niedziela, 16 lutego 2014

Rozdział 18

    Ból. Przeszywający całe ciało, rozrywający i pulsujący. To było jedyne, co czułem. Nie wiedziałem ile czasu minęło, gdzie byłem, co się stało, jedyne co istniało, to potworne pulsowanie nerwów pod skórą. Ciemność i ból, tylko z tego składała się moja rzeczywistość. Kim jestem? Co się stało? Gdzie jestem? A może to już nie jest ważne? Czy tak może wyglądać umieranie? Człowiek zapomina kim jest, gdzie się znajduje, jak wyglądał świat, a potem... potem... Nie wiem, nawet tego nie pamiętałem, ale przecież coś było potem. Ale czy to ważne? Jeżeli coś ma być to się dowiem, nie mam jak od tego uciec. Po prostu muszę się pogodzić ze swoim losem...
    ~Percy...~ W mojej głowie odezwał się łagodny głos. Wydawał się znajomy, ale nie mogłem stwierdzić czemu. Był bardzo odległy, jakby ktoś mówił do mnie szeptem z drugiego końca ulicy. W ciemności zamajaczył niewyraźny obraz. Była to tak jakby szara plama, ale z różnych odcieni szarości układał się obraz kobiety, jej włosy falowały wokół łagodnej twarzy, która wyrażała zmartwienie i tęsknotę.
    ~Percy...~ Odezwał się drugi głos, bardziej dziewczęcy niż kobiecy. Ten wyraźnie wyrażał załamanie, miałem wrażenie, że jego właścicielka musiała płakać. Znowu zamajaczyła przede mną zjawa. Nastolatka o długich, lekko kręconych włosach wyciągała do mnie dłoń, jakby chciała pogłaskać mnie po policzku. W jej oczach błyszczały łzy, chociaż ona też była tylko niewyraźnym widmem z szarych plam jakoś to widziałem. ~Kocham cię, Glonomóżdżku.~ Szepnęła rozpływając się w powietrzu.
    ~Percy!~ Kolejny głos odwrócił moją uwagę od poprzednich. Był zupełnie inny od poprzednich. Też należał do dziewczyny, ale ona krzyczała. Pełen przerażenia głos odbijał się echem po mojej czaszce. Tym razem widziałem dokładnie. Dziewczyna w spiżowym napierśniku pochylała się nade mną. Proste blond włosy opadały wokół jej poobijanej twarzy. W oczach koloru morza błyszczały łzy, a z rozciętej wargi ciekła krew. Cały czas powtarzała imię... Moje imię. Percy. Glonomóżdżek. Tak, to byłem ja i leżałem na twardej ziemi z zerowym pojęciem co się działo. Byliśmy sami na pustej arenie, a poza nią była tylko ciemność.
    Wyciągnąłem rękę, żeby dotknąć jej twarzy, ale opadła prawie natychmiast opadła, a z moich ust wydobyło ciche stęknięcie. Nie potrafiłem jej rozpoznać, chociaż miałem wrażenie, że powinienem ją kojarzyć. Natychmiast chwyciła moją dłoń w swoje, o wiele drobniejsze i chłodne.
    ~Boję się, Percy. Nie zostawiaj nas... ~ Wyszeptała, a po jej policzku spłynęła złota kropla. Wysiliłem się na uśmiech. Chciałem coś powiedzieć, ale nie miałem siły. Powieki same mi opadły...
***
    Obudziło mnie uderzenie w podłogę. Moje ciało poturlało się po chłodnej, wilgotnej posadzce i zatrzymało się na ścianie. Jęknąłem czując skutki uderzenia w całym ciele po czym dźwignąłem się na kolana. Zanim moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności usłyszałem dźwięk zamykania drzwi i szczęk zamka. 
    Nie pamiętałem zbyt wiele, ostatnim wspomnieniem była Annabeth. Czy naprawdę miałem wizję własnej śmierci? Czułem się jakby to się stało... Byłem zdezorientowany prawie jak wtedy, gdy trafiłem do Obozu Jupiter. Tylko tym razem wszystko pamiętałem. To było naprawdę dziwne.
