Strony

sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział 2

Nico di Angelo wiele razy się zastanawiał co strzeliło mu do głowy, że zgodził się zostać w Obozie Herosów. Nie miał na co narzekać, nie czuł się wyobcowany albo inny. Obozowicze w większości byli do niego zdystansowani, ale nie traktowali go źle. To mu odpowiadało, nikt nie naruszał mu jego przestrzeni osobistej. No, prawie nikt...
Will Solace, drużynowy domku Apolla i główny obozowy uzdrowiciel nie wiedział co oznacza owa przestrzeń osobista. Przychodził kiedy mu się podobało, przytulał Nico bez powodu i łapał go za ręce twierdząc, że tylko sprawdza, czy "wszystko w porządku" kompletnie ignorując powtarzane miliardy razy "Nie lubię, kiedy ktoś mnie dotyka". Ciągle wykorzystywał swoje zdolności medyczne jako wymówkę, chociaż syn Hadesa już od dawna był całkowicie zdrowy. Nico naprawdę go lubił, ale czasami miał ochotę sprzedać mu mocnego kopa w dupę. Co dziwne, zawsze coś go powstrzymywało. Obecność tego złotowłosego chłopaka dziwnie na niego wpływała. Ostatnio wszystko było dziwne. Sam nie wiedział, co dokładnie się z nim działo. Z jednej strony był szczęśliwy, w końcu znalazł miejsce dla siebie, ale z drugiej cały czas się bał, że zrobi coś, co zniechęci do niego te kilka osób, które naprawdę go lubiły. W dodatku nie wiedział co sądzić o Willu. Chłopak był czasami zbyt miły, jakby oczekiwał czegoś więcej, ale czy to możliwe, żeby był zainteresowany właśnie nim? Nico szczerze w to wątpił, a nawet jeśli… No cóż, w takim wypadku sytuacja jeszcze bardziej się komplikowała. Gdyby dał synowi Apolla jakikolwiek znak, że jest nim zainteresowany wszystko mogłoby się źle skończyć. Will był przyjacielem, koniec, kropka.
Faktem było, że na chwilę obecną całkowicie gubił się w swoich uczuciach. Powiedział Percy’emu, że nie jest w jego typie i sam chciał w to wierzyć. W tamtej chwili starał się wierzyć, że tak powinno być. Percy miał Annabeth i nawet, jeśli nadal uważał, że byłby lepszy od niej nie zmieniało to faktu, że tutaj liczyło się szczęście chłopaka. Nie mógł liczyć na odwzajemnienie swojego uczucia, a znając Jacksona, czułby się winny. Lepiej było powiedzieć „Nie jesteś w moim typie” i udawać, że naprawdę tak się uważa. Wtedy naprawdę tak myślał, był w pełni przekonany, że wyleczył się z Percy’ego Jacksona. Przez kilka dni był pewien, że wszystko zaczyna się układać. Musiał się zgodzić na trzydniową obserwację, bo Will urwałby mu głowę. Miło było odpocząć, raz przyszedł do niego Percy zapytać czy wszystko z nim dobrze i znowu mu podziękować, chociaż Nico nie wiedział za co dokładnie. Dziwnie było z nim normalnie rozmawiać, chyba obaj czuli się niezręcznie. Potem cały cudowny plan zaczął się powoli sypać. Pierwszym błędem było uznanie za urocze potknięcie się Percy’ego, kiedy wychodził. Jeszcze do końca wakacji wszystko wyglądało dobrze, ale równo z wyjazdem części obozowiczów, w tym właśnie Jacksona, Nico coraz częściej nakrywał się na myśleniu o synu Posejdona. Starał się spychać go na dalszy plan, nie myśleć o nim, zajmować się wszystkim innym. Przecież już go odpuścił…
Westchnął cicho i uderzył pięścią w poduszkę. Czasami naprawdę nienawidził samego siebie. Czemu musiał zamęczać się problemami na poziomie nastolatki z okresem? Musiał się czymś zająć, bo jeszcze trochę i zwariuje. Po obiedzie miał zamiar trochę odpocząć, ale najwidoczniej przerastało go to.
