Strony

niedziela, 25 maja 2014

Rozdział 25

      Następne godziny zlewały się ze sobą. Czułam się jakby wszystko się we mnie wyłączyło, zachowywałam się jak automat. Nie wiedziałam kiedy pojawili się inni herosi. Reyna i Annabeth były pierwsze. Mówiły coś, ale do mnie nic nie docierało. Nico praktycznie wyciągnął mnie z pokoju, czułam się jakbym zapomniała jak sterować własnym ciałem.Chłopak delikatnie, ale stanowczo chwycił mnie za ramiona i sprowadził po schodach. W połowie drogi na dół minął nas Octavian, słyszałam jak awanturuje się z dziewczynami, ale dla mnie były to tylko bezsensowne wrzaski, których nie rozumiałam. A później nagle znalazłam się w swoim pokoju, chociaż nawet nie wiedziałam kiedy.
     Nico bez słowa posadził mnie na łóżku i odłożył mój sztylet na szafkę. Nadal otępiała położyłam się na boku i oparłam głowę o poduszkę. W uszach nadal dźwięczały mi krzyki dziewczyny, przed oczami miałam plamy krwi, a kiedy je zamykałam widziałam potwora, którego zabiłam. W końcu skończyło się tym, że wpatrywałam się w drzwi i zaciskałam dłonie na poszewce.
     Nagle na nadgarstku poczułam chłodne palce Nico. Wzdrygnęłam się, ale nie zabrałam ręki, w jakiś sposób to mi pomagało. Niepewnie spojrzałam na chłopaka, a on na mnie. Poczułam się dziwnie kiedy zauważyłam, że syn Hadesa wygląda prawie tak, jakby się martwił.
- To nie twoja wina, starałaś się. - Powiedział cicho, ale stanowczo.
- Ja... Popatrzyłam na niego i nie wiedziałam co zrobić. - Wyjąkałam uciekając wzrokiem w bok.
      Miałam wrażenie, że ta jedna chwila będzie prześladować mnie przez najbliższy czas. Błyszczące oczy potwora przypominające czarne dziury, które w każdej chwili mogły mnie pochłonąć. Jego zęby, które rozerwały gardło Rzymianki bez większych problemów. A ja mogłam jedynie stać i patrzeć jak dziewczyna umiera. Pierwszy raz bałam się tak bardzo, że nie potrafiłam się ruszyć.
- Nie twoja wina, że się bałaś. Potwory nie powinny się tu pojawiać, nikt nie będzie cię winił. - Odpowiedział Nico przysuwając się nieco bliżej.
- Przecież już walczyłam z potworami i demonami. Na bogów, Nico, kiedy pierwszy raz zobaczyłam demona wcale się nie bałam! Rzuciłam w niego trampkiem, ale to nie ma nic do rzeczy, wiesz o co mi chodzi! - Nawet się nie zorientowałam kiedy poderwałam  się z łóżka.
      Byłam na siebie wściekła. Czemu nie potrafiłam nic zrobić?! Chociaż raz mogłabym zrobić coś dobrze, a nie zachować się jak ostatnia ofiara! To przeze mnie tamta dziewczyna nie żyła. Miałam okazję do zabicia tego potwora, a tego nie zrobiłam. Gdybym pomyślała chociaż chwilę wcześniej byłoby inaczej.
- Każdemu się czasem zdarza, nie powinnaś się winić. - Stwierdził Nico delikatnie przytrzymując mnie za nadgarstki. - Obwinianie się nic ci nie da. Teraz powinniśmy zająć się tym, skąd ten potwór się tu wziął. - Dodał próbując zwrócić moją uwagę na coś innego.
- Jeżeli czary ochronne słabną tutaj na Long Island może dziać się to samo. Z drugiej strony ktoś mógł go tu wezwać, co też nie jest ciekawą opcją. - Westchnęłam niepewnie spoglądając w jego ciemne oczy.
- Jeżeli granice by słałby to nie byłby tylko jeden potwór, ktoś musiał go tu wezwać. - Odpowiedział chłopak. 
- Czyli mamy szpiega czy coś w tym stylu? Świetnie, nic więcej mi się nie marzy. - Mruknęłam. 
