problemy zaczęły się kiedy zaczęło odkrywać wrodzone zdolności podarowane mu przez boga. Nie wiedziało czym naprawdę są, więc uważało je za kolejne zdolności magiczne i używało ich podczas treningów. Wtedy zauważono, że zaczyna słabnąć. Najpierw uznano to za jakąś chorobę, zwykłe zasłabnięcia. Potem było coraz gorzej. Nikt nie wiedział co się dzieje, ale po jakimś czasie używanie zdolności magicznych doprowadzało do skrajnego wyczerpania. Skończyło się na tym, że domniemany pierwszy półboski mag umarł, chociaż nie wspomniano jak. Dopiero wtedy został odnaleziony przez boskiego rodzica, a sprawa się wyjaśniła.
        I koniec. Tak po prostu. Świetnie! W skrócie "Umrzesz w męczarniach, ale nie powiemy ci jak, czemu, kiedy, ale umrzesz. Nie, nie powiemy czy da się ciebie uratować. Koniec bajki." Wal się cholerny zwoju! Nie bawię się tak! W sensie... Ej, ja nie chcę umierać! Może to tylko... Nie. Ale... Cholera! Czemu w takich chwilach człowiek zaczyna łączyć fakty. Przecież to już się działo. Moje zasłabnięcie podczas treningu...
      Poczułam, że ktoś łapie mnie za ramię. Tak naprawdę te kilka chwil nie istniało dla mnie nic poza mną i zwojem. Teraz, kiedy już zostałam ściągnięta do realnego świata, czułam się jak lalka na sznurkach. Nie chciałam wiedzieć jak się czuje człowiek, który dowiaduje się, że niedługo umrze, prawdopodobnie nikt nie chciał wiedzieć. Powoli uniosłam głowę znad zwoju. Nie wiedziałam jak interpretować minę Nico, tak naprawdę nic nie wiedziałam. Chłopak stał nade mną i na pierwszy rzut oka nie wydawał się być w innym stanie emocjonalnym niż wcześniej, tylko w jego oczach było coś, czego w tej chwili nie rozumiałam.
- Co tam jest? - zapytał patrząc to na mnie, to na Kane'ów. Zupełnie zapomniałam, że on nie potrafi przeczytać tego tekstu.
- Nic. - Nie chciałam, żeby się nade mną litował, żeby w ogóle wiedział. To nie tak, że mu nie ufałam, tak naprawdę nie potrafiłam powiedzieć czemu nie chciałam mu mówić.
      - Słabo kłamiesz - odpowiedział chłopak, a ja poczułam się jak skarcone dziecko. - Wyglądasz znalazła się w paszczy cyklopa, więc albo ty mi powiesz, albo zrobią to twoi znajomi.
Tak. Carter pewnie powiedziałby prawdę, bo uznałby to za lepsze wyjście. Poza tym wolałam nie narażać Sadie na stalking ze strony syna Hadesa. Wolałam sobie nie wyobrażać jak to miałoby wyglądać. Nie pojmowałam czemu tak właściwie go to obchodziło. Mimo to w wielkim skrócie opowiedziałam o co chodzi. Tak, co chwila przekręcałam znaczenie wyrazów i się zacinałam, na pewno mi uwierzy, że czuję się dobrze. Kiedy skończyłam od razu poznałam, że Nico nie wie jak się zachować. Prawdopodobnie jako syn Hadesa był przyzwyczajony do myśli, że ludzie umierają, ale to raczej nie była zaraz taka normalna śmierć. To tak, jakbym miała termin ważności.
      Wyraz twarzy Nico wcale mi nie pomógł. Miałam wrażenie, że już mi współczuł. Kiedy ktoś, kto najczęściej wydaje się odtrącać wszystkich i nie przejmuje się innymi patrzy na ciebie, jakby byłoby mu cię szkoda, to wcale nie jest przyjemne. Naprawdę! W rzeczywistości tak bardzo chciało mi się płakać i dlatego naprawdę chciałam coś rozwalić albo kogoś pobić. Ratunku, coś zdecydowanie jest ze mną nie tak! A no tak, ja umieram!
