~Percy...~ W mojej głowie odezwał się łagodny głos. Wydawał się znajomy, ale nie mogłem stwierdzić czemu. Był bardzo odległy, jakby ktoś mówił do mnie szeptem z drugiego końca ulicy. W ciemności zamajaczył niewyraźny obraz. Była to tak jakby szara plama, ale z różnych odcieni szarości układał się obraz kobiety, jej włosy falowały wokół łagodnej twarzy, która wyrażała zmartwienie i tęsknotę.
~Percy...~ Odezwał się drugi głos, bardziej dziewczęcy niż kobiecy. Ten wyraźnie wyrażał załamanie, miałem wrażenie, że jego właścicielka musiała płakać. Znowu zamajaczyła przede mną zjawa. Nastolatka o długich, lekko kręconych włosach wyciągała do mnie dłoń, jakby chciała pogłaskać mnie po policzku. W jej oczach błyszczały łzy, chociaż ona też była tylko niewyraźnym widmem z szarych plam jakoś to widziałem. ~Kocham cię, Glonomóżdżku.~ Szepnęła rozpływając się w powietrzu.
~Percy!~ Kolejny głos odwrócił moją uwagę od poprzednich. Był zupełnie inny od poprzednich. Też należał do dziewczyny, ale ona krzyczała. Pełen przerażenia głos odbijał się echem po mojej czaszce. Tym razem widziałem dokładnie. Dziewczyna w spiżowym napierśniku pochylała się nade mną. Proste blond włosy opadały wokół jej poobijanej twarzy. W oczach koloru morza błyszczały łzy, a z rozciętej wargi ciekła krew. Cały czas powtarzała imię... Moje imię. Percy. Glonomóżdżek. Tak, to byłem ja i leżałem na twardej ziemi z zerowym pojęciem co się działo. Byliśmy sami na pustej arenie, a poza nią była tylko ciemność.
Wyciągnąłem rękę, żeby dotknąć jej twarzy, ale opadła prawie natychmiast opadła, a z moich ust wydobyło ciche stęknięcie. Nie potrafiłem jej rozpoznać, chociaż miałem wrażenie, że powinienem ją kojarzyć. Natychmiast chwyciła moją dłoń w swoje, o wiele drobniejsze i chłodne.
~Boję się, Percy. Nie zostawiaj nas... ~ Wyszeptała, a po jej policzku spłynęła złota kropla. Wysiliłem się na uśmiech. Chciałem coś powiedzieć, ale nie miałem siły. Powieki same mi opadły...
***
Obudziło mnie uderzenie w podłogę. Moje ciało poturlało się po chłodnej, wilgotnej posadzce i zatrzymało się na ścianie. Jęknąłem czując skutki uderzenia w całym ciele po czym dźwignąłem się na kolana. Zanim moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności usłyszałem dźwięk zamykania drzwi i szczęk zamka.
Nie pamiętałem zbyt wiele, ostatnim wspomnieniem była Annabeth. Czy naprawdę miałem wizję własnej śmierci? Czułem się jakby to się stało... Byłem zdezorientowany prawie jak wtedy, gdy trafiłem do Obozu Jupiter. Tylko tym razem wszystko pamiętałem. To było naprawdę dziwne. Moja cela wyglądała jakby ktoś wyciął w górze czworobok i wyciągnął go zostawiając pustą niszę, a jedyne wyjście zasłonił ciężkimi, metalowymi drzwiami. Ze zdziwieniem odkryłem, że nie jestem tu sam. W kącie na lewo od drzwi kuliła się dziewczyna. Teraz przyglądała się mi szeroko otwartymi oczami w niebieskim kolorze. Na ramiona opadały jej splątane blond włosy z czerwonymi pasemkami. Wyglądała jakby była tu od dłuższego czasu. Jej ubrania były w kilku miejscach podarte, na policzkach miała kilka zadrapań.
- Kim jesteś? - zapytała, ze zdziwieniem stwierdziłem, że nie było w nim cienia strachu. Podniosła się i już po chwili była obok mnie.
- Percy... - mruknąłem nadal lekko zamroczony. Czy powinienem mówić coś jeszcze? Nie miałem pewności kim ona jest i czy mogę jej ufać.
