Strony

środa, 27 listopada 2013

Rozdział 10

Siedziałam obok Leo na kamieniu i wpatrywałam się w pomarańczowe niebo nad koronami drzew. Wieczór był ciepły, cienie się wydłużały a gdzieś w lesie coś szeleściło. Nagle z drzewa wyjrzała jakaś dziewczyna o zielonkawej skórze w białej, zwiewnej sukience bez rękawów. Odgarnęła z czoła brązowe włosy, uśmiechnęła się i pomachała nam. Trochę zdziwiona odwzajemniłam gest. Po chwili znowu zniknęła w korze sosny. Spojrzałam pytająco na Leona, który tylko wzruszył ramionami.
- To tylko nimfa, pełno ich tutaj. - powiedział.
- Eee...okey. - mruknęłam. Dobra, zapamiętać, dziewczyny wyglądające z drzew nie są dziwne. Obróciłam w dłoni swój nowy miecz. Od połyskującej klingi odbiły się promienie zachodzącego słońca. Nie było słychać nic poza szelestem roślin i odgłosami zwierząt. Kątem oka spojrzałam na Leona. Wyciągnął z kieszeni jakieś urządzenie i zaczął przy nim majstrować. Jego dłonie poruszały się strasznie szybko, jakby były do tego zaprogramowane. Chłopak chyba nie zwracał uwagi na to, co robił. Słyszałam już, że dzieci Hefajstosa mają talent do tego typu rzeczy, ale on chyba był lepszy nawet od swojego rodzeństwa.
- Co to jest? - zapytałam. Leo przestał operować przy mechanizmie i popatrzył na mnie z błyskiem w oku.
- To tylko fragment mechanizmu Festusa. - odpowiedział wyciągając z kieszeni swojego pasa śrubokręt.
- Festusa? - uniosłam brew.
- To je... był spiżowy smok, chcę go odbudować żeby... - urwał a z jego twarzy zniknęło rozbawienie, które najczęściej na niej gościło. W jego oczach pojawił się błysk tęsknoty i rozmarzenia. Od razu było widać, że się zakochał. Chyba większość osób z mojego otoczenia miała zamkniętą imprezę w krainie miłości. Ech, po prostu genialnie. Wszyscy romansują sobie między gołąbeczkami, a ja mogę co najwyżej popływać po Duat w poszukiwaniu mojego rozumu. Tak, jestem niezakochującą się kosmitką! Aż zachciało mi się stanąć na szczycie klifu i wykrzyczeć z całych sił "Jestem popieprzona!". Bo to takie normalne. Głupota w czystej postaci, oto co spłodziłeś z moją mamą Posejdonie!
- ...żeby wrócić po Kalipso. - Leo zdecydował się dokończyć poprzednią wypowiedź. Kalipso? Coś mi to mówiło. Była taka jedna w "Piratach z Karaibów", ale to raczej nie o niej mówił Vladez. Chyba był jakiś mit o takiej jednej... Och, chyba czasami powinnam słuchać o czym mówi mama. No chyba nie bez powodu wykłada teraz mitologię. Tak, to, że siedzę teraz na kamieniu jako córka boga mórz jest winą studentów z jakiegoś uniwerku. Przysięgam na laskę i bicz Ra, odegram się kiedyś na tych cwaniakach. Oni sobie imprezują i odsypiają na zajęciach a ja mam z tego tytułu chce zjeść jeszcze większa ilość wszelkiego dziwactwa łażącego po tym świecie!
- Wybacz, że zadaję tyle pytań, ale kim jest Kalipso? - spytałam. Leo obrócił mechanizm w dłoniach. Jego policzki zrobiły się lekko różowe. Z miną zakochanego kundelka, skronią lekko umazaną smarem i tym płomykiem na kosmyku jego ciemnych, kręconych włosów wyglądał naprawdę słodko. Nie żebym była miłośniczką kręconych włosów, ale Valdeza były takie... no takie inne. Nie kręciły się aż tak bardzo, raczej układały się w fale. O tak, ciemne fale... fale czekolady? Zjadłabym czekoladę, ale na drzewie raczej nie znajdę żadnego miejscowego sklepiku prowadzonego przez wiewiórki i nimfy. Tyle przegrać... Chwila, o czym ja to... A, o leosiowych loczkach! O! I właśnie odnalazłam brązowe ślepia Valdeza! Cholera, skoro ja tak cały czas się w nie wpatrywałam marząc o wiewiórkowej czekoladzie to mogło być opacznie odebrane. Pewnie już sobie coś pomyślał. Przypał...
- Kalipso to najgenialniejsza, nieśmiertelna dziewczyna, której rozwaliłem stół. - odpowiedział Leo. Ooo czyli humor nie opuszcza go nawet jak transmutuje w zakochańca!
- Co?! - zaśmiałam się co chyba nie było zbyt dyskretne.
- Nieważne, po prostu kiedyś rozwaliłem jej stół podczas awaryjnego lądowania na wyspie. No bo wiesz, ona jest na niej uwięziona bo kiedyś tam, jak nasi ojcowie byli w miarę młodzi, ona wspierała tytanów. Podobno bogowie mieli ją uwolnić, ale jak widać zapomniało im się. Obiecałem jej... - urwał kiedy usłyszeliśmy w pobliżu szelest. To musiało być coś większego niż zwierzę, czyli nas znaleźli. Kolejny szelest. Zerwaliśmy się na nogi. Zacisnęłam dłoń na rękojeści miecza. Rozległ się szczęk ścierających się ostrzy. Nie miałam zbyt wiele czasu na przygotowanie. Z krzaków wyskoczyła czwórka obozowiczów w barwach czerwonych. Na przedzie stała ta grupowa z domku Aresa, Clarisse, za nią stało, najprawdopodobniej, dwóch jej braci a na samym tyle Nico. Syn Hadesa spojrzał na mnie wyzywająco.
- Leo...! - krzyknęłam ostrzegawczo. Chłopak chyba zrozumiał o co mi chodzi. Cofnął się w tył i chyba celowo skierował w stronę przeciwną, do miejsca, w którym schowaliśmy sztandar. Przy okazji sprawiał wrażenie jakby był na tyle zaskoczony, że przypadkiem nas wydał. Geniusz! Dwóch "chyba synów Aresa" pobiegło za nim. Zostałam z Clarisse i Nico... Czyli jestem w ciemnej dupie. To był odruch, że sięgnęłam do Duat. Nawet nie myślałam o tym, dopóki nie uświadomiłam sobie, że moja dłoń zaciska się na rękojeści sztyletu. Dobrze, przyda mi się druga broń.
- No to zobaczymy co tym razem zmajstrował stary Posejdon. - Clarisse zaatakowała mnie swoją włócznią. Szybko odskoczyłam w bok unikając ciosu. Trochę już słyszałam o tej jej broni, podobno raziła prądem, a ja nie miałam zamiaru na randkę z elektrycznością. Cięłam mieczem praktycznie na oślep. Nico obszedł mnie z drugiej strony i zaatakował mieczem. Jakimś cudem zablokowałam go sztyletem. Clarisse po raz drugi wymierzyła cios włócznią, przed którym też się obroniłam. Stałam mieczem blokując włócznię a sztyletem czarne ostrze Nico. Świetnie, mam przesrane, ani się dalej bronić, ani atakować... Słyszałam, że za moimi plecami Leo nieźle irytował pozostałych dwóch. Syn Hadesa i córka Aresa coraz mocniej na mnie naciskali. Ręce zaczynały mi drżeć. Zaraz mnie załatwią... I znowu zupełnie przypadkiem się uratowałam. Praktycznie odruchowo zrobiłam krok do tyłu. Później wykonałam przewrót w tył szybko cofając swoją broń. Odtoczyłam się około pół metra dalej. Clarisse i Nico stracili równowagę i wylądowali na tyłkach, ale już zbierali się z ziemi. Sama obojga nie pokonam. Najlepiej byłoby jak najszybciej unieszkodliwić córkę Aresa, tylko jak? Chwila, Kate, jeden raz się skup! Co mówił Percy? Możemy używać innych zdolności niż tylko walka na miecze... Ale ja nie miałam pojęcia czy w ogóle potrafię używać moich "posejdonowych mocy"! To nie fair! No hej, co ja mam zrobić?! Znowu się czułam jak tego dnia kiedy wpadłam na pierwszego w mojej karierze demona, wiedziałam, że powinnam coś potrafić, ale nie umiałam tego wykorzystać... Uwaga! Kolejna informacja odmieni Wasze życia: JESTEM GŁUPIA!! Percy powiedział mi to specjalnie! Przecież to logiczne, że dzieci bogów będą używał swoich mocy. Mogę załatwić Clarisse po swojemu. Ocho, o wilku mowa! Już się podniosła. Nico jeszcze się zbierał, chłopak miał tyle pecha, że władował się na kamień. Dziewczyna ruszyła w moją stronę z miną, która wyraźnie mówiła, że jej głównym celem stało się skopanie mi dupy. Mój mózg (o, on jednak istnieje!) zaczął działać inaczej. Za plecami Clarisse było drzewo, koszulka przy jej ramieniu była dość luźna. Jeżeli dobrze wyceluję uda mi się chociaż na chwilę przybić ją do drzewa. Z drugiej strony jeżeli coś pójdzie nie tak...no wolę nie myśleć. Złapałam sztylet prawą ręką, spróbowałam wymierzyć odległość na oko... i poleciał. Rozległ się świst wydawany przez ostrze przecinające powietrze i po chwili uderzenie o drewno. Nagle sobie uświadomiłam, że przez tych kilka długich sekund miałam zamknięte oczy. Powieki powoli mi się uniosły. Zobaczyłam Clarisse, całą, niepociętą i przyszpiloną do drzewa. Ostrze wbiło się naprawdę głęboko w drewno. Oj, jakaś nimfa nie będzie zadowolona. Oczywiście nie miałam zbyt wiele czasu, zaraz rękaw koszulki dziewczyny mógł się przedrzeć i znowu będę miała problem. Nie myśląc wiele wyciągnęłam z Duat długi sznur z mojego zestawu młodego maga. Nico już stał na nogach. Oj, muszę się pospieszyć.