- Jeżeli powiesz coś ckliwego, przysięgam, że przekonasz się jak celnie rzucam nożami - powiedziałam. Coś mi mówiło, że jeżeli usłyszę teraz cokolwiek, co się mówi w takich chwilach, naprawdę nie wytrzymam, a wolałam nie wiedzieć jaka byłaby moja reakcja. Nico chyba zrozumiał.
      Raz jeszcze spojrzałam na papirus i zauważyłam, że pominęłam coś zapisane już pismem nowożytnym i (na szczęście) po angielsku. Tak, powiedzcie mi czy może być jeszcze gorzej... Nie miałam głowy do czegokolwiek, dlatego zrozumienie na co patrzę zajęło mi dłuższą chwilę. Pochyłym pismem zapisane były nazwiska, około kilkunastu. Przypominało to drzewa genealogiczne, ale imiona ostatnich członków rodzin były jakby wypalone, na dodatek wyglądało na to, że każda z tych osób miała tylko po jednym rodzicu. Nie trzeba było tłumaczyć o co chodzi. Poza tym przy każdym z nich były zapisane daty. Między większością był około wiek lub półtora różnicy. Co to miało znaczyć?
      - Kate? - Tym razem odezwał się Carter. Nawet nie zauważyłam kiedy przechylił się przez stół w moją stronę. Niechętnie spojrzałam na chłopaka potwornie świadoma jak żałośnie muszę teraz wyglądać. Prawdopodobnie mógł stwierdzić, że zaraz się rozpłaczę, albo coś w tym stylu. Prawdę mówiąc od tego współczucia wymalowanego na jego twarzy poczułam się jeszcze gorzej.
- Słuchaj, wiem jak to wygląda, ale to nie musi tak być - zaczął. Czemu ktoś mu nie przerwie? Sadie? O błagam, ona też tak na mnie patrzyła! CZY WY ROZUMIECIE, ŻE WCALE TYM NIE POMAGACIE?!
- Nie próbuj mnie pocieszać - mruknęłam unikając patrzenia mu w oczy.
- Po prostu posłuchaj! To nie jest tak, że z tobą musi tak być, wtedy nikt nie znał prawdy. Może są jakieś sposoby... Uzdrowiciele mogliby poszukać jakichś zaklęć, w pierwszym nomie mogą mieć więcej informacji. Poza tym skoro już wiesz, możesz...
- Nie mogę. To już się dzieje. - Przyznanie tego było o wiele trudniejsze niż sądziłam. Czułam się jakby podczas mówienia coś wykręcało się w moim brzuchu i skręca mi wnętrzności. - Jakiś czas temu przypadkiem wywołałam mały wstrząs i użyłam magii w tym samym momencie. Potem nie mogłam nawet ustać na nogach...
- Nie myśl o tym. - Tym razem to Nico zajął się rolą jakże kochanego antydepresantu. No poważnie?
      Spojrzałam na chłopaka, który teraz też przyglądał się mi. Tym razem nie wyglądał na ani trochę zirytowanego ani obojętnego. Chyba dopiero teraz uświadomiłam sobie, że fizycznie jest ode mnie młodszy, a widział więcej śmierci niż ja. Życie herosa bywa takie... No cóż, mamy przesrane. Niektórzy (Ja? Miałam nadzieję nigdy nie zaliczać się do tej grupy.) oczywiście bardziej niż inni, ale ogólnie to życie daje nam ostro w dupę. Tak, życie musi być gejem.
- Jeżeli będziesz o tym myśleć - poczujesz się gorzej. Nie chodzi mi o pocieszenie cię, nie rób sobie fałszywej nadziei, ale też o tym nie myśl. Poczekaj, aż dowiesz się czegoś więcej. Jeśli będziesz myśleć, że już po tobie, to naprawdę możesz uznać się za martwą. Teraz żyjesz, a dopóki żyjesz możesz coś zrobić. - W tym momencie miałam wrażenie, że nie mówił tylko do mnie. To dziwne. Ja jestem dziwna. Powtarzam się. Nieważne. Odniosłam wrażenie, że Nico miał jakiś problem... Bogowie, czemu nagle chciałam go przytulić? Ktoś mi w ogóle powie kim on dla mnie jest? Tak szczerze nawet nie wiedziałam czy mogę go dotknąć! To jest Nico, mój umysł jest na niego za słaby!
