Siedzieliśmy przy stole do ping - ponga, między mną a Annabeth usiadł Percy, (dalej dziwnie się czułam ze świadomością, że mam brata) z mojej lewej Carter a naprzeciwko nas stał Chejron. Po pojawieniu się Cartera atmosfera stała się napięta, zauważyłam jak z Percym wymienili jakieś spojrzenia, co nie umknęło też uwadze Annabeth. Blondynka sprawiała wrażenie jakby zaraz miała dać Jacksonowi w łeb za nie mówienie jej wszystkiego, ja się czułam jakbym była pomiędzy huraganem a tsunami i równocześnie po połowie byłam częścią każdego z nich. Dobra, bycie magiem i dzieckiem boga jest naprawdę nieznośne i stwierdziłam to po niecałych dwudziestu minutach, chyba czas znienawidzić życie... Siadaliśmy całkowicie przypadkowo, ale dopiero teraz się zorientowałam, że siedzę między magiem i herosem, czy to jakiś cholerny żart? Izyda i (jak mniemam) Posejdon dość dobitnie dali mi odczuć, że jestem jakimś dziwnym przypadkiem zmieszania greckiego i egipskiego...eee...dziedzictwa? No zawsze spoko, tylko co ja teraz do cholery mam zrobić ze swoim życiem?! Mój mózg był chyba za mały żeby to pojąć. Ratunku! I niech ten centaur się tak na mnie nie gapi! Nic do niego nie miałam, ale nie lubię czuć się jak jakiś laboratoryjny okaz! Siedziałam pogrążona we własnych nieuporządkowanych myślach, które musiały teraz przypominać bardziej tornado urywków jakichś informacji, a Carter i Percy wspólnie coś opowiadali i tłumaczyli. Docierało do mnie naprawdę niewiele, usłyszałam coś o Sobku, krokodylu na jakimś osiedlu, zjedzonych pegazach. Niby tylko nieposkładane urywki zdań, ale jakoś to poskładałam. Jakiś, już dość spory czas temu prawie cały nasz dwudziesty pierwszy nom wybył do Aleksandrii na szkolenie o Serowych Demonach (tak, one istnieją), wyobraźcie sobie zgraję dzieciaków w różnym wieku, wszystkich na swój sposób postrzelonych i z magicznymi uzdolnieniami, a teraz wyobraźcie sobie, że musicie nad nimi zapanować podczas wycieczki przez pół świata. Nauczyciele już dawno wylądowali by w pokoju bez klamek. No a wracają do tematu, Carter wtedy został w Nowym Jorku, a my po powrocie zastaliśmy w naszym basenie młodego krokodyla wesoło bawiącego się z naszym krokodylem albinosem - Filipem Macedońskim. Gad szybko został naszą nową maskotką o imieniu Steve. Teraz już wiedziałam skąd się wziął. Tylko dalej nic nie rozumiałam z całej tej sytuacji. Usłyszałam swoje imię, co skutecznie ściągnęło mnie na ziemię.
-Może lepiej by było jakbyś jakiś czas tu została. - zaproponował Carter.
- Eee...ale...ja...nie wiem... - zająknęłam się.
- Nie zmuszamy cię do niczego, ale tak chyba byłoby najlepiej, chyba, że nie chcesz. - dodał Percy. Wpatrywał się we mnie tymi zielonymi oczami jak kot proszący o mleko. Oj, to samo spojrzenie musiała dość często widywać moja mama. Annabeth za jego plecami spojrzała na mnie jakby chciała powiedzieć "Uważaj, to jego popisowa sztuczka". I tak szczerze to chyba nie potrafiłabym odmówić. Percy tak na mnie patrzył, chyba pierwszy raz oboje zrozumielibyśmy jak to jest mieć kogoś poza mamą, a poza tym moja wrodzona ciekawość by mnie zamęczyła.
