sobota, 21 grudnia 2013

Rozdział 13

Wyobraźcie sobie autokar pełen dzieciaków jadący na obóz letni. Już? Dobrze, to teraz wprowadzimy kilka zmian. Po pierwsze: kierowca autokaru to facet o oczach na całym ciele, których jest chyba ponad setka, po drugie: to nie są zwykłe dzieciaki tylko półbogowie, po trzecie: główną atrakcją jest tu magiczna broń, po czwarte: jestem tu też ja, nie tylko półbóg, ale też potomkini jakiegoś faraona, którego mumia leży teraz w jakimś muzeum, albo w egipskiej piramidzie i po piąte: nie jedziemy na zwykły obóz, tylko na Obóz Herosów. No i to już chyba wszystkie ważniejsze informacje. Niedawno wyjechaliśmy z miasta, Percy siedział z Annabeth a ja nie mieszałam się w to, niech się sobą nacieszą, ja sobie pogram w Angry Birds. Siedziałam za nimi rozłożona na dwóch miejscach ze słuchawkami w uszach, z których aktualnie leciało "Nothing Left To Say" Imagine Dragons, których uwielbiałam bardziej od Nutelli. No i tak w bardzo przyjemnej atmosferze strzelałam sobie do tych zielonych świń, które były tak niewychowane, że nie dawały się zabić! No co to za maniery ja się pytam?! Poczułam na sobie wzrok grupki młodszych obozowiczów, spojrzałam przelotnie na nich i uśmiechnęłam się. Popatrzyli na mnie niepewnie po czym wrócili do rozmowy. Może chodziło im o mój telefon? Chyba tylko ja miałam coś takiego ze sobą, normalni herosi nie używali komórek bo ściągały one potwory czy jakoś tak, mnie dziwnym trafem to ominęło. Pewnie to egipski wpływ, magowie nie musieli się tym martwić. To chyba można zaliczyć na plus mojego dziwnego pochodzenia, przynajmniej coś, bo lista minusów była zbyt długa. Poczułam klepnięcie w ramię. Obejrzałam się na miejsce za mną. Zza oparcia wyglądał blondyn o elfiej twarzy, niebieskich oczach i uśmieszku, który od razu zdradził, że prawdopodobnie mam do czynienia z potomkiem Hermesa. Ściszyłam muzykę i wyjęłam jedną słuchawkę z ucha.
- Hej. - przywitał się jakby już mnie znał.
- Hej. - odpowiedziałam blokując telefon.
- Nowa? Nigdy cię nie widziałem. - zapytał. Naprawdę bezpośredni, no nie powiem.
- Byłam na obozie kilka tygodni temu, długa historia. - wzruszyłam ramionami.
- No tak, nie jestem całoroczny. Czyli zgaduję, że nikt cię jeszcze nie uznał, tak? - uśmiechnął się w jakiś taki sposób, który od razu wywołał u mnie taką samą reakcję. - No tak, ja sklerotyk zapomniałem się przedstawić, James, syn Hermesa. - dodał wyciągając do mnie dłoń.
- Kate, córka Posejdona i mag dwudziestego pierwszego nomu i najbardziej nieogarnięte stworzenie, jakie chodziło po tym świecie. - odpowiedziałam siadając jakoś po ludzku. James bez skrępowania przeskoczył nad oparciami i usiadł obok mnie.
- No no, stary Posejdon rozmnożył się w drugim egzemplarzu? I co to jest mag i ten nom? Myślałem, że już nic mnie nie zdziwi. - chłopak popatrzył na mnie przenikliwym wzrokiem. Poczułam, że lekko się czerwienię.
- Co do Posejdona... no ja już nie wnikam co on robił z moją matką, chociaż to jest raczej wiadome, a co do reszty... No wyobraź sobie, że egipscy bogowie też istnieją, a ja jestem pra do potęgi "n" wnuczką jakiegoś faraona z czego wynika, że jestem magiem, czyli... no jakby jestem związana z bogami, no i... nie umiem tego wytłumaczyć. - zaczęłam się plątać we własnych słowach. Nienawidziłam kiedy nie potrafiłam czegoś wyjaśnić. Wiecie jak to jest, kiedy coś jest dla ciebie tak oczywiste, że nie potrzebujesz znać definicji? No ja właśnie teraz tak miałam. Zamknęłam oczy i spróbowałam się skupić. - Dobra, jeszcze raz, w starożytnym Egipcie faraonowie, kapłani i tacy tam wynaleźli magię... chyba, tak mi się wydaje, no i to wiązało się z tymi wszystkimi hieroglifami i takimi podobnymi, one działają jak zaklęcia. A z bogami, no to trochę inna historia, to tak jakby od nich się zaczęło, ludzie ich przywoływali żeby skorzystać z ich mocy... i tak naprawdę to nie wiem jak to wytłumaczyć, wiem jak to brzmi, ale tak właśnie jest.
James patrzył na mnie przez chwilę i już myślałam, że stwierdzi, że mam coś z głową, a on co? Zaśmiał się! Ale nie tak szyderczo czy coś, to był szczery śmiech, no i przyznam, że słodki szczery śmiech.
- Dobra, jakoś częściowo rozumiem. Czyli tak jakby jesteś księżniczką. - popatrzył na mnie z podejrzanym błyskiem w oku. Teraz to ja się zaśmiałam.
- Taka ze mnie księżniczka jak z Aresa dyplomata. - odpowiedziałam. Oboje się zaśmialiśmy. Nagle jego wzrok padł na mój telefon. Zauważyłam zmieszanie na jego twarzy. - Wiem, dziwne, ale jakimś cudem ja nie ryzykuję używając telefonów, jakoś u mnie nie przyciąga to potworów. - wyjaśniłam. Chłopak prawie natychmiast się otrząsnął i uśmiechnął się po raz kolejny.
