Strony

sobota, 29 marca 2014

Rozdział 21

     Na gacie Ra, ale boli mnie łeb! Jakby ktoś wystrzelił mi prosto w czoło glanem. Co się ze mną działo? Czułam się jakbym obudziła się po jednej z imprez pod tytułem "Carter wyjechał, zaszalejmy!", tylko, że na pewno nie byłam na imprezie. Boleśnie przypominała mi o tym wewnętrzna pustka, którą czułam od kilku dni, jakby ktoś próbował wyrwać ze mnie całą moją istotę. Poza tym czułam pod plecami chłodną, kamienną posadzkę.
      Otworzyłam oczy, czułam się jakby ktoś skleił mi powieki jakimś lepkim, mocnym klejem. Ile musiałam mieć je zamknięte? Pewnie dłużej niż dzień. Jednak w końcu udało mi się je otworzyć. Jęknęłam cicho kiedy ból głowy się nasilił. Musiałam chwilę poczekać, aż obraz przed moimi oczami przestał wyglądać jak jedna wielka plama rozmazana przez szympansa z artystycznymi zapędami. Pierwszym co naprawdę zobaczyłam była morska zieleń, tak znajoma, że prawie usłyszałam złośliwy śmiech pewnej blondynki. Ale to nie były jej oczy. Chłopak, który się nade mną nachylał był do niej z lekka podobny, ale odróżniała ich jedna rzucająca się w oczy cecha. Kate była blondynką, on nie.
- W końcu się obudziłaś. - na jego ustach pojawił się cień uśmiechu, który szybko zniknął. Dało się zauważyć, że chłopak jest wyraźnie spięty. Z resztą kto by nie był w takiej sytuacji?
      Żadne z nas nie miało pojęcia gdzie byliśmy i ile czasu spędziliśmy już w tej wilgotnej celi. Godziny wydawały się wiecznością, a ja zaczynałam się bać, że jak tak dalej pójdzie kiedy zostanę stąd wypuszczona okaże się, że jestem cztery lata starsza! Raz na jakiś czas ktoś po nas przychodził. Najczęściej zabierali mnie, ale nie pamiętałam nic, z tego co się wtedy działo. Zostawały mi tylko jakieś niejasne przebłyski, czarna maska, jakieś zamazane hieroglify, dziwne uczucie pustki w głowie i brak panowania nad własnymi myślami i ciałem... Ale kiedy zaczynałam o tym myśleć ból głowy się nasilał.
- Ile spałam? - mój głos brzmiał jakby ktoś jeździł papierem ściernym po tablicy. Skrzywiłam się lekko czując się jakby w moim gardle zmaterializowała się cała Sahara.
- Nie wiem, długo. - odpowiedział Percy pomagając mi usiąść.
       W pierwszej chwili po podniesieniu się miałam wrażenie, że wszystko się kręci. Przymknęłam oczy ciesząc się, że od dłuższego czasu nic nie jadłam. Uchyliłam powieki kiedy poczułam się lepiej, o ile w ogóle można to było nazwać "lepiej". Percy siedział obok mnie. Podsunął mi kubek z zimną wodą, czyli jedynym co dostawaliśmy poza jakimś jedzeniem. Wzięłam go w rękę i wypiłam kilka łyków. Woda była strasznie zimna i zostawiała dziwny posmak, ale lepsze to niż nic.
      Popatrzyłam na metalowe drzwi lekko błyszczące w półmroku panującym w pomieszczeniu. Czy ktoś nas szukał? Każde z nas wcześniej bez zastanowienia powiedziało, że na pewno ktoś taki się znajdzie. Carter jakkolwiek by nie był irytujący i nieznośny nadal był moim bratem... starszym bratem. Na pewno mnie szukał, wiedziałam to. Tylko kiedy myślałam ile czasu już tu spędziłam wątpliwości same się pojawiały. Bo nawet jeżeli mnie szuka nie mam pewności, że mnie znajdzie. A Percy? Wcześniej też był pewien, że go szukają, nie wiem jak było teraz, ale dało się zauważyć, że się zmienił. Wcześniej strasznie przypominał Kate, uśmiechał się nawet kiedy było naprawdę okropnie, próbował żartować. Teraz był cichszy, bardziej poważny i cały spięty. Nie żebym mu się dziwiła, ale jeżeli widzisz, że ktoś bardziej przejmuje się sytuacją też zaczynasz się bać.
     Nie wiem po co wyciągnęłam rękę. Już dawno przestałam się łudzić, że cokolwiek się stanie, ale i tak próbowałam. Z całych sił myślałam o szafce w Duat, ale czułam się jakbym napierała na gruby betonowy mur. Ktoś odcinał mnie od magii inaczej już dawno bym stąd zwiała. Westchnęłam cicho z irytacją czując pod palcami pustkę.
- Gdybym tylko mogła... - westchnęłam opuszczając dłoń.
      Nawet jeżeli Percy miał zamiar mi odpowiedzieć nigdy się tego nie dowiedziałam. Drzwi otworzyły się z hukiem wpuszczając do środka oślepiające światło. Zauważyłam trzy postacie wyglądające teraz jak czarne plamy. Zasłoniłam oczy dłonią chroniąc je przed rażącym światłem.
- Bierzcie chłopaka, zajmę się dziewczyną. - warknął któryś z nich.
Zanim zdążyłam zaprotestować poczułam wielkie, silne dłonie łapiące mnie jak szmacianą lalkę. Pisnęłam cicho kiedy zostałam uniesiona w górę.
- Puszczaj mnie pieprzony sukinkocie! - wrzasnęłam wierzgając się i kopiąc gdzie popadnie. Wbiłam paznokcie w jego przedramię, ale to nic nie dało. Facet był ode mnie zdecydowanie większy i silniejszy.
- Waleczna, świetnie. - mruknął.
Popatrzyłam na Percy'ego i wyciągnęłam ręce w jego stronę, co samo w sobie nie miało żadnego sensu. Chłopak próbował walczyć, ale mógł sobie poradzić z dwoma potężnymi facetami trzymającymi go za ramiona. A potem poczułam ból w tyle głowy i wszystko zapadło się w ciemność.