      Właśnie wtedy usłyszałam, że po schodach wchodzi kilka osób i usłyszałam głosy Reyny, Annabeth i Jasona. Świetnie, czeka mnie przesłuchanie, a dopiero co udało mi się przestać o tym myśleć. Lekko odsunęłam się od Nico odwracając wzrok. Chłopak szybko się podniósł i podszedł do drzwi. 
- Nico, poczekaj. - Poprosiłam przypominając sobie czemu w ogóle go szukałam. Popatrzył na mnie pytająco, ale nic nie powiedział, więc mówiłam dalej. - Wcześniej... To znaczy zanim to się stało chciałam cię o coś zapytać. - Zaczęłam przyglądając się mu uważnie. Oczywiście miałam tyle szczęścia co zawsze.
      Zanim zdążyłam powiedzieć coś więcej drzwi otworzyły się, a do środka zajrzała Annabeth, zaraz za nią widziałam Reynę, a na końcu był Jason. Nico powiedział coś szybko i prześlizgnął się obok nich i byłam prawie pewna, że rzucił Jasonowi jedno z tych spojrzeń potrafiących zabijać. Jason najwidoczniej nic sobie z tego nie zrobił bo wszedł zaraz za dziewczynami. 
      Od razu było widać, że wszyscy zostali niedawno wyciągnięci z łóżek. Na koszulce Jasona zauważyłam plamy krwi, Annabeth i Reyna były rozczochrane i dało się zauważyć, że musiały ubierać się nie zwracając uwagi na to, co zakładają. Ann wysiliła się na uśmiech i usiadła obok mnie.

***

      Poszłam spać dopiero kiedy niebo zaczynało się już robić różowe i byłam na tyle zmęczona, że nawet żadne sny mnie nie prześladowały. Kiedy około dwunastej usłyszałam dzwonek telefonu obiecałam sobie, że przy najbliższej okazji zamorduję tego nędznego mugola, który odważył się mnie obudzić. Nawet nie sprawdzałam kto dzwoni, po prostu odebrałam i przyłożyłam słuchawkę do ucha.
- Czego? - Burknęłam próbując zmusić swoje powieki do posłuszeństwa, ale te jak na złość ciągle chciały się zamknąć. 
- Obudziłem cię? - W słuchawce usłyszałam głos Cartera. Teraz już byłam pewna, że go zamorduję.
- Nie zadawaj durnych pytań i mów po co dzwonisz. - Odpowiedziałam tłumiąc ziewnięcie.
- Mogłabyś przyjść na Brooklyn, w miarę szybko? - Zapytał chłopak. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że brzmi o wiele poważniej niż zwykle.
- Jestem w Californii, Carter... - Westchnęłam. - Postaram się być przed trzecią. - Dodałam i niechętnie podniosłam się z łóżka.
- Co, na Horusa, robisz w Californii? - Usłyszałam w odpowiedzi. 
- Zabijam ciekawskich magów. - Odparłam i rozłączyłam się. 
      Ziewnęłam głośno przeciągając się i przetarłam oczy rozcierając resztki kredki do oczy pod powiekami. Pewnie wyglądam teraz jak panda, ale mniejsza o to. Zebrałam pierwsze lepsze ubrania i dowlokłam się do łazienki nadal przeklinając Cartera. Mimo to jednak nie potrafiłam się na niego tak naprawdę wściekać. Mogło chodzić o Sadie, a teraz jeżeli chodziło o nią chodziło też o Percy'ego.
      Kiedy stanęłam przed lustrem zobaczyłam bardzo zaspaną, rozczochraną wersję siebie. Zaczęłam się przebierać ociągając się jak przed wyjściem do szkoły. Ogólnie nic mi się nie chciało, marzyłam jedynie o wróceniu do łóżka i wtuleniu się w miękką poduszkę. I znowu to, czego chcę jest oddalone o lata świetlne od tego, co muszę zrobić. 