      - Skoro tak... - Westchnęłam próbując udawać, że daję sobie radę. Tak naprawdę moje wewnętrzne ja wrzeszczało, panikowało, rwało sobie włosy z wyimaginowanej głowy, drapało nieistniejące ściany i przeklinało jak rasowy Polak*. - Co mamy teraz robić? - zapytałam unikając wzrokiem pergaminu, który teraz wydawał mi się winny wszystkiemu.
- Na razie naprawdę mało wiemy. Kate, naprawdę nie przejmuj się, na razie po prostu nie szalej. Jeszcze w tym tygodniu postaram się być w pierwszym nomie, odezwę się kiedy czegoś się dowiem. Ty... Chyba powinniście odpocząć, mówiłaś, że nie masz za dużo czasu. Wrócicie kiedy będziecie chcieli. Jest już późno, chyba będzie lepiej, kiedy zostaniecie na noc. - Myśl o kolacji zdecydowanie mnie uspokoiła.

***


Z góry przepraszam za mojego zjebanego Wena. Wiem, że długo czekacie, ale wyobraźcie sobie, że mam potworną fazę na Maleca i ostatnio głównie o nich myślę. To jedyne wytłumaczenie, więcej grzechów nie pamiętam. No może poza tym, że zjebałam pół rozdziału. Ale pisałam to do cholernej 3.22! Nie wiem jak z długością, dodaję z telefonu, bo nie chce mi się wyłazić z łóżka. Panda Magnus pozdrawia. Leżenie na wielkich pluszowych pandach jest zajebiste. Polecam, Luce. Misa, ja pamiętam o justowaniu, ale obecnie nie mam jak tego zrobić! Co jeszcze miałam powiedzieć? A, tak, jestem potworem. Ale uwierzcie, że mam plan! Poważnie.
Teraz robota dla Was, tak, proszę o komentarze.
*Bądźmy szczerzy, to całkiem możliwe, że wszyscy tam wiedzą co oznacza "rasowy Polak".

piątek, 18 lipca 2014

Rozdział 27

~Nico~

      Siedziałem z Hazel na dachu świątyni Plutona tak, jak robiliśmy to zawsze kiedy pojawiałem się w obozie. Wszędzie, gdzie spojrzałem migotały szlachetne kamienie, które moja siostra przywołała w trakcie swojego pobytu tutaj. Mimo wszystko nie udało nam się nic zrobić z jej "darem", nawet nie wiedzieliśmy czy coś takiego jest możliwe. Przynajmniej potrafiła nad tym panować, już nie pojawiały się kiedy Hazel była pod wpływem zbyt silnych emocji. Zawsze coś. Teraz nie przejmowała się tym aż tak, jakby nie patrzeć była moją siostrą. Już raz jedną straciłem, nie mogłem pozwolić, żeby jeszcze jej coś się stało.
      - Nico? - łagodny głos Hazel wyrwał mnie z zamyślenia. Poczułem jak kładzie mi swoją ciepłą dłoń na ramieniu. Spojrzałem prosto w jej złote oczy, w których czaiło się niewypowiedziane pytanie. Nawet nie wiedziałem kiedy nauczyłem się czytać z jej twarzy, ale prawdopodobnie ona umiała tak samo wyczytać informacje z moich oczu. Tak naprawdę tylko przy niej potrafiłem pozwolić sobie na trochę więcej swobody. Mimo to nie wiedziała o mnie wszystkiego, nie wiedziała o Percym. 
      - Nic mi nie jest. - Odpowiedziałem szybko przenosząc wzrok na niebo. Moja prawa ręka automatycznie powędrowała do ramienia i zatrzymała się dopiero na miejscu, w które trafiła mnie strzała Erosa. Nie było po niej nawet śladu, ale ja podświadomie wyczuwałem, gdzie to było. Strzała mnie nie zraniła, nie zostało po niej nawet najmniejsze zadrapanie, ale były takie momenty, że czułem się, jakby nadal tkwiła w moim ciele. Nie mówiłem o tym nikomu, ale zdarzało się, że czułem w ramieniu pieczenie jak po ugryzieniu komara. To nie było normalne, może dlatego wolałem zachować to dla siebie. 
