Nico di Angelo wiele razy się zastanawiał co
strzeliło mu do głowy, że zgodził się zostać w Obozie Herosów. Nie miał na co
narzekać, nie czuł się wyobcowany albo inny. Obozowicze w większości byli do
niego zdystansowani, ale nie traktowali go źle. To mu odpowiadało, nikt nie
naruszał mu jego przestrzeni osobistej. No, prawie nikt...
Will Solace, drużynowy domku Apolla i główny
obozowy uzdrowiciel nie wiedział co oznacza owa przestrzeń osobista.
Przychodził kiedy mu się podobało, przytulał Nico bez powodu i łapał go za ręce
twierdząc, że tylko sprawdza, czy "wszystko w porządku" kompletnie
ignorując powtarzane miliardy razy "Nie lubię, kiedy ktoś mnie
dotyka". Ciągle wykorzystywał swoje zdolności medyczne jako wymówkę,
chociaż syn Hadesa już od dawna był całkowicie zdrowy. Nico naprawdę go lubił,
ale czasami miał ochotę sprzedać mu mocnego kopa w dupę. Co dziwne, zawsze coś
go powstrzymywało. Obecność tego złotowłosego chłopaka dziwnie na niego
wpływała. Ostatnio wszystko było dziwne. Sam nie wiedział, co dokładnie się z
nim działo. Z jednej strony był szczęśliwy, w końcu znalazł miejsce dla siebie,
ale z drugiej cały czas się bał, że zrobi coś, co zniechęci do niego te kilka
osób, które naprawdę go lubiły. W dodatku nie wiedział co sądzić o Willu. Chłopak
był czasami zbyt miły, jakby oczekiwał czegoś więcej, ale czy to możliwe, żeby
był zainteresowany właśnie nim? Nico szczerze w to wątpił, a nawet jeśli… No
cóż, w takim wypadku sytuacja jeszcze bardziej się komplikowała. Gdyby dał
synowi Apolla jakikolwiek znak, że jest nim zainteresowany wszystko mogłoby się
źle skończyć. Will był przyjacielem, koniec, kropka.
Faktem było, że na chwilę obecną całkowicie gubił
się w swoich uczuciach. Powiedział Percy’emu, że nie jest w jego typie i sam
chciał w to wierzyć. W tamtej chwili starał się wierzyć, że tak powinno być.
Percy miał Annabeth i nawet, jeśli nadal uważał, że byłby lepszy od niej nie
zmieniało to faktu, że tutaj liczyło się szczęście chłopaka. Nie mógł liczyć na
odwzajemnienie swojego uczucia, a znając Jacksona, czułby się winny. Lepiej
było powiedzieć „Nie jesteś w moim typie” i udawać, że naprawdę tak się uważa. Wtedy
naprawdę tak myślał, był w pełni przekonany, że wyleczył się z Percy’ego
Jacksona. Przez kilka dni był pewien, że wszystko zaczyna się układać. Musiał
się zgodzić na trzydniową obserwację, bo Will urwałby mu głowę. Miło było
odpocząć, raz przyszedł do niego Percy zapytać czy wszystko z nim dobrze i
znowu mu podziękować, chociaż Nico nie wiedział za co dokładnie. Dziwnie było z
nim normalnie rozmawiać, chyba obaj czuli się niezręcznie. Potem cały cudowny
plan zaczął się powoli sypać. Pierwszym błędem było uznanie za urocze
potknięcie się Percy’ego, kiedy wychodził. Jeszcze do końca wakacji wszystko
wyglądało dobrze, ale równo z wyjazdem części obozowiczów, w tym właśnie
Jacksona, Nico coraz częściej nakrywał się na myśleniu o synu Posejdona. Starał
się spychać go na dalszy plan, nie myśleć o nim, zajmować się wszystkim innym.
Przecież już go odpuścił…
Westchnął cicho i uderzył pięścią w poduszkę.
Czasami naprawdę nienawidził samego siebie. Czemu musiał zamęczać się
problemami na poziomie nastolatki z okresem? Musiał się czymś zająć, bo jeszcze
trochę i zwariuje. Po obiedzie miał zamiar trochę odpocząć, ale najwidoczniej
przerastało go to.