    Moja cela wyglądała jakby ktoś wyciął w górze czworobok i wyciągnął go zostawiając pustą niszę, a jedyne wyjście zasłonił ciężkimi, metalowymi drzwiami. Ze zdziwieniem odkryłem, że nie jestem tu sam. W kącie na lewo od drzwi kuliła się dziewczyna. Teraz przyglądała się mi szeroko otwartymi oczami w niebieskim kolorze. Na ramiona opadały jej splątane blond włosy z czerwonymi pasemkami. Wyglądała jakby była tu od dłuższego czasu. Jej ubrania były w kilku miejscach podarte, na policzkach miała kilka zadrapań.
- Kim jesteś? - zapytała, ze zdziwieniem stwierdziłem, że nie było w nim cienia strachu. Podniosła się i już po chwili była obok mnie.
- Percy... - mruknąłem nadal lekko zamroczony. Czy powinienem mówić coś jeszcze? Nie miałem pewności kim ona jest i czy mogę jej ufać.
- Percy i co dalej? - zmrużyła oczy i z nieufnością wpatrywała się w moją twarz.
- Percy Jackson, teraz twoja kolej. - odparłem odwzajemniając spojrzenie.
- Sadie Kane. - usłyszałem w odpowiedzi.
    Poczułem jak mięśnie w ramionach mi się napinają. To imię... Czy to nie była ta zaginiona dziewczyna? Ale jeżeli tak... To co się ze mną działo?
   ~Kate~
    Siedziałam w Bunkrze 9 jak już prawie codziennie. Znalazłam sobie miejsce na stercie pudeł i przyglądałam się Leonowi. Chłopak aktualnie konstruował szkielet smoka. Mechanizmy na żebrach cicho terkotały, a chłopak przykręcał kolejne śrubki do jednego z urządzeń mających na celu... Nie wiedziałam, czasami kompletnie nie rozumiałam co Valdez do mnie mówił, ale był tym tak podekscytowany, że nie miałam serca mu przerywać. Nie wiedziałam co jara go bardziej - odbudowanie Festusa czy nadzieja na uratowanie Kalipso.
    Zamachałam nogami zwisającymi pół metra nad podłogą i cicho westchnęłam. Jeszcze kilka dni i to się skończy. Oficjalne rozpoczęcie igrzysk odbędzie się w Obozie Jupiter, żeby wszystko przygotować wybrani herosi mają być tam tydzień wcześniej. Ja pojadę, Leo zostanie. Czułam, że za długo nie dam tak rady. Nienawidziłam samotności, a miałam wrażenie, że właśnie ona mnie czeka. No bo co? Z Nico dalej nic się nie zmieniło, Annabeth... sama nie wiem jak z nią jest, ale ona przyjaźni się z Piper, nie jestem z nią blisko, Clarisse na moje jest w porządku, ale raczej się nie dogadamy, Jamesa ledwie znam... I co ja mam zrobić?
    Poczułam lekkie szturchnięcie w bok. Nie zaskoczył mnie widok Leo siedzącego obok. Chłopak podał mi kubek z gorącą czekoladą, który chętnie przyjęłam. Wakacje i gorąca czekolada, trochę to dziwne nie? Ale był już wieczór i robiło się trochę chłodniej.
- Co jest? - zapytał Valdez wbijając we mnie spojrzenie swoich rozbawionych, brązowych oczu, w których kryła się troska.
- Nic. - wzruszyłam ramionami. - Po prostu za kilka dni mnie już nie będzie... No i się boję. - westchnęłam biorąc łyk ciepłego napoju.
    Chłopak uciekł wzrokiem gdzieś w bok wzdychając cicho. Wiem, że lubił moje towarzystwo, sam mi to powiedział. Przyznał, że lepiej radzi sobie z maszynami niż z ludźmi, więc muszę mieć w sobie coś z maszyny. Nie mogłam powstrzymać lekkiego uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy.
- Ty się boisz? Wiem, że nie wierzysz, w to, co mówimy, ale byłaś naprawdę świetna. - odpowiedział unikając tematu mojej nieobecności.
- To... To nie byłam do końca ja. - mruknęłam cicho. - Mam wrażenie, że za każdym razem coś przejmuje moje ciało... To głupie, ale nadal czuję się tak, jakby nie powinno mnie tu być. - przyznałam wpatrując się w swój kubek. Nie zauważyłam ani jednej pianki. Nie lubię ich... Dziwne, nie wspominałam o tym, skąd on to wiedział?