- Percy i co dalej? - zmrużyła oczy i z nieufnością wpatrywała się w moją twarz.
- Percy Jackson, teraz twoja kolej. - odparłem odwzajemniając spojrzenie.
- Sadie Kane. - usłyszałem w odpowiedzi.
Poczułem jak mięśnie w ramionach mi się napinają. To imię... Czy to nie była ta zaginiona dziewczyna? Ale jeżeli tak... To co się ze mną działo?
~Kate~
Siedziałam w Bunkrze 9 jak już prawie codziennie. Znalazłam sobie miejsce na stercie pudeł i przyglądałam się Leonowi. Chłopak aktualnie konstruował szkielet smoka. Mechanizmy na żebrach cicho terkotały, a chłopak przykręcał kolejne śrubki do jednego z urządzeń mających na celu... Nie wiedziałam, czasami kompletnie nie rozumiałam co Valdez do mnie mówił, ale był tym tak podekscytowany, że nie miałam serca mu przerywać. Nie wiedziałam co jara go bardziej - odbudowanie Festusa czy nadzieja na uratowanie Kalipso. Zamachałam nogami zwisającymi pół metra nad podłogą i cicho westchnęłam. Jeszcze kilka dni i to się skończy. Oficjalne rozpoczęcie igrzysk odbędzie się w Obozie Jupiter, żeby wszystko przygotować wybrani herosi mają być tam tydzień wcześniej. Ja pojadę, Leo zostanie. Czułam, że za długo nie dam tak rady. Nienawidziłam samotności, a miałam wrażenie, że właśnie ona mnie czeka. No bo co? Z Nico dalej nic się nie zmieniło, Annabeth... sama nie wiem jak z nią jest, ale ona przyjaźni się z Piper, nie jestem z nią blisko, Clarisse na moje jest w porządku, ale raczej się nie dogadamy, Jamesa ledwie znam... I co ja mam zrobić?
Poczułam lekkie szturchnięcie w bok. Nie zaskoczył mnie widok Leo siedzącego obok. Chłopak podał mi kubek z gorącą czekoladą, który chętnie przyjęłam. Wakacje i gorąca czekolada, trochę to dziwne nie? Ale był już wieczór i robiło się trochę chłodniej.
- Co jest? - zapytał Valdez wbijając we mnie spojrzenie swoich rozbawionych, brązowych oczu, w których kryła się troska.
- Nic. - wzruszyłam ramionami. - Po prostu za kilka dni mnie już nie będzie... No i się boję. - westchnęłam biorąc łyk ciepłego napoju.
Chłopak uciekł wzrokiem gdzieś w bok wzdychając cicho. Wiem, że lubił moje towarzystwo, sam mi to powiedział. Przyznał, że lepiej radzi sobie z maszynami niż z ludźmi, więc muszę mieć w sobie coś z maszyny. Nie mogłam powstrzymać lekkiego uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy.
- Ty się boisz? Wiem, że nie wierzysz, w to, co mówimy, ale byłaś naprawdę świetna. - odpowiedział unikając tematu mojej nieobecności.
- To... To nie byłam do końca ja. - mruknęłam cicho. - Mam wrażenie, że za każdym razem coś przejmuje moje ciało... To głupie, ale nadal czuję się tak, jakby nie powinno mnie tu być. - przyznałam wpatrując się w swój kubek. Nie zauważyłam ani jednej pianki. Nie lubię ich... Dziwne, nie wspominałam o tym, skąd on to wiedział?
- Wiem jak się czujesz. - przyznał. - Wszyscy wydają ci się lepsi, a ty zastanawiasz się po co w ogóle tu jesteś prawda? - był wpatrzony w sufit podparty stalowymi belkami.
- Tak... Każdy ma tutaj jakiś punkt zaczepienia, a ja jestem bo jestem i nie wiem co mam robić. - westchnęłam. - Skąd...?
- Czułem się tak samo. - przerwał mi. Zauważyłam, że był podejrzanie spokojny, Leo zawsze był lekko nadpobudliwy, teraz jednak nawet jego dłonie spokojnie spoczywały na kubku. - Podczas wyprawy do starożytnych krain. Siódme koło... Tak powiedziała Nemezis. - lekko potrząsnął głową a jego kręcone włosy delikatnie zafalowały. Siedziałam jak oniemiała, nie chciałam mu przerywać. - To głupie, ale czasami dalej się tak czuję. - przyznał.
