Chejron nie kłamał z rozpoczęciem eliminacji, rano, jeszcze przed śniadaniem pojawił się w moim domku i przekazał, że mnie też chce sprawdzić. Problem był taki, że ja nie byłam do końca przekonana. Nie wiedziałam nic o drugim obozie, byłam praktycznie zielona w tym świecie, a moje pojęcie o walce czy mocach herosa było na takim poziomie jak fizyka kwantowa u czternastolatka! I na co ja mogłam się przydać? Chyba jedynie ośmieszyłabym nas. Jeżeli miałabym walczyć, to jako mag, ale teraz nie mogłam. Igrzyska herosów, to igrzyska herosów. Nikt mi tego nie powiedział wprost, ale to chyba było jasne, jestem tu jako heros i nic innego nie może mieć wpływu na moją wygraną.
Serce biło mi tak mocno, że czułam jego uderzenia we wszystkich żebrach. Wzrok wszystkich obecnych skupiał się teraz na mnie. Czułam mrowienie w ramionach i wiedziałam, że już za chwilę wyjdę na kompletną ofermę. Chejron powiedział mi, że nie chce mnie zmuszać, ale wszyscy oczekują, że przynajmniej jedno dziecko, któregoś z Wielkiej Trójki wystąpi. Jason jako syn Jupitera, rzymskiej wersji Zeusa, woli pozostawać z boku, Percy zaginął, a z nim wiązały się największe nadzieje, zostawaliśmy ja i Nico. Szczerze? Miałam nadzieję, że padnie na niego. Ale musiałam wyjść przed nim. Miałam wrażenie, że każdy oczekuje, że zaraz wykonam jakąś genialną sztuczkę, która zapewni nam zwycięstwo, ale ja nic takiego nie potrafiłam. Przede mną była Clarisse, która już na pewno będzie w tej dwunastce biorącej udział w igrzyskach. W porównaniu do córki Aresa wypadałam jak kompletna frajerka.
Rozległ się dźwięk konchy obwieszczający, że zaczęła się moja próba. Jak na zawołanie w moją stronę ruszyły dwa manekiny stworzone przez dzieci Hefajstosa na potrzeby treningu. Wszystkie były ustawione na pokonanie przeciwnika, nie na zabijanie. Zostały zaprojektowane tak, że tylko potrzebne mechanizmy były z metalu, resztę można było tłuc do woli mieczem z odpowiednimi skutkami. Zbliżały się szybko z dwóch stron. Zamarłam. Nie docierało do mnie, że to już się dzieje. Poczułam się jakbym zapomniała jak się używa kończyn. Obozowicze wpatrywali się we mnie w oczekiwaniu na ruch. Wiedziałam czemu tak się dzieje. Oczekiwali, że będę taka jak Percy. Córka Posejdona, pewnie myślą, że jestem tak świetna jak mój brat, nie wiedzą, jak bardzo się mylą.
Automaty były już tylko około półtora metra ode mnie. Przygotowały stępione miecze do uderzenia.
Nie chcę wyjść na kompletnego nieudacznika.
Wymierzyły we mnie.
Nie jestem Percym.
Jeszcze kilka kroków.
Nie jestem tym, kogo oni oczekują. Nie nadaję się do tego.
Świst dwóch ostrzy przecinających powietrze z zawrotną prędkością.
Jestem Kate Astreope, prawdopodobnie najbardziej nieudane dziecko Posejdona.
Jeszcze tylko kawałek.
To się tak nie skończy.
Czas jakby zwolnił. Słyszałam wyraźnie każde uderzenie mojego serca. W pierwszym odruchu pochyliłam się i przykucnęłam na ziemi. Było już za późno, żeby automaty zdążyły zareagować. Ich ostrza uderzyły w siebie nad moją głową. Rozległo się głośne brzdęk kiedy dwa miecze się spotkały. Odtoczyłam się na bok żeby zyskać kilka sekund.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Czemu ja tak myślałam? Przecież potrafię załatwić Nico i Clarisse, albo jestem taką szczęściarą, że oboje mają przy mnie obniżony poziom swoich umiejętności. Co mnie kilka kukieł treningowych? I co z tego, że nie jestem Percym? Olać to! Jestem małym, postrzelonym, blondwłosym złośliwcem i mam się poddać? O nie! A ty zgłupiała, bardziej od reszty, części mózgu, siedź cicho!
