- To bez sensu! - Jęknęłam przewracając się na brzuch. Wylądowałam twarzą w miękkiej poduszce pachnącej jakimiś słodkimi owocami. Czemu ja nigdy nic nie rozumiem?!
- To, że czegoś nie rozumiesz nie znaczy, że jest to bez sensu. - Odpowiedział mi nieznajomy, bardzo rozbawiony głos.
W pierwszym odruchu zeskoczyłam z łóżka i oderwałam zawieszkę z bransoletki, która od razu zmieniła się w błyszczący spiżem i cesarskim złotem miecz. Za długo go nie trzymałam bo jakaś niewidzialna siła wytrąciła mi go z dłoni, a ja zobaczyłam mojego "gościa". Facet o czerwonej skórze i w garniturze tego samego koloru...
- Nie... - Wydusiłam wytrzeszczając oczy. Nie byłam w stanie nawet podnieść miecza. Teraz to dopiero nie wiedziałam co się dzieje. A przede mną stał Set w całej swej szkarłatnej okazałości z uśmieszkiem na ustach i obserwował mnie jak jakiś ciekawy okaz wymierającego gatunku.
- Zawsze wyskakujesz z bronią na boga, który sprawia ci zaszczyt zjawieniem się przed twoją małą osóbką? - Zapytał jak gdyby nigdy nic.
- S-set... - Wyjąkałam czując się jakby ktoś sprzedał mi niezły cios w głowę.
- Raczej nie Jezus. - Bóg chaosu wywrócił oczami z politowaniem.
- Wiesz, coś mi się obiło o uszy, że bogowie mieli opuścić nasz świat przynajmniej na jakiś czas. - Odpowiedziałam odzyskując część pewności siebie.
- Jesteś niesamowicie naiwna skoro myślisz, że nasze odejście jest równoznaczne z brakiem wpływu na wasz świat. - Rzucił Set wyraźnie rozbawiony moją naiwnością.
- Czego chcesz? - Warknęłam podnosząc z podłogi upuszczony wcześniej miecz.
Set zaśmiał się głośno, a ja wzdrygnęłam się. Raczej nie bawiłby się tak dobrze gdyby nie było to coś związanego z jego przekrętami. Zasada numer jeden każdego maga: Nie ufaj Setowi.
- Ja? Niczego. Sprawa polega na tym, czego chcesz ty. - odpowiedział patrząc na mnie jak ten gość z "Milionerów" kiedy zadaje ostatnie pytanie. Aż się wzdrygnęłam, a przecież nie grałam o kasę.
- Czego ja mogę chcieć od ciebie? - Wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
Druga zasada maga: Jeżeli Set coś ci proponuje na dziewięćdziesiąt dziewięć procent chce się zabawić twoim kosztem, ewentualnie cię wykorzystać. Właśnie dla tego stosuje się zasadę numer jeden.
- Informacji? Może chciałabyś wiedzieć co się z tobą dzieje, gdzie jest nasza ukochana panna Kane, albo twój brat? Chciałabyś zrozumieć swoje wizje? - Bóg podszedł niebezpiecznie blisko, ale ja nie mogłam się zmusić do zrobienia chociażby kroku w tył.
Set trafił i to najbardziej mnie przerażało. Wchodzenie w układy z nim na pewno nie było dobre dla nikogo poza nim. Ale on potrafił się sprzedać jak najlepszy handlarz wszechświata, a wierzcie mi, kiedyś dość często widywałam takich, którzy opchnęliby ci dwa wielbłądy, kozła, pół osła i dwadzieścia kilo "antycznych" ziemniaków kiedy ty tylko zapytałabyś o godzinę. Set był od nich lepszy. I szczerze na wzmiankę o Percym i Sadie przez chwilę byłam gotowa zapomnieć, że rozmawiam z bogiem chaosu.
- Jakie wizje? - Spytałam starając się udawać obojętność, nie wyszło mi.
