Otworzyłam oczy, czułam się jakby ktoś skleił mi powieki jakimś lepkim, mocnym klejem. Ile musiałam mieć je zamknięte? Pewnie dłużej niż dzień. Jednak w końcu udało mi się je otworzyć. Jęknęłam cicho kiedy ból głowy się nasilił. Musiałam chwilę poczekać, aż obraz przed moimi oczami przestał wyglądać jak jedna wielka plama rozmazana przez szympansa z artystycznymi zapędami. Pierwszym co naprawdę zobaczyłam była morska zieleń, tak znajoma, że prawie usłyszałam złośliwy śmiech pewnej blondynki. Ale to nie były jej oczy. Chłopak, który się nade mną nachylał był do niej z lekka podobny, ale odróżniała ich jedna rzucająca się w oczy cecha. Kate była blondynką, on nie.
- W końcu się obudziłaś. - na jego ustach pojawił się cień uśmiechu, który szybko zniknął. Dało się zauważyć, że chłopak jest wyraźnie spięty. Z resztą kto by nie był w takiej sytuacji?
Żadne z nas nie miało pojęcia gdzie byliśmy i ile czasu spędziliśmy już w tej wilgotnej celi. Godziny wydawały się wiecznością, a ja zaczynałam się bać, że jak tak dalej pójdzie kiedy zostanę stąd wypuszczona okaże się, że jestem cztery lata starsza! Raz na jakiś czas ktoś po nas przychodził. Najczęściej zabierali mnie, ale nie pamiętałam nic, z tego co się wtedy działo. Zostawały mi tylko jakieś niejasne przebłyski, czarna maska, jakieś zamazane hieroglify, dziwne uczucie pustki w głowie i brak panowania nad własnymi myślami i ciałem... Ale kiedy zaczynałam o tym myśleć ból głowy się nasilał.
- Ile spałam? - mój głos brzmiał jakby ktoś jeździł papierem ściernym po tablicy. Skrzywiłam się lekko czując się jakby w moim gardle zmaterializowała się cała Sahara.
- Nie wiem, długo. - odpowiedział Percy pomagając mi usiąść.
W pierwszej chwili po podniesieniu się miałam wrażenie, że wszystko się kręci. Przymknęłam oczy ciesząc się, że od dłuższego czasu nic nie jadłam. Uchyliłam powieki kiedy poczułam się lepiej, o ile w ogóle można to było nazwać "lepiej". Percy siedział obok mnie. Podsunął mi kubek z zimną wodą, czyli jedynym co dostawaliśmy poza jakimś jedzeniem. Wzięłam go w rękę i wypiłam kilka łyków. Woda była strasznie zimna i zostawiała dziwny posmak, ale lepsze to niż nic.
Popatrzyłam na metalowe drzwi lekko błyszczące w półmroku panującym w pomieszczeniu. Czy ktoś nas szukał? Każde z nas wcześniej bez zastanowienia powiedziało, że na pewno ktoś taki się znajdzie. Carter jakkolwiek by nie był irytujący i nieznośny nadal był moim bratem... starszym bratem. Na pewno mnie szukał, wiedziałam to. Tylko kiedy myślałam ile czasu już tu spędziłam wątpliwości same się pojawiały. Bo nawet jeżeli mnie szuka nie mam pewności, że mnie znajdzie. A Percy? Wcześniej też był pewien, że go szukają, nie wiem jak było teraz, ale dało się zauważyć, że się zmienił. Wcześniej strasznie przypominał Kate, uśmiechał się nawet kiedy było naprawdę okropnie, próbował żartować. Teraz był cichszy, bardziej poważny i cały spięty. Nie żebym mu się dziwiła, ale jeżeli widzisz, że ktoś bardziej przejmuje się sytuacją też zaczynasz się bać.