- Czes! - lina sama owinęła się wokół Clarisse skutecznie przytwierdzając ją do drzewa. Leo biegał gdzieś za nami ganiany przez dwóch innych herosów. Nico rzucił się w moją stronę. Szybko przerzuciłam miecz do prawej ręki i zablokowałam pierwszy cios. Nasza broń skrzyżowała się, czarne ostrze i moje metaliczne. Siłowaliśmy się przez chwilę. Muszę przyznać, ten chudy chłopak miał sporo siły. Uśmiechnął się wyzywająco. Och, nie ma tak łatwo!
- Czy ty dla wszystkich jesteś taki złośliwy? - zapytałam robiąc półobrót.
- Złośliwy? Co ja zrobiłem?! - I znowu nasze miecze się starły.
- Myślisz, że tego nie widzę? Uśmiechasz się jakbyś już się cieszył, że przegrałam. Co ja ci zrobiłam?! - Cofnęłam się i tym razem pierwsza zaatakowałam celując trochę niżej.
- Chyba co ja ci zrobiłem?! Przecież nic nie robię! - Zablokował mnie.
- Zachowujesz się jakbym cię irytowała! Przepraszam, że musiałeś na mnie wpaść, przepraszam, że to na mnie tu trafiłeś, czy ja naprawdę jestem taka zła?! - Zaczęliśmy szybko wymieniać ciosy, więc musiałam przekrzykiwać szczęk metalu.
- Co?! Ja wcale nie... Przepraszam za tamto! Tylko to nie moja wina, że jesteś złośliwa. - Chyba oboje zaczęliśmy się męczyć.
- Co?! Ja... ja nie chciałam. Przepraszam! Sam musisz przyznać, że bywasz... niezbyt przyjazny! - Miecze znowu się skrzyżowały.
- Gołąbeczki! - nagle wtrącił Leo przebiegając obok nas. Na jego dłoniach tańczyły płomienie a na twarzy miał uśmiech szaleńca.
- CO?! - chyba pierwszy raz byliśmy zgodni. Zamiast patrzeć na Valdeza unieśliśmy wzrok na siebie. Byliśmy mniej więcej tego samego wzrostu, nasze oczy spotkały się praktycznie nad skrzyżowanymi mieczami. Och, świetnie, miał brązowe tęczówki. Brązowe jak czekolada. Chyba jestem głodna. A czekolada jest taka słodka! Och, dobra, oczy miał ładne, ale to wina czekolady! Leo się zaśmiał i coś jeszcze krzyknął ale nic z tego nie zrozumieliśmy. Znowu zaczęliśmy się siłować. Czułam, że przegrywam. Zamknęłam oczy.
~Ej, tato, jeżeli mnie słyszysz to może pomożesz? ~ Zaczęłam błagać w myślach. To była jedyna rzecz jaka przychodziła mi do głowy w tej sytuacji. No proszę! Chociaż coś! To chyba nie tak wiele nie? Chcę tylko sobie jakoś poradzić... Zamiast tego poczułam się jakby moje stopy zostały przyklejone do podłoża. Och, to na pewno pomoże! Przecież to, że nie mogę się ruszyć jest takie pomocne! Nagle ziemia pod naszymi stopami zatrzęsła się. Najpierw lekko, ale z każdą chwilą siła mini trzęsienia wzrastała. Otworzyłam oczy. Moje nogi nadal były przytwierdzone do podłoża i jakimś cudem się nie przewróciłam, za to Nico musiał odpuścić. Cofnął się ode mnie i złapał jakiegoś drzewa. Wszyscy inni zrobili to samo. Czemu miałam wrażenie, że stoję pośrodku trzęsienia? To było... dziwne. Jakbym to ja je przywoływała. Zanim się zorientowałam pojawili się inni obozowicze. Percy niósł sztandar czerwonych. Czyli jednak daliśmy sobie radę? Jakimś cudem dzieci Ateny nie dały nam rady? Och, tyle wygrać! Tylko ziemia nadal się trzęsła, a ja...no dobra, na razie próbowałam wykombinować jak to zatrzymać.
- To ty Nico? - zapytał Percy. Serio?! Dzięki braciszku, też cię kocham! Nico potrząsną przecząco głową i wskazał na mnie. Wszyscy zwrócili wzrok w moją stronę.
- Ja nic nie wiem! - zawołałam wyciągając dłonie przed siebie w obronnym geście. Och, niech to już się skończy! O przestało się trząść! Sukces! No dobra, ale wszyscy dalej się na mnie gapili! Chyba po naszej wygranej zebrali się tu wszyscy obozowicze. Annabeth jakimś cudem zmaterializowała się obok Percy'ego. Nie sprawiała wrażenia niezadowolonej, uśmiechnęła się do chłopaka jakby gdzieś w lesie zaszło coś, o czym wiedzieli tylko oni. Kate ma skojarzenia lalala! Oboje podeszli do mnie.
- Jak...? - mój braciszek znowu miał tą genialną minę "Ale o co chodzi?".
- Ja... ja... no nie wiem, najpierw walczyłam z Nico - tu wskazałam na syna Hadesa, który teraz jakby odsunął się na bok - a potem nagle ziemia się trzęsła i to chyba ja... no wiecie. - wydukałam.
- Ale ja nigdy nie umiałem wywołać trzęsienia ziemi. - Percy pokręcił głową.
- Ja się po pierwsze chcę dowiedzieć jakim cudem dziecko Posejdona może wywoływać trzęsienia ziemi! - Tak oto poczucie mojej odmienności zyskiwało na sile.
- Posejdon jest bogiem mórz no i trzęsień ziemi też, więc to chyba logiczne, ale nigdy... no zawsze mi się wydawało, że to dzieci Hadesa kontrolują ziemię, w końcu Nico i Hazel... - odezwała się Annabeth. Chyba naprawdę powinnam ją nasłać na Cartera.
- Kto to Hazel? - wypaliłam.
- Siostra Nico, to znaczy... no ona jest córką Plutona, a Pluton u Rzymian to na nasze Hades. - przetłumaczył Percy.
- Dobra... Czyli skracając, nie jestem kompletnym herosowym beztalenciem - tutaj Percy chyba próbował się kłócić - trzęsienia ziemi od Posejdona a Nico ma rzymską siostrę. Okey, czyli co teraz? - Herosi już zaczynali się rozchodzić. Pozostała jedynie niewielka grupka. Percy, Ann, Leo, Jason, Piper... o i Clarisse przywiązana do drzewa. Tak sobie przypomniałam jak na nas wrzasnęła. Szybko ją przeprosiłam i uwolniłam. Spodziewałam się, że zarobię od niej albo, że mnie przynajmniej zwyzywa a ona co? Uśmiechnęła się!
- No Jackson, ta twoja siostra to nie takie chuchro jak ty. - powiedziała szturchając mnie w bok.
- Eee... nie żeby mi to przeszkadzało, ale nie wkurzyłam cię? - zdziwiłam się. Córka Aresa popatrzyła na mnie "z góry".
- Dobra, jestem ściekła, że załatwiła mnie nowa, ale całkiem nieźle sobie radzisz w walce, mój ojciec jest bogiem wojny więc to doceniam. - odpowiedziała.
- Chwila... Clarisse czy ty się dobrze czujesz? Właśnie przyznałaś, że doceniasz kogoś poza sobą! - wtrącił się Percy.
- Jackson, to, że ciebie nie mogę ścierpieć nie oznacza, że nienawidzę wszystkich. - dziewczyna palnęła mojego brata w tył głowy. Ja i Annabeth zaśmiałyśmy się cicho. Po chwili ruszyliśmy do obozu. Ktoś chyba wspominał coś o ognisku.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wena, wena, wena *o* A nie, ja tylko nudziłam się na lekcjach! =D Wybaczcie, że tyle mi tego wyszło, jeżeli nie chciało wam się czytać do końca to zrozumiem c: Tak, wiem, Nico i Kate są dziwni! xDD Nie powiem co z tego będzie bo sama nie wiem o.O Ale raczej się nie pozabijają :3 Dobra, to wszystko. Dziękuję za te 2000 wyświetleń, nie spodziewałam się, że będzie ich tyle po zaledwie 10 rozdziałach o: Jesteście cudowni, kocham Was <3 Żegnam się i grzecznie upraszam o komentarze =)
~Lucy (wiem, że dla części z Was zawsze będę Des! <3) (>^.^<)