- Nie masz pojęcia o niczym, jak reszta prawda? - Westchnął Set. Przez króciutki ułamek sekundy miałam wrażenie, że szkoda mu mnie. - Szkoda, miałabyś możliwości... Dla was zawsze jest za późno. - Nie miałam pojęcia czy mówił do mnie czy do siebie, ale tak czy siak zaczynało mnie to cholernie przerażać.
- Za późno na co? - Spytałam znowu tracąc na pewności siebie.
- Na nic. Ktoś idzie, nie mamy czasu. - Zbył mnie machnięciem ręki. Po chwili wcisnął mi w ręce wisiorek z kamieniem w kolorze świeżej krwi. - Kiedy przemyślisz moją ofertę rozbij go. Powodzenia. - I zniknął, tak jakby nigdy go tu nie było.
Świetnie, jakby trzeba było bardziej mieszać mi w głowie! Teraz jeszcze to będzie mnie kusić! Tak przecież jest zawsze, dostajesz jakąś propozycję, zostawiają ci coś na pamiątkę, a potem nie wytrzymujesz i wplątujesz się w jakiś układ. Ale jeżeli to pomogłoby Percy'emu i Sadie... Nie! Set nie jest organizacją charytatywną, jeżeli poproszę go o pomoc zażąda czegoś, czego nie jestem w stanie dać mu od tak.
Rozbudziło mnie pukanie do drzwi. Nie wiedziałam czemu, ale czułam się jak przyłapana na napadzie na bank z bronią w ręku, którą to był wisiorek od Seta. Czerwony kamień wręcz patrzył na mnie oskarżycielsko jakby zaraz miał wykrzyczeć, że trzymam się z bogiem chaosu. Szybko wepchnęłam go pod poduszkę nie mogąc na niego patrzeć bez tego irracjonalnego uczucia, że powinnam zrobić coś nieodpowiedniego, bo tak będzie dobrze.
- Otwarte! - Krzyknęłam szybko zmieniając miecz w niewinną przywieszkę na bransoletce.
Drzwi uchyliły się i do środka weszła Annabeth ubrana w biały podkoszulek i szorty. Włosy opadały jej falami na ramiona. Od razu zauważyłam świeże zadrapanie na policzku i kilka siniaków. To moja wina, uświadomiłam sobie. To ja ja uderzyłam, to moje zaklęcie... Poczułam się jakby ktoś zawiązał mi żołądek w supeł, skuliłam się lekko w sobie.
- Wyglądasz lepiej, dzięki bogom, martwiliśmy się. - Wyrzuciła z siebie Ann podchodząc do mnie. - Jak się czujesz?
- Dzięki, lepiej. - Wymamrotałam cicho. - A ty? Nie chciałam cię uderzyć, nie wiem co się stało. To tak jakbym to nie była ja, po prostu nie mogłam tego powstrzymać... Jak się zorientowałam co się dzieje to już... - Słowa same wypadały z moich ust jak z karabinu maszynowego... Jak z Sadie! My naprawdę jesteśmy do siebie aż tak podobne? O bogowie...
- Nic się nie stało. - Annabeth wykorzystała chwilę, w której musiałam zaczerpnąć powietrza. - To naturalne podczas walki, walczysz wszystkim, czym umiesz, nie mam do ciebie pretensji. - Dodała zanim zdążyłam otworzyć usta.
- Nic się nie stało? To było tak jakbym straciła kontrolę. Nigdy wcześniej nic takiego mi się nie zdarzało. A co jeżeli to się powtórzy? Może... - Odwróciłam się szybko do okna, nie potrafiłam się zmusić do patrzenia na Ann.
