wtorek, 11 listopada 2014

Rozdział 1

*Przed przeczytaniem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każdy fanfick (napisany przez Luce) niewłaściwie przeczytany zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu.
*Zanim przeczytasz zalecane jest zaopatrzenie się w odpowiednią ilość dystansu do fandomu oraz cierpliwości.



Wróć do szkoły, będzie fajnie, mówili. Nie, nie jest fajnie. Jestem gotowy przysięgać na Styks, że wolę potwory od matmy, jakim cudem ja zdaję? A no tak, mam niesamowity talent do przeżywania największych życiowych porażek, żeby potem było jeszcze gorzej. Nie, tak serio to już wszystko, co najgorsze minęło (przynajmniej mam taką nadzieję!), ale teraz muszę jeszcze zdać ostatni rok w liceum, tak zwanej szkole przetrwania. Percy, zacznij uważać, bo twoja dziewczyna sprzeda ci bilet w jedną stronę do Podziemia!
                Matematyka nie była ulubioną lekcją większości licealistów, szczególnie kiedy od września na każdym kroku przypominano im, że jest to już ostatnia klasa i muszą się przyłożyć do nauki. Percy odkrył, że niektórzy zaczęli się zakładać ile razy usłyszą coś na ten temat na danej lekcji. Mimo, że dopiero kończył się wrzesień, wszyscy już zaczynali panikować na punkcie egzaminów końcowych. On doszedł do wniosku, że po Kronosie i Gai już nic go tak nie przerazi. Miał szczerą nadzieję, że reszta ciemnych mocy zaczeka na kogoś innego. Koniec, on bierze urlop, naprawdę!
                - Panno Wane, czy mogłaby pani łaskawie skupić się na matematyce? – Ich nauczyciel matematyki nagle przerwał jakże porywający wykład o funkcji liniowej, czy czymś równie złym, i zwrócił się do blondynki zajmującej przedostatnią ławkę pod oknem.
                Percy wiedział kim jest zainteresowana, chociaż nie miał pojęcia jakim cudem można kogoś tak dobrze poznać przez niecały miesiąc. Szczególnie jeżeli mówiło się o Kate Spadaj Bo Gryzę Wane. Tak naprawdę ugryzła go tylko raz i chodziło o pizzę, ale i tak, jak na śmiertelniczkę, była niebezpieczna, chociaż nie wyglądała.
- Proszę pana, ja jestem całkowicie skupiona na matematyce, zanim pan mi przerwał doliczyłam się już dwustu pięćdziesięciu siedmiu liści na tym klonie za oknem – powiedziała  dziewczyna, a Percy mógł przysiąc, że zauważył w jej oczach błysk godny złośliwego elfa.
                Jak dało się przewidzieć – cała klasa zgodnie parsknęła śmiechem, co nie było najmądrzejszą reakcją biorąc pod uwagę zirytowanego matematyka gromiącego wzrokiem, niczym Piorunem Zeusa,  grupę nastolatków. Kate z uśmiechem godnym rebeliantki odchyliła się na krześle najwyraźniej bardzo zadowolona z wywołanego chaosu.