      Ogarnięcie się zajęło mi jakieś pół godziny, a musiałam jeszcze coś zjeść, porozmawiać z Reyną, Annabeth i wymyślić jak dostać się do Nowego Jorku. Świetnie, a biorąc pod uwagę wyjaśnienia miałam naprawdę mało czasu do trzeciej. Westchnęłam cicho i wybiegłam na korytarz. Tam wpadłam na Clarisse. Dziewczyna raczej nie poczuła zderzenia dzięki spiżowemu pancerzowi, ale ja przywaliłam prosto w niego czołem i wylądowałam przed nią z cichym jękiem. Przed oczami zawirowała mi cała galaktyka gwiazd, a czoło najprawdopodobniej będę miała przyozdobione pięknym siniakiem.
- Hej, uważaj. - Usłyszałam głos Clarisse. Uniosłam głowę i spojrzałam na nią. Włosy miała przewiązane czerwoną bandamką, pod spiżowym napierśnikiem miała koszulkę moro, a w dłoni trzymała swoją włócznię.
- Przepraszam. - Odpowiedziałam podnosząc się z podłogi przy okazji rozcierając swoje czoło. - Powinnam patrzeć czy na kogoś nie wyskakuję. - Westchnęłam potrząsając głową. 
- Gdzie się tak śpieszysz? - Zapytała córka Aresa przyglądając się mi uważnie. - Dzieci Afrodyty są spokojniejsze kiedy słyszą o przecenach w swoich ulubionych sklepach. - Stwierdziła z krzywym uśmieszkiem. 
- Muszę coś zrobić. - Odpowiedziałam szybko i chciałam już biec dalej, ale dziewczyna złapała mnie za ramię i popatrzyła na mnie z góry. 
- To ma coś wspólnego z tym potworem? - Zapytała z miejsca. 
      Lekko zmarszczyłam brwi. Inni już też wiedzieli? Świetnie, zaraz zacznę skakać z radości! Jeszcze tego brakowało. 
- Nie, raczej z przemądrzałym bratem mojej przyjaciółki. A co do tego potwora nie wiem nic, poza tym co stało się wczoraj. - Odpowiedziałam szybko. - A teraz przepraszam... - Dodałam i rzuciłam się biegiem do schodów. Usłyszałam jeszcze jak Clarisse krzyczy coś za mną, że nieźle poradziłam sobie z tym czymś, ale nie zwróciłam na to zbyt wielkie uwagi. 
      Wypadłam na brukowaną uliczkę w tłum Rzymian zajętych swoimi sprawami. Chyba jeszcze nie wiedzieli o tym, co działo się w nocy. I dobrze. Pobiegłam w stronę granicy miasta. Już wcześniej wychodziliśmy na treningi poza Mały Rzym, bo Terminus nigdy nie zniósłby broni w mieście. Byłam pewna, że sam fakt, że wczoraj zadźgałam potwora nożem przyprawiał go o palpitacje, o ile posąg mógł je mieć. Zatrzymałam się tylko raz, żeby kupić gorącą czekoladę i kilka bułek z czekoladą na bardzo spóźnione śniadanie. 
      Przebiegłam całą odległość do obozu w czasie krótszym niż pięć minut, naprawdę nie miałam pojęcia jak mi się to udało, szczególnie z kubkiem pełnym czekolady i bułkami, w tym jedną w zębach. Wpadłam do obozu i przepychając się między Rzymianami rzuciłam cię w stronę principiów. Niektórzy coś za mną krzyczeli o niezdyscyplinowanych Grekach, odpowiedziałam im co o nich myślę, oczywiście po arabsku, żeby mieli zajęcie na resztę dnia. Jeszcze zanim dotarłam wpadłam (dosłownie) na Reynę i Annabeth. Nie mam pojęcia co je obie łączyło, ale wydawało się, że idealnie się dogadują. Z resztą to nie moja sprawa. 
- Hej. - Wysapałam kiedy już pozbierałam się po kolejnym zderzeniu. - Mam sprawę, pilną. - Dodałam. 
- Nie da się nie zauważyć. - Stwierdziła Reyna. 
- Wydaje się, że czujesz się lepiej niż wczoraj. - Dodała Annabeth. 
- Nic mi nie jest. - Odpowiedziałam od razu. - Ale mam mało czasu.