      - Na bogów, zawsze to mówisz. - Hazel nie irytowała się zbyt często, ale teraz w jej głosie brzmiało coś na kształt zdenerwowania. - Chodzi o tego potwora? - Nie odpowiedziałem na pytanie, tylko moja dłoń zacisnęła się mocniej na ramieniu. Hazel nie miała pojęcia jak blisko była prawdy. Sprawa tego ataku nie dawała nikomu spokoju. Potwór w granicach obozu, to nie mogło przejść bez żadnych konsekwencji. Ktoś musiał go tu wpuścić, gdzieś między nami chodził zdrajca, a my nic nie wiedzieliśmy. Już nie wspominając o tym, że niedługo miało się tu pojawić jeszcze więcej herosów. Kto wiedział, czy to nie stanie się znowu? Jeżeli atak nastąpi podczas igrzysk wszyscy zaczną się wzajemnie oskarżać. Dopiero co udało nam się nie dopuścić do jednej wojny domowej, relacje między Grekami a Rzymianami nadal były napięte. Dało się wyczuć, że wystarczy jedna iskra, a obie strony znowu staną po przeciwnych stronach. To było jak rozbrajanie bomby. Jednak nie to martwiło mnie najbardziej.
      Kate, złotowłosa młodsza siostra naszego największego bohatera. Sama nie zdawała sobie sprawy jak wszyscy na nią patrzą. Córka Pana Mórz, chyba jedyna, o jakiej słyszano. Na dodatek mag, chociaż o tym miałem mniejsze pojęcie. Nie trzeba było się zastanawiać, żeby dojść do wniosku, że ma o wiele więcej mocy, niż ktokolwiek z nas. Samo to, że podczas swojej pierwszej bitwy o flagę rozłożyła na łopatki Clarisse mówiło samo za siebie. Bogowie uważali ją za zagrożenie. Mogła być dla nas wielkim zagrożeniem, albo wręcz przeciwnie, ale sama wydawała się tego nie wiedzieć. Poza tym była siostrą wielkiego Percy'ego Jacksona. Nigdy nie widziałem go w roli starszego brata, ale coś mi mówiło, że ten syn Hermesa, który kręcił się przy niej nie miałby lekko, gdyby nasz zielonooki zbawca był obecny. Trzeba też dodać, że Kate miała niezwykły talent do bliskich spotkań ze śmiertelnym niebezpieczeństwem. Podczas pobytu tutaj już dwa razy nie wiedziałem czy nie czeka jej przedwczesne spotkanie z moim ojcem, a w jakiś sposób czułem się za nią odpowiedzialny. Percy zrobił dla mnie naprawdę wiele, więc mogę przynajmniej mieć na nią oko. Wielkim minusem tego było oczywiście samoistne zbliżenie się do niej. Bogowie, fata mnie nienawidzą. 
      - Ona mogła leżeć obok tej dziewczyny, rozumiesz? - Odezwałem się cicho po kilku długich minutach ciszy. - Pozwoliłem jej się wyprzedzić, a nie powinienem. Ten potwór mógł ją...
- Nico! - Hazel podniosła głos skutecznie mi przerywając. Szybko usiadła przede mną, żeby spojrzeć mi w twarz, ale ja skutecznie unikałem jej wzroku. - Nic jej się nie stało. Muszę ci przypominać, że jesteście tutaj, bo jesteście najlepsi z waszego obozu? - Kontynuowała już łagodniej. 
- Z naszego obozu? - Powtórzyłem za nią marszcząc brwi. - Nie ma żadnego "naszego obozu", wiesz dobrze, że...
- Nico di Angelo, na Jupitera, przestań zachowywać się jak skończony idiota! Udajesz, że nie należysz do żadnego z obozów, jakbyś nie był synem Hadesa. Chcesz uważać, że nie należysz nigdzie, a jednak jesteś tutaj razem z innymi Grekami. Oboje wiemy, że na Long Island jest domek Hadesa.