Akurat wstał z łóżka, kiedy drzwi jego domku otworzyły się z hukiem. Już chciał warknąć na nieproszonego gościa, że mógłby chociaż pukać, kiedy zobaczył blondwłosego chłopaka w zielonej koszulce, którą mogła nosić jedynie jedna osoba. Will Solace wyglądał jakby właśnie odebrał kolejny nimfi poród. Nico już otwierał usta, żeby zapytać co się stało, ale chłopak go uprzedził.
- Chodź, szybko – powiedział wyciągając go z domku. Syn Hadesa nie zdążył nawet krzyknąć, żeby go nie dotykał.
                Dotarli na plażę w kilka minut. Nico przez całą drogę próbował dowiedzieć się co właściwie się dzieje i czemu muszą tak biec, ale Will wydawał się głuchy na jego pytania. Kiedy zatrzymali się na piasku, di Angelo był już zdyszany, a nadgarstek, za który nadal trzymał go syn Apolla bolał go, jakby próbowano wyrwać mu go ze stawu. Spojrzał na blondyna z wyrzutem i dopiero zauważył, że z jego twarzy zszedł cały kolor.
                Rozejrzał się w poszukiwaniu powodu tego zamieszania. Pogoda nie była najlepsza, wiatr wiał od strony morza, fale słonej wody odbijały się od brzegu, na którym leżały trzy ciała. Nico zamrugał kilka razy patrząc na ludzkie trupy leżące na wilgotnym piasku. Ich ubrania były podarte i miejscami oblepiały je glony, ale na pewno cała trójka w chwili śmierci miała na sobie pomarańczowe koszulki Obozu Herosów, teraz były one podarte i poplamione krwią. Ich skóra przybrała nieprzyjemny szary odcień, a rany, których nie zasłaniały strzępki materiału były wypłukane słoną wodą. Syn Hadesa cicho przełknął ślinę i powoli ruszył w ich stronę. Miał wrażenie, że jego nogi zmieniły się w watę, ale mimo to stawiał krok za krokiem dopóki nie powstrzymał go Will.
                Nico spojrzał na chłopaka z niemym pytaniem w oczach. Czemu go zatrzymał? Skoro go tu przyprowadził, musiało chodzić o zobaczenie ciał. Nie mogło być innego powodu, dla którego akurat go tu przyciągnięto.
- Potykasz się o własne nogi – powiedział z wyrzutem blondyn.
- Wyglądasz, jakbyś zaraz miał zemdleć – odciął się Nico próbując się uwolnić z uścisku chłopaka. Will jedynie pokręcił głową jakby sam wiedział lepiej, jak wygląda.  – Po co mnie tu ściągnąłeś?
- Chejron chce, żebyśmy spróbowali się dowiedzieć, co im się stało – wyjaśnił Solace wpatrując się w ciała pustym wzrokiem.
- My? Nie słyszałem, żebyś był w jakimkolwiek stopniu spokrewniony z Hadesem – zdziwił się. Nie mógł zrozumieć, co syn Apolla może mieć wspólnego z umarłymi.
- Jestem uzdrowicielem, wiesz, lekarze przeprowadzają sekcję zwłok. – Will w końcu spojrzał na niego. Od razu było widać, że nie jest zadowolony z zaistniałej sytuacji, a Nico nie mógł mu się dziwić. Z tej odległości mógł stwierdzić, że trzej półbogowie nie umarli w najprzyjemniejszych okolicznościach.
- No tak... – westchnął młodszy heros.