środa, 20 listopada 2013

Rozdział 9

Rzuciłam się biegiem w stronę domku Posejdona. Mam nadzieję, że jednak nie spotka mnie tam niespodzianka w postaci Percy'ego i Annabeth w... ekhem... pewnej sytuacji. Nieeee, Annabeth jest inteligenta, na pewno by się teraz nie zgodziła, albo zrobiłaby wszystko, żeby ich nie nakryto. Nie bardzo myślałam o tym, co robię. Po prostu biegłam jak najkrótszą drogą. Nie spodziewałam się, że na kogoś mogłabym wpaść, wszyscy zbierali się w swoich domkach żeby iść na kolację. Chciałam już wiedzieć co to jest ta bitwa o sztandar, sama nazwa mi bardzo odpowiadała. W Domu Brooklyńskim jedną z głównych rozrywek była gra w koszykówkę, w którą ja byłam do dupy. Ogólnie w szkole z w-fu byłam okropna, nie było lekcji żebym nie dostała piłką w łeb. Może tym razem załapię się na coś, w czym będę dobra. I bum! Zanim się zorientowałam wpadłam na kogoś, kto chyba pojawił się znikąd. No i moje szczęście jest niezawodne, walnęłam czołem w głowę posągu Hermesa. Kto postawił mi pod głową boga złodziei?!
- AŁ!! - wrzasnęłam przekręcając się na plecy. Po moim czole popłynęła cienka stróżka krwi.
- Uważaj jak łazisz. - burknął chłopak, na którego wpadłam.
- Sam uważaj. - odparłam oschle dotykając dłonią czoła. Spojrzałam na niego. Już podnosił się z trawy i otrzepywał czarne spodnie. wyglądał na trochę młodszego ode mnie. Miał bladą, oliwkową skórę i czarne włosy. Był chudy, ale też dobrze zbudowany, czarna koszulka z krótkim rękawem sprawiała wrażenie trochę za luźnej. Przy boku miał dziwny, czarny miecz. Przez chwilę miałam wrażenie, że patrzę na ludzką postać Anubisa. Och, wybacz Anubisie, ty byłeś milszy! Ale jednak podobieństwo było uderzające. Popatrzył na mnie brązowymi oczami jakby zastanawiał się jakim prawem ja w ogóle tu jestem. Oczywiście po chwili wyraz jego twarzy zmienił się na "Mam cię gdzieś".  Och poważnie?! No nie ma to jak miło zacząć znajomość. Tak, jestem nową największą ofiarą w obozie, miło mi! Nagle się zorientowałam, że chyba chociaż trochę się mną zainteresował. Przyglądał się mi jakby zastanawiał się czy już kiedyś mnie nie widział. Czemu ja dalej siedziałam na trawie? Szybko wstałam. Na głowie pewnie miałam już pięknego siniaka.
- Przepraszam. - mruknął wskazując na moje czoło. Popatrzyłam na niego starając się wyglądać obojętnie.
- Ja też, chyba powinnam patrzeć pod nogi. - powiedziałam patrząc gdzieś w bok.
- Nie twoja wina, podróż cieniem nie zawsze mi wychodzi jak powinna, chciałem pojawić się na wzgórzu a nie aż tu. - odpowiedział. Chwila! Podróż czym?! Moje ogarnianie świata miało się coraz gorzej. Ej, przecież miałam znaleźć Percy'ego! Obejrzałam się w kierunku domku Posejdona. Zauważyłam Percy'ego idącego w naszą stronę. Po chwili chłopak był już obok mnie.
- Co się stało? - zapytał bez wstępu patrząc na moje czoło.
- Nic takiego, tylko zabójcza stopa Hermesa. - wzruszyłam ramionami. Percy zaśmiał się i zmierzwił mi włosy. Spojrzał na tego drugiego chłopaka. No na litość Maat, czemu on przypomina Anubisa? Ale nie... Jest różnica! Anubis najczęściej wyrazem twarzy przypomina mi szczeniaka, kiedy patrzy na Sadie jest to zakochany szczeniak, a ten tu wyraźnie się tym różnił. No i roztaczał jaką mroczną aurę. Obaj spojrzeli na siebie. Percy uśmiechnął się, ale ten drugi miał trochę inny wyraz twarzy. Szybko odwrócił głowę, ale byłam prawie pewna, że coś go męczyło. Zaczynał mnie intrygować. Nie! Stop Kate! Masz na niego focha!
- Nico, co tu robisz? - zapytał Percy stając obok mnie. Nico? Czemu on ma takie ładne imię? Eee...damski odpowiednik to Nicola nie? Czemu o tym myślę? Jestem głupia. Chłopak westchnął i położył dłoń na rękojeści swojego miecza.
- Ojciec... on twierdzi, że teraz będzie lepiej jeżeli będę tutaj. - odpowiedział. Ojciec? Jaki ojciec? Czyli jego boskim rodzicem była jakaś bogini skoro mieszkał z ojcem.
- Czemu? - czemu się odezwałam? Nico popatrzył na mnie jakby chciał mnie zatrzasnąć pod ziemią żebym się zamknęła. Jak miło...
- Bo moja macocha zwariowała i próbowała mnie zabić. - powiedział to tak, jakby nie było to niczym nowym.
- Chwila. Persefona chyba powinna być teraz poza Podziemiem nie? Co ona robiła w Hadesie? - Percy wyglądał jakby nic nie rozumiał. Ja też. No bo... chwila, Hades, Persefona... O mój Ra! To był syn Hadesa?! Czyli teraz co? Mam przesrane u boga śmierci, brata mojego ojca?! Och, broń mnie Ozyrysie żebym na sąd trafiła do ciebie a nie do niego. Tak, jak znajdziemy Sadie ona mi to załatwi. W końcu Ozyrys był też Juliusem Kanem, jeszcze nie wpadłam do niego, chociaż już kilka razy zabłądziłam w Duat (nie chcecie więcej wiedzieć).
- Powinna, ale chyba zmieniła zdanie. Wyglądała jakby była opętana... - powiedział Nico. Chyba nie dokończył, ale nie miał na to szansy. Usłyszeliśmy trzask pękającej szyby i zauważyliśmy jak mały wybuch rozwalił jedno z okiem Wielkiego Domu. W trójkę pobiegliśmy tam. W progu wpadliśmy na Chejrona z osmaloną twarzą.
- Co...? - zrobiłam wielkie oczy.
- Nic się nie stało. Iryfon nam wybuchł. - odpowiedział centaur.
- Jak? Iryfony nie wybuchają! - wtrącił Percy. No tak, jakoś udało mi się ogarnąć co to jest Iryfon, Percy mi to wytłumaczył przy okazji. No i nie rozumiem jak tęcza mogła wybuchnąć.
- Najwidoczniej to się zmieniło. Może coś stało się z Iris. - powiedział Chejron. Dopiero teraz centaur zauważył Nico. Pokiwał głową i coś mruknął. - Percy, Kate idźcie na kolację. - dodał.
- Ale... - zaprotestował Percy.
- Dobra, chodź Percy, jestem głodna. - wtrąciłam wyczuwając, że to nie jest nasza sprawa. Nie, to nie moja intuicja, Nico po prostu miał taki wyraz twarzy, jakby chciał żebyśmy się nie mieszali. No może się nie polubiliśmy, ale nie będę męczyć chłopaka.
- Ty zawsze jesteś głodna siostra. - stwierdził Jackson. Wywróciłam oczami. Jakby on nie był lepszy. Nico nagle się na nas obejrzał. Teraz raczej był zdziwiony. Och, no pewnie, przecież taka niezdara nie może być siostrą wielkiego Percy'ego Jacksona. Dzięęęęęęki. Szybko oddaliliśmy się do stołówki.
***
Po tym jak wszyscy już zjedli, a Chejron i Nico wrócili z Wielkiego Domu zaczęliśmy się przygotowywać do bitwy o sztandar. Ktoś przyniósł spiżowe napierśniki (oj, nie wyglądają na lekkie) a Percy zaczął mi tłumaczyć o co chodzi. Było to dość proste, dzieliliśmy się na dwie grupy. Drużyna niebieskich i drużyna czerwonych, ja z Percym byliśmy w tej pierwszej. Wygrywała ta drużyna, która szybciej przeniosła sztandar drugiej na swoje terytorium. Wszystko odbywało się w lesie a terytoria rozdzielał strumyk. Dość łatwe...o ile pierwszy raz nie walczyło się mieczem. Zastanawiałam się czy mogłabym trochę poczarować... Chyba to nie jest oszustwo prawda? 
- Kate, możemy używać naszych innych mocy, ale nie szalej dobra? - powiedział Percy jakby czytał mi w myślach. Akurat pomagał mi się "uzbroić". Potem był problem z przydzieleniem Nico do drużyny. W końcu wszyscy się zgodzili, że skoro ja jestem w niebieskich bo jestem siostrą Percy'ego to Nico powinien być w czerwonych. Ktoś próbował się kłócić, że ja przecież jeszcze prawie nic nie umiem więc trzeba było go uświadomić, że nawet jeśli nie potrafię skopać komuś tyłka po grecku to po egipsku idzie mi to śpiewająco. I ruszyliśmy do lasu. Sztandar ukryliśmy w jakiejś jaskini (nie była zbyt wielka) i zasłoniliśmy głazami. Od początku czuliśmy, że możemy mieć przerąbane bo w przeciwnej drużynie były dzieci Ateny i Aresa. No i Jason z Nico. Później zaczęliśmy rozdzielać pozycje. Była jedna grupka, która miała odwrócić uwagę czerwonych, druga miała iść po sztandar, właśnie tam trafił Percy, a ja z dwoma synami Hermesa i Leo zostaliśmy na straży. Kiedy usłyszeliśmy sygnał obie grupy rozbiegły się w dwie różne strony a ja zostałam sama z trójką chłopaków. Ci dwaj od Hermesa, Nathe i Louis odeszli kawałek żeby w razie czego dać nam sygnał. Usiadłam na jakimś kamieniu a po chwili obok mnie pojawił się Leo.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nanana mówiłam, że mam sporo weny? *.* W następnym rozdziale bitwa o sztandar :3 Widzę, że trochę się Was nazbierało, jaram się jak Percy niebieskimi naleśnikami <3 Mam też trochę do nadrobienia na blogach, więc niedługo się za to zabiorę. Poproszę Dianę (jeżeli to czytasz) za wybaczenie Kate obecne nastawienie do Nico, nie zjedz jej, plose. Pamiętajcie: czytam - komentuję. 
~ Lucy (>^.^<)

sobota, 16 listopada 2013

One - Shot

Witam wszystkich :3 To nie jest rozdział, wczoraj w nocy naszła mnie wena na to i postanowiłam napisać. Dobrze, więc co to jest? To mój pierwszy taki paring i...no nie wiem jak mi to wyjdzie. Uprzedzam, Yaoi, Perico, jeżeli komuś się nie podoba to niech nie czyta, zaoszczędzi i sobie i mnie nerwów. Dodam też, że fragmenty tekstu oddzielające poszczególne fragmenty są z "Demons" od Imagine Dragons <3 Życzę miłego czytania.
***