~Percy~
      Jęknąłem cicho kiedy światło poraziło mnie w oczy. Po przebudzeniu nie wiedziałem co się stało. Pamiętałem krzyk Sadie i jak wlekli mnie kawałek korytarzem, a potem wszystko się urywało. Westchnąłem cicho uświadamiając sobie, że pewnie mnie ogłuszyli, chociaż nic takiego nie pamiętałem, nic mnie nie bolało... To dziwne. 
      Po przebudzeniu odkryłem, że leżę na miękkiej kanapie pod oknem zasłoniętym  ciemnymi zasłonami, przez które wpadało do pomieszczenia przytłumione światło. Oczywiście po tylu dniach spędzonych w ciemnej celi nawet to światło było dla mnie męczarnią, ale moje oczy powoli się do niego przyzwyczajały. W końcu mogłem rozejrzeć się po pokoju. Nie był specjalnie wielki, może trochę mniejszy od salonu w mieszkaniu mojej mamy. Pod przeciwległą ścianą stały dwie szafki i dębowe biurko. Wszystko było tu w ciemnych kolorach poza tym, co wisiało na ścianach. Broń wszelkiego rodzaju, połyskujący spiż, złoto, może nawet i srebro. Miecze, strzały, noże, sztylety... I nie potrafiłem powiedzieć co jeszcze bo nie wszystko rozpoznawałem. 
      Podniosłem się do siadu i delikatnie odsunąłem zasłonę. Na zewnątrz był środek dnia, a to co zobaczyłem... Prawie spadłem z kanapy. Byliśmy w jakiejś rezydencji! Nigdy, przez cały ten czas nie pomyślałbym o tym... W dole widziałem prostokątny plac, po którym kręciło się kilka osób. Całość otaczał wysoki na kilka metrów mur z czerwonej cegły, musiałem być na wyższym piętrze bo ponad nim widziałem skrawek plaży i falującą wodę. 
      Usłyszałem ciche skrzypnięcie drzwi i czyjeś kroki. Natychmiast odskoczyłem od okna i rozejrzałem się po pokoju. Do środka wszedł wysoki człowiek w czarnej szacie z kapturem. Nie widziałem jego twarzy, zasłaniała ją czarna maska poznaczona fioletowymi liniami. Poczułem dreszcz przechodzący mi po plecach. Facet, stwierdzałem po braku wypukłości na klatce piersiowej, mnie przerażał chociaż nie byłem pewny czemu.
- W końcu się obudziłeś. - odezwał się miękkim, głębokim głosem. 
Nie odpowiedziałem, zacisnąłem dłonie w pięści i rzuciłem mu nieufne spojrzenie. Zaśmiał się.
- Młodzi herosi... Tacy nadpobudliwi, łatwowierni, naiwni... - był wyraźnie rozbawiony, a ja miałem ochotę rozbić tą jego maskę. Zauważyłem pod nią błysk złotych oczu przyglądających się mi. - Perseusz Jackson, syn Posejdona, wybawca Olimpu, złoty synalek Pana Mórz. - nie mam pojęcia czy chciał mnie wkurzyć, ale miał do tego wielki talent. - Sporo o tobie słyszałem. Uważają cię za najsilniejszego herosa stulecia, chyba nie muszę tłumaczyć, że dla tego cię wybrałem? - Wybrał mnie?! Nie miałem pojęcia o czym on mówi. Po co mnie wybrał? Jaki to miało sens? - Poza tym twoje zniknięcie odczuwają najmocniej.. - dodał bardziej do siebie niż do mnie. 
- I po to to całe przedstawienie? Żeby ktoś odczuł moje zniknięcie? - warknąłem przez zaciśnięte zęby, nie myślałem, starałem się go wkurzyć bo sam gotowałem się ze złości. 
- Oczywiście, że nie, to byłoby marnotrawstwo mojego czasu i mocy. - odpowiedział i byłem pewien, że pod tą maską uśmiecha się sarkastycznie. - Z resztą dość już tej rozmowy. - dodał.
Nie zdążyłem nawet nic powiedzieć. Jedno machnięcie ręką i przed twarzą zatańczyły mi dziwne, błyszczące znaki... 
~Kate~
     Głupie sznurówki, znowu się zaplątały! Siedziałam na środku areny treningowej i bawiłam się z supełkami klnąc pod nosem. Ciągle zahaczałam o palce paznokciami kiedy sznurówka uciekała mi spomiędzy nich. W końcu nie wytrzymałam i tylko zacisnęłam je mocniej i upchnęłam do trampków. Szybko wstałam otrzepując się z kurzu i podniosłam miecz. 
      Przyszliśmy tu zaraz po zjedzeniu śniadania. Przynajmniej część z nas bo jednak całą dwunastką byśmy się nie ogarnęli. Ogólnie mieliśmy udostępnione wszystko, czego potrzebowaliśmy do przygotowania się do zadań, więc mogliśmy ćwiczyć kiedy chcieliśmy. No dobra, może jakby ktoś przyszedł o drugiej w nocy miałby problem, ale wiadomo o co chodzi. 
      Popatrzyłam na Annabeth czekającą na mnie ze sztyletem w dłoni. Mieliśmy ćwiczyć na zmianę, każdy z każdym. Już zdążyłam oberwać od Clarisse i przyznam, że do  tej pory nie miałam pewności, czy mój tyłek nadal miał taki sam kształt. Teraz czekała mnie walka z córką Ateny. Około dwa metry od wyznaczonego pola walki siedziała reszta towarzystwa czyli Nico, Clarisse, bracia Hood i James. Ostatnia trójka kojarzyła mi się z bojowo nastawionymi elfami z podejrzanej dzielnicy, sami rozumiecie, te ich uśmieszki. 
- Zaczynamy? - zapytałam stając naprzeciwko blondynki.
- Tylko bez żadnych sztuczek. - rzuciła od niechcenia córka Ateny z lekkim uśmieszkiem.
- Zależy kto co uważa za sztuczkę. - odgryzłam się.
- Dość gadania. - ucięła.
      Sztylet i miecz błysnęły niebiańskim spiżem i świsnęły w powietrzu, żeby po chwili się ze sobą zetrzeć. Annabeth była silna, to muszę jej przyznać, ale jej broń nie miała żadnych magicznych właściwości poza zabijaniem potworów, a sama jej właścicielka jako dziecko Ateny nie miała dodatkowych zdolności poza swoim geniuszem, bystrością i tak dalej. Może nie skończę tak, jak ostatnio? Sama nie byłam lepsza, ale tym razem miałam jakieś szanse. 