                Wiatr zawiał mocniej przynosząc ze sobą zapach morza i rozkładających się ciał. Trzeba je jak najszybciej zabrać, zanim ktoś jeszcze się zorientuje, co się stało. Plotki rozchodziły się szybciej, niż pianki podczas wieczornych ognisk, więc niewykluczone, że wybuchłaby panika. Prawdopodobnie i tak wszyscy się dowiedzą, ale łatwiej powiedzieć, że po prostu ta trójka zginęła na misji, niż opanować domysły na temat mordercy. W końcu potwór nie podrzuciłby ciał na plażę. Nico lekko zadrżał, kiedy chłodny podmuch dotarł do nich. Powoli robiło się zimniej, a Will nie dał mu czasu na założenie kurtki, wyciągnął go z domku w koszulce z krótkim rękawem. Blondyn wyraźnie to wyczuł, bo spojrzał na niego jakby chciał powiedzieć, że zaraz się przeziębi.
- Idziesz się cieplej ubrać, natychmiast, zalecenia lekarza – powiedział.
- To twoja wina, że…
- Już!

***

                Było wczesne popołudnie, kiedy udało jej się dotrzeć na Brooklyn. Zajęło jej to mniej więcej godzinę. Przez ten czas zdążyła jeszcze mocniej znienawidzić większość nowojorskiego społeczeństwa. Najpierw metro miało opóźnienie, bo szczury coś tam przegryzły. (Fuj, szczury! Wielkie, tłuste, włochate, dzikie szczury!) Potem jakiś facet zrobił niezły cyrk próbą samobójczą, ponieważ jego szef znalazł sobie innego faceta. (Nie miała nic do ludzi odmiennej orientacji, o ile ci ludzie nie zmuszają jej do tracenia czasu na stacji metra, na której pizga lodowatym wiatrem!) Kiedy już udało jej się dostać do linii jadącej na Brooklyn (Dzięki Ra!), jakaś, około, siedemdziesięcioletnia emerytka z rodzaju tych, które biegają do kościoła w podskokach i odklepują miliard zdrowasiek na kolanach, nawrzeszczała na nią, że dzieciaki jej pokroju powinno się wysyłać do specjalnych ośrodków nawracania wyznawców Szatana. No tak, noszenie czarnych, podartych spodni to otwarte przyznanie się do składania ofiar, w postaci małych kociąt, władcy Piekła! Gdyby ta kobieta wiedziała, że wrzeszczy na osobę, która ma więcej wspólnego z jakimikolwiek bóstwami, niż ona sama (nawet podczas klepania miliarda zdrowasiek na kolanach!), prawdopodobnie osiwiałaby jeszcze bardziej.
                Westchnęła cicho i zapięła skórzaną kurtkę, kiedy zimny wiatr rozwiał jej włosy. Nie znosiła zimnych pór roku. Większość swojego dotychczasowego życia podróżowała z matką po ciepłych krajach, głównie śródziemnomorskich, chociaż zdarzały im się wypady do Afryki, a raz czy dwa były w Azji. Urodziła się i wychowała w cieplejszym klimacie, a zimno nienawidziła całym sercem. W Nowym Jorku mieszkała od siedmiu lat, ale nigdy nie przyzwyczaiła się do niskich temperatur. Sytuacji nie poprawiał wiatr wiejący od East River. Powoli schodziła na nabrzeże dobrze znaną drogą prowadzącą do Domu Brooklyńskiego. Cała okolica była zabudowana starszymi bądź nowszymi magazynami, im dalej szła, tym więcej było opuszczonych budynków. Ktoś mógłby kręcić tu kolejny film o apokalipsie zombie.
                Na miejsce dotarła po piętnastominutowym spacerze i przez kolejne piętnaście minut mogłaby przeklinać na wstrętną pogodę. Oczywiście nawet, gdyby ktoś zechciał jej posłuchać, prawdopodobnie usłyszałaby, że przesadza! Sadie mogła sobie gadać, większość życia spędziła w wilgotnej, deszczowej Anglii! W sumie nie spotkała jeszcze nikogo, kto by ją zrozumiał. Wszyscy, dosłownie wszyscy byli zdania, że przesadza, że jeszcze nie jest tak źle, w końcu to tylko lekki wiaterek, ple, ple, ple… Lekkim wiaterkiem mogły być burze piaskowe! (Na żadną nigdy nie wpadła, ale to już inna sprawa.) Zimno było złe. Gdyby nigdy nie trafiła do pałacu Ozyrysa (a był to całkowity przypadek i wszystkiemu winna była małpa), stwierdziłaby, że piekło jest skute lodem.