***

                - Tak, mamo, zamówię sobie pizzę, pewnie – mówiła niezbyt przejmując się rozmową z matką. Na chwilę obecną całą uwagę poświęcała na utrzymaniu telefonu przy uchu równocześnie ogarniając trzymane w rękach książki i torbę, pomijając już fakt, że i tak zrezygnowała z prób założenia kurtki. W efekcie telefon podtrzymywała jedynie fragmentem ramienia nie mówiąc już o tym, że balansowała na stopniu schodów. Czasami zastanawiała się czy nie powinna być lepszą gimnastyczką, miała niezłą wprawę w takich „dzikich” akrobacjach, ale zajęcia wychowania fizycznego były istną męką.
                - Przecież nic mnie nie zje, spokojnie. Szybciej zginę spadając ze schodów, poważnie, a ty zaraz spóźnisz się na własny wykład – upomniała matkę. – Tak, tak, wszystko będzie stało na swoim miejscu. Tym razem naprawdę, przysięgam. Pa. – Dopiero po zakończeniu rozmowy pojęła, że znalazła się w pułapce. Ręce nadal miała zajęte i nie miała gdzie odłożyć chociażby części rzeczy, a telefon musiała przyciskać do ucha, żeby nie rozbił się o kant schodów.
- Brawo, geniuszu – mruknęła sama do siebie.
                Jej wybawca wcale nie przybył na białym koniu, jego jedynym środkiem transportu były czarne trampki. Zielone oczy, które na pewno musiał jej ukraść, błyszczały z rozbawienia, a jej zamarzyło się mieć trzecią rękę jedynie po to, żeby zetrzeć nią ten głupi uśmieszek pojawiający się na ustach Jacksona.
- Znowu? – Percy był tak niesamowicie miły, a przy tym tak perfidnie rozbawiony, że było to wręcz nieznośnie.
- Geniuszem trzeba się urodzić – odparła dumnie zadzierając nos.
                Percy parsknął śmiechem, ale powstrzymał się od złośliwości. Przez ten miesiąc nauczył się, że to złotowłose stworzenie samo w sobie jest uosobieniem złośliwości. Gdyby istniało bóstwo wszelkich docinków i miłości do rzucania w ludzi określeniami wyciągniętymi z fantastyki, Kate byłaby jego dzieckiem, ewentualnie by zdetronizowała je. Zamiast coś powiedzieć po prostu uwolnił ją od książek, które powoli zaczynały uciekać jej z rąk.
                - Dzięki – odetchnęła rozprostowując palce. Szybko złapała telefon, który już powoli ześlizgiwał się z jej ramienia, i wepchnęła go do przedniej kieszeni spodni. W piorunującym tempie wciągnęła czarną, skórzaną kurtkę i zapięła ją pod szyję wzdrygając się przy tym. Nienawidziła zimna, a w tym roku nieznośnie szybko jesień dawała o sobie znać. Po tym mogła uwolnić Percy’ego od książek, które wspólnymi siłami wepchnęli do jej torby.
- Ten jeden raz mogłabyś się odwdzięczyć? – zapytał chłopak, kiedy zbiegali po schodach ku upragnionej wolności.
- O, jakaś nowość. Gdzie chcesz zakopać ciało? – odparła skupiając się na przerzuceniu paska od torby przez ramię.
- Od zakopywania ciał mam innych ludzi. Chodziło mi bardziej o to, że masz o wiele lepsze pojęcie o biologii niż ja, a nie chciałbym mieć zaległości…
- Nie mówiłeś, że twoja dziewczyna jest w diabli inteligentna? – Kate delikatnie zmarszczyła brwi próbując przypomnieć sobie cokolwiek, co Percy mówił o swojej dziewczynie. Jak ona się nazywała? Mniejsza o to, pamięć do imion nie była jej mocną stroną, poza tym nigdy nie widziała jej na oczy. Dobra, może miałaby okazję poznać znajomych swojego kumpla, gdyby sama nie spędzała połowy życia na Brooklynie, ponieważ uczyła się jak poprawnie przeprowadzić dekapitację demona bez większych szkód dla otoczenia.
                - No tak, ale coś jej wypadło, a ty też jesteś całkiem dobra – przyznał Percy, na co ona parsknęła śmiechem.
- Tylko z biologii. Wierz mi.
- Z włoskiego też.
- Nie słyszałeś jak klnę po arabsku. Rusz się, zaraz spóźnimy się na metro.
- Czyli pomożesz mi?
- Zobaczę co da się zrobić – mruknęła przyglądając się jak jeden z pierwszych czerwonych liści spada z pobliskiego drzewa. Czemu jesień przychodziła tak szybko?