- No... to coś czuję, że możesz ubić niezły interes ze mną i moim rodzeństwem, co ty na to? - zapytał.
- Zastanowię się... Zależy czego będziecie chcieli. - wzruszyłam ramionami. Uniosłam wzrok i co zobaczyłam? Mojego braciszka szczerzącego się do mnie znad oparcia! Och świetnie, zaraz coś palnie!
- No no, siostra... - wymruczał z podejrzanym uśmieszkiem na twarzy.
- No braciszek, ty już lepiej wracaj do swoich romansów. - pokazałam mu język.
***
To, co zobaczyłam po przyjeździe do obozu przerosło moje wyobrażenia, wcześniej nie spodziewałam się, że będzie tu tylu herosów! Po prostu mnie zatkało. Dzieciaki w różnym wieku biegały między domkami ze swoimi bagażami, albo witali się. Mój kumpel z autobusu pobiegł ze swoim rodzeństwem do domku Hermesa, Annabeth zostawiła nas i poszła przywitać się ze swoim rodzeństwem.
- Chodź, musisz kogoś poznać. - powiedział Percy ciągnąc mnie za ramię na Wzgórze Herosów. Zanim tam dotarliśmy mój genialny brat wpakował nas na rudowłosą dziewczynę. Stanęliśmy naprzeciw siebie. Miała długie, lekko kręcone włosy, zielone oczy, a twarz usianą piegami. Była ubrana w zieloną koszulkę i dżinsy popisane mazakami. - Rachel, akurat cię szukałem. - odezwał się Percy.
- Hej Percy i... - popatrzyła na mnie uśmiechając się przyjaźnie. Chyba wszyscy mieli dzisiaj jakiś taki dobry dzień, że ciągle się uśmiechali. 
- Kate, miło poznać, od kogo jesteś? - zapytałam. Percy i Rachel zaśmiali się jakbym opowiedziała jakiś dobry żart. O co im chodziło? No co? Tylko zapytałam o jej boskiego rodzica tak? Czemu ja zawsze muszę być nieświadomie zarąbiście zabawna, chociaż sama nie wiedziałam czemu? Echhh te moje dziwne talenty. - O co chodzi? - popatrzyłam na nich pytająco. 
- Rachel nie jest herosem. - odpowiedział Percy. Co? To ja nic nie rozumiem. Jak zawsze, może Annabeth miała rację z tym, że jestem drugim Glonomóżdżkiem? 
- Jestem wyrocznią. - dodała rudowłosa. - No wiesz, tak jak w starożytności i takie tam.
- Dobra, nic mnie już na tym świecie nie dziwi. Miło cie poznać. - podałam jej dłoń. 
- I wzajemnie. - uścisnęłyśmy sobie dłonie. Nic by się nie stało, ale Rachel nagle zesztywniała. W jej oczach coś błysnęło, jakby zielona mgiełka, która zaraz zniknęła. Poczułam się jakby między naszymi palcami przeskoczył prąd. Nagle stało się coś dziwnego. Wszystko jakby zaszło mgłą i zobaczyłam dziewczynę w staromodnej sukni ze sztyletem w dłoni. Wyciągała do mnie rękę, ale w tej chwili zniknęła. Szybko się od siebie odsunęłyśmy. Rachel wyglądała jakby zobaczyła ducha. Spojrzała na mnie jakby chciała coś wyczytać z mojej twarzy. Ja też nic nie rozumiałam. Czułam się jakbym zeszła z karuzeli po kilku godzinach jazdy.
- Co jest? - zapytał Percy wodząc między nami wzrokiem.
- Ja... Nie wiem. - wymamrotałam potrząsając głową. - Rachel? - dodałam patrząc na dziewczynę.
- Nie wiem, muszę pomyśleć. - wyjąkała mrugając oczami. Percy wyglądał na zaniepokojonego, chyba dla tego zacisnął dłonie na moich ramionach. Wymienili z Rachel spojrzenia i wieszczka szybko się z nami pożegnała i odeszła. Uniosłam wzrok na mojego brata.
- O co chodzi? - spytałam. - Tylko nie mów, że nic, bo widzę, że się martwisz. - dodałam.
- Nie wiem, ale na razie nie ma czym się martwić, chodź, rozpakujemy się i idziemy na kolację. - odpowiedział ruszając w stronę domków. 
***
Dzień minął jakoś podejrzanie szybko. Po kolacji poszliśmy na ognisko rozpoczynające obóz. Po kilku ogłoszeniach Chejrona, powtórzeniu zasad i takich tam duperelach niektórzy zaczęli śpiewać, ogień na środku amfiteatru sprawiał wrażenie jakby dosięgał samego nieba. Wszyscy zaczęli nadrabiać czas, przez który się nie widzieli... No i jakoś to leciało. Cały czas nie mogłam znaleźć Nico, chociaż sama nie wiem czemu go szukałam. No i co? Mój wzrok padł na syna Hadesa, akurat teraz. Naprawdę nie wiedziałam czemu mi tak zależało, może po prostu mnie intrygował, ja zawsze wpycham się tam, gdzie dzieje się coś interesującego. Podeszłam do niego i usiadłam obok. Popatrzył na mnie swoimi ciemnymi oczami, w których odbijał się blask ognia i chyba się uśmiechnął.
- Hej. - przywitałam się wymachując nogami. 
- Nie mów, że już tęsknisz. - odpowiedział.