Moi dwaj przeciwnicy szybko się zorientowali, że ich wykiwałam i na raz ruszyli na mnie. Zakręciłam mieczem młynek i spróbowałam się zorientować w otoczeniu. Najszybciej doskoczyłabym do stawu, co od razu odpada. Każdy oczekuje, że wykorzystam wodę, jak zobaczą, że nie umiem będę miała problem. Co dalej? Skały po mojej prawej. Mogłabym się na nie wspiąć, ale skacząc z nich szybciej połamię sobie nogi, jeszcze nie opanowałam spadania na cztery łapy. Koniec możliwości, resztę drogi otoczyły już automaty, nie przedrę się bez walki. No myśl dziewczyno! Tak, jestem geniuszem bo mam walczyć, a zastanawiam się jak nie walczyć!
Jak można się spodziewać zrobiłam coś zupełnie odwrotnego od najlogiczniejszego wyjścia, o ile takie istniało. Stwierdziłam, że przeczołgam się między nogami jednej z kukieł. Oczywiście był jeden standardowy problem: nie mam jak tego zrobić! Co mi w ogóle odbija? Miałam walczyć, a nie się migać! Dałam sobie radę z Nico, te kukły na pewno nie są lepsze od niego. Jeszcze raz spojrzałam na skały. Nie dam rady się wdrapać, ale może coś innego podziała. Rzuciłam się biegiem do nich, a automaty podążyły za mną.
Proszę, niech to zadziała. Modliłam się w duchu do wszystkich znanych mi bogów. To było chyba jedyne, co potrafiłam poza tym wyćwiczonym minimum. Tylko czy dam radę? Trzęsienie ziemi to co innego niż przenoszenie skał. To wykraczało poza moje umiejętności, ale jeżeli by wywołać takie minimalne wstrząsy...
Tak jak myślałam automaty zaszły mi drogę, więc znalazły się pod skałami. Zamknęłam oczy i starałam skupić się na wstrząsach. Ale to nie było takie proste. Wcześniej robiłam to tylko jeden raz i wtedy był to całkowity przypadek. O wiele trudniej było teraz zrozumieć jak to w ogóle się dzieje, a nie miałam wiele czasu. Moi dwaj przeciwnicy zbliżali się z każdą chwilą wymachując mieczami. Proszę, niech coś się stanie...
Nie umiem opisać tego, jak się czułam. Po prostu starałam się wrócić do tego, co czułam za pierwszym razem. To uczucie, jakby moje stopy przyklejały się do podłoża, a potem wszystko samo zaczęło się dziać. Nie czułam wstrząsów, ale wiedziałam, że się zaczęły, jak silne są i jak daleko sięgają. Skały, to na nich miało się wszystko skupić. Nie znam się na trzęsieniach ziemi, ale chyba im mocniejsze wstrząsy, tym dalej sięgają, a tu nic takiego nie nastąpiło. Wszystko związało się w obrębie mojego celu. Zacisnęłam dłonie w pięści i rozległo się głośne "TRZASK!" jakby ktoś rozłupał wielkim toporem całą górę. I po chwili kamulec wielkości małego samochodu osobowego wylądował metr przede mną roztrzaskując pierwszy automat. Już myślałam, że wszystko idzie świetnie, ale wtedy nad głową świsnęło mi spiżowe ostrze.
Odruchowo zamachnęłam się i odskoczyłam w tył. Automat natarł na mnie, a ja szybko zablokowałam atak. Po kilkuminutowej wymianie ciosów rozbroiłam go i przebiłam mieczem. Oczywiście to nie był koniec, to byłoby zbyt łatwe, ale na ten moment skończyłam. Chejron przez cały czas uważnie mi się przyglądał. Nie, proszę, powiedz, że są lepsi... Ale on postanowił inaczej. Tak w kilka dni mimowolnie zostałam jedną z dwunastki. Naprawdę nie wiedziałam jak to się stało, za każdym razem kiedy podchodziłam do wyzwania myślałam, że sobie nie poradzę, a potem zupełnie zapominałam o wszystkim i moje ciało samo mną kierowało. A ja coraz bardziej się bałam. Wiedziałam, że podczas igrzysk coś się zdarzy, czułam to, poza tym sny nie dawały mi spokoju. Zawsze byłam na arenie, podobnej do tej obozowej i zawsze działo się coś złego, atak potworów, walka z Sadie, martwy Percy... No i dalej nie gadałam z Nico, kiedy obok siebie przechodziliśmy można było odnieść wrażenie, że powietrze się elektryzuje jakby miało zaraz wybuchnąć. A on też się załapał, tak jak Clarisse i... Wychyliłam się żeby spojrzeć na szereg, tak, doskonale widziałam Jamesa i jego dwóch braci, Connora i Travisa Hood. Została jeszcze dwójka dzieci Apolla, córka Hekate, Annabeth i dwójka od Demeter.