- Wiem jak się czujesz. - przyznał. - Wszyscy wydają ci się lepsi, a ty zastanawiasz się po co w ogóle tu jesteś prawda? - był wpatrzony w sufit podparty stalowymi belkami.
- Tak... Każdy ma tutaj jakiś punkt zaczepienia, a ja jestem bo jestem i nie wiem co mam robić. - westchnęłam. - Skąd...?
- Czułem się tak samo. - przerwał mi. Zauważyłam, że był podejrzanie spokojny, Leo zawsze był lekko nadpobudliwy, teraz jednak nawet jego dłonie spokojnie spoczywały na kubku. - Podczas wyprawy do starożytnych krain. Siódme koło... Tak powiedziała Nemezis. - lekko potrząsnął głową a jego kręcone włosy delikatnie zafalowały. Siedziałam jak oniemiała, nie chciałam mu przerywać. - To głupie, ale czasami dalej się tak czuję. - przyznał.
- To nieprawda Leo, ty jesteś... Jesteś naprawdę genialnym herosem. A ja nawet nie powinnam istnieć. Mam wrażenie, że jeżeli naprawdę nauczę się... No wiesz, tego co Percy to stanie się coś złego. Bogowie egipscy i greccy nie powinni się ze sobą stykać. Nie jestem pewna, ale mam wrażenie, że
już kiedyś coś takiego się stało i nie skończyło się to dobrze. - mówiłam bardzo cicho, ale mój głos i tak odbijał się echem po ścianach. Usłyszałam ciche westchnięcie Valdeza. Kątem oka zauważyłam jak niepewnie wyciąga do mnie rękę, ale prawie natychmiast zrezygnował.
- Jak to "jeżeli naprawdę się nauczysz"? - zapytał marszcząc brwi.
    Zacisnęłam dłonie na swoim kubku. Czy powinnam mu powiedzieć? Ufałam mu chyba najbardziej ze wszystkich, poza Sadie, ale niestety nie było jej tutaj. Nie powiedziałby nikomu, przynajmniej ja w to wierzyłam.
- Leo, ja boję się wody. - wyznałam zamykając oczy.
    Przez chwilę panowała głucha cisza. Siedziałam ze spuszczoną głową czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony chłopaka. Śmiech, rozbawienie, niedowierzanie... Spotkało mnie coś zupełnie innego. Chłopak odstawił swój kubek i delikatnie zmusił mnie żebym spojrzała na niego. Uśmiechał się pocieszająco.
- No i co z tego? - wzruszył ramionami. - Wiele osób nie potrafi pływać, to nic złego. - stwierdził.
- Ale... Inni ludzie nie są dziećmi Posejdona tak? Ja umiem jedynie wywołać trzęsienie ziemi, nic innego mi nie wychodzi. - mruknęłam cicho czując rumieniec wpełzający na moje policzki.
- Zawsze możesz się nauczyć. - odpowiedział jakby to było oczywiste.
- Nie rozumiesz. - westchnęłam - Ja się boję...
- A myślisz, że ja nie? - popatrzył mi prosto w oczy. Zauważyłam, że w jego tęczówkach nie pozostało ani trochę rozbawienia. - Kiedy byłem dzieckiem w pożarze umarła moja mama... - wyznał drżącym głosem - Ja go wywołałem, to była moja wina, do dzisiaj boję się, że to się powtórzy... - mówił ciszej ode mnie.
    To był odruch. Odstawiłam swoją czekoladę i przytuliłam go mocno. Po chwili siedzieliśmy przytulając się. Przymknęłam oczy i oparłam głowę o jego ramię ciesząc się tą chwilą. Chyba oboje tego potrzebowaliśmy. Przez to, że przez większość życia podróżowałam z mamą nie miałam wielu znajomych, chyba dopiero w Domu Brooklińskim naprawdę z kimś się zaprzyjaźniłam. No i potrzebowałam jakiejś bliskości, a Leo był dobrym kumplem.
- Wszystkiego najlepszego. - szepnął nagle.
    Zanim mój mózg zarejestrował znaczenie tych słów minęła przynajmniej minuta. Skąd Leo wiedział o moich urodzinach? Nikomu o nich nie mówiłam, nie bardzo się tym teraz przejmowałam. Co z tego, że jestem rok starsza? Są ważniejsze sprawy.