~When the days are cold
And the cards all fold
And the saints we see
Are all made of gold~
W lipcu najczęściej nie zdarzały się mgliste, chłodne poranki, ale ten najwidoczniej był wyjątkiem od tej reguły. Chudy chłopak o bladej cerze, czarnych włosach i ciemnych, brązowych oczach pojawił się w cieniu sosny, na której gałęziach połyskiwało coś złotego. Mógł mieć najwyżej piętnaście lat. Ubrany był w czarne spodnie, koszulkę w tym samym kolorze i kurtkę lotniczą. Przy jego boku zwisał czarny miecz. Nico di Angelo lekko zadrżał z zimna. Jeszcze kilka minut temu spokojnie siedział w Podziemiu, ale jego ojciec doszedł do wniosku, że chłopak powinien wrócić do świata śmiertelników. Chłopak był z tego faktu niezadowolony. Czy nie może mieć po prostu świętego spokoju? O wiele bardziej wolałby zostać w Krainie Umarłych. Tam przynajmniej nikt nie namawiał go do rzeczy, na które po prostu nie miał ochoty. Nie było tam żadnej wkurzającej osoby, ani Jasona, który starał się mu pomóc (tego akurat nie miał mu za złe, ale to robiło się męczące kiedy on wcale nie potrzebował pomocy!). Tam nikt go nie oceniał, nikt nie patrzył na niego z litością, współczuciem czy pogardą, no i co najważniejsze - nie było tam Percy'ego. Och, oczywiście większość wszechświata była utwierdzona w przekonaniu, że Nico nienawidzi bądź nienawidził syna Posejdona, i chyba tak było lepiej. Już to, że Jason znał prawdę było dla niego krępujące. Kiedy miał nadzieję, że nikt nie pozna jego tajemnicy, że sam będzie mógł o tym zapomnieć, na ich drodze pojawił się Kupidyn. Ten przeklęty bóg miłości był gorszy od samego Tartaru! Nadal miał wrażenie, że w jego ramieniu tkwi jedna ze strzał tego skrzydlatego fanatyka miłości. Od tamtego czasu czuł coraz mocniej, że ucieka sam od siebie, bo prawda o samym sobie nie dawała mu spokoju. A była ona taka, że kochał Percy'ego Jacksona. Niechętnie, ale jednak, musiał przyznać Kupidynowi rację. Uciekał od tego, chociaż wcześniej powiedział, że tylko zadurzył się w synu Posejdona i to już przeszłość, prawda była zupełnie inna. Zakochał się w Percym i, mimo, że sam myślał inaczej, teraz wiedział, że nadal go kocha, chociaż powinien go nienawidzić. Syn Hadesa ruszył w dół wzgórza przez gęstą mgłę, która rozwiewała się wokół niego, co sprawiało dość upiorny efekt. Obóz Herosów wyglądał teraz jak senne miasteczko wyrwane ze starożytnej Grecji prosto do czasów współczesnych. Większość obozowiczów jeszcze spała, tylko kilku nielicznych było już na nogach. Nico dobrze wiedział, że Percy nie należał do tych wyjątków, co było mu bardzo na rękę. Wolał go unikać, to było mniej problematyczne. Oczywiście to, czego chciał, a to co się działo były dwiema, zupełnie różnymi rzeczami. Nie miał pojęcia co zmusiło Percy'ego do wstania tak wcześnie, ani jakim cudem na niego wpadł. Ale najdziwniejsze było to, że Jackson wcale nie przypominał siebie. Był jakiś nieswój. Szedł przygarbiony, pod oczami miał ciemne cienie, jakby nie przespał nocy, w morskich tęczówkach nie było tego znajomego błysku, chłopak był po prostu załamany.
- Nico...? - wymamrotał ze zdziwieniem. Syn Hadesa poczuł, że ma w gardle supeł...
~Your eyes, they shine so bright
I wanna save their light
I can't escape this now
Unless you show me how~
Percy mógł powiedzieć, że nie potrzebuje nic więcej do szczęścia. Miał świetnych przyjaciół, kochającą matkę, był herosem, synem Posejdona, który nie dość, że przetrwał wojnę z Kronosem, powstanie Gai, walkę z gigantami i wyszedł z Tartaru, to wszyscy postrzegali go jako bohatera, chociaż on sam się tak nie czuł, no i oczywiście miał cudowną, genialną i piękną dziewczynę. Annabeth była dla niego najważniejsza, tyle razem przeszli, znali się tak długo, że nie potrafił sobie wyobrazić życia bez niej. Ich związek był idealny, myślał, że nie mógł lepiej trafić...no aż do wczorajszego wieczora. Spacerowali po plaży, ale przez cały czas Ann wydawała się mu jakaś nieswoja. Kiedy zapytał czy coś się stało nie odpowiedziała mu. Zatrzymali się na brzegu. Fale oceanu prawie dotykały ich stóp. Spróbował ją pocałować, ale odsunęła się kręcąc głową. I wtedy to powiedziała, a jej słowa były gorsze niż jakakolwiek tortura. Pamiętał je tak dokładnie i pewnie nigdy ich nie zapomni. "Przepraszam Percy...nie możemy...ja nie mogę. Naprawdę nie chciałam żeby tak wyszło, to nie twoja wina..." I powiedziała to, oświadczyła, że to koniec. Kiedy zapytał czemu nie odpowiedziała. Próbował ją przekonać na wszystkie znane mu sposoby, ale nie potrafił. "Żegnaj Percy." Ostatni raz pocałowała go w policzek i odeszła. Nie "Glonomóżdżku" tylko "Percy" samo to świadczyło o zmianie jej stosunku do niego. W tym momencie wszystko mu się zawaliło. Nie potrafił wydobyć z siebie słowa, nie mógł się ruszyć. Chciał żeby to był tylko zły sen, ale poczucie rzeczywistości było silniejsze niż kiedykolwiek. Annabeth z nim zerwała. Czuł się jakby ktoś wyrwał mu serce z piersi i zmiażdżył w dłoni jak kawałek spróchniałego drewienka. Noc spędził na plaży, nie spał, nie ruszał się z miejsca. Miał wrażenie, że został nagle wyrwany ze świata i umieszczony gdzieś obok. Nie czuł nic, jakby rzeczywistość nie istniała.
~When your dreams all fail
And the ones we hail
Are the worst of all
And the blood's run stale~
Nie zauważył kiedy minęła noc. Rano było zimno, pojawiła się gęsta mgła, ale on nie zwracał na to zbyt wielkiej uwagi. Coś kazało mu się ruszyć. Wstał rozciągając zesztywniałe mięśnie. Czuł się jakby nie istniał, był pusty w środku, jego ciało było oddzielone od duszy. Ruszył w stronę obozu. Nie wiedział która jest godzina, ale większość półbogów jeszcze spała. Tym lepiej dla niego. Chyba po raz pierwszy zrozumiał czemu Nico tak cenił sobie samotność. On chyba by zwariował jakby cały czas nie miał nikogo przy sobie, ale teraz chyba właśnie ta izolacja była mu potrzebna. Szedł ze spuszczoną głową, całkowicie oderwany od świata realnego więc nic dziwnego, że nie zauważył bladego chłopaka ubranego na czarno. Uniósł wzrok na zaskoczonego Syna Hadesa. Wyglądał dokładnie tak, jak zawsze, czarne ubrania, blada cera, czarne, lekko potargane włosy.
- Nico...? - zdziwił się. Stali naprzeciw siebie przez kilka długich minut wpatrując się w siebie, żaden z nich nie podejrzewał, że spotka drugiego. Młodszy chłopak po chwili odwrócił głowę i zrobił kilka kroków w tył. Czy zamierzał uciec? Wyraz jego twarzy nie zdradzał zbyt wiele, jak zwykle. Co Nico robił w Obozie Herosów? Przecież przez cały czas, kiedy próbowali go namówić, żeby został, on odmawiał. Zawsze twierdził, że tu nie pasuje, ale on chyba robił to celowo, jakby przed czymś uciekał. Percy, mimo ich wspólnej przeszłości, lubił go. Ale od czasu podróży po starożytnych krainach Nico trochę się zmienił. Nie był już tym małym, zagubionym dzieciakiem, który chciał się zemścić na Percym. Przez jakiś czas po wojnie z Kronosem nawet mieszkał w obozie, ale później po powrocie z Tartaru stał się jeszcze bardziej zamknięty w sobie i skryty. Teraz był wyższy i nie był już aż tak chudy jak dawniej. Z oczu zniknął mu ten błysk szaleństwa, który miał w nich po uratowaniu go z niewoli u dwóch gigantów w Rzymie.
- Cześć. - powiedział cicho syn Hadesa zachowując dystans. Zapadła cisza. Percy'emu dzisiaj naprawdę trudno przychodziło myślenie, po ostatnim wieczorze nie mógł się otrząsnąć. Starał się sprawiać wrażenie, że wszystko jest tak, jak powinno być. Ale obojętnie jak się starał, nie potrafił się zmusić do uśmiechu. Oboje w tym samym momencie unieśli wzrok i ich spojrzenia się spotkały.
~When you feel my heat
Look into my eyes
It's where my demons hide
It's where my demons hide~
Nico już po kilku minutach zorientował się, że z Percym coś się dzieje. Nie był sobą w najmniejszym stopniu, nie uśmiechał się, jego oczy były jakby wyblakłe, wyglądał jakby nie spał całą noc. Kiedy ich spojrzenia się spotkały poczuł się jakby stał na linii wysokiego napięcia. Oczy w kolorze morskiej zieleni zdawały się go hipnotyzować. Nie powinien tego robić, im dłużej tak się w nie wpatrywał tym bardziej go intrygowały. Wiedział, że powinien jak najszybciej to przerwać, ale nie chciał. A spojrzenie Percy'ego było pełne bólu. Mimo, że najczęściej nie był zbyt ciekawski, teraz zżerała go ciekawość co się stało.