Był wczesny wieczór. Słońce zachodziło za wzgórzami Kalifornii i barwiło niebo na intensywnie pomarańczowy kolor. Ostatnie promienie ciepłego światła odbijały się od dachów, okien i innych rzeczy. Na brukowanej uliczce bawiły się dzieci śmiejąc się głośno. Nowy Rzym wyglądał cudownie, wydawał się taki odległy, starożytny, że wręcz się nie wierzyło, że właśnie się w nim jest. Było tu zarówno nowocześnie jak i zachowywano wzorce starożytnych Rzymian.
- To tylko wypadek, nie możesz się winić. Poza tym martwiliśmy się...
- O mnie, wiem. - Przerwałam blondynce wpatrując się w widoki za oknem.
- Myślałam o tym. - Wyznała Annabeth. - W końcu nie możemy pić za dużo nektaru, ani zjeść za dużo ambrozji bo spłoniemy, tak samo się dzieje kiedy zobaczymy boga w jego prawdziwej postaci. Kiedy ktoś przesadzi ze swoimi mocami jest wykończony...
- Nie można zużywać całej swojej mocy bo się spłonie. - Dodałam cicho. - To pierwsza zasada, której uczy się wszystkich magów. - Obróciłam się w jej stronę.
Najwidoczniej nie doszłam do siebie w pełni bo strasznie zakręciło mi się w głowie. Przez jedną chwilę wszystko było zlepkiem kolorowych plam, a pokój wirował mi przed oczami. Oparłam się o ścianę i westchnęłam cicho. Po chwili wszystko znowu wyglądało normalnie, jedynie Annabeth stała przede mną i przyglądała mi się ze zmartwieniem.
- Nic mi nie jest... Mówiłaś coś. - Powiedziałam szybko zauważając jej wzrok.
- Pamiętam, że wtedy ziemia się zatrzęsła, może to przez użycie obu umiejętności? Wykończyło cię to tak bardzo, że po prostu padłaś. - Wyjaśniła dziewczyna obserwując mnie uważnie swoimi szarymi oczami.
- No to świetnie... - Mruknęłam czując, że nogi mi się trzęsą.
~Percy (3 os.)~
Percy stał otoczony błyszczącymi hieroglifami, jego oczy straciły swój blask, zmatowiały, były teraz szkliste i puste. Hieroglify blakły tak samo jak tęczówki Jacksona, a z miejsca, gdzie chłopak powinien mieć serce wypływała stróżka błyszczącego, niebieskawego światła i wędrowała prosto w rozłożone w oczekiwaniu dłonie Złodzieja Dusz.
Kiedy syn Posejdona bezwładnie opadał na podłogę. Jego zwykle opalona skóra była teraz blada i przeźroczysta jak pergamin. Jedynie jego klatka piersiowa lekko się unosiła i opadała. Jęknął cicho i zwinął się na podłodze w kłębek.
Mag stanął nad nim, w jednej z rozłożonych dłoni trzymał niebieską kulę światła, a w drugiej jej dokładne przeciwieństwo, czerwoną kulę, która wręcz pochłaniała światło. Obie przybrały kształt ludzkich postaci i uleciały w powietrze. Zaczynały rosnąć coraz bardziej przypominając chłopaka leżącego na podłodze. W końcu w pokoju było trzech Percych. Ten prawdziwy leżał na podłodze ledwie żywy, jego niebieski sobowtór prawie natychmiast w niego wniknął, natomiast czerwony zaczął przybierać normalne kolory i wygląd, aż w końcu nie dało się go odróżnić od oryginału. Obaj otworzyli oczy, nadal zielone, ale już nie te same.
- Teraz należycie do mnie. - Mag spojrzał na efekt swoich starań. - Kolej na panią Kane...
~~~
Echh... No nie wiem co sadzę, cały czas coś tam kombinowałam, ale ta końcówka jakaś taka dziwna, miała być trochę inna. Co mogę powiedzieć? Mam nadzieję, że nie jest aż tak źle. Dzisiaj jest już trochę późno, dla tego przepraszam, że nie powiadamiam od razu o rozdziale. I to by było na tyle bo padam na twarz...
Lucy out.