     Dziewczyna zrobiła obrót w bok zanim zdążyłam się zorientować i prawie się przewróciłam kiedy wyślizgnęła mi się spod miecza. Szybko złapałam równowagę i zdążyłam osłonić się przed kolejnym ciosem. Przez kilka długich minut walczyłyśmy bezskutecznie próbując zdobyć przewagę, jedynie się męczyłyśmy. Zauważyłam, że na tym zależy Annabeth, więc odpłacałam się tym samym. W końcu stałyśmy krzyżując broń między sobą próbując przewrócić tą drugą. Zamknęłam oczy czując kropelki potu spływające mi po czole i karku, na który lekko opadały włosy związane w wysokiego kitka. Nie wiem kiedy to się stało, ale ziemia zaczęła pękać przy stopach Ann lekko drżąc, a słowa same cisnęły mi się na usta. 
- Hui.*- nie myślałam o czarze, nie myślałam o niczym. Teoretycznie nie powinno zadziałać bez laski, to było niemożliwe o ile się odpowiednio długo nie ćwiczyło. Dlatego kiedy Annabeth pisnęła z zaskoczenia i odleciała kawałek w tył byłam tak zaskoczona. 
      Stałam przez chwilę i patrzyłam na powaloną dziewczynę próbując zrozumieć czemu to się stało. Sam moment wypowiedzenia słów mocy wydawał mi się taki odległy... W praktyce czułam się jakbym nie była wtedy sobą tylko obserwatorem. 
- P-przepraszam... - wyjąkałam cicho. - Nie chcia... - urwałam kiedy poczułam jak nogi mi miękną. Zakręciło mi się w głowie i wszystko się zamazało. Miecz upadł z brzękiem. Przewróciłabym się na ziemię gdyby ktoś mnie nie złapał. Raczej dwa ktosie, zorientowałam się po chwili. Z jednej strony miałam Nico, a z drugiej Jamesa. Nie wiem co się działo, czułam się jakby wyłączona z całej akcji.
- Chyba już wystarczy. - stwierdził cicho syn Hadesa. - Zobacz co z Annabeth. - dodał i byłam pewna, że wiem jak patrzył na Jamesa. 
      Syn Hermesa delikatnie mnie puścił, a Nico ostrożnie podprowadził mnie pod ścianę i posadził na ziemi. Mimo to czułam się jakbym miała zaraz upaść i zwinąć w kłębek z bólu. Bo nagle wszystko mnie bolało jakby jeździło po mnie stado koni. W ostateczności dalej musiałam opierać się o chłopaka. Nie wiem czy mu to odpowiadało, ale nic nie mówił i byłam mu za to wdzięczna. Bez słowa dał mi trochę nektaru i pozwolił na sobie zasnąć. 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
* Hahaha, ja już wiem co myślicie zboki, patrzcie do słowniczka <3 

Dobzie, taki trochę inny rozdział, nad którym myślałam od poniedziałku. Bo od środy do piątku miałam przerwę na czytanie Miasta kości :3 Mam nadzieję, że perspektywa Sadie i Percy'ego jakoś mi wyszła bo jednak zawsze przy pisaniu z punktu widzenia wykreowanej już postaci jest dla mnie stresująca bo mam wrażenie, że robię coś nie tak ;-;
Rozdział niepoprawiony bo już dzisiaj mi się naprawdę nie chce, sobotnie lenistwo, poszłam na pocztę i osiągnęłam limit swojej aktywności tego jakże cudownego dnia. 
Koniec nawijania! Prosiłabym o komentarze :3 

piątek, 21 marca 2014

Rozdział 20

     Nie mam pojęcia czemu znalazłam się między Nico a Annabeth, ale czułam się naprawdę niezręcznie, chociaż sama nie wiedziałam czemu. Ann w zasadzie nic mi nie robiła, a wręcz mi pomagała, zaraz obok niej siedziała Reyna, naprzeciwko nas Jason, Clarisse, James i jeszcze kilka osób. Nie musiałam się oglądać w drugą stronę, żeby wiedzieć, że obok Nico siedzi Hazel, a z nią Frank. A córka Ateny starała się mnie ze wszystkimi poznać, przez co zaczynałam czuć się nieco pewniej. Jednak całe to uczucie ulatniało się, kiedy przypominałam sobie o chłopaku siedzącym z drugiej strony.
     Sama nie wiem czemu Nico wywoływał u mnie tak skrajne uczucia. Z jednej strony chciałam się trzymać jak najdalej od niego. To chyba przez tą ponurą aurę, która go otaczała. Jednak równocześnie ciągnęło mnie do niego. Chciałam po prostu się do niego zbliżyć i... No nie wiem. Zrozumieć go? Poznać bliżej? No, po prostu miałam wrażenie, że ten dzieciak (- Nie jesteś o wiele starsza... - Zamknij się!) potrzebuje kogoś, komu mógłby zaufać. Nie wiem, o co mi dokładnie chodziło. Jednak teraz odsuwałam to na dalszy plan, nie dogadywaliśmy się, a ja nie zamierzałam się z, nim kłócić, to bezsensowna strata energii.
     Świetnie, już prawie zapomniałam, że jestem głodna. Jednak nimfy powietrza zaczęły roznosić jedzenie po stołach. Chwała im za to! Uświadomiłam to sobie, dopiero kiedy nad głową przeleciał mi pieczony kurczak, a ja do końca nie zrozumiałam o co chodzi. No i powiem to tak: Gdyby Rzymianie w zamian za wygraną mieliby zapewniać mi jedzenie do końca życia już teraz ogłosiłabym ich mistrzami. Nie widziałam swojej miny, ale na pewno wyglądałam jak dziecko wpuszczone do fabryki słodyczy, co potwierdziły Annabeth i Reyna. Obie zaśmiały się cicho.
- Zupełnie jak Percy. - stwierdziła jedna z nich, nie potrafiłam stwierdzić, która, bo bardziej interesowała mnie pizza. Wyobraźcie sobie, że już miałam sięgnąć po cudownie pachnące jedzenie, a tu pewien zły człowiek musiał mi przerwać.