- Też miło cię widzieć. - nie dałam się podejść. Popatrzył na mnie spod przymrużonych powiek i wywrócił oczami. Ha! Wygrywam, na mnie nie ma dziada! - Co słychać? - zapytałam jak gdyby nigdy nic.
- To co zawsze. - wzruszył ramionami. Nagle Chejron znowu pojawił się na środku amfiteatru, a obok niego Pan D. dyrektor obozu, Dionizos i tak dalej... Nie bardzo lubił swoją robotę. Szybko nas uciszyli i Chejron zaczął nawijać.
- Herosi! Mamy dla was niespodziankę. - wszyscy zaczęli szeptać między sobą - W te wakacje wspólnie z Obozem Jupiter urządzamy pierwsze w historii międzyobozowe igrzyska. Będą się one odbywać w obu obozach, w tym celu z pomocą Hefajstosa nasza arena treningowa została udoskonalona. Igrzyska będą polegać na dyscyplinach drużynowych i indywidualnych, z każdego obozu zostanie wybrana dwunastoosobowa reprezentacja. To na razie wszystko... - urwał a jego wzrok padł na Rachel. Dziewczyna znowu zesztywniała, z jej oczu i ust zaczęła wydobywać się zielona mgiełka i przemówiła głosem nienależącym do niej.
- Bliźniacze tablice od lat tysięcy poszukiwane, 
W świątyni nieznanej od wieków skrywane. 
Już cień Anioła Złotego na świat pada, 
Gdy syn niedoceniony zaklęcie wypowiada.
Historia znowu swój krąg zatacza,
Kiedy zapomniany potomek bunt wytacza... - i nagle urwała, chociaż byłam pewna, że nie był to koniec. Straciła przytomność, ale zanim upadła na podłogę złapało ją dwóch chłopaków. Wszyscy zrobili się strasznie niespokojni i na pewno nie chodziło o ogłoszenie Chejrona. Popatrzyłam na Nico pytająco.
- Co to było? - zapytałam.
- Przepowiednia. - odpowiedział krótko syn Hadesa.
- Ale... nie skończyła. - zmarszczyłam brwi.
- Wiem... ale nawet nieskończona źle wróży. Tylko nie rozumiem o co chodzi, nie było wspomnienia o herosach, albo bogach czy czymś takim. - stwierdził wstając ze swojego miejsca. Oboje pobiegliśmy do Chejrona, przy którym zbierali się już Percy, Annabeth, Jason, Piper i Leo. Wiedziałam, że wszyscy są tak jakby bohaterami obozu, Percy opowiedział mi o ich poprzednich problemach z Kronosem i Gają, dlatego wiedziałam też co to jest Obóz Jupiter.
- Nico, idźcie do domków. - nakazał centaur patrząc na naszą dwójkę.
- Ale... Może jakoś możemy pomóc! - zaprotestowałam.
- Kate, nie mieszaj się w to... - odezwał się Percy.
- Bo co?! Przypominam ci, że dalej nie wyjaśniło się gdzie zniknęła moja przyjaciółka, co nas zaatakowało wtedy pod szkołą i czemu były problemy z magią, więc nie mów mi, że jeżeli coś się dzieje mam się nie mieszać, bo wydaje mi się, że ja już jestem w to zamieszana. - przerwałam mu. Wszyscy popatrzyli na mnie z zaskoczeniem, jakby nie spodziewali się po mnie tak ostrego tonu.
- Kate, nie pomożesz nam z tą przepowiednią, idź z Nico, nie kwestionuję niczego, co mówisz, ale teraz nam nie pomożesz, to mogą być dwie oddzielne sprawy. - stwierdził Percy, ale nie patrzył na mnie, tylko na Nico.
- Ale... - zająknęłam się. W tym momencie syn Hadesa zacisnął dłoń na moim przedramieniu.
- Chodź, tak będzie lepiej. - powiedział odciągając mnie od reszty.
- Dzięki zdrajco. - praktycznie warknęłam, ale on wcale się tym nie zraził tylko szedł dalej.
- Nie marudź, tylko mnie posłuchaj, nie chcesz być zamieszana w żadną przepowiednię, Percy ma rację, ty też i szczerze wątpię, żeby to, o czym ty mówiłaś nie miało żadnego związku z tym tu, po prostu się uspokój i poczekaj. - zanim skończył mówić byliśmy już przy domku Posejdona.
- Każesz mi czekać kiedy moja najlepsza przyjaciółka może nie żyć, cierpieć, albo... - starałam się, naprawdę, ale oczy tak strasznie mnie piekły i wszystkie myśli o Sadie w mojej głowie po prostu nie dawały mi spokoju. Wszystkie te czarne scenariusze, sny, w których z nią walczyłam... Tego było za dużo! Zacisnęłam powieki, żeby się nie rozpłakać. Usłyszałam ciche westchnięcie i Nico zrobił ostatnią rzecz, jakiej się po nim spodziewałam - przytulił mnie.