Nie wiem po co wyciągnęłam rękę. Już dawno przestałam się łudzić, że cokolwiek się stanie, ale i tak próbowałam. Z całych sił myślałam o szafce w Duat, ale czułam się jakbym napierała na gruby betonowy mur. Ktoś odcinał mnie od magii inaczej już dawno bym stąd zwiała. Westchnęłam cicho z irytacją czując pod palcami pustkę.
- Gdybym tylko mogła... - westchnęłam opuszczając dłoń.
Nawet jeżeli Percy miał zamiar mi odpowiedzieć nigdy się tego nie dowiedziałam. Drzwi otworzyły się z hukiem wpuszczając do środka oślepiające światło. Zauważyłam trzy postacie wyglądające teraz jak czarne plamy. Zasłoniłam oczy dłonią chroniąc je przed rażącym światłem.
- Bierzcie chłopaka, zajmę się dziewczyną. - warknął któryś z nich.
Zanim zdążyłam zaprotestować poczułam wielkie, silne dłonie łapiące mnie jak szmacianą lalkę. Pisnęłam cicho kiedy zostałam uniesiona w górę.
- Puszczaj mnie pieprzony sukinkocie! - wrzasnęłam wierzgając się i kopiąc gdzie popadnie. Wbiłam paznokcie w jego przedramię, ale to nic nie dało. Facet był ode mnie zdecydowanie większy i silniejszy.
- Waleczna, świetnie. - mruknął.
Popatrzyłam na Percy'ego i wyciągnęłam ręce w jego stronę, co samo w sobie nie miało żadnego sensu. Chłopak próbował walczyć, ale mógł sobie poradzić z dwoma potężnymi facetami trzymającymi go za ramiona. A potem poczułam ból w tyle głowy i wszystko zapadło się w ciemność.
~Percy~
Jęknąłem cicho kiedy światło poraziło mnie w oczy. Po przebudzeniu nie wiedziałem co się stało. Pamiętałem krzyk Sadie i jak wlekli mnie kawałek korytarzem, a potem wszystko się urywało. Westchnąłem cicho uświadamiając sobie, że pewnie mnie ogłuszyli, chociaż nic takiego nie pamiętałem, nic mnie nie bolało... To dziwne.
Po przebudzeniu odkryłem, że leżę na miękkiej kanapie pod oknem zasłoniętym ciemnymi zasłonami, przez które wpadało do pomieszczenia przytłumione światło. Oczywiście po tylu dniach spędzonych w ciemnej celi nawet to światło było dla mnie męczarnią, ale moje oczy powoli się do niego przyzwyczajały. W końcu mogłem rozejrzeć się po pokoju. Nie był specjalnie wielki, może trochę mniejszy od salonu w mieszkaniu mojej mamy. Pod przeciwległą ścianą stały dwie szafki i dębowe biurko. Wszystko było tu w ciemnych kolorach poza tym, co wisiało na ścianach. Broń wszelkiego rodzaju, połyskujący spiż, złoto, może nawet i srebro. Miecze, strzały, noże, sztylety... I nie potrafiłem powiedzieć co jeszcze bo nie wszystko rozpoznawałem.
Podniosłem się do siadu i delikatnie odsunąłem zasłonę. Na zewnątrz był środek dnia, a to co zobaczyłem... Prawie spadłem z kanapy. Byliśmy w jakiejś rezydencji! Nigdy, przez cały ten czas nie pomyślałbym o tym... W dole widziałem prostokątny plac, po którym kręciło się kilka osób. Całość otaczał wysoki na kilka metrów mur z czerwonej cegły, musiałem być na wyższym piętrze bo ponad nim widziałem skrawek plaży i falującą wodę.
Usłyszałem ciche skrzypnięcie drzwi i czyjeś kroki. Natychmiast odskoczyłem od okna i rozejrzałem się po pokoju. Do środka wszedł wysoki człowiek w czarnej szacie z kapturem. Nie widziałem jego twarzy, zasłaniała ją czarna maska poznaczona fioletowymi liniami. Poczułem dreszcz przechodzący mi po plecach. Facet, stwierdzałem po braku wypukłości na klatce piersiowej, mnie przerażał chociaż nie byłem pewny czemu.