Chejron w swojej końskiej postaci spacerował przed nami po kolei przyglądając się każdemu z nas, mówił coś, ale znowu nie słuchałam. Byłam skupiona tylko na tym, że mam przerąbane. Poczułam na sobie czyiś wzrok. To Nico wwiercał we mnie spojrzenie. Wytrzymałam to, zmarszczyłam brwi i zrobiłam wyzywającą minę. Olał mnie. Świetnie, jak sobie woli. Po chwili Chejron skończył gadać i kazał nam rozejść się do domków.
Ruszyłam nie oglądając się za siebie, i tak nikt mnie nie wołał. Zanim się obejrzałam byłam już w pachnącym morską wodą domku. Było jeszcze dość wcześnie, ale ja mimo to byłam śpiąca. Cała ta atmosfera była nie do zniesienia. Zniknięcie Percy'ego wywierało wpływ na wszystkich. Wiedziałam jak patrzyli na mnie niektórzy obozowicze, jakby mówili "Nie jesteś nim, nigdy nie będziesz.". Tylko, że ja nie chciałam im zastąpić Percy'ego. Byłam tu przez całkowity przypadek! Gdybym wprowadziła się do innego mieszkania prawdopodobnie nigdy nie spotkałabym syna Posejdona. Nie dowiedziałabym się o moim ojcu, o bogach, nie istnieliby! Żyłabym tak, jak miałam żyć, zwykła dziewczyna, z ewentualnymi przerwami na chwilowe kryzysy egipskich bóstw, nic więcej. A teraz? Czułam się jakbym została uwikłana w coś większego, chociaż nie wiedziałam czemu. Po prostu wszystko w jednej chwili zaczynało się zmieniać, najpierw ten tajemniczy potwór, potem Obóz Herosów, zniknięcie Sadie, przepowiednia, Percy... Zaczęło mi się kręcić w głowie. Bałam się, że kiedy coś w końcu się stanie ja nie dam sobie rady. Przecież nadal byłam jedynie nierozgarniętą Kate!
Chciałam zasnąć, ale już nie mogłam. Wokół mojej głowy krążyły natrętne myśli. Nie pasowałam tu. Bogowie uważali, że jestem niebezpieczna, a ja miałam wrażenie, że całe to moje zawiłe pochodzenie blokuje to, co powinnam normalnie potrafić. Ile razy już próbowałam chociaż trochę wpłynąć na wodę? Nie wiem. Codziennie rano stawałam przed zlewem i próbowałam coś zrobić, unieść kropelkę, wywołać małą falę - nic! A po zniknięciu Percy'ego wszystko zaczęło się psuć, z Annabeth nie było prawie żadnego kontaktu, Nico boczył się na mnie, albo ja na niego. Codziennie ćwiczyłam z Jasonem, który jednak wydawał mi się zbyt odległy. Był uosobieniem typowego bohatera, wysoki, wysportowany, lubiany, towarzyski, pomocny, miły... Zbyt idealny, może podświadomie bałam się tego ideału i dla tego nie próbowałam się do niego zbliżyć. A Leo? Oczywiście, bardzo go lubiłam, ale przebywanie w jego obecności czasami bywało dziwnie bolesne. Zdarzały się dni, że siedziałam z nim w Bunkrze 9 i pomagałam mu, jak potrafiłam, ale on bywał taki odległy. Majstrował coś przy głowie smoka Festusa, a jego dusza zdawała się być zupełnie gdzie indziej. Nie pytałam o to, wiedziałam. Kalipso, to imię jakoś zapadło mi w pamięć, chociaż słyszałam je tylko ten jeden raz podczas mojej pierwszej bitwy o sztandar. Wiedziałam, że myślał właśnie o niej, dla niej naprawiał Festusa, a ja mu pomagałam. Nie były to jedyne chwile, które spędzaliśmy razem, od tamtego incydentu, kiedy myślałam, że go spaliłam, czasami zabierał mnie do lasu święcie przekonany, że może pomóc mi z magią ognia. Gdyby nie to, że był ognioodporny zabiłabym go już co najmniej cztery razy.