- Skąd wiesz? - wyjąkałam kompletnie zaskoczona. Lekko się od niego odsunęłam, żeby móc spojrzeć mu w twarz bez powodowania niezręcznej sytuacji.
- Mam swoje sposoby. - zaśmiał się cicho.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dobry! ^-^ Wzięło mi się na pisanie, ale odebrano mi komputer T.T Nie mam jak poprawić błędów i nie wiem jaką długość ma rozdział. ;-; Chcę tu napisać, że dziękuję wszystkim, którzy nominowali mnie do  Liebster Award, na razie nie miałam czasu zrobić nominacji, ale jak będę miała chwilę zabiorę się za nie. To na razie tyle. Z góry dziękuję za wszystkie komentarze :3

poniedziałek, 3 lutego 2014

Rozdział 17

    Wiecie jak to jest stać na środku areny pełnej herosów w oczekiwaniu na... na nie wiadomo co? Ja się właśnie tak czułam. Miałam na sobie grecką zbroję narzuconą na czarne leginsy i białą koszulkę, palce nerwowo zaciskałam na rękojeści miecza.
    Chejron nie kłamał z rozpoczęciem eliminacji, rano, jeszcze przed śniadaniem pojawił się w moim domku i przekazał, że mnie też chce sprawdzić. Problem był taki, że ja nie byłam do końca przekonana. Nie wiedziałam nic o drugim obozie, byłam praktycznie zielona w tym świecie, a moje pojęcie o walce czy mocach herosa było na takim poziomie jak fizyka kwantowa u czternastolatka! I na co ja mogłam się przydać? Chyba jedynie ośmieszyłabym nas. Jeżeli miałabym walczyć, to jako mag, ale teraz nie mogłam. Igrzyska herosów, to igrzyska herosów. Nikt mi tego nie powiedział wprost, ale to chyba było jasne, jestem tu jako heros i nic innego nie może mieć wpływu na moją wygraną. 
    Serce biło mi tak mocno, że czułam jego uderzenia we wszystkich żebrach. Wzrok wszystkich obecnych skupiał się teraz na mnie. Czułam mrowienie w ramionach i wiedziałam, że już za chwilę wyjdę na kompletną ofermę. Chejron powiedział mi, że nie chce mnie zmuszać, ale wszyscy oczekują, że przynajmniej jedno dziecko, któregoś z Wielkiej Trójki wystąpi. Jason jako syn Jupitera, rzymskiej wersji Zeusa, woli pozostawać z boku, Percy zaginął, a z nim wiązały się największe nadzieje, zostawaliśmy ja i Nico. Szczerze? Miałam nadzieję, że padnie na niego. Ale musiałam wyjść przed nim. Miałam wrażenie, że każdy oczekuje, że zaraz wykonam jakąś genialną sztuczkę, która zapewni nam zwycięstwo, ale ja nic takiego nie potrafiłam. Przede mną była Clarisse, która już na pewno będzie w tej dwunastce biorącej udział w igrzyskach. W porównaniu do córki Aresa wypadałam jak kompletna frajerka.
    Rozległ się dźwięk konchy obwieszczający, że zaczęła się moja próba. Jak na zawołanie w moją stronę ruszyły dwa manekiny stworzone przez dzieci Hefajstosa na potrzeby treningu. Wszystkie były ustawione na pokonanie przeciwnika, nie na zabijanie. Zostały zaprojektowane tak, że tylko potrzebne mechanizmy były z metalu, resztę można było tłuc do woli mieczem z odpowiednimi skutkami. Zbliżały się szybko z dwóch stron. Zamarłam. Nie docierało do mnie, że to już się dzieje. Poczułam się jakbym zapomniała jak się używa kończyn. Obozowicze wpatrywali się we mnie w oczekiwaniu na ruch. Wiedziałam czemu tak się dzieje. Oczekiwali, że będę taka jak Percy. Córka Posejdona, pewnie myślą, że jestem tak świetna jak mój brat, nie wiedzą, jak bardzo się mylą.
    Automaty były już tylko około półtora metra ode mnie. Przygotowały stępione miecze do uderzenia.
Nie chcę wyjść na kompletnego nieudacznika.
Wymierzyły we mnie.
Nie jestem Percym.
Jeszcze kilka kroków.
Nie jestem tym, kogo oni oczekują. Nie nadaję się do tego.