     Chłopak w niebieskiej koszulce i białej todze przypominający stracha na wróble o blond włosach... Chwila, chwila, czemu on przy pasie miał pluszowe misie i sztylet?! A myślałam, że to ja jestem dziwna. Ale nie to się liczyło tylko to , że przez niego musiałam jeszcze czekać z jedzeniem. Nikt nie staje między mną, a jedzeniem! Nikt! A on popełnił ten błąd. Oczywiście, byłam zbyt zajęta rozmyślaniami nad misiami przy jego biodrach, żeby dotarło do mnie, że właśnie powiedział coś do Reyny.
- Misiobójca. - syknęła do mnie Annabeth. Nie musiała dwa razy powtarzać. Misie i sztylet nagle nabrały sensu. Tylko, po co mordować niewinne misie?! To musiał być jakiś psychopata! O tak, pewnie, kiedy nikogo nie ma w pobliżu chodzi do okolicznego Tesco w masce hokeisty i terroryzuje całe półki pluszaków. Już go nie lubiłam. Niestety, trzeba robić dobrą minę do złej gry, więc musiałam mu podać rękę.
- Kate, przedstawiam ci naszego augura, Octaviana. - Reyna stała za chłopakiem zachowując obojętną minę. A jaśnie pan Misiobójca? Patrzył na mnie z takim wyrazem twarzy jakbym była jakimś wielkim zagrożeniem.
- Kate, córka Posejdona. - powtórzyłam któryś raz z rzędu w tym dniu i wyciągnęłam do niego rękę siląc się na w miarę przyjazny uśmiech. On nawet nie próbował udawać, że coś do mnie ma. Co ja mu zrobiłam? Dopiero co mnie zobaczył. No i wyraźnie widziałam, że na wspomnienie o moim ojcu zmarszczył brwi i chyba chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał. I dobrze, bo skończyłby oblężony przez owocożerne nietoperze. Uścisnął moją dłoń, miał strasznie zimne, lodowate wręcz ręce. Wzdrygnęłam się lekko. A potem stała się kolejna z dziwniejszych rzeczy w moim życiu.
     Miałam wrażenie, że między naszymi palcami przeskoczył prąd, wszystko zaszło mgłą, widziałam jedynie Octaviana. A potem nawet on zniknął. Chyba mam deja vu... Zobaczyłam dziewczynę w zielonej sukni i z zakrwawionym sztyletem w dłoni. Miała długie, ciemne włosy, a oczy świeciły dziwnym, złotym blaskiem. Poczułam na plecach dreszcze. Wyciągała do mnie rękę, a ja jakby w transie też to zrobiłam równocześnie puszczając dłoń Octaviana. Jednak nasze palce nigdy się nie spotkały.
      Wizja urwała się dokładnie tak szybko , jak się zaczęła. Stałam naprzeciwko augura, który patrzył na mnie spod przymrużonych powiek jakbym właśnie kogoś zabiła. Nie wiedziałam, o co chodzi, popatrzyłam na innych, ale oni najwidoczniej nic nie zauważyli. Czy to w ogóle możliwe?
- Co...? - zachłysnęłam się powietrzem odsuwając się od chłopaka. Wtedy zauważyłam Reynę. Zapomniałam, że ona dalej tu stoi. Patrzyła na mnie pytająco, ale ja potrząsnęłam głową i szybko usiadłam na swoim miejscu. - Miło było poznać. - wymamrotałam w stronę Misiobójcy, który nadal patrzył na mnie jak na wcielenie szatana.
     Szybko udałam, że wszystko jest jak najbardziej w porządku i zainteresowałam się jedzeniem. Przynajmniej chciałam, bo poczułam lekkie szturchnięcie i to nie od strony Annabeth. Odwróciłam głowę, żeby spojrzeć prosto na Nico. Chłopak patrzył na mnie pytająco. Czyli coś zauważył? Och, świetnie.
- Co? - syknęłam w jego stronę. Czy ja się dzisiaj najem?
- Wszystko...? - zaczął, ale nie dałam mu skończyć.
- Poza tym, że musiałam podać rękę mordercy pluszaków? Tak, a teraz pozwolisz mi zjeść? Bo jakoś nie wierzę, że się mną zainteresowałeś. - odparłam.
Syn Hadesa jedynie wzruszył ramionami i odwrócił się do Hazel. Tylko czy mi się jedynie wydawało, że w jego oczach zabłyszczało coś... Nieważne. Nie chce mi się teraz zastanawiać nad zachowaniami pana di Angelo, pizza jest zbyt kusząca.
*** 
      Atmosfera rozluźniła się prawie natychmiast. Większość wieczoru spędziłam na rozmowach z Reyną i Annabeth, czasami jeszcze ktoś się wtrącał, ale to jedynie raz na jakiś czas. Tylko czemu tak lubiły porównywać mnie do Percy'ego? Podobno często mieliśmy podobny wyraz twarzy. I te przeklęte oczy, nie, żeby przeszkadzał mi ich kolor, ale dosłownie każdy je zauważał. To naprawdę dziwne uczucie, kiedy każdy patrzy ci w oczy. No i szybko wyszło na jaw czemu mojego kochanego braciszka nie ma z nami. Reyna po informacji, że wielki syn Posejdona znowu zaginął wyraźnie się spięła. Wydaje mi się czy ona też...? Nie , nie, nie. Przecież nie każdy musi zakochiwać się w moim bracie.
     Od rozpoczęcia kolacji minęło już chyba kilka godzin. Niebo pociemniało, ale nadal było ciepło. Nad wzgórzami otaczającymi obóz był świetny widok na gwiazdy. Zawsze uwielbiałam w nie patrzeć i widziałam je już chyba z większości kontynentów. Dzięki za cudowne dzieciństwo, mamo. No byłoby cudowne, gdyby nie komary pojawiające się dosłownie wszędzie. No prawie wszędzie, tutaj jakimś cudem nie było tych cholernych krwiopijców. No i nie mogę zapomnieć o cudownych deserach, które niedawno przyniosły, a raczej przywiały aury.
      Wszyscy zaczęli chodzić między stołami rozmawiając ze sobą. Straciłam rachubę ilu ludzi już poznałam. Nico gdzieś zniknął. To znaczy widziałam go czasami, ale nie bardzo zwracałam na to uwagę. Teraz po prostu siedziałam po turecku na swoim miejscu i jadłam czerwone winogrona.