***

                - Dobra, dobra, dobra… Rozumiem, że to już zaawansowana matma, ale to serio nie jest takie trudne. – Percy przyglądał się jak blondynka zawzięcie rozrysowuje coś na wyrwanej z zeszytu kartce. Dokładnie pół godziny wcześniej wpadła do niego korzystając ze schodów pożarowych i oświadczyła, że „zrobi wszystko, co w jej nędznej mocy, żeby zrozumiał jej szkolną miłość znanej pod nazwą biologia”, ale w zamian miał zamówić pizzę, bo jego sąsiadka „nienawidziła gadać z nieznajomymi ludźmi, którzy brzmią jakby oceniali ją po doborze składników na placku ciasta”. Nie były to specjalnie wygórowane wymagania, więc w niedługim czasie znaleźli się w świecie podziałów komórkowych i pizzy.
Kate czasami wydawała się mieć jakąś ulepszoną wersję ADHD, która pozwalała jej robić kilkanaście rzeczy na raz, przypominała wtedy jednoosobowe tornado z opcją wyrzucania z siebie kilkudziesięciu wyrazów na minutę. Właśnie teraz wpadła w taki stan, a najdziwniejsze było to, że Percy w pełni ją rozumiał. Najlepsze było to, że dziewczyna najwyraźniej olewała wszelkie podręcznikowe formułki i przekładała ten naukowy bełkot na coś zrozumiałego, chociaż sama się zdziwiła kiedy zrozumiał jej porównanie podział komórki do pizzy.
Może to dobrze, że akurat teraz dziewczyna razem z matką przeprowadziły się z Brooklynu na Manhattan, a dokładniej do mieszkania piętro wyżej. Po ostatnich wydarzeniach, takich jak przebudzenie Gai czy wizyta w Tartarze, potrzebował jakiejś odskoczni od wyjścia herosa, a nawet jego dziewczyna nosiła przy sobie sztylet, więc ciężko tu szukać zwyczajnego porządku dnia. Ta blondynka o oczach w dokładnie tym samym kolorze co jego, wprowadzała ze sobą trochę normalnego chaosu, co pozwalało mu poczuć trochę normalności. Bycie herosem stało się już częścią jego życia, ale egzystencja półboga na pełnym etacie dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu była męcząca. Czasami chciał po prostu pójść spać bez zastanawiania się, kiedy to znowu cały cholerny świat zechce rozlecieć się na kawałki.
- Halo, ziemia do Jacksona. Skończ już latać z Lokim po Asgardzie. – Z zamyślenia wyrwał go głos Kate. Dziewczyna pomachała mu dłonią przed twarzą.
- Hm, co? – Musiał kilka razy zamrugać, żeby do końca wrócić do rzeczywistości. Tak naprawdę nie był świadomy, że odpłynął. Czemu czasami tak trudno było mu się skupić?
- Nic, ale gdybyśmy byli łowcami demonów już byłbyś przystawką jakiegoś Behemota. – Blondynka wzruszyła ramionami z rozbrajającym uśmiechem.
                Tak, nie dało się zapomnieć, że Kate była też chodzącym zbiorowiskiem wszelkich terminów fantastycznych, za którymi nie dawało się nadążyć. Nawet jeśli jego życie w połowie składało się z mitologii, to wypowiedzi tej dziewczyny były dla niego czystym kosmosem. Nie miał pojęcia czym jest Behemot, Asgard albo Loki, ale uznał, że w kontekście jego życia „łowcy demonów” zabrzmiało nieco ironicznie. Zdarzało się, że Kate balansowała niebezpiecznie blisko prawdy uznając to za wymysł wyobraźni, prawie jakby potrafiła przejrzeć Mgłę, ale nie brała jej na serio. Percy mógł mieć tylko nadzieję, że dziewczyna nigdy nie będzie musiała wziąć tak zwanych „bajek” za prawdę.
                - Hm, poczułem się doceniony – odpowiedział z nadzieją, że nie wygląda tak głupio, jak się czuł.
- Tak, tak, jeden cały Jackson z nadzieniem o smaku pizzy z szynką i pieczarkami, danie dnia! – Blondynka zaśmiała się krótko, chociaż widać było, że myślami już jest gdzie indziej. Percy miał nadzieję, że to jedynie żart.
                Koniec, mieli się uczyć. Musiał wrócić do rzeczywistości, teraz naprawdę – próbował się upominać, ale problemy ze skupieniem się towarzyszyły mu całe życie. Na szczęście zawsze zostawał mu refleks, ostatnia deska ratunku. Tym razem też się przydał.
                Nie miał pojęcia jakim cudem akurat TEN długopis znalazł się na stole, ale prawie doprowadził do katastrofy. Mógłby przysięgać, że nie wyciągał go z kieszeni, ale Orkan jakimś cudem zmaterializował się między podręcznikami i kartkami papieru, a Kate akurat po niego sięgała.
- Nie ten! – wyrwało mu się trochę za głośno.
Dziewczyna drgnęła i spojrzała na niego z niekrytym zaskoczeniem.
- Co? Co „nie ten”? – spytała z wyraźną dezorientacją.
- Długopis, ten nie działa. – Mówiąc to szybko porwał przedmiot ze stołu i wsadził do kieszeni. Jeszcze brakowało mu sąsiadki ze starożytnym mieczem w dłoni. Brawo, Jackson, ty to masz szczęście.