- Ja...no dobra, zostanę. - odpowiedziałam - Ale potrzebuję moich rzeczy i ktoś musi powiedzieć mojej mamie. - dodałam szybko.
- Ja to załatwię. - zaoferował się Carter - Po drodze mogę wpaść do twojej mamy, wezmę twoje rzeczy i dostaniesz je przez Duat. - Wydawał się jakiś taki spięty. Cały czas miałam wrażenie, że czegoś mi nie mówi. To jak wcześniej powiedział, że Sadie wyszła z Waltem, to było powiedziane tak, jakby chciał jak najszybciej uciąć temat. Jeżeli to miało jakiś związek z jego siostrą... nie, wolałam nie myśleć co mogło się stać. Ale przysięgam na wszystkich bogów, jeżeli ktoś zadarł z Sadie jest już na mojej liście osób do "Zaavadowania" bądź bardziej egipsko "Zhedżidowania".
- Carter... - naprawdę chciałam zapytać co się dzieje, ale nie potrafiłam tak przy wszystkich, zupełnie nie mam pojęcia czemu - Tutaj Duat nie działa, ja już próbowałam. - powiedziałam.
- Ja jakimś cudem tu jestem. Spróbuj jeszcze raz. - odpowiedział Kane.
Czy on zawsze musi mieć chociażby w jakimś stopniu racje?! Bez Duat by się tu nie dostał, ale ja się pytam jakim cudem skoro ja nie potrafiłam tutaj użyć żadnej magii?!
- Ale...ja...Nie wierzysz mi? - zrobiłam coś najbardziej oczywistego, to pytanie z ust dziewczyny dokładnie oznaczało pułapkę bez wyjścia. Jeżeli powie, że wierzy będzie musiał przyznać, że mam rację, jeżeli powie, że nie...no chyba nie muszę kończyć.
- Kate... - chłopak nerwowo potarł tył głowy. Percy patrzył na niego ze współczuciem. Jego wyraz twarzy mówił wyraźnie "Współczuję ci stary". - Kate, nie kwestionuję twojej racji, ale sama musisz przyznać, że mnie by tu nie było jeżeli Duat byłoby w tym miejscu w jakiś sposób zablokowane. - odpowiedział po dłuższym zastanowieniu. Równocześnie unikał mojego spojrzenia. Może ta blokada Duat nie była przypadkowa, może nie była związana z Obozem Herosów tylko z jakimś zdarzeniem? Czemu nie ma przy mnie Sadie? Świetnie nam wychodziło robienie za "dobrego i złego glinę" chociaż w naszym wykonaniu było to raczej "wkurzający i pyskaty glina".
- Dobra. - odpowiedziałam i spróbowałam otworzyć małe przejście do krainy cieni. To było coś w stylu szafki szkolnej, którą tylko ty możesz otworzyć. I się udało! Moja ręka zniknęła jakbym włożyła ją do niewidzialnej szafki. Chejron i Annabeth przyglądali się z niekrytym zaciekawieniem. Zacisnęłam dłoń na chłodnym metalu. Tak, to był mój sztylet, no bo poza magią czasami przydawała się umiejętność rzucania zabójczymi narzędziami. Ale to tak tylko dorywczo. Wyciągnęłam dłoń pozostawiając broń w środku.
- Niech ci będzie, masz rację... - odpowiedziałam - Ale wyjaśnij mi jak to jest możliwe? - zapytałam. W tym momencie Carter zaczął unikać patrzenia na mnie jakby się czegoś bał. Tak, mam go!
- Nie wiem. - wzruszył ramionami, ale ja już go przejrzałam.
- Zabiorę cię do miasta jeżeli nie masz jak wrócić, sam muszę wpaść do domu. - zaoferował się Percy. I tak, jestem geniuszem! Przecież jest poniedziałek! Co ze szkołą?! Nie żebym śpieszyła się do nauki, ale to może być podejrzane prawda?