- Nie należę do ich obozu tak samo jak nie należę do tego. - Zacząłem przez zaciśnięte zęby. Nie spodziewałem się tego po własnej siostrze. To był czysty przypadek, że znalazłem się tutaj, gdyby Persefonie nagle nie odbiło nie byłoby żadnego problemu. Niestety mój ojciec się uparł, że nie mogę wiecznie przesiadywać u niego i podjął nieodwołalną decyzję o wysłaniu mnie do świata śmiertelników. Dzięki tato, tak bardzo mnie kochasz! - Dobrze wiesz, że nigdy tego nie chciałem. Jesteś moją...
- Siostrą? Tak, jestem, co nie zmienia faktu, że moim ojcem jest Pluton, a twoim Hades. Nawet nie próbuj mówić, że to nie ma znaczenia. Wybacz Nico, ale nie zastąpię ci twojej PRAWDZIWEJ siostry i oboje o tym wiemy. - Wyrzuciła z siebie Hazel tym razem patrząc mi prosto w oczy. Co najbardziej zabolało? W jej spojrzeniu nie było żadnego wyrzutu, nie miała do mnie pretensji, nawet nie była zła, nie o to. Nigdy tak naprawdę nie rozmawiałem z nią o Biance, ale ona wiedziała, że miałem przed nią inną siostrę, rodzoną nie przyrodnią. 
- Hazel, nigdy nie chciałem, żebyś kogoś mi zastąpiła... - Spróbowałem znowu jej przerwać, ale ona jakby nie słuchała.
- Poza tym, co tu robisz, skoro nie chciałeś należeć do żadnego obozu, co tutaj robisz z innymi Grekami? Musiałeś sam się zgłosić, poza tym nikt nie kazał ci pojawiać się w żadnym z obozów. Plączesz się we własnych tłumaczeniach. Nie, ty sam siebie okłamujesz. Chcesz wierzyć, że poradzisz sobie sam, ale jednak jesteś tu, z nami. Czemu? 
      - Ja... - Nigdy nie czułem się tak, jak teraz. Oczywiście, w pierwszym odruchu skierowałem się do Obozu Herosów. Musiałem powiedzieć Chejronowi o tym, co działo się z moją macochą, poza tym nadal wydawało mi się, że to nie był taki przypadek. Niestety, nic nie było jasne. Co chwila coś się działo, ale wydawało się to zupełnie niezwiązane z innymi "wypadkami". Nic nie miało sensu. Moje zachowanie też. Czemu zostałem w Obozie? Oczywiście, Chejron mi to proponował, ale dlaczego się zgodziłem? Nie potrafiłem sobie odpowiedzieć, odkąd pamiętam unikałem tego jak ognia, a teraz...
- Jesteś Grekiem, Nico, zawsze nim byłeś. Musisz się z tym pogodzić i może powinieneś zastanowić się też nad tym, co myślisz o Kate. - Stwierdziła Hazel po czym szybko wstała i zaczęła odchodzić.
- Kate?! A co ma do tego Kate?! - Zawołałem za nią szybko podrywając się na nogi. Moja siostra obróciła się na krótką chwilę, żeby na mnie spojrzeć i uśmiechnąć się. Dopiero po chwili zrozumiałem co miała na myśli i poczułem się naprawdę głupio. - To na pewno nie jest to, co myślisz! Nie chcę żeby coś jej się stało, to wszystko. Nie robię tego dla siebie tylko dla Percy'ego! 
- Tylko winny się tłumaczy! - Zaśmiała się Hazel i tyle ją widziałem. 
- Nigdy nie zrozumiem dziewczyn, te stworzenia są bardziej pokręcone niż sami bogowie. - Burknąłem pod nosem. 

~Kate~

      - Ale jesteś pewna?! - Zawołałam za Annabeth. Blondynka już zbiegała po schodach, a mi zostawało tylko ją gonić. Szkoda, że miałam krótsze nogi. 
- Jak jeszcze nigdy! - Odpowiedziała mi córka Ateny zeskakując z dwóch ostatnich stopni. 