***

                Chciała latać odkąd pamiętała. Jako dziecko często pytała czemu ptaki mają skrzydła, a ludzie nie. Wszyscy mamy skrzydła, tylko od ciebie zależy, czy rozwiniesz swoje. – Tak odpowiadała jej wtedy matka, a ona marudziła, że nie rozumie i wracała do patrzenia na ptaki. Czasami miała wrażenie, że nieistniejąca para skrzydeł trzepocze pod jej łopatkami chcąc wyrwać się na wolność, kochała to uczucie. Często śniła jej się para tęczowych skrzydeł, pięknych, magicznych. Pomyśleć, że były prawdziwe, że mogły być jej. Czy to była chciwość? Zawsze siedział w niej ten zły chochlik.
                Teraz leciała. Wiatr omiatał jej twarz i plątał włosy. Zaśmiała się spoglądając w dół. Pod nią wiła się rzeka, od brzegów ciągnęły się pasma pomarańczowego piasku, z którego miejscami wyrastały zielone kępki, z tej odległości to mogły być palmy.
                Na czym ona tak właściwie leciała? Nie czuła skrzydeł, ani niczego innego, co byłoby w stanie utrzymać ją w powietrzu. Zmarszczyła brwi powoli tracąc pewność siebie. Coś wyraźnie się nie zgadzało. W chmurze nad nią coś wyraźnie zatrzeszczało. W tej samej chwili zaczęła tracić wysokość. Na początku było to jedynie łagodne spadanie, w tym czasie zdążyła się obrócić plecami do ziemi i spojrzała na chmurę. Z białej zmieniła się w intensywnie szarą, burzową, naładowaną śmiercionośną energią. Cichy głosik w jej głowie podpowiadał, że kogoś uraziła. Kogo?
                Z jej gardła wydostał się zduszony okrzyk przerażenia, kiedy runęła w dół jak kamień. Wiedziała, co jest pod nią i to było jeszcze straszniejsze. Rzeka pełna lodowatej wody i kamieni. Jeśli czegoś bała się bardziej od upadku, to właśnie rzeki. Jeśli do niej wpadnie – tym bardziej nie będzie miała szans na przeżycie. Utopi się, to było pewne. Zostawało jej jedynie spadać, jak Lucyfer strącony z nieba, i czekać na spotkanie z Ozyrysem.
                Woda porwała ją z głośnym pluskiem. Ostatnim, co widziała, była chmura burzowa, po tym porwał ją prąd rzeki rzucając jej ciałem, jak szmacianą lalką. Poczuła w płucach palące uczucie towarzyszące duszeniu się, a nieprzyjazna ciecz wlała jej się do ust i nosa. Jakby siedemdziesiąt pięć procent wody w człowieku to było zbyt mało!