- Percy, a my jutro nie mamy szkoły? - wtrąciłam się. Jackson spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
- Nie mów, że tak bardzo kochasz szkolne podręczniki. - powiedział.
- No...no nie, ale to może być podejrzane nie? - odpowiedziałam.
- Nie martw się, wciśnie się jakąś wymówkę, że mamy ospę czy coś takiego. - uspokoił mnie. Dobra, więc to będzie moja dziesiąta ospa w mitologicznej karierze! Ciekawe, że nikt się nie połapał. - Wrócę najpóźniej za godzinę. - dodał i wyszedł z Carterem.
- Chodź, pokażę ci obóz. - odezwała się Annabeth. Spojrzałam na nią, ale byłam zbyt rozproszona zamęczaniem się podejrzeniami co mogło się stać kiedy ja dawałam się poniewierać mechanicznemu bykowi i dwójce bogów. Musiałam się dowiedzieć.
- Daj mi chwilę. - odpowiedziałam i wybiegłam za chłopakami. Zdążyli wyjść z Wielkiego Domu i szli...no nie wiem gdzie, nie znałam obozu. Pobiegłam w ich stronę, a muszę przyznać, że moja kondycja miała różne humory. Mimo to jakoś ich dogoniłam.
- Carter! Zaczekaj! - zawołałam dobiegając do nich. Chłopak obejrzał się przez ramię i poczekał na mnie. Dobiegłam do nich. Zatrzymałam się i prawie przewróciłam na trawę. Percy mnie przytrzymał.
- Chwila... - wysapałam przykładając sobie dłoń do klatki piersiowej. Udało mi się uspokoić oddech. Spojrzałam na Cartera oskarżycielsko. - Czegoś mi nie mówisz. - stwierdziłam.
- Nie rozumiem. - zdziwił się Kane. Nie uwierzyłam mu.
- To zaraz zrozumiesz. Umiem ocenisz kiedy coś ukrywasz, a teraz ewidentnie kłamiesz Carterze Kane. Nie ma tu twojej siostry, ale jeżeli bardzo ci zależy zaraz mogę wyczarować glana, żeby władować ci go w twój tyłek. - powiedziałam. Nie spoglądałam na Percy'ego ale już widziałam jak wygląda jego mina.
- O czym mam kłamać? - Carter upierał się przy swoim.
- O Sadie, o tej blokadzie Duat, a teraz masz mi powiedzieć co się dzisiaj stało. - odpowiedziałam. Chłopak westchnął i odwrócił wzrok. Naprawdę był spięty, co tylko utwierdzało mnie w moim przekonaniu.
- Dobrze... - powiedział w końcu - Sadie wcale nie wyszła z Waltem. Nie wiem co się stało, naprawdę. Byli w szkole, wszyscy wrócili, poza nią... Nikt nie wie co się stało, jakby rozpłynęła się w powietrzu. A co do Duat... No tego też nie wiem, ale my też mieliśmy problemy. - opowiedział wszystko z pewnymi problemami. Widziałam, że się martwi o Sadie, mimo wszystko była jego młodszą siostrą. A ja poczułam jakby coś we mnie pękło. Sadie zniknęła?! Nie! Przecież... Przysięgam, że jeżeli coś jej się stało nie ręczę za siebie. Była moją najlepszą przyjaciółką.
- Wiem, Kate, najchętniej byś teraz wywróciła świat do góry nogami, ale czuję, że powinnaś tu zostać. - dodał po chwili Carter.
- Co ty gadasz? Jestem jednym z waszych najlepiej wyszkolonych magów, a ty mi mówisz, że mam zostać kiedy wyraźnie coś źle się dzieje. Ty chyba nie... - zaczęłam czując, że zaraz coś mnie rozniesie.