- Ekhem... - odchrząknął Jackson przerywając ciszę - Co tu robisz? - zapytał. Zaczęli schodzić ze wzgórza do obozu. Nico cicho westchnął i wepchnął dłonie do kieszeni spodni. Nagle jego buty stały się bardzo interesujące.
- Ojciec mnie wywalił z Podziemia. - odpowiedział trochę niechętnie. Poczuł na sobie wzrok Percy'ego. Wbrew sobie nadal wpatrywał się w martwy punkt gdzieś w dole. Jedyne czego mu było trzeba to współczucie, bo jego ojcem jest Hades, bóg Podziemia i wielki dupek, którego nikt nie potrafi znieść. I tak miał wrażenie, że Jackson (i nie tylko on) traktuje go jak zagubionego dzieciaka, któremu trzeba cały czas pomagać. Jason chyba wyjątkowo wczuł się w rolę "starszego brata". Nie miał mu tego za złe, był wdzięczny, że zachował w tajemnicy jego sekret.
- Nie przejmuj się, bogowie tacy są. - stwierdził syn Posejdona idąc w stronę stołówki.
- Niczym się nie przejmuję. - powiedział Nico. Percy nagle zatrzymał się w półkroku. Nico automatycznie też stanął. Twarz Jacksona stężała i zaczęła przypominać maskę. Co się z nim stało? Syn Hadesa wpatrywał się w niego próbując cokolwiek zrozumieć. Percy odwrócił wzrok gdzieś w bok. Nico z czystej ciekawości spojrzał co się działo przed nimi. Nic się nie działo, jedynie zobaczył blondynkę w obozowej koszulce. Nawet z dość sporej odległości, jaka ich dzieliła, rozpoznał Annabeth. Dziewczyna popatrzyła na niego i szybko odeszła. Co się stało? Czemu oboje tak się zachowywali? Pokłócili się? Nie, przecież byli parą idealną. Sama myśl, że coś mogło ich poróżnić wydawała się nierealna. Ale równie dobrze wiedział, że nierealne rzeczy zdarzały się aż zbyt często. Percy bez słowa ruszył w przeciwnym kierunku niż córka Ateny. Nico poszedł za nim.
- Percy zaczekaj! - zawołał próbując dogonić chłopaka, który oddalał się szybkim krokiem. Nie potrafił ukryć, że zaczęło mu zależeć. Chciał wiedzieć co się stało, co sprawiło, że Percy był w tak podłym nastroju. Udało mu się dogonić siedemnastolatka. Złapał go za ramię, a Jackson obrócił się w jego stronę. Oczy miał zamknięte, dłonie zwinięte w pięściusta zaciskał w wąską linię.
- Co się stało? - zapytał di Angelo próbując przybrać łagodniejszy ton. Percy nie odpowiadał. Nico znał tą minę. Nie trzeba było być geniuszem, żeby zrozumieć, że chłopak jest zraniony. Pewnie podobnie wyglądał podczas spotkania z Kupidynem. Jego uścisk zelżał a po chwili zupełnie puścił ramię syna Posejdona. Może nie powinien pytać.
- Jeżeli nie... - zaczął, ale przerwano mu.
- Zerwała ze mną. - powiedział Percy otwierając oczy. Był w nich jedynie ból. Nico nie wiedział co teraz myśleć. Jednak był zazdrosny o Annabeth, ale patrzenie jak Percy teraz cierpi było gorsze od patrzenia na to, jak oboje są razem szczęśliwi. Czy powinien mu powiedzieć? Powinien w końcu ujawnić swoje uczucia? Nie, bał się. Już wystarczająco odstawał od innych, syn Hadesa, samo to go wykluczało z towarzystwa. Nigdy nie powinien się urodzić, nie powinien żyć w tych czasach. Ale jednak żył, był tutaj mimo wszystko. To i tak było już zbyt wiele, nie powinien nikomu mówić co czuje. Poza tym była też druga strona, Percy. Co by zrobił gdyby wiedział? Nico był pewien, że nie mógł liczyć na odwzajemnienie tego uczucia. Ale znał Jacksona, czułby się winny, zadręczałby się, to by ich oboje raniło. Nie może mu powiedzieć. Już wystarczająco cierpiał.
- Nico? - nie zorientował się, że Percy coś do niego mówił. Tak bardzo był pogrążony w swoich myślach, że zapomniał o świecie rzeczywistym.
- Przepraszam...to po prostu... - próbował jakoś dobrać słowa - To zaskakujące. - wydusił.
~I wanna hide the truth
I wanna shelter you
But with the beast inside
There's nowhere we can hide~
Nico był pewien, że właśnie wypowiedział najgłupsze słowa w całym swoim życiu. "Zaskakujące" ? Tak, dziewczyna zrywa z chłopakiem, w którym on się zakochał i tyle udaje mu się powiedzieć. Chyba to wina tego, że stara się ograniczać kontakty z innymi ludźmi do minimum, ale taki już po prostu był, wolał samotność niż wytykanie palcami. Percy chyba trochę się uspokoił. Nico wcześniej nie zauważył, ale chłopak przyglądał mu się z zaciekawieniem.
- Nico, nie chodziło mi o Annabeth. - powiedział przy czym wypowiedzenie imienia córki Ateny chyba sprawiało mu jakiś problem. Syn Hadesa popatrzył na niego ze zdziwieniem. O co innego mogło mu chodzić? Nie rozumiał. - Przez chwilę chyba...eee...odleciałeś. - zaczął zielonooki - Wymamrotałeś coś, że nie możesz komuś powiedzieć. - wyjaśnił szybko. Nico w tej chwili przeklinał wszystkich znanych mu bogów. Czemu zawsze musi się coś spieprzyć?! Czy chociaż raz nie da się przeżyć bez jakiejś wpadki?
- To...to nic ważnego. - wyjąkał czując, że do jego twarzy zaczyna dopływać więcej krwi. Świetnie, jeszcze będzie się czerwienił. Nic innego mu się nie marzy. Percy od razu wyczuł kłamstwo i teraz to on złapał Nico za ramię. Musiał się delikatnie pochylić, żeby ich twarze były na tym samym poziomie. Znowu patrzyli sobie w oczy. Nico usilnie uciekał wzrokiem gdzieś w bok, ale to niewiele dawało. Bogowie, czemu on jest tak blisko?! To był zbyt niezręczne, ale równocześnie kuszące.
- Nico, możesz mi powiedzieć. Uwierz, można mi zaufać. - powiedział. Jego włosy lekko falowały kiedy powiewał delikatny, poranny wiaterek. Czy wszechświat wystawia go na jakąś próbę?! Jeżeli tak, to wcale nie jest zabawne. Poczuł, że ziemia przy jego stopach lekko drży, tak już się działo kiedy był pod wpływem emocji. Czy naprawdę wszystko musi go zdradzać?
- Percy, naprawdę... - mruknął próbując wyplątać się z tej sytuacji.
- Może gdybym wiedział co się dzieje mógłbym ci pomóc. - dodał syn Posejdona. Mózg Nico zarejestrował, że chyba są jeszcze bliżej niż przed chwilą. I wiedział, że już tak nie wytrzyma.
~Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide
It's where my demons hide~
Percy mimo podłego nastroju jednak jakoś zapomniał o Annabeth. Nico wyraźnie miał z czymś problem, a on z natury był taki, że angażował się kiedy, któryś z jego przyjaciół czegoś potrzebował. Syn Hadesa usilnie uciekał wzrokiem gdzieś w bok jakby bał się spojrzeć mu w oczy. Na policzkach pojawiły się mu rumieńce. W tej chwili wcale nie przypomniał mrocznego syna Hadesa, wyglądał nawet...słodko. Zaskoczyło go to, że sam tak pomyślał. Nico był bardzo niespokojny. Próbował się wykręcić, ale Percy mu na to nie pozwalał. Obaj czuli jak podłoże pod ich stopami lekko drży. Nawet jeżeli chłopak teraz wezwie armię umarłych Jackson nie miał zamiaru mu tego przepuścić. Chłopak wyraźnie z czymś się męczył, a Percy i tak czuł się winny za spowodowanie wielu problemów w jego życiu, teraz chyba powinien pomóc mu jakiś rozwiązać. Wbił wzrok w brązowe tęczówki syna Hadesa szukając w nich jakiejś wskazówki.
- Chyba nie może być tak źle... - powiedział próbując go przekonać, ale nie udało mu się dokończyć zdania.
~They say it's what you make
I say it's up to fate
It's woven in my soulI need to let you go~
Nico naprawdę starał się zrobić wszystko, żeby tego uniknąć, ale zdradził samego siebie. Percy nadal próbował go przekonać, chociaż nie musiał. Zrobił to już wcześniej, stawiając go w tej sytuacji. I chociaż jego rozsądek krzyczał, żeby tego nie robił zbliżył się jeszcze bardziej do Percy'ego. Zanim zdążył się rozmyślić zupełnie zmniejszył dzielącą ich odległość całując syna Posejdona prosto w usta. Percy w pierwszej chwili był tak zszokowany, że cały zesztywniał i nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. Tego Nico najbardziej się bał, teraz oboje zostaną z poczuciem winy. Chciał się odsunąć i prawie by to zrobił gdyby Percy go nie powstrzymał. Chłopak nagle się rozbudził. Ujął twarz Nico w dłonie i nie pozwolił mu się cofnąć. Syn Hadesa nie potrafił powstrzymać zaskoczenia. Nigdy by się tego nie spodziewał. Po chwili odsunęli się od siebie. Oboje byli lekko zarumienieni. Percy patrzył na Nico przepraszająco a ten drugi po prostu nie wierzył, że to się działo. Jackson przytulił go.
- Przepraszam, nie wiedziałem. - szepnął całując go w czoło. Nico nie był w stanie nic odpowiedzieć, po prostu uśmiechnął się i odwzajemnił uścisk. Mgła zaczynała się przerzedzać a słońce ogrzewało okolice Long Island.
~Don't wanna let you down
But I am hell bound
Though this is all for you
Don't wanna hide the truth~