      No tak, na jest pewna, szkoda, że ja nie! Dziewczyna mojego brata wymyśliła, że przecież Nico może mnie "dostarczyć" do Nowego Yorku w dosłownie kilka minut. Niestety wiedziałam, że wiąże się to z podróżą cieniem, na którą nie miałam najmniejszej ochoty. Raz już tego spróbowałam i miałam nadzieję, że nigdy nie będę musiała tego powtarzać. Oczywiście Duat musiało zrobić sobie przerwę techniczną i skazało mnie na naszego Króla Upiorów, a ja nie miała większego wyboru.
      Pobiegłam za Annabeth najszybciej, jak mogłam. Już sprawdziłyśmy pokój Nico, ale chłopaka w nim nie było, teraz zostawało nam zdać się na szczęście i szukać go w mieście. Miałam wrażenie, że jeżeli będę musiała przebiec za Annabeth tak przez cały Nowy Rzym to szybciej powędruję do krainy umarłych niż na Brooklyn. Jednak jestem szczęśliwym dzieckiem, bo Nico akurat postanowił pokazać się w salonie. Z miejsca stwierdziłam, że jest nieźle wkurzony. Jego mina mówiła sama za siebie, pewnie zamordowałby z miejsca pierwszą osobę, która odważyłaby się go zirytować. Mimo to nie miałam zbyt wielkiego wyboru i sama doskonale to wiedziałam. 
      - Nico? - Odezwałam się pierwsza zatrzymując się u stóp schodów. Syn Hadesa spojrzał na mnie obojętnie, ale nic nie powiedział, więc postanowiłam kontynuować. - Mogę mieć prośbę? - Zapytałam nieco niepewnie podchodząc do niego. Annabeth stanęła gdzieś na boku najwyraźniej nie chcąc się wcinać. 
- Zależy o co chcesz prosić. - Odparł chłopak nawet nie zmieniając wyrazu twarzy. 
      Odetchnęłam głęboko i usiadłam na kanapie i spojrzałam na niego mocno zagryzając wargę. Muszę go zapytać. Nie mam wyboru, na bogów! 
- Mógłbyśprzenieśćmniecieniemnabrooklyn? - Wyrzuciłam z siebie na jednym wydechu. 
- Eee... Miałbym twoje cienie na bruku? - Nico zmarszczył brwi próbując rozszyfrować moje słowa.
- Mógłbyś przenieść mnie cieniem na Brooklyn? - Powtórzyłam wolniej uśmiechając się nerwowo. - Muszę tam być dzisiaj, a moja magia nie działa. - Wyjaśniłam spuszczając wzrok na swoje dłonie. 
- Gdzie dokładnie? - Zapytał siadając obok mnie.
***

      Nienawidzę podróży cieniem! Już wolałabym umierać ze strachu na łodzi. Miałam ciarki jeszcze dobre kilka minut po zmaterializowaniu się na Brooklynie. Poza tym już na pierwszy rzut oka stwierdziłam, że Nico chyba z lekka przesadził teleportując nas od razu na drugi koniec kraju. Chłopak był bledszy niż zwykle i byłam prawie pewna, że gdybym go nie podtrzymała już by się przewrócił. 
- Nie musiałeś... - Westchnęłam przyglądając się twarzy Nico. On tylko wzruszył ramionami i stanął pewniej na nogach.
- Nic mi nie jest. - Odpowiedział, a na jego twarz już wracały kolory. - Możesz mnie puścić. 
      Nie chciałam się kłócić, odsunęłam się od niego i popatrzyłam przed siebie. Staliśmy na dachu jednego z opuszczonych magazynów, a przed nami wznosiła się kilkupiętrowa budowla. Nie każdy ją widział, ale miałam nadzieję, że Nico nie ma z tym problemów. Westchnęłam cicho i odgarnęłam włosy z twarzy. Zawiał delikatny wiatr kiedy ruszyliśmy w stronę Domu Brooklyńskiego. 
      W wielkiej sali powitał nas dobrze mi znany posąg Thota, egipskiego boga mądrości o głowie ibisa. Poza tym zauważyłam kilku starszych magów. To było dziwne, kiedy studenci traktowali mnie praktycznie jak równą sobie. No cóż, bycie trzecim najlepszym magiem na Brooklynie miało swoje zalety. Pomachałam im i rozejrzałam się w poszukiwaniu Cartera. Dość niedawno do niego dzwoniłam, miał na nas czekać. 