- Przepraszam, wiem jak to brzmi i wiem jak się czujesz. - powiedział. - Czułem się tak samo kiedy moja siostra była na misji, cały czas bałem się, że jej  już nie zobaczę i... - urwał. Teraz to ja go przytuliłam. Nie spodziewałam się, że on jest taki... delikatny. I chociaż nie wiedziałam o co chodzi współczułam mu. Postaliśmy tak jeszcze jakiś czas i chyba trochę mi to pomogło.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nope, chyba tylko końcówka wyszła tak, jak chciałam. Chcę Wam podziękować za tyle komentarzy i wejść, nie spodziewałam się, że będzie mi tak dobrze szło. I teraz muszę się pochwalić. Dostałam mój prezent na święta! Cały Percy w pięknym zestawie ^.^ Jaram się jak Grover puszkami. A teraz, jako, że pewnie już nic nie dodam przed świętami życzę Wam wesołych świąt, niech bogowie Wam sprzyjają, niech Octavian nie morduje Waszych misiów, Hera nie nasyła na Was swoich krów, a trener Hedge nie zje Wam wszystkich talerzy. =D
~Lucy (>^.^<)

czwartek, 12 grudnia 2013

Rozdział 12

Po drodze do domu zgubiłam się w metrze, spotkałam Spidermana, zaatakował mnie zdziczały chomik i kupiłam czekoladę i słoik Nutelli. Taki tam normalny dzień w Nowym Jorku. No i byłam w domu przed dwudziestą. Musiałam się jeszcze spakować na obóz, więc przebiegłam przez przedpokój zrzucając buty z nóg i wpadłam do pokoju wywalając wszystko, co według mnie było mi niezbędne do życia, na łóżko. Walizka? Haha, a po co mi? Tak dobrze jest być magiem... No o ile nie atakują cię demony, jakiś egipski bóg nie siedzi ci we łbie i wielki krokodyl nie zżera ci nowego telefonu, tak poza tym to jest fajnie. Wracając do tematu. Wywaliłam na łóżko sporą część mojego "dobytku" i zaczęłam wszystko chować do Duat. Pierwsze były ubrania, których nie chciało mi się składać, zaraz po nich laptop, telefon, ładowarki i niebieski Angry Birds, no i na koniec całe moje zapasy słodyczy. Tak, mam szesnaście lat, posiadam pluszowego, niebieskiego ptaka i jestem uzależniona od słodkiego, chyba jednak zostało we mnie trochę normalności. Spakowanie się zajęło mi około godziny. Stwierdziłam, że jestem głodna, więc poszłam do kuchni. Otworzyłam lodówkę i znowu zaczęłam się zastanawiać jak to jest z tym światełkiem w środku. Tak, jestem głupia! No, ale to takie... podejrzane! Czy ono się tam dalej pali, po zamknięciu, czy nie? Chyba jedynym sposobem było zamknięcie się w środku... ale tam jest tyle rzeczy, nie zajmuję sporo miejsca, ale to dla mnie za mała przestrzeń. Dobra, kłamię! Zajmuję sporo miejsca, no bo najpierw podłączyć wszystko do prądu, rozłożyć się z komputerem i jedzeniem, a biorąc pod uwagę, że jestem jak kot, czyli układam się w najdziwniejszych istniejących pozycjach... No sami widzicie, że to dość sporo. Nie wspomnę już o tym, że nie znoszę sprzątać, a mój pokój wygląda jakoś w miarę tylko przez to, że przed chwilą większość dobytku spakowałam do krainy cieni. Chyba nie powinnam mieć dzieci bo zryję im psychikę bardziej niż swoją. Moje życie jest tak normalne jak Izyda jest altruistyczna. Skąd ja w ogóle znam to słowo?! Tak, miałam coś zjeść a stoję przed otwartą lodówką i myślę o głupotach. Mój wzrok padł na zegarek cyfrowy, było już po dwudziestej pierwszej... Ej! Ale czemu ja nie widziałam jeszcze mamy? I nie słyszałam jej... Westchnęłam i wzruszyłam ramionami. Pewnie znowu była ze swoim nowym facetem czy coś, z resztą to ona jest matką nie ja, więc co mi do tego? Dopóki ten koleś nie będzie mnie wkurzał to niech sobie żyje.
- Nie stój tak, bo rozmrażasz lodówkę. - usłyszałam za sobą głos mojej jakże odpowiedzialnej rodzicielki. Oczywiście najpierw robiłam, a potem dopiero myślałam. Złapałam jabłko i prawie nim rzuciłam. Uświadomiłam sobie, że to tylko moja mama dopiero kiedy brałam zamach.
- Nie strasz mnie! - pisnęłam odkładając owoc na blat.
- No tak, bo złodzieja ogłuszysz jabłkiem. - zaśmiała się. Widzicie?! Tak właśnie wygląda moje życie z tą kobietą... No co ja jej zrobiłam, że ona ciągle mnie tak straszy?
- Jak to nie podziała zawsze mogę zmienić go w żuka. - odpowiedziałam pokazując jej język.
- Tak, powiedzmy, że to normalne. - stwierdziła wyciągając kubek z szafki.
- Och, wybacz, że na mojego ojca wybrałaś sobie Posejdona, a sama pochodzisz od jakiejś starej mumii leżącej teraz gdzieś w muzeum. - wróciłam do szperania w lodówce. I nagłe nadeszło olśnienie. Wyciągnęłam głowę spomiędzy półek, w ustach trzymając kawałek szynki, który szybko zjadłam. - No właśnie! Czemu ty nie jesteś magiem? No bo nie ogarniam, rodzice Sadie i Cartera byli, twierdzisz, że babcia też... A ty to co? - zapytałam wkładając do mikrofalówki lasagne. Oparłam się o blat czekając na kolację i przyglądałam się mamie robiącej sobie kawę.
- To nieważne. - westchnęła cicho. Przechyliłam głowę na bok wpatrując się w nią z zaciekawieniem. Naprawdę jestem szybka, skoro dopiero teraz ogarnęłam, że moja mama nigdy nie wspomniała o tej stronie Egiptu... No do czasu mojego legendarnego rzutu trampkiem w demona.
- Ale ja tego nie rozumiem... - zaczęłam.
- Nieważne, po prostu nie bawię się w tą magię. - ucięła temat.
- No dobra. - mruknęłam. Po chwili moja kolacja była gotowa, więc pobiegłam do salonu oglądać film. No i poszłam spać przed północą.