- W końcu się obudziłeś. - odezwał się miękkim, głębokim głosem.
Nie odpowiedziałem, zacisnąłem dłonie w pięści i rzuciłem mu nieufne spojrzenie. Zaśmiał się.
- Młodzi herosi... Tacy nadpobudliwi, łatwowierni, naiwni... - był wyraźnie rozbawiony, a ja miałem ochotę rozbić tą jego maskę. Zauważyłem pod nią błysk złotych oczu przyglądających się mi. - Perseusz Jackson, syn Posejdona, wybawca Olimpu, złoty synalek Pana Mórz. - nie mam pojęcia czy chciał mnie wkurzyć, ale miał do tego wielki talent. - Sporo o tobie słyszałem. Uważają cię za najsilniejszego herosa stulecia, chyba nie muszę tłumaczyć, że dla tego cię wybrałem? - Wybrał mnie?! Nie miałem pojęcia o czym on mówi. Po co mnie wybrał? Jaki to miało sens? - Poza tym twoje zniknięcie odczuwają najmocniej.. - dodał bardziej do siebie niż do mnie.
- I po to to całe przedstawienie? Żeby ktoś odczuł moje zniknięcie? - warknąłem przez zaciśnięte zęby, nie myślałem, starałem się go wkurzyć bo sam gotowałem się ze złości.
- Oczywiście, że nie, to byłoby marnotrawstwo mojego czasu i mocy. - odpowiedział i byłem pewien, że pod tą maską uśmiecha się sarkastycznie. - Z resztą dość już tej rozmowy. - dodał.
Nie zdążyłem nawet nic powiedzieć. Jedno machnięcie ręką i przed twarzą zatańczyły mi dziwne, błyszczące znaki...
~Kate~
Głupie sznurówki, znowu się zaplątały! Siedziałam na środku areny treningowej i bawiłam się z supełkami klnąc pod nosem. Ciągle zahaczałam o palce paznokciami kiedy sznurówka uciekała mi spomiędzy nich. W końcu nie wytrzymałam i tylko zacisnęłam je mocniej i upchnęłam do trampków. Szybko wstałam otrzepując się z kurzu i podniosłam miecz.
Przyszliśmy tu zaraz po zjedzeniu śniadania. Przynajmniej część z nas bo jednak całą dwunastką byśmy się nie ogarnęli. Ogólnie mieliśmy udostępnione wszystko, czego potrzebowaliśmy do przygotowania się do zadań, więc mogliśmy ćwiczyć kiedy chcieliśmy. No dobra, może jakby ktoś przyszedł o drugiej w nocy miałby problem, ale wiadomo o co chodzi.
Popatrzyłam na Annabeth czekającą na mnie ze sztyletem w dłoni. Mieliśmy ćwiczyć na zmianę, każdy z każdym. Już zdążyłam oberwać od Clarisse i przyznam, że do tej pory nie miałam pewności, czy mój tyłek nadal miał taki sam kształt. Teraz czekała mnie walka z córką Ateny. Około dwa metry od wyznaczonego pola walki siedziała reszta towarzystwa czyli Nico, Clarisse, bracia Hood i James. Ostatnia trójka kojarzyła mi się z bojowo nastawionymi elfami z podejrzanej dzielnicy, sami rozumiecie, te ich uśmieszki.
- Zaczynamy? - zapytałam stając naprzeciwko blondynki.
- Tylko bez żadnych sztuczek. - rzuciła od niechcenia córka Ateny z lekkim uśmieszkiem.
- Zależy kto co uważa za sztuczkę. - odgryzłam się.
- Dość gadania. - ucięła.