***

                Annabeth była pewna, że jej chłopak jeszcze spał. Biorąc pod uwagę fakt, że była sobota, a Percy był… Percym, to było pewne jak śnieg w grudniu. Nie miała mu tego za złe, wszyscy potrzebowali teraz trochę spokoju.
                Czuła się trochę winna za to, że nie znalazła czasu dla niego poprzedniego dnia, ale nie mogła nic poradzić na to, że przeniesiono jej poniedziałkowe zajęcia z rysunku na piątek. Wiedziała, że jeśli chce zostać architektem, musi mieć opanowane umiejętności plastyczne, ale tak, jak rysunek techniczny nie stanowił dla niej żadnego problemu, tak plastyka nie była jej dziedziną i musiała robić coś w tym kierunku.
                Korzystając z zapasowych kluczy, które Percy podarował jej jakiś czas temu, weszła do mieszkania. Nie chciała zachowywać się nachalnie, ale wolała też nikogo nie budzić, więc zdecydowała się na mniejsze zło.
                Spodziewała się, że Percy będzie spał, ale to, co zastała zaskoczyło ją w takim stopni, że przez chwilę po prostu stała w wejściu do salonu i gapiła się jak oniemiała na zastaną scenę. Jej chłopak spał na kanapie z głową opartą o jej szczyt. Niedaleko niego, półleżąc na podłodze spała drobna dziewczyna o złotych włosach. Głowę w połowie zasłaniał jej podręcznik od biologii. Pomijając to, wiele wskazywało na to, że rzeczona dwójka najwyraźniej się uczyła. Na stole przed nimi dało się zauważyć sporo pojedynczych kartek z zeszytu, na których najwyraźniej było coś rozpisane.
                Annabeth podeszła bliżej starając się nie wydać przy tym żadnego dźwięku. Na stole, tak jak podejrzewała, było rozrzucone notatki, głównie odnośnie biologii, na marginesach znalazło się też miejsce na wesołą twórczość blondynki, Percy nie posiadał w sobie tyle talentu plastycznego. Poza tym znalazła też wywody na dziwniejsze tematy. Podniosła kartkę zatytułowaną „Kiedyś wyhoduję prawdziwe, ludzkie serce!”. To na pewno nie był Percy, nie mówiąc o samej teorii, to pismo musiało należeć do dziewczyny.
                Musiała przyznać, że... Nie miała do tego głowy. Często spotykała się z opinią, że dzieci Ateny są wszechstronnie uzdolnione we wszystkich dziedzinach. Gdyby tak było, chyba wszyscy by powariowali. Oczywiście nigdy nie miała najmniejszych problemów w szkole, ale były przedmioty, które po prostu zdawała na jak najlepszą ocenę, ale nie pałała do nich wielkim entuzjazmem. Ta tu blondynka musiała być jednak dość cwana, żeby rozumieć ten jeden przedmiot lepiej, niż ona. „… komórki macierzyste powinny być, najlepiej, pobrane od przyszłego biorcy, dla zachowania zgodności tkankowej…”*, było też sporo rozwodzenia się na temat dostosowania komórek do odpowiednich dla nich funkcji poprzez kod genetyczny i stworzenia odpowiedniego środowiska. Na kolejnej kartce znalazły się przemyślenia na temat Lucyfera…
                Zagapiła się na to wszystko na tyle, że nie zauważyła kiedy Percy obudził się i zdążył podejść do niej. Chłopak objął ją w pasie i cicho ziewnął. W pierwszym odruchu jej mózg uznał go za przeciwnika i prawie rzuciła nim przez pokój, ale była zbyt zdezorientowana, żeby odpowiednio szybko zareagować. Być może lepiej dla niego, chociaż nadal miał do wytłumaczenia obecność nieznanej jej blondynki w jego salonie. Już miała coś powiedzieć, kiedy ciszę przerwał inny głos.