***
No dobrze, dobrze, napisałam to i jestem z siebie dumna co jest do mnie niepodobne. *.* No co tu jeszcze powiedzieć? Uprzejmie upraszam o pozostawienie po sobie komentarza. I obiecuję, że już niedługo zabiorę się do pisania rozdziału, może jeszcze jutro o ile skończę przepisywać zeszyt z historii.
~Lucy (>^.^<)

niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział 8

~Sadie~
Przysięgam, kiedy tylko się uwolnię ktoś pożałuje! Nawet jeżeli nie mam pojęcia kto to będzie, jak się uwolnić, gdzie jestem i czy dam radę użyć magii. Było tak ciemno, że ledwie widziałam czubek własnego nosa, na nadgarstkach czułam zawiązany sznur, przy kostkach też. Spróbowałam poruszyć dłońmi, co było naprawdę złym pomysłem. Kiedy to zrobiłam poczułam jak moje ciało sztywnieje, jakby przeszył je prąd, zakręciło mi się w głowie, miałam wrażenie jakby moja dusza próbowała oderwać się od ciała. Oparłam głowę o ścianę i zamknęłam oczy. Czemu zawsze ja muszę wpaść w najgorsze bagno?! Oczywiście nikt nie wiedział co się stało, sama nawet nie miałam zielonego pojęcia o co chodzi. Wracaliśmy po południu ze szkoły i poczułam jak coś mnie ciągnie w tył. Chciałam sięgnąć do Duat, ale nie mogłam, próbowałam wrzeszczeć, ale coś odebrało mi głos. A później była już tylko ciemność. Obudziłam się tutaj, w ciemnej, wilgotnej celi mroczniejszej od samej zaawansowanej matmy w fizyce! Gdybym tylko mogła się ruszyć już bym dała komuś popalić, ale te przeklęte sznury nie pozwalały mi na nic. Usłyszałam odgłos butów uderzających o kamienną posadzkę. Po chwili otworzyły się metalowe drzwi wpuszczając do środka trochę światła, które poraziło mnie w oczy. Po chwili przyzwyczaiłam się do tego nagłego przejaśnienia. Spojrzałam w górę. Stał przede mną chłopak, mógł mieć jakieś szesnaście lat. Jego włosy były czarne, oczy niebieskie, był ubrany w fioletową koszulkę i dżinsy, przy boku miał dziwny, złoty miecz. Nie wyglądał na przyjemnego kolesia. Był szeroki w barach a jego spojrzenie było pełne pogardy. Miałam ochotę się schować, co wcześniej chyba mi się nie zdarzało. No może kiedy mieliśmy na karku Apopisa, Seta czy innego upierdliwego, złego boga starożytnego Egiptu. Tak, Sadie Kane się bała! I chciałabym żeby ktoś tu ze mną był, Walt z Anubisem (dalej nie potrafię dokładniej ich razem nazwać), Kate (och błagam, jakby tu była ten koleś nie miałby z nami szans!) a może nawet Carter, tak, nawet jego bym zniosła byle nie być sama! 
- Pójdziesz ze mną. - powiedział sztywnym głosem, który pasowałby do żołnierza. 
- Och wybacz, nigdzie się z tobą nie wybieram, mam już chłopaka, a na towarzyską herbatkę nie mam ochoty. - odparłam patrząc mu prosto w oczy. 
- Wydaje mi się, że nie masz nic do gadania. - warkną szarpiąc mnie za ramię. Nie miałam nic do gadania, ciągnąc mnie za ubrania, mimo moich sprzeciwów i oporów, wyciągnął mnie na zewnątrz. Nie udało mi się prawie nic zobaczyć, bo natychmiast ktoś zawiązał mi oczy. Nie wiedziałam gdzie mnie zaprowadzili, usłyszałam dźwięki otwierania drzwi, wepchnęli mnie do jakiegoś pokoju i zamknęli drzwi. Usłyszałam kroki, ktoś zdjął mi opaskę z oczu. Nie potrafiłam określić czy osoba stojąca przede mną była mężczyzną czy kobietą, miała na sobie czarny płaszcz z kapturem i maskę zakrywającą twarz. Jakby go Kate nazwała? Dementor? Tak, chyba był podobny do Dementora. Ha, wbrew wszelkim przekonaniom czasami robię co innego poza wkurzaniem bogów i Cartera. No może to Kate mnie przekonała (czytajcie: posadziła mnie na dupie, przywiązała do krzesła i dała książkę) do przeczytania "Harry'ego Pottera". No a wracając do "Dementora" przede mną, jego maska była czarna z fioletowymi znakami wymalowanymi wokół otworów na oczy, przy "ustach" i na "policzkach" co sprawiało upiorne wrażenie. Czemu w ogóle miał tą maskę? Chyba wolałam nie wiedzieć, po odkryciu tajemnicy okularów Włada Parownika, popieprzonego Ruska, który współpracował z Apopisem, próbował zabić mnie i mojego brata przynajmniej kilka razy i ogólnie był "be", wolałam nie zaglądać pod żadne maski. 
- Sadie Kane - jego/jej głos był zniekształcony i nieludzki, nie potrafiłam tego określić, ale wywoływał u mnie dreszcze - Wybacz mi brak gościnności u moich przyjaciół, uważają cię za zagrożenie, ale przecież nie będziesz się nam przeciwstawiać. - Chciałam się przeciwstawić, napyskować mu w moim stylu, ale poczułam się otumaniona. W jego głosie coś było, nie potrafiłam się mu sprzeciwić. 
- Ja...ja nie będę się przeciwstawiać. - odpowiedziałam bezbarwnym tonem. 
- Bardzo dobrze, więc możemy zaczynać. - byłam pewna, że pod tą maską uśmiecha się tryumfalnie - Wstań, zachowujmy się jak cywilizowane istoty. - dodał, a ja poczułam, że moje nogi nie słuchają mnie, tylko jego. Mimo, że o tym nawet nie pomyślałam, podniosłam się i stanęłam przed nim. Był przynajmniej o głowę wyższy.
- Chodź za mną. - rozkazał, a ja nie miałam wyboru, musiałam robić wszystko, co mi kazał.
~Kate~
W moich uszach szumiały fale odbijające się od brzegu. Na ścianach w ciemności jaśniała delikatna niebieska poświata. W powietrzu wyczuwało się zapach morza. Łóżko było naprawdę wygodne, było mi ciepło. Percy spał w swoim łóżku, jedna ręka zwisała mu z krawędzi łóżka, włosy opadały mu na czoło. Może i był starszy, ale teraz przypominał mi rozczulającego dzieciaka...no rozczulającego, dobrze zbudowanego dzieciaka bez koszulki. Westchnęłam i starając się nie wydać żadnego dźwięku podniosłam się z łóżka. Na szafce leżał mój telefon podłączony do ładowarki. Carter wywiązał się z umowy. Wieczorem udało mi się przez chwilę pogadać z mamą. Podeszłam do okna wychodzącego na ocean. Fale pieniły się na brzegu, w wodzie odbijały się gwiazdy i księżyc. Czemu ten widok tak mnie przerażał? Od razu pomyślałam, że wpadam do wody i tonę. Wzdrygnęłam się, już wiedziałam, że tam nie wejdę. Dziwne prawda? Córka Posejdona boi się oceanu. Ale taka była prawda, bałam się wody. Miałam tak od dziecka. Może wyjaśnię. Kiedy byłam młodsza z mamą trochę podróżowałyśmy, to przez jej pracę, zajmowała się historią starożytnych cywilizacji. Nie była archeologiem, to nie to samo, poza tym ja się nie znam. Raz byłyśmy na Nilu, płynęłyśmy po rzece. Ona z kimś rozmawiała a ja biegałam po pokładzie kompletnie znudzona. Przypadkiem potknęłam się o linę i wypadłam do rzeki. Nie umiałam pływać, woda była zimna. Wierzgałam się i krzyczałam, ale coś ciągnęło mnie w dół a woda wlewała się do ust. Nie mogłam oddychać. Usłyszałam jakiś plusk i krzyki ludzi "krokodyl!". Zobaczyłam żółte, gadzie ślepia i więcej nie pamiętam. Wiem, że ktoś mnie wyciągnął, ale co się stało z gadem...no nie wiem. Od tego czasu bałam się wody. No i oto jestem, dziecko Posejdona, które nie umie pływać. 
- Coś się stało? - usłyszałam głos Percy'ego.
- Percy! - pisnęłam obracając się. Chłopak stał przede mną, włosy miał rozczochrane, nie wyglądał na zaspanego. Przecież byłam cicho...chyba.
- Przepraszam, nie chciałem cię nastraszyć. - powiedział podchodząc bliżej. 
- Nic się nie stało. - uśmiechnęłam się.
- Nie możesz spać? - zapytał.
Oparłam się o parapet i wyjrzałam za okno. Fale na oceanie wyglądały uspokajająco, ale mnie nadal przerażały. Nie powinnam nikomu mówić, że się boję. 
- Ja tylko...tylko myślałam. - odpowiedziałam cicho.
Jackson uśmiechnął się i stanął obok mnie.
- Nie musisz się martwić, wszystko się ułoży. - powiedział przytulając mnie.
- Nie martwię się, to po prostu...dużo tego jest i...
- Dasz sobie radę. - stwierdził to z taką pewnością, że prawie sama mu uwierzyłam. Starałam się tego nie okazywać, ale właśnie tego się bałam, że sobie nie poradzę. Jak mam się nauczyć czegokolwiek o mocach dzieci Posejdona skoro ja nawet nie umiałam pływać? A przecież teraz każdy ode mnie tego oczekiwał, że będę sobie świetnie radzić, w końcu powinnam być taka świetna. Nikt mi tego nie mówił, ale ja to czułam. Przecież dlatego Carter chciał żebym została, miałam się lepiej wyszkolić bo coś się działo. Nadal bałam się o Sadie, miałam złe przeczucia. I jeszcze ten potwór przed szkołą...Nigdy czegoś takiego nie widziałam, kto to stworzył?