Akurat wstał z łóżka, kiedy drzwi jego domku
otworzyły się z hukiem. Już chciał warknąć na nieproszonego gościa, że mógłby
chociaż pukać, kiedy zobaczył blondwłosego chłopaka w zielonej koszulce, którą
mogła nosić jedynie jedna osoba. Will Solace wyglądał jakby właśnie odebrał
kolejny nimfi poród. Nico już otwierał usta, żeby zapytać co się stało, ale
chłopak go uprzedził.
- Chodź, szybko – powiedział wyciągając go z domku. Syn Hadesa nie
zdążył nawet krzyknąć, żeby go nie dotykał.
Dotarli na plażę
w kilka minut. Nico przez całą drogę próbował dowiedzieć się co właściwie się
dzieje i czemu muszą tak biec, ale Will wydawał się głuchy na jego pytania.
Kiedy zatrzymali się na piasku, di Angelo był już zdyszany, a nadgarstek, za
który nadal trzymał go syn Apolla bolał go, jakby próbowano wyrwać mu go ze
stawu. Spojrzał na blondyna z wyrzutem i dopiero zauważył, że z jego twarzy
zszedł cały kolor.
Rozejrzał się w
poszukiwaniu powodu tego zamieszania. Pogoda nie była najlepsza, wiatr wiał od
strony morza, fale słonej wody odbijały się od brzegu, na którym leżały trzy
ciała. Nico zamrugał kilka razy patrząc na ludzkie trupy leżące na wilgotnym
piasku. Ich ubrania były podarte i miejscami oblepiały je glony, ale na pewno
cała trójka w chwili śmierci miała na sobie pomarańczowe koszulki Obozu
Herosów, teraz były one podarte i poplamione krwią. Ich skóra przybrała
nieprzyjemny szary odcień, a rany, których nie zasłaniały strzępki materiału
były wypłukane słoną wodą. Syn Hadesa cicho przełknął ślinę i powoli ruszył w
ich stronę. Miał wrażenie, że jego nogi zmieniły się w watę, ale mimo to
stawiał krok za krokiem dopóki nie powstrzymał go Will.
Nico spojrzał na
chłopaka z niemym pytaniem w oczach. Czemu go zatrzymał? Skoro go tu
przyprowadził, musiało chodzić o zobaczenie ciał. Nie mogło być innego powodu,
dla którego akurat go tu przyciągnięto.
- Potykasz się o własne nogi – powiedział z wyrzutem blondyn.
- Wyglądasz, jakbyś zaraz miał zemdleć – odciął się Nico próbując się
uwolnić z uścisku chłopaka. Will jedynie pokręcił głową jakby sam wiedział
lepiej, jak wygląda. – Po co mnie tu
ściągnąłeś?
- Chejron chce, żebyśmy spróbowali się dowiedzieć, co im się stało –
wyjaśnił Solace wpatrując się w ciała pustym wzrokiem.
- My? Nie słyszałem, żebyś był w jakimkolwiek stopniu spokrewniony z
Hadesem – zdziwił się. Nie mógł zrozumieć, co syn Apolla może mieć wspólnego z
umarłymi.
- Jestem uzdrowicielem, wiesz, lekarze przeprowadzają sekcję zwłok. –
Will w końcu spojrzał na niego. Od razu było widać, że nie jest zadowolony z zaistniałej
sytuacji, a Nico nie mógł mu się dziwić. Z tej odległości mógł stwierdzić, że
trzej półbogowie nie umarli w najprzyjemniejszych okolicznościach.
- No tak... – westchnął młodszy heros.