      Reyna zaprowadziła nas obie do principiów. Ja po drodze zdążyłam wypić czekoladę i zjeść bułki przy okazji tłumacząc skąd całe to zamieszanie. Istniała teoria, że przejmowałam niektóre nawyki Sadie, albo ona moje, w każdym razie obie mówiłyśmy z prędkością kilkudziesięciu słów na minutę jak nie szybciej, wiec jeszcze zanim dotarłyśmy na miejsce wyjaśniłam już wszystko. 
- Tak teraz chcesz wrócić do Nowego Jorku? - Zapytała Annabeth kiedy w końcu przestałam mówić. 
- Tylko na tyle, ile będzie trzeba. Najwyżej dwa dni jeżeli będzie to jakiś większy problem. - Odpowiedziałam dopijając czekoladę. 
- Jak chcesz się tam dostać w tak krótkim czasie? - Wtrąciła Reyna patrząc na mnie uważnie. 
- Przez Duat zajmie to najwyżej kilka minut, tylko potrzebuję jakiejś łódki, to chyba też da się załatwić. - Wzruszyłam ramionami. 
- Twierdzisz, że jesteś w stanie upchnąć gdzieś tam łódkę? - Zdziwiła się Annabeth. 
- Teoretycznie jest to możliwe, ale nigdy nie próbowałam. Mogłabym wejść do rzeki i spróbować bez, chociaż nie słyszałam, żeby ktoś tak robił. Poza tym... - Westchnęłam cicho i mimowolnie się wzdrygnęłam. Nigdy nie weszłabym tak do rzeki. - Nieważne. Potrafiłabym powiększyć miniaturową wersję jakiejś łodzi, a tak się składa, że to chyba bym znalazła. - Dodałam szybko.
- Skoro tak nie widzę problemu, ale dwa dni, nie więcej. Jeżeli coś się stanie masz poinformować nas, albo Chejrona. - Zgodziła się Reyna. 

***

Wiem, jestem potwornym leniem i tak dalej. Ogółem niezbyt podoba mi się ten rozdział, no ale już musi być bo inaczej tego nie poskładam. Ogółem to nie wiem co mam jeszcze napisać. Proszę mnie nie zabijać. Komentarze jak najbardziej wskazane, nawet takie krótkie :) 

czwartek, 8 maja 2014

Rozdział 24

     Marmurowe płyty, którymi wyłożona była cała powierzchnia Forum Romanum były chłodne, ale kiedy siedziało się na nich dłużej przestawało to być odczuwalne. Najczęściej nie zwracałem uwagi na zimno, może dla tego, że byłem do niego przyzwyczajony. Śmierć zawsze kojarzyła się z chłodem, więc wcale bym się nie zdziwił gdyby to było naturalne. Moja skóra zawsze była chłodna, a ja nie odczuwałem tak zimna. Może jako dziecko... Ale wtedy byłem inny. Kogo oszukuję? Dalej jestem inny.
     Mimo wszystko kiedy zawiał chłodny wiatr zadrżałem, nie zabrałem nawet swojej kurtki. Po prostu powiedziałem Annabeth, że Kate się obudziła i już mnie nie było. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić, więc przez ostatnie kilka godzin po prostu błądziłem uliczkami Nowego Rzymu konsekwentnie unikając znajomych osób. Nie miałem ochoty na rozmowy. Jason... Ten blondwłosy synalek Jupitera potrafił być taki irytujący! Czy naprawdę musiał wywlekać sprawę z Percym? Tak się starałem udowodnić mu, że to nieaktualne, a on dalej myślał swoje. I co, na Hadesa, miała z tym wspólnego sytuacja z dzisiaj?! Kate nie była Percym, była niezwykle irytującym jasnowłosym stworzeniem, które w jakiś sposób dawało się lubić. Miałem nadzieję, że nie usłyszała niczego, co mogło dawać jej podstawy do jakichś podejrzeń. Tylko tego brakowało, żeby kolejna osoba wiedziała...