- Kate, myślisz, że ja tego nie wiem?! - przerwał mi chłopak - Wiem wszystko, nie zaprzeczam, jesteś naprawdę świetnym magiem, ale skoro Sadie zniknęła tak dla ciebie będzie lepiej, tu będziesz bezpieczniejsza. - powiedział trochę spokojniej - Jeżeli możesz się nauczyć czegoś jeszcze to lepiej będzie kiedy jak najszybciej się tak stanie. Tak, dzieje się coś złego, więc zrozum, jeżeli tu będziesz bezpieczniejsza i przy okazji nauczysz się więcej to... Sama rozumiesz. - wytłumaczył. No, nie pomyślałam o tym. Miał rację, ale nie potrafiłam myśleć logicznie. - Kiedy będziemy cię potrzebowali, kiedy będzie coś się działo przysięgam, że się dowiesz. - obiecał.
- No...no dobrze, ale...ja... - spróbowałam coś powiedzieć, ale nie potrafiłam.
- Będzie dobrze, w końcu jesteśmy dzieciakami z nadnaturalnymi zdolnościami i zakręconym gryfem. Załatwiliśmy Apopisa, teraz też nam się uda. - spróbował podnieść mnie na duchu - Trzymaj się. - dodał na pożegnanie. I tak...Carter mnie przytulił. I co dziwniejsze, nie miałam ochoty dać mu w łeb! Odwzajemniłam uścisk. No i może to trochę mi pomogło.
- Wrócę jak najszybciej, nie wariuj. - powiedział Percy. On też mnie przytulił. W tym momencie czułam się jak mała, zagubiona dziewczynka. Podobnie czułam się pierwszego dnia w Domu Brooklyńskim, tylko tym razem było jeszcze trudniej. Mój nowy starszy brat chyba już naprawdę wczuł się w rolę bo jeszcze pocałował mnie w czoło na pożegnanie. Uśmiechnęłam się niepewnie. Byłam nieprzyzwyczajona do takich gestów, zawsze byłam roztrzepana, zabiegana i większość znajomych wiedziało, że nie jestem jakimś nie wiadomo jak wrażliwym typem człowieka. Obaj chłopacy zostawili mnie. Wróciłam do Wielkiego Domu, do Annabeth, która cierpliwie na mnie czekała. No to czas na wycieczkę po obozie...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ta dam! ^.^ Wena mnie złapała. Miałam to napisane już na kartce w szkole, ale i tak jak to ja stwierdziłam, że pierwsza wersja jest do luftu i musiałam przerobić. No i mnie nie przenieśli na inny kierunek! Echh...muszę się pomęczyć x.x Dobrze, dedyk jest dla...*fanfary* Set? Jesteś tu? xD To znaczy czy teraz to czytasz a nie czy siedzisz w mojej głowie, bo teraz włączyłeś mi nadpobudliwość. No to masz dedyk, za te wszystkie spamy, które mi się dostało.
Yeeeeeey rozdział jak zawsze genialny *-* pozdrawiam i weny życzę ;)
OdpowiedzUsuń~Miix
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńO... ciekawe, nie zaprzeczę, a jakże.
OdpowiedzUsuńKate jest naprawdę w dziwnej sytuacji, co prawda sama chętnie, byłabym w takiej samej, ale to zupełnie inna sprawa.
Komentarz krótki, bo słonie przebiegły się po mojej głowie, a potem nasłały na mnie zabójczy młot... >,<
Pozdrawiam i życzę weny,
Maddly ;*
Rozdział świetny, jak każdy poprzedni *.*
OdpowiedzUsuńFajnie piszesz :)
Czekam na nexta ;3
Pozdrawiam i zapraszam do mnie: http://herosczysmiertelnik.blogspot.com/
Świetny rozdział!
OdpowiedzUsuńTeraz tylko pozostaje czekać na kolejne...
Już nie wiem co mam pisać - super rozdział, jak każdy inny heheheh
OdpowiedzUsuńWiesz co uważam na temat Twojego bloga, więc idę czytać dalej <3
Fajne, to zdecydowanie za mało. Genialne, przecudowne ;*
OdpowiedzUsuń