- Mogę się dosiąść? - usłyszałam za plecami. Obróciłam się i nagle poczułam się strasznie głupio przez fakt, że po wardze spływał mi słodki sok z winogron. Blondwłosy syn Hermesa uśmiechał się do mnie tak jak kilka tygodni temu w autokarze.
- Hmm... Miejsce nie jest podpisane i nigdzie nie jest powiedziane, że zajęcie go jest karalne. - wzruszyłam ramionami odwzajemniając uśmiech.
- Zawsze właścicielka miejsca obok może mieć coś przeciwko, a wolę nie narażać się jej jakże potężnemu ojcu. - odparł siadając obok.
- Jakbyś miał się czym przejmować. - prychnęłam. Tak, cokolwiek mogłam słyszeć o Posejdonie nie miałam o tym żadnego potwierdzenia. Mój rodziciel poza tym przyznaniem się do mnie nie dawał mi żadnego znaku, że w ogóle istnieje. Mam gdzieś co sądzą o mnie bogowie, skoro już mnie spłodził, to mógłby się chociaż zainteresować co wyrosło z tego jego boskiego materiału genetycznego, czy co oni tam mieli (wolałabym nie wnikać w szczegóły).
- Wiesz, bogowie tacy są, wiecznie zajęci, nie mają czasu... - westchnął James.
- Tak, słyszałam już to, wiem wszystko... - spojrzałam na niego niepewnie, oboje wiedzieliśmy, że ta rozmowa może zmierzać w stronę jego przyrodniego brata, którego nie miałam okazji poznać. Luke? Tak mu było na imię. Znałam całą historię, wszyscy o to zadbali.
- Dobra, chyba nie powinniśmy się teraz tym zajmować. Po co psuć sobie humor? - i znowu ten elfi uśmieszek.
- Też racja, więc o czym jaśnie pan chciał ze mną rozmawiać? - sięgnęłam po napój winogronowy. Tak, jestem uzależniona od winogron.
- Nie wiem. O życiu, o sensu naszej egzystencji, o trawie, o powietrzu... - zaczął wyliczać, a ja nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. Jak ja kocham takich ludzi.
- Może porozmawiamy o pandach? - zaproponowałam.
- O pandzie mogę sprzedać ci pewną ciekawą historię. - mrugnął do mnie.
- A jaka będzie cena? - odstawiłam szklankę z napojem nie odrywając wzroku od chłopaka.
- Hmmm... W bajkach najczęściej jest pocałunek... - syn Hermesa zrobił minę myśliciela. - Ale ja nie jestem księciem, więc wystarczy mi, że postawisz mi kiedyś frytki. - dodał po chwili śmiejąc się z mojej miny.
- Doskonale, bo na pocałunek nie miałbyś co liczyć. - rzuciłam jakby od niechcenia.
- To może jednak będziemy negocjować. - oczywiście dałam mu do zrozumienia, że nie powinien ciągnąć tego tematu poprzez porządne szturchnięcie w bok. Poza tym chyba żadne z nas tego nie chciało.
~~~~~~~~~~
Dobrze, starałam się poprawić rozdział, ale nie jestem w stanie wyłapać wszystkiego, więc jak coś znajdziecie to piszcie. Wiem, że znowu nie pisałam dwa tygodnie, wybaczycie mojemu lenistwu? Staram się poprawić, bo to aż do mnie niepodobne, żeby odpuszczać sobie męczenie moich ukochanych postaci. No i co ja mam jeszcze powiedzieć. Ślicznie proszę o komentarze :3

sobota, 8 marca 2014

Rozdział 19

      Nie myślałam za dużo o drugim obozie, dopóki go nie zobaczyłam. Jednak kiedy słyszy się "obóz" to myśli się o obozie letnim. Ale Obóz Jupiter był czymś zupełnie innym. Oczywiście mieli koszary i takie tam, coś w stylu starożytnego obozu wojskowego przeniesionego w nasze czasu, jednak my tam nawet nie zaglądaliśmy. Powitała nas dziewczyna we fioletowej todze, takiej, jakie nosili w starożytnym Rzymie, ciemne włosy zaplecione w warkocz opadały jej na ramię. W oczach miała taki jakiś władczy błysk, po prostu od razu się wiedziało, że to ona tutaj rządzi. Jednak moją uwagę bardziej przykuwały jej psy, dwa harty jeden złoty, jeden srebrny, oba o rubinowych oczach. Nie miałam wątpliwości, że nie chciałabym się im narazić.
       Stałam za Nico, Annabeth i Clarisse, gdzieś z boku miałam Jamesa i jego dwóch braci, pewnie dla tego cały czas sprawdzałam swoje kieszenie. Był z nami jeszcze Chejron, ale tylko dzisiaj, potem wracał na Long Island, a poza nim Jason, on zostawał. Nie wnikałam w to, już wiedziałam, że jest synem rzymskiego aspektu Zeusa, a nazwa Obóz Jupiter mówiła sama za siebie. Poza tym zdążyłam się już trochę nasłuchać o Kronosie, Gai i dosłownie wszystkich misjach i zadaniach mojego brata i reszty Wielkiej Siódemki, z której znałam jedynie piątkę. Nie powiem, to zmieniało sposób, w jaki o nich myślałam, zaczynałam ich naprawdę podziwiać, tak jak już wcześniej podziwiałam Sadie i Cartera. Czyli wracając do mojej poprzedniej myśli - Jason był tu i zostawał z nami pod pretekstem "pilnowania" nas, jednak musiał mieć w tym swój własny motyw. Chociaż czy od tak zgodziłby się zostawić Piper samą w Obozie Herosów? A z resztą, nie moja sprawa...
      Popatrzyłam przed siebie, Chejron z Rzymianką rozmawiali o czymś spokojnie, po czym centaur pożegnał się z nami i życzył nam powodzenia. No i nasz opiekun już nas opuszczał. Nie dziwiłam się, biorąc pod uwagę nastawienie Pana D. "Miej wyjebane, a będzie ci dane." i znając większość herosów (ci od Morfeusza to wyjątkowo spokojny wyjątek) pewnie już teraz na Long Island panowała anarchia. Już widziałam jaką imprezę urządzili obozowicze, a to tylko dzięki nam.