                                          ***
Biegłam brukowaną uliczką. Było ciemno, mgła wisiała w powietrzu, lekka mżawka leciała z nieba. Nie wiedziałam dokładnie co się dzieje, ale słyszałam kroki za mną i samo to zmuszało mnie do ucieczki. Nie pomagała mi długa suknia, która wzięła się chyba z czasów wiktoriańskich. Tak stwierdziłam po wyglądzie okolicy i Big Benie majaczącym gdzieś nad miastem. Czyli jestem w wiktoriańskim Londynie, ubrana w kompletnie niewygodną kieckę i ktoś mnie goni. No świetnie. Gdybym chociaż wiedziała co mnie goni... Obejrzałam się do tyłu, ale przez mgłę widziałam tylko zamazany zarys jakiejś postaci. Ze zdziwieniem odkryłam, że mam w dłoni błyszczący sztylet poplamiony krwią. Co się do cholery dzieje?! Chwyciłam w dłonie materiał i przytrzymując go w górze, żeby się nie potykać, pobiegłam dalej. Nagle punkt widzenia się zmienił. Poczułam się jakbym unosiła się z ciała i chyba naprawdę tak się działo. Po chwili nie byłam już tamtą dziewczyną tylko błyszczącym widmem unoszącym się nad zamgloną, ciemną uliczką. Teraz mogłam się przyjrzeć mojej poprzedniej postaci. Dziewczyna miała na sobie niebieską suknię, która od pasa w górę ciasno przylegała do jej ciała (naprawdę nie wiem jak ci ludzie z poprzednich epok mogli się ubierać w tak niewygodne rzeczy), jej długie, brązowe włosy, które wcześniej musiały być związane w warkocz teraz były potargane i ledwo trzymały się ze sobą, w jej dłoni błyszczało zakrwawione ostrze. Na twarzy miała wyraz przerażenia, ale nie wyglądała na zwykłą wystraszoną damę, jakich pewnie pełno tu było, przypominała mi raczej jakąś wojowniczkę, nie była strasznie chuda, ale było dobrze widać, że musiała jakoś ćwiczyć... Gdzie ja trafiłam?
~ Sa - mir! ~ krzyknął ktoś goniący dziewczynę. Dobrze znałam to słowo mocy, oznaczało ból, nigdy nie widziałam jak się go używa, więc nie miałam pojęcia co zaraz zobaczę. Przez chwilę twarz dziewczyny wykrzywiła się w grymas bólu, ale nagle jej skóra zajaśniała na złoto i zobaczyłam jakby coś ciemnego się od niej oderwało, a ona znowu pobiegła. Poszybowałam za nią. Wbiegła w ciemny zaułek i stanęła przed drewnianymi drzwiami, na którym były powycinane dziwne znaki, część z nich chyba była literami, inne alfabetem greckim, a reszta to chyba arabski czy coś podobnego. Nie miały klamki, tylko jakąś dziurę w kształcie skrzydła anioła. Ona po prostu przejechała po niej palcem, a ona zaświeciła i drzwi się otworzyły. Wbiegła do środka i zatrzasnęły się z hukiem, a nocną ciszę rozdarł wrzask wściekłości i wiązanka przekleństw w staromodnym stylu...                                          ***
Obudziłam się kiedy jakiś kot wlazł po schodach przeciwpożarowych i zaczął niemiłosiernie się wydzierać... Nie mam niczego do kotów, ale niech się zamkną jak śpię! Spojrzałam na zegarek... Świetnie, pierwszy dzień wakacji, a ja wstaję o ósmej. Moja reputacja lenia jest zagrożona! Wylazłam z łóżka i nie zwracając uwagi na nic poszłam do kuchni. No i co z tego, że miałam na sobie jedynie czarną, za dużą o dwa rozmiary koszulkę, która była jedynie na tyle długa żeby zakryć moje przepiękne, niebieskie majtki? Nikogo poza mną i mamą nie powinno tu być, jestem u siebie. Otworzyłam lodówkę, w której znalazłam usmażone pieczarki, no to mam tosty na śniadanie. Szybko upchnęłam chleb z pieczarkami do tostera, który naprawdę szczerze mnie nienawidził i nie chciał się domknąć, a potem wstawiłam sobie wodę na herbatę. W końcu zaczęłam grzebać po szafkach szukając wymienionego wcześniej napoju, bo mama znowu zrobiła "inwentaryzację" i moja kochana, najzwyklejsza herbata gdzieś się teleportowała. Nagle usłyszałam, że ktoś wchodzi do kuchni. Wyjrzałam zza drzwiczek szafek i... zobaczyłam nieznajomego faceta! Prawie wrzasnęłam i ledwie powstrzymałam się od rzucenia w niego metalową puszką od herbaty. Znalazłam herbatę, epick win!! A wracając do faceta, który teraz stał w wejściu... No dobra, nie był taki straszny, brązowe, lekko kręcone włosy, lekko opaloną skórę i żywe, niebieskie oczy, wyglądał na około czterdzieści lat, no może trochę mniej. Ale co on tu robił na Izydę, Horusa, Zeusa, Hadesa i innych bogów?!
- Hej. Kate prawda? - odezwał się. Popatrzyłam na niego podejrzliwie i wycelowałam w niego oskarżycielsko dłonią, w której trzymałam... cytrynę. Co ja mam ostatnio z tymi owocami?
- Eee...tak. - wymamrotałam nie opuszczając dłoni z cytrusem - I nie mam pojęcia kim jesteś... no dobra, chyba mam, ale to nie zmienia faktu, że jeżeli spróbujesz zrobić coś podejrzanego ten owoc może stać się dla ciebie niebezpieczniejszy od ruskiego czołgu. - powiedziałam z pełną powagą. Tak, chyba jakoś ogarnęłam, że to z nim może spotykać się mama. Czasami coś tam mi wspominała. Facet zaśmiał się. O nie! To mój teren i mówiłam na poważnie! - Wiesz, że jestem w pełni poważna? - dodałam zamykając szafkę.