Wiatr zawiał
mocniej przynosząc ze sobą zapach morza i rozkładających się ciał. Trzeba je
jak najszybciej zabrać, zanim ktoś jeszcze się zorientuje, co się stało. Plotki
rozchodziły się szybciej, niż pianki podczas wieczornych ognisk, więc
niewykluczone, że wybuchłaby panika. Prawdopodobnie i tak wszyscy się dowiedzą,
ale łatwiej powiedzieć, że po prostu ta trójka zginęła na misji, niż opanować
domysły na temat mordercy. W końcu potwór nie podrzuciłby ciał na plażę. Nico
lekko zadrżał, kiedy chłodny podmuch dotarł do nich. Powoli robiło się zimniej,
a Will nie dał mu czasu na założenie kurtki, wyciągnął go z domku w koszulce z
krótkim rękawem. Blondyn wyraźnie to wyczuł, bo spojrzał na niego jakby chciał
powiedzieć, że zaraz się przeziębi.
- Idziesz się cieplej ubrać, natychmiast, zalecenia lekarza –
powiedział.
- To twoja wina, że…
- Już!
***
Było wczesne
popołudnie, kiedy udało jej się dotrzeć na Brooklyn. Zajęło jej to mniej więcej
godzinę. Przez ten czas zdążyła jeszcze mocniej znienawidzić większość
nowojorskiego społeczeństwa. Najpierw metro miało opóźnienie, bo szczury coś
tam przegryzły. (Fuj, szczury! Wielkie, tłuste, włochate, dzikie szczury!)
Potem jakiś facet zrobił niezły cyrk próbą samobójczą, ponieważ jego szef
znalazł sobie innego faceta. (Nie miała nic do ludzi odmiennej orientacji, o
ile ci ludzie nie zmuszają jej do tracenia czasu na stacji metra, na której
pizga lodowatym wiatrem!) Kiedy już udało jej się dostać do linii jadącej na
Brooklyn (Dzięki Ra!), jakaś, około, siedemdziesięcioletnia emerytka z rodzaju
tych, które biegają do kościoła w podskokach i odklepują miliard zdrowasiek na
kolanach, nawrzeszczała na nią, że dzieciaki jej pokroju powinno się wysyłać do
specjalnych ośrodków nawracania wyznawców Szatana. No tak, noszenie czarnych,
podartych spodni to otwarte przyznanie się do składania ofiar, w postaci małych
kociąt, władcy Piekła! Gdyby ta kobieta wiedziała, że wrzeszczy na osobę, która
ma więcej wspólnego z jakimikolwiek bóstwami, niż ona sama (nawet podczas
klepania miliarda zdrowasiek na kolanach!), prawdopodobnie osiwiałaby jeszcze
bardziej.
Westchnęła cicho
i zapięła skórzaną kurtkę, kiedy zimny wiatr rozwiał jej włosy. Nie znosiła
zimnych pór roku. Większość swojego dotychczasowego życia podróżowała z matką
po ciepłych krajach, głównie śródziemnomorskich, chociaż zdarzały im się wypady
do Afryki, a raz czy dwa były w Azji. Urodziła się i wychowała w cieplejszym
klimacie, a zimno nienawidziła całym sercem. W Nowym Jorku mieszkała od siedmiu
lat, ale nigdy nie przyzwyczaiła się do niskich temperatur. Sytuacji nie
poprawiał wiatr wiejący od East River. Powoli schodziła na nabrzeże dobrze
znaną drogą prowadzącą do Domu Brooklyńskiego. Cała okolica była zabudowana
starszymi bądź nowszymi magazynami, im dalej szła, tym więcej było opuszczonych
budynków. Ktoś mógłby kręcić tu kolejny film o apokalipsie zombie.
Na miejsce
dotarła po piętnastominutowym spacerze i przez kolejne piętnaście minut mogłaby
przeklinać na wstrętną pogodę. Oczywiście nawet, gdyby ktoś zechciał jej
posłuchać, prawdopodobnie usłyszałaby, że przesadza! Sadie mogła sobie gadać,
większość życia spędziła w wilgotnej, deszczowej Anglii! W sumie nie spotkała
jeszcze nikogo, kto by ją zrozumiał. Wszyscy, dosłownie wszyscy byli zdania, że
przesadza, że jeszcze nie jest tak źle, w końcu to tylko lekki wiaterek, ple,
ple, ple… Lekkim wiaterkiem mogły być burze piaskowe! (Na żadną nigdy nie
wpadła, ale to już inna sprawa.) Zimno było złe. Gdyby nigdy nie trafiła do
pałacu Ozyrysa (a był to całkowity przypadek i wszystkiemu winna była małpa),
stwierdziłaby, że piekło jest skute lodem.