      Przez bardzo krótką chwilę panowała pełna napięcia cisza, ale nie trwała ona dłużej niż pół minuty. Annabeth jako pierwsza podeszła do Rzymianki i po przyjacielsku ją uścisnęła, tak po prostu. Obie coś powiedziały. Nie słuchałam ich, to w końcu nie moja sprawa. Po córce Ateny przyszła kolej na Jasona. Jakoś nie mogłam się powstrzymać, żeby na nich nie spojrzeć. Wydawało mi się, że było między nimi coś dziwnego. Jason był stąd, pewnie znali się już wcześniej. Może kiedyś coś między nimi było? Dobra, to też nie jest moja sprawa. Kiedy Jason odsunął się na bok stała się najdziwniejsza rzecz jaką kiedykolwiek widziałam. Nico di Angelo sam z siebie przytulił dziewczynę. Fajnie by było wiedzieć jak się nazywa, ale dobra, nic nie mówię. Poza tym nie miałam jak zapytać. Stałam i przypatrywałam się tej dziwnej scenie. To nie był taki uścisk od niechcenia, albo tylko ja odnosiłam takie wrażenie. Wydawało mi się, że musieli coś razem przejść, albo... Nieważne, znowu nie moja sprawa. Kiedy ja się nauczę, że mam przestać się wtrącać? Jestem nowa, nie powinnam się wtrącać, nie miałam do tego prawa.
      Mój wzrok sam powędrował niżej, aż w końcu wpatrywałam się w moje trampki. Czy tak teraz to będzie wyglądać? Wszyscy zajęci swoimi znajomościami i ja pomiędzy nimi. Czemu w ogóle tak się czułam? Jeszcze jakiś czas temu wszystko było świetnie. Tylko, że wtedy jeszcze był Percy, ja nie byłam pokłócona z Nico... Ale czy to możliwe, że to wszystko przez nich? Wcześniej nie byłam uzależniona od tego, czy miałam przy sobie Sadie. Co mi się ostatnio stało?
      Poczułam lekkie szarpnięcie za nadgarstek co skutecznie ściągnęło mnie na ziemię. Uniosłam głowę i zobaczyłam przed sobą Jasona. Próbowałam coś powiedzieć, zapytać o co chodzi, ale zanim coś powiedziałam chłopak pociągnął mnie na przód. Nawet jakbym próbowała protestować syn Jupitera był ode mnie kilka razy silniejszy. Wystarczyło lekko mnie pociągnąć, a poleciałam za nim jakbym nic nie ważyła. Nie dziwiłam się temu, byłam dość drobna i nie ważyłam więcej niż pięćdziesiąt kilo.
     Stanęłam naprzeciwko Rzymianki pomiędzy Jasonem a Annabeth. Stojąc między nimi czułam się dziwnie mała. Uniosłam wzrok na dziewczynę przed nami, a na mojej twarzy pojawił się nerwowy uśmiech. Ktoś chyba musiał wcześniej coś o mnie wspomnieć bo wyciągnęła do mnie dłoń w geście powitania.
- Jestem pretorem Nowego Rzymu, Reyna. - przedstawiła się. Uścisnęłam jej rękę starając się trochę rozluźnić.
- Kate, córka Posejdona. - udało mi się jakoś przedstawić. Reyna popatrzyła na mnie z góry, a kącik jej ust uniósł się lekko jakby w uśmiechu, który szybko zniknął. Puściła moją dłoń i popatrzyła na nas wszystkich.
- Miło mi was powitać w Obozie Jupiter. - zaczęła. - Jestem Reyna, pretor Nowego Rzymu. W najbliższym czasie będziecie tutaj mieszkać, mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracować. - W odpowiedzi wszyscy odkrzyknęli coś, co zlało się w jedno zgodne oświadczenie, że będzie genialnie.

***

      Szybko zakwaterowaliśmy się w Nowym Rzymie nawet biorąc pod uwagę upierdliwego rzymskiego boga, który był bardziej czepliwy niż ochrona na lotnisku. Oświadczył, że musimy zostawić broń poza granicami miasta, czepiał się ubioru, fryzur... Normalnie jak ochroniarz, wykrywacz metalu i upierdliwa babcia w jednym! Mi udało się uniknąć całkowitego rozbrojenia dzięki Duat, najwidoczniej moja "walizka" była skutecznie ukryta przed wścibskim nosem Terminusa (jej, zapamiętałam jak się nazywał!). Oczywiście szybko spotkałam się z pytaniem "Czy naprawdę tylko tyle ze sobą zabrałam?", obiecałam wyjaśnić to później. Zbliżał się już wieczór i wszyscy chcieli odpocząć. 
      Specjalnie dla nas przygotowano pokoje w jednej czy dwóch willach w mieście. Musiałam przyznać, że Rzymianie mi zaimponowali. Dla każdego z nas przygotowali osobny pokój. Nie wiem jak wyglądały inne, ale mój był cudowny. Był średniej wielkości, pod ścianą miałam dwuosobowe łóżko przykryte białą pościelą. W szafkach było dwa razy więcej miejsca niż potrzebowałam, miałam dostęp do prądu, a z balkonu miałam świetny widok na ogrody. Łazienkę dzieliłam z Annabeth i Clarisse, nie miałam z tym problemu chociaż nie byłam pewna jakie są stosunki między tymi dwiema heroskami. 
      Miałam trochę czasu na rozpakowanie się i inne takie rzeczy, na dwudziestą mieliśmy mieć powitalną kolację. Nie miałam pojęcia jak to będzie wyglądać, ale byłam pewna, że bardziej interesuje mnie jedzenie. Tak, już robiłam się głodna dla tego kiedy Annabeth przyszła po mnie prawie skakałam z radości. Blondynka powiedziała, że chce się upewnić, że nie będzie w pobliżu Clarisse. 
- Wydaje mi się, że jej głównym celem będzie utrudnienie życia tylu potomkom Marsa, ilu tylko zdąży dorwać. - stwierdziła z niekrytym rozbawieniem. 
- Już im współczuję. - zaśmiałam się po czym praktycznie doskoczyłam do niej. - To idziemy? Jeszcze trochę i umrę z głodu. - westchnęłam dramatycznie. 