- Dobra, rozumiem, cytryna jest ruskim czołgiem. - uniósł dłonie w obronnym geście.
- No, i bardzo dobrze. A teraz słucham jak masz na imię, bo ciągłe powtarzanie "facet mojej mamy" robi się irytujące.- uśmiechnęłam się wracając do robienia herbaty.
- Dean. Wygadana jesteś. - odpowiedział. Wzruszyłam ramionami i wyciągnęłam tosty na talerz. Wzięłam kubek z herbatą i usiadłam przy stole.
- Mama nie uprzedzała, że w domu czai się wredny pyskacz? - zapytałam zabierając się za jedzenie. Dean usiadł naprzeciwko mnie.
- Nie ujęła tego w ten sposób. - uśmiechnął się do mnie. Prawie zadławiłam się kawałkiem tosta kiedy próbowałam powstrzymać się od śmiechu. - Nie wspomniała też, że możesz być niebezpieczna, tak uprzedzając kolejne pytanie. - dodał.
- Ale ja nie jestem niebezpieczna... dla wybranej grupy osób. Ale jeżeli chodzi o ciebie powiem to tak: nic do ciebie nie mam, chyba, że mi podpadniesz, nie stanowię zagrożenia, jeżeli jestem wyspana i dobrze karmiona, więc raczej możesz być spokojny. - powiedziałam biorąc łyka herbaty. - A i nawet nie myślcie o zrobieniu mi niespodzianki w postaci rodzeństwa i zapamiętaj, że słyszę bardzo dobrze... To tak na przyszłość, w wakacje nie powinno mnie tu być, ale nawet nie próbujcie nic kombinować w moim pokoju, to mój bajzel. - dodałam po chwili kończąc pierwszego tosta. Tak więc śniadanie minęło mi w bardzo przyjemniej atmosferze z facetem mojej mamy.. znowu to mówię? Dobra, olać to. A moja rodzicielka była naprawdę zaskoczona kiedy zobaczyła nas w kuchni przy stole, chociaż pierwszy szok minął jej po tym, jak usłyszała, że groziłam Deanowi cytryną. Potem pobiegłam się przebrać bo okazało się, że zostało mi około piętnaście minut do przyjścia Percy'ego, z którym miałam się zabrać do obozu. I co dziwne udało mi się zrobić wszystko! Ubrałam się w niebieską sukienkę bez ramiączek, sięgającą mi do połowy ud i moje ukochane trampki. Włosy uczesałam w wysokiego kitka i pomalowałam oczy czarną kredką. Złapałam z  pokoju jedyne, co zostało mi do zabrania - telefon i słuchawki. Akurat zadzwonił dzwonek. Pobiegłam otworzyć. Percy stał oparty o ścianę a zaraz obok niego Annabeth, która zrobiła wielkie oczy kiedy mnie zobaczyła.
- Gdzie masz rzeczy? - zapytała.
- Wrzuciłam wszystko do Duat, nie chciało mi się męczyć z walizkami. - wzruszyłam ramionami. Ann przez chwilę wyglądała na zdezorientowaną. Tak, dalej zaginałam dzieci Ateny... najczęściej swoją głupotą. - Poczekajcie chwilę. - dodałam i pobiegłam do salonu. Mama siedziała na kanapie, a ja tak na wariata ją przytuliłam. - Widzimy się za dwa miesiące. - powiedziałam.
- Uważaj na siebie. - odpowiedziała odwzajemniając uścisk. - Leć już, czekają na ciebie. - dodała po chwili. Puściłam ją i uśmiechnęłam się. Po chwili przeniosłam wzrok na Deana siedzącego obok.
- I pamiętaj co mówiłam o moim pokoj, jak coś będzie nie tak to pamiętaj, że zawsze mogę mieć przy sobie cytrynę. - powiedziałam. - No to pa. - i pobiegłam do wyjścia.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Och nana, Kate ma mój mózg! I jest faza na Lokiego *o* A rodzice chyba kupią mi całe PJ na święta! Przepraszam, jeżeli będzie coś nie tak z tekstem, ale pisałam z telefonu. I Kate prosi o komentarze bo inaczej pójdzie po cytryny! :D
~Lucy (>^.^<)

środa, 4 grudnia 2013

Rozdział 11

~miesiąc później~
Nie wiedziałam, że tak łatwo się przyzwyczaję do tego jeszcze większego boskiego zamieszania. No, ale na tym dobre informacje się kończyły. Dalej jedyne co umiałam to wywołać trzęsienie ziemi, a Posejdon ani myślał dać mi jakąś wskazówkę. Złapałam Percy'ego na tym, że nie mówił mi wszystkiego. Kilka razy udało mi się usłyszeć jak rozmawia z Annabeth, właśnie o naszym ojcu. Z nim pan mórz się najwyraźniej kontaktował. A ja? Dobra, nie dziwiłam się, że ze mną nie chce gadać, pewnie to, że się do mnie przyznał i tak powinno być zaskoczeniem. Z drugiej strony byłam coraz lepsza w magii. Ze ścieżką Izydy nie miałam żadnych problemów, ostatnio Ziya próbowała uczyć mnie magii ognia i też dawałam sobie radę (oj może tylko spaliłam Carterowi brwi, tak przypadkiem). Widzicie? Niezły ze mnie mutant. Córka Posejdona, nie umiejąca pływać, bawiąca się ogniem, a z wodą nie daje sobie rady. Nie ma to jak wysokie poczucie własnej wartości nie? Kolejna zła wiadomość? Sadie dalej nie znaleźliśmy. Na szczęście nie działo się aż tak źle. Nie atakowały nas potwory, wróciliśmy do szkoły, a Izyda nie wpierniczała się w moje życie. Co dalej? Właśnie wyszłam z zakończenia roku szkolnego. Świetnie, jeszcze tylko jedna klasa i kończę liceum. Za dwa tygodnie kończę siedemnaście lat. Ale co teraz? Percy poszedł gdzieś z Annabeth, która chyba wcześniej została uwolniona, a ja... Tak szczerze to stałam na stacji metra myśląc co teraz zrobić. Jutro wrócę do obozu na wakacje, ewentualnie będę się wybierać na Brooklyn raz na jakiś czas. Dzisiaj powinnam coś ze sobą zrobić tylko nie miałam zielonego pojęcia co. 