Westchnęłam cicho układając głowę na poduszce. Wszyscy tutaj mieli już kogoś, dla kogo byli gotowi zrobić wszystko, każdy miał jakiś powód do robienia tego wszystkiego. Ja chyba nie miałam. Pojawiłam się tu tak samo, jak w Domu Brooklyńskim - znikąd, od tak. Każdy miał swój własny powód i cel, a ja? Czułam się jak intruz wepchnięty na siłę między tych najważniejszych, dlatego, że dobrze mi szło, albo przez potężnego ojca. Właśnie, ojciec... Odkąd pamiętam nienawidziłam tego tajemniczego faceta. Miałam do niego żal, że zostawił mamę i mnie. A ona naprawdę go kochała, widziałam to w jej oczach, kiedy o nim mówiła. Zostawił nas bez słowa i tyle. Teraz okazał się bogiem, uznał mnie za swoją córkę prawie natychmiast po moim pojawieniu się w obozie. Tylko, że dalej mnie olewał, a ja miałam tylko coraz więcej problemów. Gdyby mógł chociaż dać mi jakiś znak, wskazówkę... Rozumiałam, że była o mnie niezła kłótnia, ale to nie usprawiedliwiało go z tych wszystkich lat bez żadnego znaku.
Coraz więcej pytań i żadnych odpowiedzi. Tak zaczynało wyglądać moje życie. Czemu bogowie chcą mnie zabić? Czemu Percy i Sadie zniknęli? Czemu to się dzieje właśnie teraz? Kim był "ten ostatni"? Co się działo? Chciałam uciekać. Ten świat był fantastyczny, to prawda, zawsze to kochałam. Ale równocześnie był też przerażający. Czasami chciałam po prostu wrócić do domu i żyć normalnie, ale wiedziałam, że nie potrafiłam. Ciągnęło mnie do tego, obojętnie jak miało zaboleć. To było moje życie, normalność wydawała się taka szara, bez żadnego wyrazu, a co za tym idzie, takie bezpieczne. Ale nie chodziło o bezpieczeństwo, śmiertelnicy potrafili być okrutniejsi od potworów, a ja nie potrafiłabym żyć bez tej fantastyki.
I w końcu zasnęłam, z jedną ręką zwisającą z krawędzi łóżka, głową opartą o moją torbę.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
FEEEEEEEEEEEEERIEEEEEEEEEEEE! *o* Rozdział taki jakiś dziwny, ale mam nadzieję, że nie najgorszy. Co więcej mam kolejne pomysły, chociaż głównie skupiają się na jakichś wyrwanych z kontekstów one - shotach. Dziękuję wszystkim za komentarze i upraszam o to samo co zawsze czyli Waszą opinię o tych moich wypocinach. Dziękuję i dobranoc.
Rozległ się dźwięk konchy obwieszczający, że zaczęła się moja próba. Jak na zawołanie w moją stronę ruszyły dwa manekiny stworzone przez dzieci Hefajstosa na potrzeby treningu. Wszystkie były ustawione na pokonanie przeciwnika, nie na zabijanie. Zostały zaprojektowane tak, że tylko potrzebne mechanizmy były z metalu, resztę można było tłuc do woli mieczem z odpowiednimi skutkami. Zbliżały się szybko z dwóch stron. Zamarłam. Nie docierało do mnie, że to już się dzieje. Poczułam się jakbym zapomniała jak się używa kończyn. Obozowicze wpatrywali się we mnie w oczekiwaniu na ruch. Wiedziałam czemu tak się dzieje. Oczekiwali, że będę taka jak Percy. Córka Posejdona, pewnie myślą, że jestem tak świetna jak mój brat, nie wiedzą, jak bardzo się mylą.
Automaty były już tylko około półtora metra ode mnie. Przygotowały stępione miecze do uderzenia.
Nie chcę wyjść na kompletnego nieudacznika.
Wymierzyły we mnie.