***

                - Dannazione! Odio l'acqua!** - Otwierając oczy nadal czuła się, jakby właśnie tonęła, chociaż doskonale wiedziała, że tak nie jest. Sama nie rozumiała czemu powiedziała to akurat po włosku, ale nie wnikała w zawiłości swojego zaspanego umysłu.
                Zrzuciła z głowy podręcznik od biologii – co za dużo, to niezdrowo, nawet jeśli mowa o miłości – i usiadła wygodniej przeciągając się przy tym jak kot. Nie zdążyła zauważyć, kiedy zasypiała, ale Percy miał bardzo wygodny dywan.
                Rozejrzała się po salonie przecierając zaspane oczy. Nie miała pojęcia ile spała, ale pomarańczowe niebo za oknami mówiło, że o wiele krócej, niż najczęściej sypiała. A jednak zdążyło się trochę pozmieniać. Przez chwilę przyglądała się Percy’emu, który obejmował jasnowłosą dziewczynę – oboje się w nią wpatrywali – i nie rozumiała co jej się tu nie zgadza.
- O szo chosi…? – wymamrotała tłumiąc ziewnięcie. Bardzo niepewnie podciągnęła się na kanapę, bo tyłek zaczynał ją boleć jak po jeździe na wielbłądzie (te zwierzęta jej nie lubiły).
- Sama chciałabym wiedzieć – odparła blondynka przyglądając się jej tymi przerażająco szarymi oczami.
                Poczuła się jak w ukrytej kamerze albo czymś podobnym. Jakby powinna wiedzieć o co chodzi, ale za nic nie potrafiła pojąć co się właściwie dzieje, chociaż coś się nie zgadzało. Jedyne, co teraz rozumiała, to to, że owa dziewczyna trzymała jej pisemne wywody. Na słoneczną barkę Ra, czy ona to czytała?! I mogłaby się na nią nie gapić jakby wypełzła z krainy demonów.
                - No… Dziwnie wyszło – przyznał Percy. Nadal obejmował tą dziewczynę… A no tak, Percy miał dziewczynę! Chyba powinna sama sobie zaklaskać, po prostu odkrycie życia!
- Jackson, za to odkrycie dostaniesz Nobla – rzuciła tylko Kate z małym uśmieszkiem.
- Znowu zaczynasz, Wane? – on jedynie wywrócił oczami.
Prawdopodobnie pociągnęliby to dłużej, ale druga blondynka odchrząknęła cicho przypominając o swojej obecności.
                - Rozumiem, że nasz geniusz jeszcze nie poją, że się nie znamy. Kate, mieszkam piętro wyżej, radzę ci nie czytać tych tworów, bo dostaniesz raka. – Z lekką niepewnością podniosła się z kanapy i wyciągnęła rękę w stronę dziewczyny. Naprawdę nie radziła sobie z relacjami międzyludzkimi, kiedy miała przeczucie, że może być oceniana. Czasami chciała po prostu strzelić takiej osobie złośliwym zaklęciem prosto w twarz. Niestety, to mogłoby okazać się dla niej zbyt kłopotliwe. Od razu odniosła wrażenie, że dziewczyna była do niej dość sceptycznie nastawiona.
- Nie są takie złe.  Annabeth, miło cię poznać. – Blondynka uścisnęła jej rękę uprzednio odkładając kartki na ich poprzednie miejsce. – Co tu się działo?
                - Eee… Ona boi się zamawiać pizzę, więc postanowiła wykorzystać mnie proponując pomoc z biologią. – Percy wydawał się być jeszcze trochę zagubiony.
- Bo ci ludzie brzmią jakby oceniali mnie pod względem doboru dodatku. Są dziwni, czemu nie można tego załatwić inaczej? Gdyby dało się wyczarować pizzę… Chwila, ja chyba miałam coś dzisiaj zrobić! – Pacnęła się otwartą dłonią w czoło uświadamiając sobie, że niedługo może mieć na głowie inną, bardziej wkurzoną blondynkę. Co tak właściwie było z tym kolorem włosów?!
- I oto pełna prezentacja Kate w naturalnym środowisku, teorie spiskowe, fantastyka i skleroza, brakuje jeszcze nadpobudliwości objawiającej się typową dla niej groźbą „Bo zaraz zobaczysz jak to jest dostać moim kolanem w dupę, nędzny mugolu!” – rzucił z rozbawieniem Percy ciaśniej obejmując Annabeth.
- Bo… Nie bądź taki mądry, Jackson! – fuknęła z urazą, kiedy parka się zaśmiała. – Nie gadam z tobą… A teraz wybaczcie, idę uprawiać czarną magię ze swoją prywatną sektą wyznawców latającego potwora spaghetti.
                Przechodząc obok Percy’ego jeszcze złośliwie rozczochrała mu włosy. Po tym ostatecznym akcie zniewagi wobec kumpla, zabrała swoje rzeczy, a to zajęło jej chwilę, ponieważ kilka kartek i długopisów teleportowało się na podłogę lub kanapę, i w końcu wyszła. Oczywiście nie jak normalny człowiek, a oknem na schody pożarowe. Drzwi były zbyt zwyczajne.