                Niedane jej było się ogrzać. W Wielkiej Sali praktycznie wpadła na księcia z krainy umarłych zajętego przez jej przyjaciółkę. Nigdy nie wiedziała jak to działało, że raz widziała Walta, a raz Anubisa, ale wolała nie wnikać w tajemniczą sztukę, którą posłużyła się Sadie, żeby wygrać promocję na dwóch facetów w jednym. Teraz liczyło się jedno – młody (yhym… odnosząc się do wyglądu zewnętrznego) bóg zmarłych właśnie uchronił ją od bliskiego spotkania z podłogą. Chwała bogom! (A dokładniej jednemu.)
- Czy ty na powitanie wszystkich przewracasz? – Śmiech Anubisa zawsze trochę przypominał jej szczekanie psa. Chłopak ustawił ją przed sobą, na co cicho burknęła i wywróciła oczami.
- Takie zwyczaje z Manhattanu. Nie wyobrażasz sobie jak ciężko jest przepchać przez tych wszystkich ludzi! Czemu nie mogę używać magii… - zaczęła marudzić, jak to zwykle robiła, kiedy całe życie stawało się uciążliwe jak jej nauczyciele matematyki, kiedy miała pisać trzecią poprawkę z jednego, głupiego działu! (Na co magowi matematyka?!)
- Bo wymordowałabyś trzy czwarte społeczeństwa, a wtedy ja miałbym robotę – przerwał jej Anubis. – A jeśli mowa o robocie, Sadie do ciebie pisała?
                Prawdopodobnie zrobiła najgłupszą minę w całym swoim życiu. Lekko wydęła dolną wargę, przekrzywiła głowę na bok i zmarszczyła brwi. Oczywiście, Sadie mogła do niej pisać, ale z wyłączonymi wibracjami w telefonie, który upchnęła do torby, bo jej spodnie nie posiadały czegoś tak szpanerskiego, jak kieszenie, nie miała pojęcia czy cokolwiek do niej dotarło.
- Czy ty ostatnio powiedziałeś, że jestem uzależniona od tych diabelskich wynalazków elektronicznych? – zaśmiała się niewinnie. Anubis wyraźnie się załamał.
- Nie było pytania. Mamy dołączyć do niej i Cartera na Harlemie, wspomniała też coś, że masz się psychicznie przygotować na szczury i jeśli się nie pośpieszymy, ktoś jutro rano wyciągnie Cartera w czarnym worku z rzeki.
                Zacisnęła usta w myślach wyzywając świat od najgorszych. Harlem?! I po co tyle się męczyła, żeby dotrzeć na Brooklyn?! Ktoś sobie z niej żartował?!


***


Długie to nie jest, trochę ponad 3 strony. No cóż… Mogę powiedzieć tyle, że życie to dziwka. Nie, nieważne czemu, po prostu nienawidzę go całym sercem J Fragment w metrze – nie mam na celu nikogo obrazić, ok? Po prostu potrzebowałam jakiegoś katalizatora irytacji dla Kate, a co wkurza bardziej niż wszystkowiedząca emerytka, która wyzywa cię od nienormalnych, bo w jej przekonaniu 99% młodzieży to zepsuci wyznawcy Szatana. (Tak, pomysł przyszedł o 7.40 w autobusie, kiedy dostało mi się opieprz za to, że musiałam dojechać do szkoły. Wspominałam o hejcie na świat? Teraz wspominam.) Nico, Will, zalecenia lekarza, Anubis, hejt na zimno, wszystko się zgadza. + Dziękuję za wszystkie miłe komentarze pod ostatnim postem, nie spodziewałam się takich reakcji <3 (W sumie to niczego się nie spodziewałam.) I jeszcze wyrażę to wielkie zaskoczenie... Prawie 54 tysiące wejść?! Matko, internet mnie zaskakuje!