Nie jestem Percym.
Jeszcze kilka kroków.
Nie jestem tym, kogo oni oczekują. Nie nadaję się do tego.
Świst dwóch ostrzy przecinających powietrze z zawrotną prędkością.
Jestem Kate Astreope, prawdopodobnie najbardziej nieudane dziecko Posejdona.
Jeszcze tylko kawałek.
To się tak nie skończy.
Czas jakby zwolnił. Słyszałam wyraźnie każde uderzenie mojego serca. W pierwszym odruchu pochyliłam się i przykucnęłam na ziemi. Było już za późno, żeby automaty zdążyły zareagować. Ich ostrza uderzyły w siebie nad moją głową. Rozległo się głośne brzdęk kiedy dwa miecze się spotkały. Odtoczyłam się na bok żeby zyskać kilka sekund.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Czemu ja tak myślałam? Przecież potrafię załatwić Nico i Clarisse, albo jestem taką szczęściarą, że oboje mają przy mnie obniżony poziom swoich umiejętności. Co mnie kilka kukieł treningowych? I co z tego, że nie jestem Percym? Olać to! Jestem małym, postrzelonym, blondwłosym złośliwcem i mam się poddać? O nie! A ty zgłupiała, bardziej od reszty, części mózgu, siedź cicho!
Moi dwaj przeciwnicy szybko się zorientowali, że ich wykiwałam i na raz ruszyli na mnie. Zakręciłam mieczem młynek i spróbowałam się zorientować w otoczeniu. Najszybciej doskoczyłabym do stawu, co od razu odpada. Każdy oczekuje, że wykorzystam wodę, jak zobaczą, że nie umiem będę miała problem. Co dalej? Skały po mojej prawej. Mogłabym się na nie wspiąć, ale skacząc z nich szybciej połamię sobie nogi, jeszcze nie opanowałam spadania na cztery łapy. Koniec możliwości, resztę drogi otoczyły już automaty, nie przedrę się bez walki. No myśl dziewczyno! Tak, jestem geniuszem bo mam walczyć, a zastanawiam się jak nie walczyć!
Jak można się spodziewać zrobiłam coś zupełnie odwrotnego od najlogiczniejszego wyjścia, o ile takie istniało. Stwierdziłam, że przeczołgam się między nogami jednej z kukieł. Oczywiście był jeden standardowy problem: nie mam jak tego zrobić! Co mi w ogóle odbija? Miałam walczyć, a nie się migać! Dałam sobie radę z Nico, te kukły na pewno nie są lepsze od niego. Jeszcze raz spojrzałam na skały. Nie dam rady się wdrapać, ale może coś innego podziała. Rzuciłam się biegiem do nich, a automaty podążyły za mną.
Proszę, niech to zadziała. Modliłam się w duchu do wszystkich znanych mi bogów. To było chyba jedyne, co potrafiłam poza tym wyćwiczonym minimum. Tylko czy dam radę? Trzęsienie ziemi to co innego niż przenoszenie skał. To wykraczało poza moje umiejętności, ale jeżeli by wywołać takie minimalne wstrząsy...
Tak jak myślałam automaty zaszły mi drogę, więc znalazły się pod skałami. Zamknęłam oczy i starałam skupić się na wstrząsach. Ale to nie było takie proste. Wcześniej robiłam to tylko jeden raz i wtedy był to całkowity przypadek. O wiele trudniej było teraz zrozumieć jak to w ogóle się dzieje, a nie miałam wiele czasu. Moi dwaj przeciwnicy zbliżali się z każdą chwilą wymachując mieczami. Proszę, niech coś się stanie...
Nie umiem opisać tego, jak się czułam. Po prostu starałam się wrócić do tego, co czułam za pierwszym razem. To uczucie, jakby moje stopy przyklejały się do podłoża, a potem wszystko samo zaczęło się dziać. Nie czułam wstrząsów, ale wiedziałam, że się zaczęły, jak silne są i jak daleko sięgają. Skały, to na nich miało się wszystko skupić. Nie znam się na trzęsieniach ziemi, ale chyba im mocniejsze wstrząsy, tym dalej sięgają, a tu nic takiego nie nastąpiło. Wszystko związało się w obrębie mojego celu. Zacisnęłam dłonie w pięści i rozległo się głośne "TRZASK!" jakby ktoś rozłupał wielkim toporem całą górę. I po chwili kamulec wielkości małego samochodu osobowego wylądował metr przede mną roztrzaskując pierwszy automat. Już myślałam, że wszystko idzie świetnie, ale wtedy nad głową świsnęło mi spiżowe ostrze.