Świst dwóch ostrzy przecinających powietrze z zawrotną prędkością.
Jestem Kate Astreope, prawdopodobnie najbardziej nieudane dziecko Posejdona.
Jeszcze tylko kawałek.
To się tak nie skończy. 
    Czas jakby zwolnił. Słyszałam wyraźnie każde uderzenie mojego serca. W pierwszym odruchu pochyliłam się i przykucnęłam na ziemi. Było już za późno, żeby automaty zdążyły zareagować. Ich ostrza uderzyły w siebie nad moją głową. Rozległo się głośne brzdęk kiedy dwa miecze się spotkały. Odtoczyłam się na bok żeby zyskać kilka sekund.
    Uśmiechnęłam się pod nosem. Czemu ja tak myślałam? Przecież potrafię załatwić Nico i Clarisse, albo jestem taką szczęściarą, że oboje mają przy mnie obniżony poziom swoich umiejętności. Co mnie kilka kukieł treningowych? I co z tego, że nie jestem Percym? Olać to! Jestem małym, postrzelonym, blondwłosym złośliwcem i mam się poddać? O nie! A ty zgłupiała, bardziej od reszty, części mózgu, siedź cicho!
    Moi dwaj przeciwnicy szybko się zorientowali, że ich wykiwałam i na raz ruszyli na mnie. Zakręciłam mieczem młynek i spróbowałam się zorientować w otoczeniu. Najszybciej doskoczyłabym do stawu, co od razu odpada. Każdy oczekuje, że wykorzystam wodę, jak zobaczą, że nie umiem będę miała problem. Co dalej? Skały po mojej prawej. Mogłabym się na nie wspiąć, ale skacząc z nich szybciej połamię sobie nogi, jeszcze nie opanowałam spadania na cztery łapy. Koniec możliwości, resztę drogi otoczyły już automaty, nie przedrę się bez walki. No myśl dziewczyno! Tak, jestem geniuszem bo mam walczyć, a zastanawiam się jak nie walczyć!
    Jak można się spodziewać zrobiłam coś zupełnie odwrotnego od najlogiczniejszego wyjścia, o ile takie istniało. Stwierdziłam, że przeczołgam się między nogami jednej z kukieł. Oczywiście był jeden standardowy problem: nie mam jak tego zrobić! Co mi w ogóle odbija? Miałam walczyć, a nie się migać! Dałam sobie radę z Nico, te kukły na pewno nie są lepsze od niego. Jeszcze raz spojrzałam na skały. Nie dam rady się wdrapać, ale może coś innego podziała. Rzuciłam się biegiem do nich, a automaty podążyły za mną.
    Proszę, niech to zadziała. Modliłam się w duchu do wszystkich znanych mi bogów. To było chyba jedyne, co potrafiłam poza tym wyćwiczonym minimum. Tylko czy dam radę? Trzęsienie ziemi to co innego niż przenoszenie skał. To wykraczało poza moje umiejętności, ale jeżeli by wywołać takie minimalne wstrząsy...
    Tak jak myślałam automaty zaszły mi drogę, więc znalazły się pod skałami. Zamknęłam oczy i starałam skupić się na wstrząsach. Ale to nie było takie proste. Wcześniej robiłam to tylko jeden raz i wtedy był to całkowity przypadek. O wiele trudniej było teraz zrozumieć jak to w ogóle się dzieje, a nie miałam wiele czasu. Moi dwaj przeciwnicy zbliżali się z każdą chwilą wymachując mieczami. Proszę, niech coś się stanie...
    Nie umiem opisać tego, jak się czułam. Po prostu starałam się wrócić do tego, co czułam za pierwszym razem. To uczucie, jakby moje stopy przyklejały się do podłoża, a potem wszystko samo zaczęło się dziać. Nie czułam wstrząsów, ale wiedziałam, że się zaczęły, jak silne są i jak daleko sięgają. Skały, to na nich miało się wszystko skupić. Nie znam się na trzęsieniach ziemi, ale chyba im mocniejsze wstrząsy, tym dalej sięgają, a tu nic takiego nie nastąpiło. Wszystko związało się w obrębie mojego celu. Zacisnęłam dłonie w pięści i rozległo się głośne "TRZASK!" jakby ktoś rozłupał wielkim toporem całą górę. I po chwili kamulec wielkości małego samochodu osobowego wylądował metr przede mną roztrzaskując pierwszy automat. Już myślałam, że wszystko idzie świetnie, ale wtedy nad głową świsnęło mi spiżowe ostrze.