Sztylet i miecz błysnęły niebiańskim spiżem i świsnęły w powietrzu, żeby po chwili się ze sobą zetrzeć. Annabeth była silna, to muszę jej przyznać, ale jej broń nie miała żadnych magicznych właściwości poza zabijaniem potworów, a sama jej właścicielka jako dziecko Ateny nie miała dodatkowych zdolności poza swoim geniuszem, bystrością i tak dalej. Może nie skończę tak, jak ostatnio? Sama nie byłam lepsza, ale tym razem miałam jakieś szanse.
Dziewczyna zrobiła obrót w bok zanim zdążyłam się zorientować i prawie się przewróciłam kiedy wyślizgnęła mi się spod miecza. Szybko złapałam równowagę i zdążyłam osłonić się przed kolejnym ciosem. Przez kilka długich minut walczyłyśmy bezskutecznie próbując zdobyć przewagę, jedynie się męczyłyśmy. Zauważyłam, że na tym zależy Annabeth, więc odpłacałam się tym samym. W końcu stałyśmy krzyżując broń między sobą próbując przewrócić tą drugą. Zamknęłam oczy czując kropelki potu spływające mi po czole i karku, na który lekko opadały włosy związane w wysokiego kitka. Nie wiem kiedy to się stało, ale ziemia zaczęła pękać przy stopach Ann lekko drżąc, a słowa same cisnęły mi się na usta.
- Hui.*- nie myślałam o czarze, nie myślałam o niczym. Teoretycznie nie powinno zadziałać bez laski, to było niemożliwe o ile się odpowiednio długo nie ćwiczyło. Dlatego kiedy Annabeth pisnęła z zaskoczenia i odleciała kawałek w tył byłam tak zaskoczona.
Stałam przez chwilę i patrzyłam na powaloną dziewczynę próbując zrozumieć czemu to się stało. Sam moment wypowiedzenia słów mocy wydawał mi się taki odległy... W praktyce czułam się jakbym nie była wtedy sobą tylko obserwatorem.
- P-przepraszam... - wyjąkałam cicho. - Nie chcia... - urwałam kiedy poczułam jak nogi mi miękną. Zakręciło mi się w głowie i wszystko się zamazało. Miecz upadł z brzękiem. Przewróciłabym się na ziemię gdyby ktoś mnie nie złapał. Raczej dwa ktosie, zorientowałam się po chwili. Z jednej strony miałam Nico, a z drugiej Jamesa. Nie wiem co się działo, czułam się jakby wyłączona z całej akcji.
- Chyba już wystarczy. - stwierdził cicho syn Hadesa. - Zobacz co z Annabeth. - dodał i byłam pewna, że wiem jak patrzył na Jamesa.
Syn Hermesa delikatnie mnie puścił, a Nico ostrożnie podprowadził mnie pod ścianę i posadził na ziemi. Mimo to czułam się jakbym miała zaraz upaść i zwinąć w kłębek z bólu. Bo nagle wszystko mnie bolało jakby jeździło po mnie stado koni. W ostateczności dalej musiałam opierać się o chłopaka. Nie wiem czy mu to odpowiadało, ale nic nie mówił i byłam mu za to wdzięczna. Bez słowa dał mi trochę nektaru i pozwolił na sobie zasnąć.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
* Hahaha, ja już wiem co myślicie zboki, patrzcie do słowniczka <3
Dobzie, taki trochę inny rozdział, nad którym myślałam od poniedziałku. Bo od środy do piątku miałam przerwę na czytanie Miasta kości :3 Mam nadzieję, że perspektywa Sadie i Percy'ego jakoś mi wyszła bo jednak zawsze przy pisaniu z punktu widzenia wykreowanej już postaci jest dla mnie stresująca bo mam wrażenie, że robię coś nie tak ;-;
Rozdział niepoprawiony bo już dzisiaj mi się naprawdę nie chce, sobotnie lenistwo, poszłam na pocztę i osiągnęłam limit swojej aktywności tego jakże cudownego dnia.
Koniec nawijania! Prosiłabym o komentarze :3