- Przeszkadzam? - usłyszałam nagle głos Nico. Przyznam, myślałam, że zejdę na zawał. Jakim cudem on się pojawił tu tak po cichu, znikąd? I czemu akurat za mną? Obróciłam się w jego stronę. Stał oparty o ścianę i spoglądał na mnie z lekkim zaciekawieniem. Och, no pewnie, tylko ja zamiast ubrać się jak człowiek poszłam na rozdanie świadectw w czarnej sukience bez ramiączek z zamkiem błyskawicznym umiejscowionym na klatce piersiowej. Sięgała mi do połowy ud. A i nie zapomnijmy o butach, a dokładniej o czarnych trampkach, które miałam elegancko niezawiązane, jedynie sznurówki wepchnęłam do środka żeby wyglądać jak człowiek. No ale przepraszam, nienawidzę obcasów i koturn! Ja naprawdę jestem jakimś ufoludkiem a nie dziewczyną.
- Nico... Wystraszyłeś mnie. - powiedziałam stając naprzeciw niego. Chłopak uśmiechnął się, pewnie często to słyszał. 
- Jestem aż taki brzydki? A może perspektywa przebywania ze mną jest taka straszna? - odpowiedział podchodząc bliżej.
- Nie... po prostu... Pojawiłeś się znikąd i... - wymamrotałam - Czemu postanowiłeś odwiedzić akurat mnie? Z tego co pamiętam najczęściej mnie unikałeś. - dodałam. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem wypisanym na bladej twarzy. Nie wiem czemu się dziwił. Przecież zawsze jak ja, albo Percy proponowaliśmy mu wspólny trening czy coś podobnego, on się wykręcał. Nie dobra, może my nie bardzo się lubiliśmy, ale Percy?
- Chcesz się znowu kłócić czy może wolisz skoczyć na obiad i porozmawiać o tym, co teraz ma znaczenie? - zapytał. On mi proponował obiad? To... dziwne. I co ma teraz znaczenie? Coś się dzieje?
- Dobra, skoczymy do McDonalda. - zgodziłam się. Chłopak uśmiechnął się jakby spodziewał się takiej propozycji. - Zaraz będzie metro, więc... - zaczęłam.
- A po co metro? Znam szybszy sposób. - przerwał mi. - Zgaduję, że nie podróżowałaś nigdy cieniem. - dodał.
- Nie mam zielonego pojęcia o czym mówisz. - przyznałam.
- Dobrze, może to nie jest najprzyjemniejsze, ale na wieczór już ktoś cię zaklepał. - powiedział wyciągając dłoń w moją stronę. Tak, świetnie, teraz będzie mi się kojarzył z Dumbledorem!
- Kto mnie zaklepał? - zapytałam trochę zirytowana tym rozporządzaniem moim czasem. Sobie wymyślili... Nie no wielkie dzięki, ale mogliby mi chociaż coś o tym powiedzieć.
- Nieważne, potem się dowiesz. - odpowiedział wymijająco. 
- Niech ci będzie... Ale w zamian za to stawiasz mi duże frytki. 
- Jak wolisz.
Chwyciłam jego dłoń (nie, to nic nie znaczy!) i przekonałam się, że zdecydowanie bardziej wolę metro. Jeżeli ktoś boi się ciemności, zimna, albo dziwnych dźwięków, naprawdę polecam kupić sobie bilet miesięczny i nie korzystać z oferty Nico. Tak, czytałam opisy teleportacji i z tego jednego powodu nie stwierdziłam, że trafiłam najgorzej. Oczywiście jestem geniuszem, więc po pierwszych sekundach mocno uczepiłam się Nico. Wiem, że nie lubił jak ktoś był tak blisko niego, ale chyba tym razem byłam usprawiedliwiona nie? Zdziwiłam się kiedy on też mnie złapał. Nie widziałam go, ale byłam pewna, że zrobił to jedynie z konieczności. No i zanim się obejrzałam byliśmy już pod McDonaldem obejmując się. Chyba czas na reset mózgu, żeby wyrzucić to wspomnienie z pamięci. Nie żebym miała coś do Nico, ale teraz będę dziwnie się z tym czuła. Szybko go puściłam i weszliśmy do środka. Jakimś cudem nie było tłumów więc szybko udało nam się zamówić jedzenie. Tak, w porównaniu z tym, co zamówił Nico wydawało mi się, że kupiłam obiad dla czterech osób. Nie wiem czy to on strasznie mało jadł czy to ja strasznie dużo. Zajęliśmy jakiś stolik na uboczu. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, ja najpierw postanowiłam zająć się chaseeburgerem, ale reszta jedzenia musiała poczekać.
- O czym chciałeś rozmawiać? - zapytałam bawiąc się frytką. Chłopak uniósł na mnie wzrok i niepewnie się uśmiechnął.