Odruchowo zamachnęłam się i odskoczyłam w tył. Automat natarł na mnie, a ja szybko zablokowałam atak. Po kilkuminutowej wymianie ciosów rozbroiłam go i przebiłam mieczem. Oczywiście to nie był koniec, to byłoby zbyt łatwe, ale na ten moment skończyłam. Chejron przez cały czas uważnie mi się przyglądał. Nie, proszę, powiedz, że są lepsi... Ale on postanowił inaczej. Tak w kilka dni mimowolnie zostałam jedną z dwunastki. Naprawdę nie wiedziałam jak to się stało, za każdym razem kiedy podchodziłam do wyzwania myślałam, że sobie nie poradzę, a potem zupełnie zapominałam o wszystkim i moje ciało samo mną kierowało. A ja coraz bardziej się bałam. Wiedziałam, że podczas igrzysk coś się zdarzy, czułam to, poza tym sny nie dawały mi spokoju. Zawsze byłam na arenie, podobnej do tej obozowej i zawsze działo się coś złego, atak potworów, walka z Sadie, martwy Percy... No i dalej nie gadałam z Nico, kiedy obok siebie przechodziliśmy można było odnieść wrażenie, że powietrze się elektryzuje jakby miało zaraz wybuchnąć. A on też się załapał, tak jak Clarisse i... Wychyliłam się żeby spojrzeć na szereg, tak, doskonale widziałam Jamesa i jego dwóch braci, Connora i Travisa Hood. Została jeszcze dwójka dzieci Apolla, córka Hekate, Annabeth i dwójka od Demeter.
Chejron w swojej końskiej postaci spacerował przed nami po kolei przyglądając się każdemu z nas, mówił coś, ale znowu nie słuchałam. Byłam skupiona tylko na tym, że mam przerąbane. Poczułam na sobie czyiś wzrok. To Nico wwiercał we mnie spojrzenie. Wytrzymałam to, zmarszczyłam brwi i zrobiłam wyzywającą minę. Olał mnie. Świetnie, jak sobie woli. Po chwili Chejron skończył gadać i kazał nam rozejść się do domków.
Ruszyłam nie oglądając się za siebie, i tak nikt mnie nie wołał. Zanim się obejrzałam byłam już w pachnącym morską wodą domku. Było jeszcze dość wcześnie, ale ja mimo to byłam śpiąca. Cała ta atmosfera była nie do zniesienia. Zniknięcie Percy'ego wywierało wpływ na wszystkich. Wiedziałam jak patrzyli na mnie niektórzy obozowicze, jakby mówili "Nie jesteś nim, nigdy nie będziesz.". Tylko, że ja nie chciałam im zastąpić Percy'ego. Byłam tu przez całkowity przypadek! Gdybym wprowadziła się do innego mieszkania prawdopodobnie nigdy nie spotkałabym syna Posejdona. Nie dowiedziałabym się o moim ojcu, o bogach, nie istnieliby! Żyłabym tak, jak miałam żyć, zwykła dziewczyna, z ewentualnymi przerwami na chwilowe kryzysy egipskich bóstw, nic więcej. A teraz? Czułam się jakbym została uwikłana w coś większego, chociaż nie wiedziałam czemu. Po prostu wszystko w jednej chwili zaczynało się zmieniać, najpierw ten tajemniczy potwór, potem Obóz Herosów, zniknięcie Sadie, przepowiednia, Percy... Zaczęło mi się kręcić w głowie. Bałam się, że kiedy coś w końcu się stanie ja nie dam sobie rady. Przecież nadal byłam jedynie nierozgarniętą Kate!