     Oparłem się na dłoniach i odchyliłem głowę w tył, żeby spojrzeć na gwiazdy. Niebo było w kolorze atramentu, usiane miliardami świecących punkcików. Poza wielkimi miastami nagle było ich tak wiele i świeciły o wiele jaśniej. Dla zwykłego człowieka być może nie byłoby w tym nic aż tak szczególnego, ale oni nie widzieli tego samego. Trochę mnie dziwiło to, że nie zauważyli nowego gwiazdozbioru. Z drugiej strony śmiertelnicy zawsze widzą mniej. Każdy zobaczy to, co chce widzieć. Czasami im tego zazdrościłem, nie widzieć tych wszystkich dziwactw, potworów, nie wiedzieć jaki ten świat jest naprawdę. Jednak nie zamieniłbym teraz swojego życia na inne. 
     Nadal pamiętałem jak Percy kiedyś, niedługo po wojnie z Kronosem opowiedział mi o gwiazdozbiorze Łowczyni. Nigdy nie wspominałem dobrze Zoe Nightshade, to ona namówiła Biancę do dołączenia do Łowczyń Artemidy, ona wybrała ją do udziału w misji, na której obie umarły. Ale kiedy Percy opowiedział mi całą historię ta złość trochę mi przeszła. To Zoe miała swój gwiazdozbiór, ale przypominała mi Biancę.
- Nico? - Pytanie, a raczej moje imię zostało wypowiedziane tak cicho, że równie dobrze można było uznać to za szum wiatru. Mimo to w pierwszym odruchu chciałem rzucić się do ataku. Wrodzona nadpobudliwość i kilka lat treningu i walki z potworami robiły swoje. Szybko się upomniałem, że nie ma tu nikogo bądź niczego, co chciałoby mnie zaatakować. Z drugiej strony kto o takiej porze chodzi po mieście? Obejrzałem się próbując pohamować irytację. Czemu nawet przez chwilę nie mogłem mieć spokoju?
     Kiedy zobaczyłem drobną blondynkę z roztrzepanymi włosami moje brwi powędrowały lekko w górę. Prychnąłem cicho. Można było się spodziewać, że Kate pójdzie w ślady brata i wbrew wszelkiej logice będzie olewać swoje zdrowie. Uparty masochizm musi być jedną z wrodzonych cech potomków Posejdona, tak samo jak ich przeklęte oczy w kolorze morza. 
- Mogę? - Zapytała trochę głośniej robiąc krok w moją stronę.
- Można to nazwać własnością publiczną, więc na pewno zabronię ci tu przebywać. - Rzuciłem sarkastycznie, a dziewczyna przygryzła wargę. - Nawet jakbym ci powiedział, że masz spadać nie posłuchałabyś. - Westchnąłem trochę łagodniej. 
- A mam spadać? - Odpowiedziała pytaniem robiąc kolejny krok.
- Kiedy ktoś siedzi nocą na pustym placu na pewno szuka towarzystwa. - Burknąłem odchylając głowę, żeby znów spojrzeć na gwiazdy.
- Rozumiem. Uważasz, że sarkazmem zrazisz mnie do siebie. - Odparła zupełnie niezrażona i usiadła obok mnie. 
- Albo po prostu chcę zostać sam, pomyślałaś o tym? - Spojrzałem na nią chłodno, ale nic sobie z tego nie robiła. 
- Pomyślałam. - Wzruszyła ramionami i odgarnęła włosy z czoła. - Pomyślałam też, że powinnam z tobą porozmawiać. 
     Świetnie! "Powinnam z tobą porozmawiać." Czemu to zawsze brzmi jak zwiastun apokalipsy? Tylko o czym porozmawiać? Przecież nie mogła niczego usłyszeć. Nie mogła! A jeżeli usłyszała była zbyt zamroczona, żeby coś zrozumieć. 
- Nie wiem o czym mielibyśmy rozmawiać. - Powiedziałem znowu wpatrując się w gwiazdy. 
- O Percym. - Odpowiedziała krótko, a ja wręcz czułem jak się we mnie wpatruje tymi przeklętymi, zielonymi oczami. 
- Naprawdę nie wiem o co... - Zacząłem siląc się na obojętność, ale nigdy nie dokończyłem. 