- Echhh... Jakbym słyszała Percy'ego. - zaśmiała się dziewczyna, jednak nie trwało to długo. Wspomnienie o moim bracie było zabawne, ale obie prawie od razu zamilkłyśmy. Chyba wszystkim go brakowało. Tak bardzo chciałam, żeby się odnalazł, żeby wyskoczył zza rogu i powiedział, że to tylko głupi żart. Zlałabym go za to jeżeli tylko moje głupie zachcianki mogłyby być prawdą. - Przepraszam... - szepnęła córka Ateny. 
- Nic się nie stało. Pewnie brakuje ci go bardziej niż mi. - stwierdziłam przygryzając wargę. 
      Szłyśmy powoli po schodach kierując się do wyjścia. Już wcześniej zdążyłam się rozejrzeć. Budynek przypominał wille budowane w starożytnym Rzymie połączone z nowożytną architekturą. Może i było to dziwne połączenie, ale posiadało swój urok. 
- Chciałabym powiedzieć, że tak, ale nie mogę ocenić jak ty się czujesz. - odparła Annabeth przyglądając się mi. To było dziwne tak na nią patrzeć. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzi, że nic się w niej nie zmieniło, ale tak nie było. Przy Percym po prostu było widać, że była szczęśliwa, teraz to po prostu zniknęło. 
- Nie umiem ocenić za was, ale znacie go dłużej, a ja... Tak jakby wzięłam się znikąd i... - westchnęłam cicho.
- Nawet tak nie mów. - ucięła córka Ateny. - Nie ma znaczenia ile się kogoś zna. Nie chcę słyszeć takich głupot. Jesteś tak samo ważna jak inni. - mówiąc to patrzyła na mnie wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu, jednak to nigdy na mnie nie działało.
- Proszę cię. - prychnęłam. - Nie dorastam wam nawet do pięt, wiem jak czasami się na mnie patrzy. Wszyscy oczekują, że mogę być taka jak Percy kiedy ja po prostu nie potrafię... No i większość z was ledwie mnie zna. Niby jestem taka jak wy, ale jednak nie jestem. - Naprawdę nie wiem czemu to mówiłam, po prostu musiałam w końcu to z siebie wyrzucić. Chyba moim największym problemem było to kim byłam. Niby mag, niby heros i nie wszyscy o tym wiedzieli. To było trudne starać się to jakoś rozdzielić. Walcząc z Jasonem czasami się zapominałam i chłopak obrywał z jakiegoś zaklęcia. W drugą stronę było łatwiej, magiem byłam dłużej i wydawało mi się to prostsze. 
- Kate, przestań. - blondynka położyła mi dłoń na ramieniu. - Nikt nie oczekuje, że będziesz Percym. Jesteś świetnym herosem i jestem pewna, że nikt temu nie zaprzeczy. Nie znamy się znowu tak długo, ale zdążyłam cię polubić... Mało tego, przekonałaś do siebie Clarisse, wiesz jaki to jest wyczyn? - na jej ustach pojawił się lekki uśmieszek. 
- Rozumiem, że jestem cudotwórcą? - mimo wszystko zaśmiałam się cicho. W odpowiedzi usłyszałam śmiech szarookiej. Może jednak nie jest ze mną tak źle? Na pewno czułam się lepiej niż chwilę wcześniej.
      Zdążyłyśmy już zejść po schodach i wyjść na zewnątrz. Nowy Rzym był naprawdę zachwycający, zauważyłam dwójkę dzieci bawiącą się jeszcze na dworze. W kafejkach siedziało kilka osób, ale większość szła w tą samą stronę co my. Naprzeciw nam wyszła Reyna. Nie wiedziałam co o niej sądzę, wydawała się w porządku, nie brałam pod uwagę tego, jak się zachowywała na początku. Ona tu tak jakby rządziła, pewnie musiała się tak do nas zwracać. Ale jednak nie wiedziałam czy wolę się do niej zbliżyć czy wręcz odwrotnie.
      Wepchnęłam dłonie do kieszeni, do których napchałam kilka egipskich amuletów. Nie pasowały mi dzisiaj do ubrań, ale wolałam mieć je przy sobie. Jedynie Węzeł Izydy wisiał mi na szyi, mimo wszystko wierzyłam, że coś mi to daje. Podążałam ścieżką Izydy i nawet biorąc pod uwagę jak okropna i upierdliwa była ta bogini w jakiś sposób jej ufałam. Co z tego, że wszyscy egipscy bogowie odeszli, a przynajmniej tak twierdzili Carter i Sadie? Oni też nosili swoje amulety czyli coś było na rzeczy. Znowu tak odleciałam, że nie zauważyłam kiedy Reyna i Annabeth wdały się w rozmowę. Wyglądało na to, że świetnie się dogadują, więc się nie wtrącałam, a przynajmniej taki miałam zamiar.
- Córka Posejdona... - zwróciła się do mnie pretor obozu. Patrzyła na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Słucham? - odpowiedziałam unosząc głowę.
- Jesteś mi winna wyjaśnienia. - przypomniała Rzymianka. Tak, prawie zapomniałam, bagaż...
- A, to... Mogłabym powiedzieć, że to nie jest takie trudne, chociaż biorąc pod uwagę, że nie wiesz nic o tym... - uśmiechnęłam się nerwowo zaciskając palce na chłodnym łańcuszku.
- Jestem pewna, że zrozumiem. - odparła dziewczyna prowadząca nas przez miasto.
- Skoro tak... Mam wszystko w swojej magicznej szafce ukrytej w krainie duchów zwanej Duat. - powiedziałam jakby to było coś zupełnie normalnego. Tak, jak się spodziewałam dziewczyna popatrzyła na mnie z niedoważaniem.
- Ty tak na poważnie? - zapytała, a ja byłam pewna, że zaraz zacznie się śmiać.
- Jak najbardziej. Widzisz, tu się zaczyna temat starożytnego Egiptu, magii, tamtejszych bogach i innych pierdołach. - nie wiem jakim cudem udało mi się zachowywać powagę. Najczęściej jak kogoś przekonuję, że mówię prawdę zaczynam się śmiać i nikt nie bierze mnie na poważnie.
- To przecież niemożliwe żebyś była dzieckiem Posejdona będąc też dzieckiem jakiegoś egipskiego bóstwa. - stwierdziła Reyna. Rzuciłam okiem na Annabeth, nie prosiłam ją o pomoc. Nie miałam wątpliwości, że już od dawna rozumiała cały ten boski bajzel, ale chyba wolałam sama mówić.