    Odruchowo zamachnęłam się i odskoczyłam w tył. Automat natarł na mnie, a ja szybko zablokowałam atak. Po kilkuminutowej wymianie ciosów rozbroiłam go i przebiłam mieczem. Oczywiście to nie był koniec, to byłoby zbyt łatwe, ale na ten moment skończyłam. Chejron przez cały czas uważnie mi się przyglądał. Nie, proszę, powiedz, że są lepsi... Ale on postanowił inaczej. Tak w kilka dni mimowolnie zostałam jedną z dwunastki. Naprawdę nie wiedziałam jak to się stało, za każdym razem kiedy podchodziłam do wyzwania myślałam, że sobie nie poradzę, a potem zupełnie zapominałam o wszystkim i moje ciało samo mną kierowało. A ja coraz bardziej się bałam. Wiedziałam, że podczas igrzysk coś się zdarzy, czułam to, poza tym sny nie dawały mi spokoju. Zawsze byłam na arenie, podobnej do tej obozowej i zawsze działo się coś złego, atak potworów, walka z Sadie, martwy Percy... No i dalej nie gadałam z Nico, kiedy obok siebie przechodziliśmy można było odnieść wrażenie, że powietrze się elektryzuje jakby miało zaraz wybuchnąć. A on też się załapał, tak jak Clarisse i... Wychyliłam się żeby spojrzeć na szereg, tak, doskonale widziałam Jamesa i jego dwóch braci, Connora i Travisa Hood. Została jeszcze dwójka dzieci Apolla, córka Hekate, Annabeth i dwójka od Demeter.
    Chejron w swojej końskiej postaci spacerował przed nami po kolei przyglądając się każdemu z nas, mówił coś, ale znowu nie słuchałam. Byłam skupiona tylko na tym, że mam przerąbane. Poczułam na sobie czyiś wzrok. To Nico wwiercał we mnie spojrzenie. Wytrzymałam to, zmarszczyłam brwi i zrobiłam wyzywającą minę. Olał mnie. Świetnie, jak sobie woli. Po chwili Chejron skończył gadać i kazał nam rozejść się do domków.
    Ruszyłam nie oglądając się za siebie, i tak nikt mnie nie wołał. Zanim się obejrzałam byłam już w pachnącym morską wodą domku. Było jeszcze dość wcześnie, ale ja mimo to byłam śpiąca. Cała ta atmosfera była nie do zniesienia. Zniknięcie Percy'ego wywierało wpływ na wszystkich. Wiedziałam jak patrzyli na mnie niektórzy obozowicze, jakby mówili "Nie jesteś nim, nigdy nie będziesz.". Tylko, że ja nie chciałam im zastąpić Percy'ego. Byłam tu przez całkowity przypadek! Gdybym wprowadziła się do innego mieszkania prawdopodobnie nigdy nie spotkałabym syna Posejdona. Nie dowiedziałabym się o moim ojcu, o bogach, nie istnieliby! Żyłabym tak, jak miałam żyć, zwykła dziewczyna, z ewentualnymi przerwami na chwilowe kryzysy egipskich bóstw, nic więcej. A teraz? Czułam się jakbym została uwikłana w coś większego, chociaż nie wiedziałam czemu. Po prostu wszystko w jednej chwili zaczynało się zmieniać, najpierw ten tajemniczy potwór, potem Obóz Herosów, zniknięcie Sadie, przepowiednia, Percy... Zaczęło mi się kręcić w głowie. Bałam się, że kiedy coś w końcu się stanie ja nie dam sobie rady. Przecież nadal byłam jedynie nierozgarniętą Kate!