     Nad Nowym Rzymem podniósł się nieludzki wrzask, jakby kogoś mordowano. Tylko, że nikt tu nie mógł mordować. W mieście nie można było mieć broni, chyba, że w koloseum bądź na arenie. Potwory nie mogły się tu dostać... Jednak kolejny mrożący krew w żyłach wrzask kompletnie nie potwierdzał tych przekonań.
- Co na bogów?! - Zawołała Kate skacząc na równe nogi. - Chodź! - Dodała i zanim zdążyłem się zorientować rzuciła się biegiem w stronę, z której dobiegał hałas. 
- Nie! Zaczekaj, Kate... Cholera! - Warknąłem biegnąc za nią. Obudził się w niej syndrom bezmyślnego Prometeusza czy co?! Dokładnie jak Percy!
~Kate~
     Biegłam krętymi uliczkami pochylając się. Nie wiedziałam czemu, chyba tak łatwiej się biegało. Po drodze wyciągnęłam z Duat jakiś sztylet. Słyszałam, że gdzieś za moimi plecami Nico głośno przeklina. W oknach zapalały się światła, a zaciekawieni bądź przerażeni mieszkańcy wyglądali przez nie. Ktoś za mną zawołał, ale nie zwróciłam na to uwagi. Nie wiedziałam nawet gdzie biegnę, kierowałam się krzykami.
     Po kilku minutach szaleńczego biegu stanęłam przed wyważonymi drzwiami poznaczonymi głębokimi śladami po pazurach. Nie zastanawiając się długo wpadłam do środka. Nico znowu coś za mną zawołał, ale nie słuchałam go. Istniało tylko to, co przede mną. Wpadłam na klatkę schodową mijając kuchnię i salon. Nie wiem jakim cudem to zauważyłam. Wszystko wydawało się wyraźniejsze, chociaż nawet nie zwracałam uwagi na otoczenie. Ciemność nagle była jaśniejsza, dźwięki wyraźniejsze.
     Wpadłam na piętro i nawet nie złapałam zadyszki. Od razu zauważyłam ciemne plamy z krwi na podłodze. Ciągnęły się aż do końca korytarza, do uchylonych drzwi sypialni. Z pomieszczenia wydobywały się krzyki należące do dziewczyny, a raczej kogoś kto już nie jest dzieckiem, ale nie jest też dorosły, może jedynie starszy ode mnie. Poza krzykami słyszałam warczenie, kłapnięcia zębów, a nawet szuranie pazurów o podłogę. 
     W jednej chwili znalazłam się przy drzwiach i wpadłam do środka. Nie myślałam o zapalaniu światła. Jedno zaklęcie załatwiło sprawę i w powietrzu zawisła kula jasnego światła. W tej samej chwili uznałam, że lepiej było w ciemności. Kiedy zobaczyłam potwora żołądek zacisnął mi się w ciasny supeł i pożałowałam, że w ogóle zjadłam kolację. 
     Potwór był ludzkich kształtów. Nagi, po wstrętnej, czarnej skórze spływała oślizgła wydzielina. Nieproporcjonalnie długie ręce kończyły się powykrzywianymi palcami, a one długimi, żółtymi pazurami, teraz umazanymi krwią, stopy też były zakończone pazurami. Widziałam tył jego głowy, ale mogłam sobie wyobrazić żółte zęby ociekające śliną. A pod nim? O bogowie! 
     Dziewczyna niewiele starsza od Percy'ego leżała w podartym ubraniu splamionym jej własną krwią. Włosy miała rozczochrane, też były we krwi. Zauważyłam, że jeden nadgarstek ma wykręcony. Kilka metrów od niej leżał złamany nóż, najwidoczniej próbowała się bronić. Krzyknęłam coś w stronę stwora. To był mój największy błąd. Mogłam zaatakować do z zaskoczenia, wbić sztylet w jego plecy zanim by się zorientował. Sama się zdradziłam.
     Potwór obrócił się w moją stronę. Jego ciało z obu stron było takie same jeżeli nie liczyć odznaczających się na plecach wypustek kręgosłupa. Nie miał nosa, na miejscu oczu miał dwa świecące na czarno punkty, oczy bez białek, bez powiek, jak błyszczące, czarne kule. W miejscu ust była paszcza pozbawiona warg, teraz otwarta szeroko, tak, że mogłam przyjrzeć się ostrym zębom i rozdwojonemu językowi. 