- Bo nie jestem, egipscy bogowie nie mają dzieci ze śmiertelnikami. Jestem magiem, tak jak w starożytnym Egipcie byli magowie. Na świecie jest nas dość sporo, pochodzimy od dawnych faraonów, wiesz, jakbym skoczyła do jakiegoś muzeum pewnie znalazłabym jakiegoś swojego przodka. - tutaj cicho się zaśmiałam. Rzymianka nadal patrzyła na mnie z lekkim niedowierzaniem, jednak po chwili skinęła głową.
- Dobra, kraina duchów... Powiedzmy. - na jej ustach pojawił się lekki uśmiech.
      Akurat dotarłyśmy na miejsce. Kolacja odbywała się na powietrzu. Na placu ustawiono kanapy i stoły, na których duchy powietrza czy jak tam się znały te nimfy ustawiały jedzenie. Wszyscy powoli zajmowali sobie miejsca. Reyna poprowadziła nas do największego stołu, przy którym siedzieli już trzej synowie Hermesa. Poznałam po tym, że James do mnie zamachał szczerząc się podejrzanie. Zanim zdążyłyśmy zająć swoje miejsca pojawiło się dwóch nieznanych mi herosów. Oczywiście chyba tylko ja ich nie znałam, bo Annabeth od razu podbiegła się przywitać. Ta dwójka chyba była parą. Wysoki napakowany chłopak o Azjatyckich rysach wyglądałby dość groźnie gdyby nie jego twarz, która kojarzyła mi się z misiem pandą. Obok niego stała dość drobna, ciemnoskóra dziewczyna o kręconych, karmelowych włosach. Chłopak miał na sobie fioletową togę i taką samą odznakę jak Reyna, a dziewczyna fioletowy podkoszulek z napisem "SPQR" i szorty. Nagle coś mnie oświeciło. Tatuaże. Percy i Jason mieli na przedramionach takie napisy. Dobra, chyba musiałam nieuważnie słuchać kiedy mi opowiadano o tym, co się działo podczas wojny z Gają, bo przecież wiedziałam, że obaj byli przynajmniej jakiś czas w tym obozie.
- Kate, poznaj Franka i Hazel. - powiedziała Annabeth po raz kolejny uświadamiając mnie, że znowu odleciałam. Co się ze mną dzieje?! - Frank, Hazel, to jest Kate, siostra Percy'ego. - dodała wypychając mnie przed siebie. Poważnie? Czy ja jestem jakimś manekinem?!
- Hej, miło poznać. - powiedziałam uśmiechając się.
- Ciebie też. - odpowiedziała Hazel, Frank uśmiechnął się niepewnie i skinął mi głową.
Nagle znikąd zmaterializowała się Clarisse i porządnie klepnęła Franka w plecy. Poważnie, chłopak potknął się, a dziewczyna tylko się zaśmiała.
- Jak tam radzi sobie kochany braciszek? - zapytała, ale nie byłam pewna czy ten "kochany" był na poważnie.
- Ciebie też dobrze widzieć. Dzięki, świetnie. - wyjąkał stając prosto. Clarisse zaśmiała się i zajęła miejsce przy stole. Przynajmniej wiedziałam już, że Frank jest synem Marsa. Och tak, znam się na tych wszystkich starożytnych cywilizacjach dzięki mamie. Miałam nadzieję, że możemy już usiąść, ale ja zawsze się mylę.
      Nico di Angelo, Król Upiorów, któremu obecnie chętnie bym przypierdoliła za jego zachowanie wyskoczył gdzieś za moimi plecami i nie byłam tego świadoma dopóki się nie odezwał. Nie zwracałam uwagi na to co powiedział. Wrzasnęłam i odskoczyłam w przód wykrzykując coś po arabsku, co miało być zaklęciem, ale wyszedł z tego piskliwy bełkot. Tak, oto mój geniusz. Miał szczęście, że zapomniałam o samoobronie. Oczywiście nagle stałam się jednoosobowym centrum rozrywki, przynajmniej dla otaczających mnie herosów.
- Uspokoisz się? - zapytał najspokojniej w świecie Nico.
- Nie! Czy ty zawsze musisz to robić?! Człowieku uświadom sobie, że większość ludzi wystraszy się jeżeli od tak zajdziesz ich od tyłu i...! - chciałam brzmieć poważnie, ale mój głos obecnie był zbyt piskliwy. Syn Hadesa uśmiechnął się złośliwie i wzruszył ramionami.
- Dobra, spokojnie, nie ma sensu się kłócić. - wtrąciła się Hazel wychodząc między nas. Wyraz twarzy Nico trochę złagodniał. Podszedł do dziewczyny i przytulił ją. Jak mam to rozumieć? Cy on wszystkich z tego obozu przytula? Albo tylko dla mnie jest taki... Taki jaki jest.
- Hazel jest córką Plutona. - szepnęła do mnie Annabeth zauważając mój wyraz twarzy. - Chodź, podobno byłaś głodna. - dodała ciągnąc mnie w stronę stołu.
Świetnie, czemu czuję się jak małe dziecko?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Na wstępie mam dla Was wielkie "Przepraszam". Tak, wiem, że czekaliście strasznie długo, wiem jak to jest i naprawdę przepraszam. To wina mojego lenistwa, braku czasu i po części kaprysów mojej weny, bo ostatnio myślę głównie o jakichś dziwnych one - shotach/kilkupartówkach. I tutaj przechodzę do kolejnego ogłoszenia: http://fuck-logic-fuck-normality.blogspot.com/ Oto mój niedawno założony blog na takie właśnie popierniczone pomysły, zapraszam, ale uprzedzam, że czasami są to naprawdę dziwne pomysły.
Nie jestem w pełni zadowolona z tego rozdziału, ale już mówi się trudno bo jakoś nie umiem tego inaczej poskładać. Co do opisu Nowego Rzymu i ogólnie co do Obozu Jupiter przepraszam za wszelkie błędy, ale aktualnie pożyczyłam Syna Neptuna i nie miałam jak tego dokładniej sprawdzić, a książkę czytałam już dość spory czas temu. Jeżeli coś się nie zgadza to piszcie, zaraz będę poprawiać.
No i to na tyle, proszę o komentarze, chociażby takie krótkie, to naprawdę motywuję. Do napisania <3