- Kate! - Zawołał mnie ktoś, kto na pewno nie był Carterem. Na dźwięk tego głosu poczułam się jakbym nagle zaczęła oddychać po zdecydowanie zbyt długim niedoborze powietrza. Obróciłam się w odpowiednim kierunku z sercem bijącym jak oszalałe. 
      Stała tam, przy wejściu do biblioteki. Ubrana w podarte jeansy, koszulę w kratkę i tenisówki. Blond włosy związała w kucyka i uśmiechała się do mnie. Sadie! Myślałam, że to jest sen, ale... Nie, przecież to wszystko było zbyt realne.
- Sadie! - Pisnęłam i rzuciłam się biegiem w stronę przyjaciółki zupełnie zapominając o Nico. Już po chwili ściskałam ją w ramionach śmiejąc się bez opanowania. To naprawdę była ona. Sadie wróciła!
- A kto inny? - Odpowiedziała blondynka również mnie przytulając.
- O bogowie... Nawet nie wyobrażasz sobie ile mam ci do opowiedzenia. - Powiedziałam odsuwając się od niej na długość ramion. 
      Mam wyczucie chwili, odsunęłam się akurat kiedy Carter wyszedł z biblioteki z jakimś zwojem w dłoni. Chłopak popatrzył na mnie z niezbyt pogodną miną. Poczułam lodowaty dreszcz na plecach. O czym on chciał ze mną rozmawiać? No i... Bogowie, czemu ja mam złe przeczucia.
- No hej. - Przywitałam się uśmiechając się. 
- Cześć. - Odpowiedział patrząc ponad moim ramieniem. - Myślałem, że nie dasz rady, znowu jesteśmy odcięci. 
- Wiem, Nico mi pomógł. - Odwróciłam się w stronę syna Hadesa, który stał w pewnej odległości od nas. - Przeniósł nas cieniem, nie masz nic przeciwko, żeby ze mną został?
      W odpowiedzi Carter skinął głową na zgodę i podszedł do drugiego chłopaka. 
- Carter Kane. - Przedstawił się wyciągając do Nico dłoń. Heros popatrzył na niego nieco niepewnie po czym uścisnął dłoń chłopaka.
- Nico di Angelo, syn Hadesa. - Odpowiedział. 
- O mnie nie pamiętasz, braciszku, jak zwykle. - Westchnęła dramatycznie Sadie po czym spojrzała na mnie. - Syn Hadesa? Czyżbyś pozazdrościła mi związku z bogiem umarłych? - Uśmiechnęła się w ten swój uszczypliwy sposób, a ja w końcu poczułam, że wróciłam do domu.
- Nawet tego nie sugeruj! Poza tym... Skąd ty...? - Zająknęłam się nagle uświadamiając sobie, że Sadie zachowuje się jakby wcale nie dziwiło jej istnienie kogoś takiego, jak dziecko Hadesa! 
- Carter trochę mi opowiedział, w końcu wiem skąd mamy drugiego krokodyla, tylko nasz pan Wikipedia nie raczył wyjaśnić co ty, moja droga uczennico, masz z tym wspólnego? - Odparła dziewczyna. 
- Od kiedy tak mnie nazywasz? - Nie zaprzeczam, poczułam się głupio.
- Chciałam spróbować... Głupio brzmi. - Blondynka wzruszyła ramionami.
- Jeżeli skończyłyście, przypominam, że mamy sobie trochę do wyjaśnienia. - Wtrącił Carter. - Chodźcie. - I już ruszył na taras, na którym zawsze jedzono posiłki.

***

Oke, wyrobiłam się w około dwa tygodnie. Jejejejejejej! Rozdział na około 5 stron. Specjalnie wstawiłam tu Nico, bo wiem jak go kochacie. Tak, jestem taka dobra i łaskawa... No i też kocham Nico. Nie wiem jak się wyrobię z kolejnym rozdziałem, bo w przyszłym tygodniu jadę na kilka dni do przyjaciółki, mam trochę do przeczytania (no tak, półka już mi się skończyła ;-;) i chciałabym trochę sobie porozpisywać, żeby czegoś nie przekręcić. Ale obiecuję się postarać.