      Jęknęłam cicho czując, że moje dłonie stają się śliskie. Odruchowo mocniej zacisnęłam chwyt na rękojeści sztyletu i lekko drżącą ręką wyciągnęłam do ostrzem w stronę potwora. Przełknęłam głośno ślinę uświadamiając sobie w co się wkopałam. Nie powinno tu być potwora! Nie powinno! Cały teren był przed nimi ukryty!
-  R-rozkazuję ci odejść, w imię bogów. - Wyjąkałam drżącym głosem. Nigdy nie byłam sam na sam z potworem. Nigdy! Zawsze ktoś był ze mną. A teraz stałam zaledwie metr od tego czegoś i nie potrafiłam nic zrobić. 
      Stwór jakby w odpowiedzi wyszczerzył się do mnie w makabrycznej parodii uśmiechu i jednym zwinnym ruchem skoczył na dziewczynę, która najwyraźniej już zemdlała. Mogłam jedynie wrzasnąć. Za późno rzuciłam się w jego stronę. Sztylet przebił jego plecy, akurat kiedy przegryzł szyję dziewczyny. Na ścianę trysnęła krew, a potwór rozpadł się w pył. 
     Opadłam na podłogę obok ciała dziewczyny. Nie musiałam nawet na nią patrzeć, że nie żyje. Nikt nie mógł stracić tyle krwi i przeżyć, a ona dalej wyciekała z martwego ciała. Nadal ściskałam w dłoniach sztylet, ale kiedy minął mi pierwszy szok poczułam, że po twarzy spływają mi ciepłe łzy. Broń z metalicznym szczękiem opadła na podłogę. Przyciągnęłam kolana do siebie jakbym chciała się osłonić przed całym światem. Nie miałam siły trzymać głowy prosto, więc opadła delikatnie w dół i jedynie kolna mi ją podtrzymały.
     Poczułam, że ktoś dotyka moich ramion. Chłodnie dłonie przejechały po mojej skórze. Delikatnie odciągnął moją twarz od kolan i zobaczyłam, że to Nico, zdyszany po biegu przez miasto kuca przede mną. Powinien być na mnie wściekły, nie zwracałam na niego uwagi, zostawiłam go w tyle... Bogowie, to wszystko moja wina! Gdybym na niego zaczekała ta dziewczyna mogłaby żyć.
- Nie płacz. - Powiedział cicho, niezwykle łagodnie. Delikatnie odgarnął z twarzy moje włosy i przysunął się do mnie. 
- A-ale... Ta dziewczyna... - Wyjąkałam patrząc na niego przez łzy.
- Nie żyje, wiem. To nie twoja wina, próbowałaś... - Mówił do mnie tak spokojnie, jakby nic się nie stało.
- Gdybym...
- Nie. - Uciął mi trochę ostrzejszym tonem. - To była jedna, z najodważniejszych rzeczy jakie widziałem. Sama rzuciłaś się na to coś. Nie wiedziałaś co się dzieje, a jednak przybiegłaś tutaj... 
- Mogłam go zabić wcześniej, ona mogła żyć! - Nawet nie wiedziałam, że krzyczę.
- Zrobiłaś co mogłaś. - Syn Hadesa nadal mówił spokojnie, delikatnie głaskał mnie po plecach, a ja siedziałam i powoli przestawałam płakać.

~~~

O matko... Co ja mam z łbem? xD Przepraszam, że znowu trochę dłużej czekaliście, potrzebowałam trochę czasu, żeby ogarnąć pomysł na rozdział. Wyszło jak wyszło czyli dziwnie. No dobra, jest morderstwo, jest impreza, a ja jestem podła.
Z ogłoszeń parafialnych:
http://all-the-stories-are-true.blogspot.com/ - Nowe coś o Darach Anioła i Herosach, chętnych zapraszam. 
Nie wiem co jeszcze. 
Poproszę o jakieś komentarze ewentualnie hejty. 
Pozdrawiam <3