Chciałam zasnąć, ale już nie mogłam. Wokół mojej głowy krążyły natrętne myśli. Nie pasowałam tu. Bogowie uważali, że jestem niebezpieczna, a ja miałam wrażenie, że całe to moje zawiłe pochodzenie blokuje to, co powinnam normalnie potrafić. Ile razy już próbowałam chociaż trochę wpłynąć na wodę? Nie wiem. Codziennie rano stawałam przed zlewem i próbowałam coś zrobić, unieść kropelkę, wywołać małą falę - nic! A po zniknięciu Percy'ego wszystko zaczęło się psuć, z Annabeth nie było prawie żadnego kontaktu, Nico boczył się na mnie, albo ja na niego. Codziennie ćwiczyłam z Jasonem, który jednak wydawał mi się zbyt odległy. Był uosobieniem typowego bohatera, wysoki, wysportowany, lubiany, towarzyski, pomocny, miły... Zbyt idealny, może podświadomie bałam się tego ideału i dla tego nie próbowałam się do niego zbliżyć. A Leo? Oczywiście, bardzo go lubiłam, ale przebywanie w jego obecności czasami bywało dziwnie bolesne. Zdarzały się dni, że siedziałam z nim w Bunkrze 9 i pomagałam mu, jak potrafiłam, ale on bywał taki odległy. Majstrował coś przy głowie smoka Festusa, a jego dusza zdawała się być zupełnie gdzie indziej. Nie pytałam o to, wiedziałam. Kalipso, to imię jakoś zapadło mi w pamięć, chociaż słyszałam je tylko ten jeden raz podczas mojej pierwszej bitwy o sztandar. Wiedziałam, że myślał właśnie o niej, dla niej naprawiał Festusa, a ja mu pomagałam. Nie były to jedyne chwile, które spędzaliśmy razem, od tamtego incydentu, kiedy myślałam, że go spaliłam, czasami zabierał mnie do lasu święcie przekonany, że może pomóc mi z magią ognia. Gdyby nie to, że był ognioodporny zabiłabym go już co najmniej cztery razy.
Westchnęłam cicho układając głowę na poduszce. Wszyscy tutaj mieli już kogoś, dla kogo byli gotowi zrobić wszystko, każdy miał jakiś powód do robienia tego wszystkiego. Ja chyba nie miałam. Pojawiłam się tu tak samo, jak w Domu Brooklyńskim - znikąd, od tak. Każdy miał swój własny powód i cel, a ja? Czułam się jak intruz wepchnięty na siłę między tych najważniejszych, dlatego, że dobrze mi szło, albo przez potężnego ojca. Właśnie, ojciec... Odkąd pamiętam nienawidziłam tego tajemniczego faceta. Miałam do niego żal, że zostawił mamę i mnie. A ona naprawdę go kochała, widziałam to w jej oczach, kiedy o nim mówiła. Zostawił nas bez słowa i tyle. Teraz okazał się bogiem, uznał mnie za swoją córkę prawie natychmiast po moim pojawieniu się w obozie. Tylko, że dalej mnie olewał, a ja miałam tylko coraz więcej problemów. Gdyby mógł chociaż dać mi jakiś znak, wskazówkę... Rozumiałam, że była o mnie niezła kłótnia, ale to nie usprawiedliwiało go z tych wszystkich lat bez żadnego znaku.
Coraz więcej pytań i żadnych odpowiedzi. Tak zaczynało wyglądać moje życie. Czemu bogowie chcą mnie zabić? Czemu Percy i Sadie zniknęli? Czemu to się dzieje właśnie teraz? Kim był "ten ostatni"? Co się działo? Chciałam uciekać. Ten świat był fantastyczny, to prawda, zawsze to kochałam. Ale równocześnie był też przerażający. Czasami chciałam po prostu wrócić do domu i żyć normalnie, ale wiedziałam, że nie potrafiłam. Ciągnęło mnie do tego, obojętnie jak miało zaboleć. To było moje życie, normalność wydawała się taka szara, bez żadnego wyrazu, a co za tym idzie, takie bezpieczne. Ale nie chodziło o bezpieczeństwo, śmiertelnicy potrafili być okrutniejsi od potworów, a ja nie potrafiłabym żyć bez tej fantastyki.
I w końcu zasnęłam, z jedną ręką zwisającą z krawędzi łóżka, głową opartą o moją torbę.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
FEEEEEEEEEEEEERIEEEEEEEEEEEE! *o* Rozdział taki jakiś dziwny, ale mam nadzieję, że nie najgorszy. Co więcej mam kolejne pomysły, chociaż głównie skupiają się na jakichś wyrwanych z kontekstów one - shotach. Dziękuję wszystkim za komentarze i upraszam o to samo co zawsze czyli Waszą opinię o tych moich wypocinach. Dziękuję i dobranoc.