- Nie wiem Percy, jeżeli się komuś wydaje, że będę idealna to myli się i to bardzo, ja wcale nie jestem jakimś geniuszem...No i boję się o Sadie. - udało mi się powiedzieć.  Percy spojrzał na mnie i poczochrał mi włosy. Och, dobra, chyba właśnie zostałam w pełni małą siostrzyczką.
- Z tym też sobie poradzimy. Lepiej się wyśpij, jutro masz być wypoczęta, to że jesteś moją siostrą nie uprawnia cię do ociągania się. 
- Ale o co teraz chodzi? - zdziwiłam się.
- Od jutra mam zamiar robić z ciebie herosa. - opowiedział kierując mnie do łóżka.
***
Dobra to "robienie ze mnie herosa" było całkiem okey. Najpierw Percy zabrał mnie na arenę i uczył szermierki. Przyznam, że szło mi to całkiem nieźle. Udało mi się nawet nic nie rozwalić! Sukces prawda? Później pojawiły się utrudnienia. Mój brat postanowił zabrać mnie na plażę. Zorientowałam się co zamierza zrobić dopiero kiedy zobaczyłam wodę. Chłopak od razu pociągnął mnie do oceanu.
- Nie! - zawołałam cofając się. Jackson zatrzymał się jak wryty, woda obmywała mu nogi. Na jego twarzy pojawiło się coś między zdziwieniem a brakiem zrozumienia.
- Wszystko dobrze? - zapytał.
- Tak...nie...no...ja...ja nie chcę. - wymamrotałam. Podszedł do mnie i delikatnie złapał mnie za nadgarstki.
- Czemu? To przecież tylko woda. 
- No właśnie "tylko woda". - mruknęłam pod nosem.
- O co chodzi? Kate... - wpatrywał się we  mnie z wyraźnym zdziwieniem.
Przyszła większa fala a ja odskoczyłam w tył żeby nie zmoczyć nóg. Wiedziałam, że za długo nie dam rady tego ukrywać przed Percym, ale nie myślałam, że to się stanie tak szybko. 
- Percy...ja...ja nie umiem pływać. - wyjąkałam wbijając wzrok w piasek pod moimi nogami. Jackson podszedł do mnie i delikatnie chwycił mnie za podbródek.
- Hej, to nic złego. Nauczysz się. - powiedział uśmiechając się.
- Nic złego? No pewnie, u innych tak. Ale ja jestem do cholery twoją siostrą tak?! Dziecko Posejdona nie umie pływać? Od razu powinnam zwiać na Marsa do innych kosmitów. - stwierdziłam uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
- Przestań, nie może być tak źle, możesz chyba wejść chociaż kawałek co? 
- Nie rozumiesz. - westchnęłam - Ja się boję. No bo...bo ja kiedyś wpadłam do rzeki...i tam był ten krokodyl, wszyscy krzyczeli...No i teraz jak tylko próbuję to mam wrażenie, że to znowu się dzieje. - czułam pieczenie pod powiekami. Nie będę płakać! Nie i koniec! Poczułam jak Percy znowu chwyta mnie za nadgarstki.
- Nie musisz się bać, tu nie ma krokodyli, no i ja tu jestem. Nic ci się nie stanie. - powiedział. Nie wiem jak, ale po chwili staliśmy już w wodzie. Fale sięgały mi do kolan, myślałam, że woda będzie zimna, ale nie czułam żadnej różnicy, no i nie czułam, że mam mokre ubranie. No i znowu to się stało. Poczułam to dziwne uczucie jakbym nie mogła oddychać, usłyszałam krzyk mamy i...I nagle wszystko zastąpił głos Percy'ego. 
- Widzisz, nic się nie dzieje. - powiedział.
- Widzę. - odpowiedziałam jak zahipnotyzowana.  
- To proste, po prostu nie możesz myśleć, że woda jest dla ciebie przeciwnikiem. - mówiąc to wyciągnął dłoń przed siebie i mała stróżka wody uleciała w górę. - Nie powinnaś o  tym myśleć, musisz to poczuć. - wyjaśnił.
- Tak jak z magią, kiedy za dużo myślisz...no wychodzi coś, co nie powinno wyjść.
***
Resztę dnia spędziliśmy na plaży. Percy próbował mnie nauczyć czegokolwiek, ale nic z tego nie wychodziło, nawet małej kropli nie umiałam ruszyć. W końcu wróciliśmy do obozu. Byłam kompletnie zrezygnowana. Ładna mi córka Posejdona, co nie umie zupełnie nic! Percy był w lepszym nastroju, po drodze spotkał Annabeth, która mi kazała iść do domku Hefajstosa, chociaż nie miałam pojęcia po co. Stwierdziłam, że i tak bym im przeszkadzała więc posłuchałam i poszłam do domku numer dziewięć. Z zewnątrz wyglądał jak statek kosmiczny. Spojrzałam na wejście i  stwierdziłam, że nie mam pojęcia jak je otworzyć. Wtedy pojawił się mój rycerz w poplamionej koszuli. Tak, Leo Valdez, ten sam, którego poznałam u Percy'ego, cały ubrudzony smarem,  z uśmiechem na twarzy i dymiącym kosmykiem włosów. Już wczoraj, podczas zwiedzania obozów dowiedziałam się, że Jason i Piper też są herosami, ale Leo spotkałam dopiero teraz. Chłopak wytarł ręce w i tak ubrudzoną chusteczkę i przeczesał dłonią włosy. Wiedziałam, że był rok młodszy ode mnie. 
- Eee...hej, Annabeth powiedziała, że... - zaczęłam.
- Tak, wiem. - przerwał mi uśmiechając się - Miałem zrobić ci miecz, tak jak mówiłem wcześniej, Leon Valdez, do usług moja pani. - powtórzył nie tylko słowa, ale też ten ukłon, którym mnie powitał.
- Żadna ze mnie pani...no i dzięki, nie wiedziałam, że ty też tutaj... - uśmiechnęłam się.
- No pewnie, taki tam mały, nic nie znaczący dzieciak, gdzie ja tam do bogów nie?
- To nie tak, nie chciałam...Leo, ja się po prostu zdziwiłam. - spróbowałam się wytłumaczyć. 
- No już, tylko żartuję. - chłopak zaśmiał się - Nie gorączkuj się i trzymaj. - dodał podając mi bransoletkę z zawieszką w kształcie trójzębu. 
- Jej, dzięki, ale jak...? - no i znowu mi przerwał.
- To nic takiego, pogadałem trochę z dzieciakami Hekate żeby to zaczarowali, wystarczy, że oderwiesz zawieszkę a zmieni się w miecz, kiedy nie będziesz już potrzebować broni wystarczy zbliżyć to do łańcuszka i znowu będzie tylko ozdobą. Jest z niebiańskiego spiżu z dodatkiem cesarskiego złota, powinien być bardziej wytrzymały niż inne miecze. - wyjaśnił. Zatkało mnie. Naprawdę to było świetne, musiał się nieźle postarać. Nie spodziewałam się, że w ogóle ktoś będzie się mną tak przejmował czy coś. 
- Dzięki, naprawdę, musiałeś się napracować...No bo mogłeś zrobić zwykły miecz nie... - powiedziałam zakładając bransoletkę na rękę.
- To nic takiego, kiedy człowiek zbuduje wielki, grecki okręt wojenny, czy naprawi spiżowego smoka jeden miecz to naprawdę nic wielkiego. - chłopak lekko się zaczerwienił. 
- Chyba jestem tutaj jedyna taka bez wielkich dokonań. - stwierdziłam.
- Ann mi mówiła, że jesteś...no tym...tym kimś od egipskich bogów o tak dalej. A ty mówisz, że nie masz na koncie żadnych wielkich dokonań? Jestem tylko...no tylko siódmym kołem u wozu... - kiedy to mówił odwrócił wzrok.
- Co ty gadasz? Siódme koło? - zdziwiłam się.
- To długa historia, jakiś czas temu walczyliśmy z Gają i jej gigantami, ciesz się, że nie brałaś w tym udziału. Twój brat i Annabeth...no oni chyba sami powinni ci opowiedzieć. Ogólnie to był jakiś koniec świata. Prawie nasze dwa obozu, grecki i rzymski, się powybijały, było kilka niezłych dramatów. - opowiedział. O, czyli jednak mnie zawsze omija każda impreza! Nie wiem czy się z tego faktu cieszyć czy nie. Ni i jest jeszcze rzymski obóz? Świetnie, więcej do zrozumienia, zlitujcie się nad moim mózgiem! 
- Wiesz Leo, nie mam pojęcia co się działo, ale jestem pewna, że nie jesteś jakimś siódmym kołem u wozu. - powiedziałam.
- Dzięki. A, miałem ci przekazać, że po kolacji będzie bitwa o sztandar. 
- Co to jest?
- Dowiesz się, no i co do kolacji to lepiej już się zbierać. 
- Dobra, jeszcze raz dzięki. - tak, pocałowałam go w policzek ,tak po przyjacielsku. No i pobiegłam szukać Percy'ego.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tak, witam, witam, widzę, że jednak jest tu trochę czytelników ^.^ No a ja mam jakąś dziwną wenę. Nie jestem pewna co do tego rozdziału, no ale moja niska samoocena jest mi tak dobrze znana, że chyba tym razem po prostu każę się jej zamknąć. Dobrze, to na tyle. Pamiętajcie: czytam - komentuję, anonimowi czytelnicy też mogą wyrażać swoją opinię, a każdy komentarz mnie motywuje. 