___

*Tsaa… To się dzieje, jak zaczynasz gadać z ludźmi z matfizu, zmyślane z niczego (w sumie to z niewielkich przebłysków miłości do biologii), w sumie to ta teoria istnieje tylko w mojej głowie, więc chyba wszyscy rozumieją…
** Dannazione! Odio l'acqua! – z włoskiego „Cholera! Nienawidzę wody!”, mało poetyckie, ale dziewczyna dopiero się obudziła.

 No to… Komu w drogę, temu, cholera, czas! W sensie powinnam się ogarnąć…
Hej,
Gej.

Tak, rymy godne Apolla (i jego ukulele!). Zaczynam od początku, to od początku. Kate odrestaurowana i bardziej… Dobra, tak serio to chyba coś ją porządnie pierdolnęło podczas narodzin, ale to było wiadome od początku. Kilka razy zmieniałam w tym małym szajsie porę roku. Mój Wen jest zjebany, więc nie wiem ile będziecie czekać. Długość: około 6 wordowych stron i ponad 3000 wyrazów. No… Misa, happy? Tak w sumie to sporo tego szajsu wyszło. Jeszcze oficjalnie odniosę się do spojlerów z BoO…
Tak, czytałam, tak, nie hejtuję, tak, to będzie uwzględnione, ale z luźnym odniesieniem, bo obiecałam sobie tu pewien wątek związany ze skrzydlatą zdzirą Afrodyty znaną pod imionami Eros i Kupidyn. Ale na razie spojlerów nie ma (chyba, że stawiacie, że Riordan serio pozabija wszystkich), na razie jest tylko miłość do pizzy i biologia. A zanim wstawię coś więcej (i teraz już serio chcę pisać naprzód, to jest wyjątkowa sytuacja, bo ostatnio nie wiem co robię, ale nic nie piszę), to pewnie będzie już grudzień i nikt mnie za te spojlery nie zlinczuje.

Stwierdziłam, że poprzedniej wersji nie usuwam, bo jakoś tak… Sentymentalna jestem, a przy tym też głupia i tak dalej, poza tym męczyliście się pisząc tyle komentarzy, szanuję cudzą katorgę. Myślałam nad zrobieniem nowego adresu… Ale jak ja wymyślę adres, to chyba mi kaktus wyrośnie! Także ten, wiadra miłości, hejty pewnie polecą, laf i tak dalej. Komentarze zostawiamy poniżej.
Cytat w tytule na 50% może się zmienić. Obecny - Cassandra Clare "Miasto Kości".