Pierwsza! xD
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle genialny więc nie mogę doczekać się kolejnego :>
Heh, też mam ferie więc rozumiem twoją radość :)
Pozdrawiam i weny życzę! (:
Mad
A i zapraszam na mojego początkującego bloga http://troche-inna-opowiesc.blogspot.com przepraszam za spam!
Ja niestety jeszcze nie mogę podzielać twojej radości, bo w mazowieckim ferie dopiero od 15 :c Ale jest plus wszyscy wrócą do szkoły, a ja będę miała wolne muahahah....
OdpowiedzUsuńDobra ale powróćmy do tematu twoje przewspaniałego bloga :D
Rozdział na prawdę mi się podoba. Ty naprawdę masz talent, czytając twoje opowiadania można poznawać bohaterów ich charaktery,a w tym poście podoba mi się to jak przedstawiasz całe to rozmyślanie Kate :D Jeśli napiszesz kiedyś książkę na 100% ją kupie ;] Ale żeby tak nie słodzić napiszę Ci, że w 42 zdaniu nie dodałaś przecinka ;-; A tak na poważnie to nie sprawdzaj czy to prawda, bo sama tego nie wiem xD
Życzę weny przy następnych rozdziałach, ale bardzo chętnie przeczytam one-shota w twoim wykonaniu więc po prostu czekam c:
Zgadzam się z Tobą. Ja też jestem z mazowieckiego ;) Rozdział super jak zwykle ;D Życzę weny od Apolla
UsuńOwl ;D
To jest po prostu świetne!!! Dziewczyno, przez ciebie zaczęłam czytać Kroniki Rodu Kane, zamiast się uczyć!!!
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na next ;*
Hejka! Znowu mam czas, żeby skomentować. Przepraszam, że tak późno, samo tak jakoś wyszło :(. Do rzeczy. A co do ferii, to moje właśnie się skończyły. A nowy semestr zaczyna się sprawdzianem z historii. No, horror. Już nie przedłużam. Do rzeczy.
OdpowiedzUsuńOpisy walki. Rzecz jakże ważna dla takich opowiadań i jednocześnie rzecz, której napisać jakoś nie umiem. Dlatego za te przecudowne opisy Cię podziwiam szczerze.
A ty mi tu, Nico, się nie fochaj, bo jak ja się fochnę, to pożałujesz. Dopiero będzie! (Jakim złym człowiekiem jestem XD! Niewinnych herosków straszę XDDD!)
A przemyślenia Kate jak zawsze bombowe. A to wszystko takie super, że teraz zacznę Kroniki Rodu Kane!!!!
A test z historii położę znowu...
Pozdrawiam
Tajemnicza :)
Rano przeglądałam sobie blogi o herosach, nawiązujące do książek Riordana. Tak trafiłam na twój i siedzę tu już od kilku godzin. Jesteś genialna, gdy zaczęłam czytać pierwszy rozdział, nie mogłam się później oderwać. Piszesz bardzo ciekawie, jesteś oryginalna i oczywiście czekam na kolejny rozdział ;) Będę czasami zaglądać czy coś dodałaś ;)
OdpowiedzUsuńObserwuje i zapraszam na mojego bloga ;) Miło by było gdybyś zaobserwowała:
http://moimswiecie.blogspot.com/
Ś W I E T N E !!!
OdpowiedzUsuńWiem to bardzo nie poważne ale nominuję cie do LBA ! Więcej znajdziesz tutaj i jeśli bym mogła prosić to proszę o komentarze ! http://becauseisbestintheend.blogspot.com/
Rozdział cudowny! Przez ten cały czas, kiedy nie miałam czasu na czytanie czegokolwiek, zapomniałam już jak bardzo uwielbiam Twojego bloga i Twoją małą Kate, która myśli, że nic nie potrafi, ale ja wiem, że skrywa się w niej ogromna moc, która niedługo się uwolni, czyż nie?
OdpowiedzUsuńBardzo jednak zdenerwowało mnie zachowanie pana di Angelo! Ja mu zaraz dam, olewać Kate?! No chyba kpina.
Ciekawa jestem, co kryje się w następnym rozdziale, więc już szybciutko go czytam, a Ciebie przepraszam, że tak długo nic nie komentowałam <3