    Chciałam zasnąć, ale już nie mogłam. Wokół mojej głowy krążyły natrętne myśli. Nie pasowałam tu. Bogowie uważali, że jestem niebezpieczna, a ja miałam wrażenie, że całe to moje zawiłe pochodzenie blokuje to, co powinnam normalnie potrafić. Ile razy już próbowałam chociaż trochę wpłynąć na wodę? Nie wiem. Codziennie rano stawałam przed zlewem i próbowałam coś zrobić, unieść kropelkę, wywołać małą falę - nic! A po zniknięciu Percy'ego wszystko zaczęło się psuć, z Annabeth nie było prawie żadnego kontaktu, Nico boczył się na mnie, albo ja na niego. Codziennie ćwiczyłam z Jasonem, który jednak wydawał mi się zbyt odległy. Był uosobieniem typowego bohatera, wysoki, wysportowany, lubiany, towarzyski, pomocny, miły... Zbyt idealny, może podświadomie bałam się tego ideału i dla tego nie próbowałam się do niego zbliżyć. A Leo? Oczywiście, bardzo go lubiłam, ale przebywanie w jego obecności czasami bywało dziwnie bolesne. Zdarzały się dni, że siedziałam z nim w Bunkrze 9 i pomagałam mu, jak potrafiłam, ale on bywał taki odległy. Majstrował coś przy głowie smoka Festusa, a jego dusza zdawała się być zupełnie gdzie indziej. Nie pytałam o to, wiedziałam. Kalipso, to imię jakoś zapadło mi w pamięć, chociaż słyszałam je tylko ten jeden raz podczas mojej pierwszej bitwy o sztandar. Wiedziałam, że myślał właśnie o niej, dla niej naprawiał Festusa, a ja mu pomagałam. Nie były to jedyne chwile, które spędzaliśmy razem, od tamtego incydentu, kiedy myślałam, że go spaliłam, czasami zabierał mnie do lasu święcie przekonany, że może pomóc mi z magią ognia. Gdyby nie to, że był ognioodporny zabiłabym go już co najmniej cztery razy.
    Westchnęłam cicho układając głowę na poduszce. Wszyscy tutaj mieli już kogoś, dla kogo byli gotowi zrobić wszystko, każdy miał jakiś powód do robienia tego wszystkiego. Ja chyba nie miałam. Pojawiłam się tu tak samo,  jak w Domu Brooklyńskim - znikąd, od tak. Każdy miał swój własny powód i cel, a ja? Czułam się jak intruz wepchnięty na siłę między tych najważniejszych, dlatego, że dobrze mi szło, albo przez potężnego ojca. Właśnie, ojciec... Odkąd pamiętam nienawidziłam tego tajemniczego faceta. Miałam do niego żal, że zostawił mamę i mnie. A ona naprawdę go kochała, widziałam to w jej oczach, kiedy o nim mówiła. Zostawił nas bez słowa i tyle. Teraz okazał się bogiem, uznał mnie za swoją córkę prawie natychmiast po moim pojawieniu się w obozie. Tylko, że dalej mnie olewał, a ja miałam tylko coraz więcej problemów. Gdyby mógł chociaż dać mi jakiś znak, wskazówkę... Rozumiałam, że była o mnie niezła kłótnia, ale to nie usprawiedliwiało go z tych wszystkich lat bez żadnego znaku.
    Coraz więcej pytań i żadnych odpowiedzi. Tak zaczynało wyglądać moje życie. Czemu bogowie chcą mnie zabić? Czemu Percy i Sadie zniknęli? Czemu to się dzieje właśnie teraz? Kim był "ten ostatni"? Co się działo? Chciałam uciekać. Ten świat był fantastyczny, to prawda, zawsze to kochałam. Ale równocześnie był też przerażający. Czasami chciałam po prostu wrócić do domu i żyć normalnie, ale wiedziałam, że nie potrafiłam. Ciągnęło mnie do tego, obojętnie jak miało zaboleć. To było moje życie, normalność wydawała się taka szara, bez żadnego wyrazu, a co za tym idzie, takie bezpieczne. Ale nie chodziło o bezpieczeństwo, śmiertelnicy potrafili być okrutniejsi od potworów, a ja nie potrafiłabym żyć bez tej fantastyki.
    I w końcu zasnęłam, z jedną ręką zwisającą z krawędzi łóżka, głową opartą o moją torbę.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
FEEEEEEEEEEEEERIEEEEEEEEEEEE! *o* Rozdział taki jakiś dziwny, ale mam nadzieję, że nie najgorszy. Co więcej mam kolejne pomysły, chociaż głównie skupiają się na jakichś wyrwanych z kontekstów one - shotach. Dziękuję wszystkim za komentarze i upraszam o to samo co zawsze czyli Waszą opinię o tych moich wypocinach. Dziękuję i dobranoc.