- To nieprawda Leo, ty jesteś... Jesteś naprawdę genialnym herosem. A ja nawet nie powinnam istnieć. Mam wrażenie, że jeżeli naprawdę nauczę się... No wiesz, tego co Percy to stanie się coś złego. Bogowie egipscy i greccy nie powinni się ze sobą stykać. Nie jestem pewna, ale mam wrażenie, że
już kiedyś coś takiego się stało i nie skończyło się to dobrze. - mówiłam bardzo cicho, ale mój głos i tak odbijał się echem po ścianach. Usłyszałam ciche westchnięcie Valdeza. Kątem oka zauważyłam jak niepewnie wyciąga do mnie rękę, ale prawie natychmiast zrezygnował.
- Jak to "jeżeli naprawdę się nauczysz"? - zapytał marszcząc brwi.
Zacisnęłam dłonie na swoim kubku. Czy powinnam mu powiedzieć? Ufałam mu chyba najbardziej ze wszystkich, poza Sadie, ale niestety nie było jej tutaj. Nie powiedziałby nikomu, przynajmniej ja w to wierzyłam.
- Leo, ja boję się wody. - wyznałam zamykając oczy.
Przez chwilę panowała głucha cisza. Siedziałam ze spuszczoną głową czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony chłopaka. Śmiech, rozbawienie, niedowierzanie... Spotkało mnie coś zupełnie innego. Chłopak odstawił swój kubek i delikatnie zmusił mnie żebym spojrzała na niego. Uśmiechał się pocieszająco.
- No i co z tego? - wzruszył ramionami. - Wiele osób nie potrafi pływać, to nic złego. - stwierdził.
- Ale... Inni ludzie nie są dziećmi Posejdona tak? Ja umiem jedynie wywołać trzęsienie ziemi, nic innego mi nie wychodzi. - mruknęłam cicho czując rumieniec wpełzający na moje policzki.
- Zawsze możesz się nauczyć. - odpowiedział jakby to było oczywiste.
- Nie rozumiesz. - westchnęłam - Ja się boję...
- A myślisz, że ja nie? - popatrzył mi prosto w oczy. Zauważyłam, że w jego tęczówkach nie pozostało ani trochę rozbawienia. - Kiedy byłem dzieckiem w pożarze umarła moja mama... - wyznał drżącym głosem - Ja go wywołałem, to była moja wina, do dzisiaj boję się, że to się powtórzy... - mówił ciszej ode mnie.
To był odruch. Odstawiłam swoją czekoladę i przytuliłam go mocno. Po chwili siedzieliśmy przytulając się. Przymknęłam oczy i oparłam głowę o jego ramię ciesząc się tą chwilą. Chyba oboje tego potrzebowaliśmy. Przez to, że przez większość życia podróżowałam z mamą nie miałam wielu znajomych, chyba dopiero w Domu Brooklińskim naprawdę z kimś się zaprzyjaźniłam. No i potrzebowałam jakiejś bliskości, a Leo był dobrym kumplem.
- Wszystkiego najlepszego. - szepnął nagle.
Zanim mój mózg zarejestrował znaczenie tych słów minęła przynajmniej minuta. Skąd Leo wiedział o moich urodzinach? Nikomu o nich nie mówiłam, nie bardzo się tym teraz przejmowałam. Co z tego, że jestem rok starsza? Są ważniejsze sprawy.
- Skąd wiesz? - wyjąkałam kompletnie zaskoczona. Lekko się od niego odsunęłam, żeby móc spojrzeć mu w twarz bez powodowania niezręcznej sytuacji.
- Mam swoje sposoby. - zaśmiał się cicho.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dobry! ^-^ Wzięło mi się na pisanie, ale odebrano mi komputer T.T Nie mam jak poprawić błędów i nie wiem jaką długość ma rozdział. ;-; Chcę tu napisać, że dziękuję wszystkim, którzy nominowali mnie do Liebster Award, na razie nie miałam czasu zrobić nominacji, ale jak będę miała chwilę zabiorę się za nie. To na razie tyle. Z góry dziękuję za wszystkie komentarze :3