- O tobie. - odpowiedział. O mnie? A po co o mnie rozmawiać?! Mógłby wyrażać się jaśniej a nie... - Chejron nie chciał żebyś wiedziała, ale ja uważam inaczej. - dodał. Och, świetnie, tajemniczość. Wszystko było by w porządku gdyby nie to, że chodziło o mnie i ciekawość zżerała mnie od środka!
- O czym mam nie wiedzieć? - zapytałam biorąc łyka coli.
- Bogom nie podoba się fakt twojego istnienia. Na Olimpie była o to niezła kłótnia, niektórzy twierdzą, że jesteś zbyt niebezpieczna żeby żyć. Zeus i Posejdon prawie się pobili w twojej sprawie. - wyjaśnił wpatrując się we mnie. No świetnie, nie ma to jak dowiedzieć się, że bogowie chcą mojej śmierci. Od razu poczułam się lepiej!
- Świetnie. - mruknęłam spuszczając wzrok na stolik.
- Nikt cię za nic nie wini. Słuchaj, dzieci Zeusa, Posejdona i Hadesa są ogólnie uważane za niebezpieczne... Nie było wcześniej o to takiej awantury, ale to nic nie zmienia. Poza tym bogowie są ogólnie okropni i nieznośni, sam nie wiem jak tyle wytrzymywałem z moim ojcem, Persefoną i, czasami, Demeter. - powiedział. Próbował mnie pocieszyć? Nie żeby mu to jakoś genialnie wychodziło, ale jednak byłam mu wdzięczna za to, że się starał, no i za szczerość.
- Dzięki. - mruknęłam.
- Wiem, że to ci nie pomaga, ale daj mi dokończyć. Niedawno rozmawiałem z ojcem, powiedział mi, że Posejdon cię olewa żeby nie zaostrzać sytuacji, nie powinnaś się tym przejmować, musi poczekać aż bogowie się uspokoją. - dopowiedział.
- Czemu mi to mówisz? - spytałam.
- Bo powinnaś wiedzieć. - wzruszył ramionami. Spojrzałam na niego i niepewnie się uśmiechnęłam. Nico uniósł wzrok jakby ktoś za mną stał. I rzeczywiście, poczułam klepnięcie w ramię, a kiedy się obróciłam zobaczyłam wysokiego, dobrze zbudowanego, czarnoskórego chłopaka.
- Walt! - zawołałam przytulając chłopaka Sadie. Mag odwzajemnił przyjacielski uścisk.
- Hej. Mogę ją już zabrać? - zwrócił się do Nico, który skinął głową. Zaraz ktoś oberwie! Traktują mnie jak jakiś towar! Yhh... Normalni ludzie są dziwni!
- Do zobaczenia jutro. - powiedział do mnie syn Hadesa.
- Do zobaczenia. - odpowiedziałam wychodząc z moim nowym towarzyszem. Wyszliśmy na zewnątrz. Dziwne, że dopiero teraz zauważyłam znajomy park naprzeciwko McDonalda. Nico przeniósł nas na Brooklyn. - Traktujecie mnie jak jakiś towar. - powiedziałam spoglądając oskarżycielsko na Walta.
- Wybacz, musieliśmy się jakoś dogadać. - odpowiedział chłopak.
- Skąd wy się w ogóle znacie? - spytałam wchodząc do parku.
- Okazuje się, że Nico i Anubis spotkali się kiedyś na cmentarzu w Nowym Orleanie. - odpowiedział jak gdyby nigdy nic. Fajnie, czyli wiem, że na pewno mam przed sobą Walta a nie pana szakala.
- Dobrze, więc chcę znać powód tego zorganizowanego uprowadzenia mnie. - zatrzymałam się nad małym stawem i popatrzyłam na taflę wody. Odruchowo chciałam spróbować ją poruszyć, ale się powstrzymałam. I tak się nie uda. Przeniosłam wzrok na Walta. Chłopak wyglądał na lekko zamyślonego i zmartwionego. Chyba głupio zapytałam.
- Sadie. - odpowiedział krótko, ale jego głos wyrażał wszystko. Tęsknił za nią. Ja też. Chcę z powrotem mojego blond nieogara straszącego mnie nietoperzami!
- To już miesiąc, Carter czegoś się dowiedział? - usiedliśmy na ławce w pobliżu.
- Nic, jakby zapadła się pod ziemię. - westchnął - Ale dzisiaj miałem sen. Dobra, nie wiem czy to był sen. Widziałem ją na trybunach jakiegoś amfiteatru między dzieciakami w dziwnych zbrojach, a potem jak walczycie, wiem, że to mało, ale...
- Walt, ja nic nie wiem. Amfiteatr i zbroje pasowałyby do Greków, ale żeby byli tak na trybunach? W obozie nie ma żadnych zawodów ani nic podobnego, jedynie bitwa o sztandar, ale to nie pasuje. Poza tym ja mam z nią walczyć? To... - nie musiałam kończyć. To było po prostu nierealne!
- Po prostu jeżeli czegoś się dowiesz powiedz mi dobra? - poprosił. Pokiwałam głową na znak zgody.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ram pa pam pam! Wena jest, chęci są, czas jest, ale pomysł nieogarnięty więc rozdział wyszedł słaby. Nie umiem pisać takich "przejściowych" fragmentów, ale nie da się bez nich obyć. Obiecuję, że poprawię się w kolejnym rozdziale. Przysięgam na Styks! Jak na moje za dużo dialogów, ale nie potrafiłam tego zmienić ;__; Dobrze, kończę ten poemat. Do napisania =)
~Lucy (>^.^<)