czwartek, 7 listopada 2013

Rozdział 7

Siedzieliśmy przy stole do ping - ponga, między mną a Annabeth usiadł Percy, (dalej dziwnie się czułam ze świadomością, że mam brata) z mojej lewej Carter a naprzeciwko nas stał Chejron. Po pojawieniu się Cartera atmosfera stała się napięta, zauważyłam jak z Percym wymienili jakieś spojrzenia, co nie umknęło też uwadze Annabeth. Blondynka sprawiała wrażenie jakby zaraz miała dać Jacksonowi w łeb za nie mówienie jej wszystkiego, ja się czułam jakbym była pomiędzy huraganem a tsunami i równocześnie po połowie byłam częścią każdego z nich. Dobra, bycie magiem i dzieckiem boga jest naprawdę nieznośne i stwierdziłam to po niecałych dwudziestu minutach, chyba czas znienawidzić życie... Siadaliśmy całkowicie przypadkowo, ale dopiero teraz się zorientowałam, że siedzę między magiem i herosem, czy to jakiś cholerny żart? Izyda i (jak mniemam) Posejdon dość dobitnie dali mi odczuć, że jestem jakimś dziwnym przypadkiem zmieszania greckiego i egipskiego...eee...dziedzictwa? No zawsze spoko, tylko co ja teraz do cholery mam zrobić ze swoim życiem?! Mój mózg był chyba za mały żeby to pojąć. Ratunku! I niech ten centaur się tak na mnie nie gapi! Nic do niego nie miałam, ale nie lubię czuć się jak jakiś laboratoryjny okaz! Siedziałam pogrążona we własnych nieuporządkowanych myślach, które musiały teraz przypominać bardziej tornado urywków jakichś informacji, a Carter i Percy wspólnie coś opowiadali i tłumaczyli. Docierało do mnie naprawdę niewiele, usłyszałam coś o Sobku, krokodylu na jakimś osiedlu, zjedzonych pegazach. Niby tylko nieposkładane urywki zdań, ale jakoś to poskładałam. Jakiś, już dość spory czas temu prawie cały nasz dwudziesty pierwszy nom wybył do Aleksandrii na szkolenie o Serowych Demonach (tak, one istnieją), wyobraźcie sobie zgraję dzieciaków w różnym wieku, wszystkich na swój sposób postrzelonych i z magicznymi uzdolnieniami, a teraz wyobraźcie sobie, że musicie nad nimi zapanować podczas wycieczki przez pół świata. Nauczyciele już dawno wylądowali by w pokoju bez klamek. No a wracają do tematu, Carter wtedy został w Nowym Jorku, a my po powrocie zastaliśmy w naszym basenie młodego krokodyla wesoło bawiącego się z naszym krokodylem albinosem - Filipem Macedońskim. Gad szybko został naszą nową maskotką o imieniu Steve. Teraz już wiedziałam skąd się wziął. Tylko dalej nic nie rozumiałam z całej tej sytuacji. Usłyszałam swoje imię, co skutecznie ściągnęło mnie na ziemię.
-Może lepiej by było jakbyś jakiś czas tu została. - zaproponował Carter.
- Eee...ale...ja...nie wiem... - zająknęłam się.
- Nie zmuszamy cię do niczego, ale tak chyba byłoby najlepiej, chyba, że nie chcesz. - dodał Percy. Wpatrywał się we mnie tymi zielonymi oczami jak kot proszący o mleko. Oj, to samo spojrzenie musiała dość często widywać moja mama. Annabeth za jego plecami spojrzała na mnie jakby chciała powiedzieć "Uważaj, to jego popisowa sztuczka". I tak szczerze to chyba nie potrafiłabym odmówić. Percy tak na mnie patrzył, chyba pierwszy raz oboje zrozumielibyśmy jak to jest mieć kogoś poza mamą, a poza tym moja wrodzona ciekawość by mnie zamęczyła.
- Ja...no dobra, zostanę. - odpowiedziałam - Ale potrzebuję moich rzeczy i ktoś musi powiedzieć mojej mamie. - dodałam szybko.
- Ja to załatwię. - zaoferował się Carter - Po drodze mogę wpaść do twojej mamy, wezmę twoje rzeczy i dostaniesz je przez Duat. - Wydawał się jakiś taki spięty. Cały czas miałam wrażenie, że czegoś mi nie mówi. To jak wcześniej powiedział, że Sadie wyszła z Waltem, to było powiedziane tak, jakby chciał jak najszybciej uciąć temat. Jeżeli to miało jakiś związek z jego siostrą... nie, wolałam nie myśleć co mogło się stać. Ale przysięgam na wszystkich bogów, jeżeli ktoś zadarł z Sadie jest już na mojej liście osób do "Zaavadowania" bądź bardziej egipsko "Zhedżidowania".
- Carter... - naprawdę chciałam zapytać co się dzieje, ale nie potrafiłam tak przy wszystkich, zupełnie nie mam pojęcia czemu - Tutaj Duat nie działa, ja już próbowałam. - powiedziałam.
- Ja jakimś cudem tu jestem. Spróbuj jeszcze raz. - odpowiedział Kane.
Czy on zawsze musi mieć chociażby w jakimś stopniu racje?! Bez Duat by się tu nie dostał, ale ja się pytam jakim cudem skoro ja nie potrafiłam tutaj użyć żadnej magii?!
- Ale...ja...Nie wierzysz mi? - zrobiłam coś najbardziej oczywistego, to pytanie z ust dziewczyny dokładnie oznaczało pułapkę bez wyjścia. Jeżeli powie, że wierzy będzie musiał przyznać, że mam rację, jeżeli powie, że nie...no chyba nie muszę kończyć.
- Kate... - chłopak nerwowo potarł tył głowy. Percy patrzył na niego ze współczuciem. Jego wyraz twarzy mówił wyraźnie "Współczuję ci stary". - Kate, nie kwestionuję twojej racji, ale sama musisz przyznać, że mnie by tu nie było jeżeli Duat byłoby w tym miejscu w jakiś sposób zablokowane. - odpowiedział po dłuższym zastanowieniu. Równocześnie unikał mojego spojrzenia. Może ta blokada Duat nie była przypadkowa, może nie była związana z Obozem Herosów tylko z jakimś zdarzeniem? Czemu nie ma przy mnie Sadie? Świetnie nam wychodziło robienie za "dobrego i złego glinę" chociaż w naszym wykonaniu było to raczej "wkurzający i pyskaty glina".
- Dobra. - odpowiedziałam i spróbowałam otworzyć małe przejście do krainy cieni. To było coś w stylu szafki szkolnej, którą tylko ty możesz otworzyć. I się udało! Moja ręka zniknęła jakbym włożyła ją do niewidzialnej szafki. Chejron i Annabeth przyglądali się z niekrytym zaciekawieniem. Zacisnęłam dłoń na chłodnym metalu. Tak, to był mój sztylet, no bo poza magią czasami przydawała się umiejętność rzucania zabójczymi narzędziami. Ale to tak tylko dorywczo. Wyciągnęłam dłoń pozostawiając broń w środku.
- Niech ci będzie, masz rację... - odpowiedziałam - Ale wyjaśnij mi jak to jest możliwe? - zapytałam. W tym momencie Carter zaczął unikać patrzenia na mnie jakby się czegoś bał. Tak, mam go!
- Nie wiem. - wzruszył ramionami, ale ja już go przejrzałam.
- Zabiorę cię do miasta jeżeli nie masz jak wrócić, sam muszę wpaść do domu. - zaoferował się Percy. I tak, jestem geniuszem! Przecież jest poniedziałek! Co ze szkołą?! Nie żebym śpieszyła się do nauki, ale to może być podejrzane prawda?
- Percy, a my jutro nie mamy szkoły? - wtrąciłam się. Jackson spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
- Nie mów, że tak bardzo kochasz szkolne podręczniki. - powiedział.
- No...no nie, ale to może być podejrzane nie? - odpowiedziałam.
- Nie martw się, wciśnie się jakąś wymówkę, że mamy ospę czy coś takiego. - uspokoił mnie. Dobra, więc to będzie moja dziesiąta ospa w mitologicznej karierze! Ciekawe, że nikt się nie połapał. - Wrócę najpóźniej za godzinę. - dodał i wyszedł z Carterem.
- Chodź, pokażę ci obóz. - odezwała się Annabeth. Spojrzałam na nią, ale byłam zbyt rozproszona zamęczaniem się podejrzeniami co mogło się stać kiedy ja dawałam się poniewierać mechanicznemu bykowi i dwójce bogów. Musiałam się dowiedzieć.
- Daj mi chwilę. - odpowiedziałam i wybiegłam za chłopakami. Zdążyli wyjść z Wielkiego Domu i szli...no nie wiem gdzie, nie znałam obozu. Pobiegłam w ich stronę, a muszę przyznać, że moja kondycja miała różne humory. Mimo to jakoś ich dogoniłam.
- Carter! Zaczekaj! - zawołałam dobiegając do nich. Chłopak obejrzał się przez ramię i poczekał na mnie. Dobiegłam do nich. Zatrzymałam się i prawie przewróciłam na trawę. Percy mnie przytrzymał.
- Chwila... - wysapałam przykładając sobie dłoń do klatki piersiowej. Udało mi się uspokoić oddech. Spojrzałam na Cartera oskarżycielsko. - Czegoś mi nie mówisz. - stwierdziłam.
- Nie rozumiem. - zdziwił się Kane. Nie uwierzyłam mu.
- To zaraz zrozumiesz. Umiem ocenisz kiedy coś ukrywasz, a teraz ewidentnie kłamiesz Carterze Kane. Nie ma tu twojej siostry, ale jeżeli bardzo ci zależy zaraz mogę wyczarować glana, żeby władować ci go w twój tyłek. - powiedziałam. Nie spoglądałam na Percy'ego ale już widziałam jak wygląda jego mina.
- O czym mam kłamać? - Carter upierał się przy swoim.
- O Sadie, o tej blokadzie Duat, a teraz masz mi powiedzieć co się dzisiaj stało. - odpowiedziałam. Chłopak westchnął i odwrócił wzrok. Naprawdę był spięty, co tylko utwierdzało mnie w moim przekonaniu.
- Dobrze... - powiedział w końcu - Sadie wcale nie wyszła z Waltem. Nie wiem co się stało, naprawdę. Byli w szkole, wszyscy wrócili, poza nią... Nikt nie wie co się stało, jakby rozpłynęła się w powietrzu. A co do Duat... No tego też nie wiem, ale my też mieliśmy problemy. - opowiedział wszystko z pewnymi problemami. Widziałam, że się martwi o Sadie, mimo wszystko była jego młodszą siostrą. A ja poczułam jakby coś we mnie pękło. Sadie zniknęła?! Nie! Przecież... Przysięgam, że jeżeli coś jej się stało nie ręczę za siebie. Była moją najlepszą przyjaciółką.
- Wiem, Kate, najchętniej byś teraz wywróciła świat do góry nogami, ale czuję, że powinnaś tu zostać. - dodał po chwili Carter.
- Co ty gadasz? Jestem jednym z waszych najlepiej wyszkolonych magów, a ty mi mówisz, że mam zostać kiedy wyraźnie coś źle się dzieje. Ty chyba nie... - zaczęłam czując, że zaraz coś mnie rozniesie.
- Kate, myślisz, że ja tego nie wiem?! - przerwał mi chłopak - Wiem wszystko, nie zaprzeczam, jesteś naprawdę świetnym magiem, ale skoro Sadie zniknęła tak dla ciebie będzie lepiej, tu będziesz bezpieczniejsza. - powiedział trochę spokojniej - Jeżeli możesz się nauczyć czegoś jeszcze to lepiej będzie kiedy jak najszybciej się tak stanie. Tak, dzieje się coś złego, więc zrozum, jeżeli tu będziesz bezpieczniejsza i przy okazji nauczysz się więcej to... Sama rozumiesz. - wytłumaczył. No, nie pomyślałam o tym. Miał rację, ale nie potrafiłam myśleć logicznie. - Kiedy będziemy cię potrzebowali, kiedy będzie coś się działo przysięgam, że się dowiesz. - obiecał.
- No...no dobrze, ale...ja... - spróbowałam coś powiedzieć, ale nie potrafiłam.
- Będzie dobrze, w końcu jesteśmy dzieciakami z nadnaturalnymi zdolnościami i zakręconym gryfem. Załatwiliśmy Apopisa, teraz też nam się uda. - spróbował podnieść mnie na duchu - Trzymaj się. - dodał na pożegnanie. I tak...Carter mnie przytulił. I co dziwniejsze, nie miałam ochoty dać mu w łeb! Odwzajemniłam uścisk. No i może to trochę mi pomogło.
- Wrócę jak najszybciej, nie wariuj. - powiedział Percy. On też mnie przytulił. W tym momencie czułam się jak mała, zagubiona dziewczynka. Podobnie czułam się pierwszego dnia w Domu Brooklyńskim, tylko tym razem było jeszcze trudniej. Mój nowy starszy brat chyba już naprawdę wczuł się w rolę bo jeszcze pocałował mnie w czoło na pożegnanie. Uśmiechnęłam się niepewnie. Byłam nieprzyzwyczajona do takich gestów, zawsze byłam roztrzepana, zabiegana i większość znajomych wiedziało, że nie jestem jakimś nie wiadomo jak wrażliwym typem człowieka. Obaj chłopacy zostawili mnie. Wróciłam do Wielkiego Domu, do Annabeth, która cierpliwie na mnie czekała. No to czas na wycieczkę po obozie...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ta dam! ^.^ Wena mnie złapała. Miałam to napisane już na kartce w szkole, ale i tak jak to ja stwierdziłam, że pierwsza wersja jest do luftu i musiałam przerobić. No i mnie nie przenieśli na inny kierunek! Echh...muszę się pomęczyć x.x Dobrze, dedyk jest dla...*fanfary* Set? Jesteś tu? xD To znaczy czy teraz to czytasz a nie czy siedzisz w mojej głowie, bo teraz włączyłeś mi nadpobudliwość. No to masz dedyk, za te wszystkie spamy, które mi się dostało.