Niedane jej było
się ogrzać. W Wielkiej Sali praktycznie wpadła na księcia z krainy umarłych zajętego
przez jej przyjaciółkę. Nigdy nie wiedziała jak to działało, że raz widziała
Walta, a raz Anubisa, ale wolała nie wnikać w tajemniczą sztukę, którą
posłużyła się Sadie, żeby wygrać promocję na dwóch facetów w jednym. Teraz
liczyło się jedno – młody (yhym… odnosząc się do wyglądu zewnętrznego) bóg
zmarłych właśnie uchronił ją od bliskiego spotkania z podłogą. Chwała bogom! (A
dokładniej jednemu.)
- Czy ty na powitanie wszystkich przewracasz? – Śmiech Anubisa zawsze
trochę przypominał jej szczekanie psa. Chłopak ustawił ją przed sobą, na co
cicho burknęła i wywróciła oczami.
- Takie zwyczaje z Manhattanu. Nie wyobrażasz sobie jak ciężko jest
przepchać przez tych wszystkich ludzi! Czemu nie mogę używać magii… - zaczęła
marudzić, jak to zwykle robiła, kiedy całe życie stawało się uciążliwe jak jej
nauczyciele matematyki, kiedy miała pisać trzecią poprawkę z jednego, głupiego
działu! (Na co magowi matematyka?!)
- Bo wymordowałabyś trzy czwarte społeczeństwa, a wtedy ja miałbym
robotę – przerwał jej Anubis. – A jeśli mowa o robocie, Sadie do ciebie pisała?
Prawdopodobnie
zrobiła najgłupszą minę w całym swoim życiu. Lekko wydęła dolną wargę,
przekrzywiła głowę na bok i zmarszczyła brwi. Oczywiście, Sadie mogła do niej
pisać, ale z wyłączonymi wibracjami w telefonie, który upchnęła do torby, bo
jej spodnie nie posiadały czegoś tak szpanerskiego, jak kieszenie, nie miała
pojęcia czy cokolwiek do niej dotarło.
- Czy ty ostatnio powiedziałeś, że jestem uzależniona od tych
diabelskich wynalazków elektronicznych? – zaśmiała się niewinnie. Anubis
wyraźnie się załamał.
- Nie było pytania. Mamy dołączyć do niej i Cartera na Harlemie,
wspomniała też coś, że masz się psychicznie przygotować na szczury i jeśli się
nie pośpieszymy, ktoś jutro rano wyciągnie Cartera w czarnym worku z rzeki.
Zacisnęła usta w
myślach wyzywając świat od najgorszych. Harlem?! I po co tyle się męczyła, żeby
dotrzeć na Brooklyn?! Ktoś sobie z niej żartował?!
***
Długie to nie jest, trochę ponad 3 strony. No cóż… Mogę
powiedzieć tyle, że życie to dziwka. Nie, nieważne czemu, po prostu nienawidzę go
całym sercem J
Fragment w metrze – nie mam na celu nikogo obrazić, ok? Po prostu potrzebowałam
jakiegoś katalizatora irytacji dla Kate, a co wkurza bardziej niż
wszystkowiedząca emerytka, która wyzywa cię od nienormalnych, bo w jej
przekonaniu 99% młodzieży to zepsuci wyznawcy Szatana. (Tak, pomysł przyszedł o
7.40 w autobusie, kiedy dostało mi się opieprz za to, że musiałam dojechać do
szkoły. Wspominałam o hejcie na świat? Teraz wspominam.) Nico, Will, zalecenia
lekarza, Anubis, hejt na zimno, wszystko się zgadza. + Dziękuję za wszystkie
miłe komentarze pod ostatnim postem, nie spodziewałam się takich reakcji <3
(W sumie to niczego się nie spodziewałam.) I jeszcze wyrażę to wielkie zaskoczenie... Prawie 54 tysiące wejść?! Matko, internet mnie zaskakuje!