Strony

piątek, 1 lipca 2016

Rozdział 5

Kate bardzo chciałaby powiedzieć, że pięć dni minęło jej jak z bicza trzasło, jednak było wręcz odwrotnie. Poniedziałek trwał miliard lat świetlnych. Jak na początek tygodnia wypadł tak okropnie, że wieczorem poważnie zastanawiała się nad udawaną próbą samobójczą. Wtorek był jeszcze gorszy, trafił ją sprawdzian z matmy! I nikogo nie obchodziło, że ona nie miała zielonego pojęcia, że takie coś w ogóle ma odbyć! Kiedy po wyczerpującej godzinie oddała swoje nędzne wypociny z miną wyrażającą dumę z samego faktu, że cokolwiek napisała (w jej przypadku już to powinno być uznawane za powód do wystawienia oceny pozytywnej) i stwierdziła, że idzie się utopić. Akurat dla niej wcale nie byłoby to trudne. Przez następne dni dosłownie się przeczołgała. W końcu po ostatniej piątkowej lekcji poczuła się jak jeniec wojenny odzyskujący wolność. Nawet na jej twarz wpełzł mały uśmiech, chociaż akurat wtedy chłodny wiatr postanowił zawiać jej prosto w twarz i trafić ją zeschniętym liściem.
– Jak ja kocham ten cholerny klimat – fuknęła, potrząsając głową. Starała się jednak być w jakiś marny sposób pozytywnie nastawiona do świata. Był piątek, wieczorem będzie siedziała w kinie czekając na maraton pełen superbohaterów, wybuchów i obijania się po mordach! A w dodatku istniała szansa, że kumpel Jacksona ją nakarmi. No i mogła z dumą powiedzieć, że zaliczyła ten przeklęty sprawdzian z matmy!
– Myślałem, że kochasz tylko jedzenie, podręcznik do anatomii i swoje książki. – Percy Jackson podlazł do niej z niebywale głupim uśmiechem i był na tyle bezczelny, żeby wyciągnąć z jej włosów zaschniętego liścia. Dziewczyna wydęła lekko usta i pokazała mu język.
– Przydadzą ci się też korki z wyłapywania sarkazmu, co będzie cię kosztować trochę więcej niż jedna pizza. Zobaczę, co da się zrobić – odparła, pacając jego rękę jak natrętną muchę. No naprawdę, na wiele mu pozwalała, jednak powinien wiedzieć, że grzebanie w jej włosach jest dozwolone tylko wtedy, kiedy ktoś ma ochotę ją uczesać!
– Jasne, łaskawco, ale teraz się rusz. Mam cię odstawić do domu i skoczyć po naszego dzisiejszego żywiciela! – Popchnął ją delikatnie, żeby zaczęła iść. Zrobiła to, wywracając oczami. Czy on sądził, że akurat ona ma zamiar zostawać tu dłużej, niż przewidywał plan lekcji?
– Ty masz mnie odstawić do domu? Uważasz, że się zgubię czy ktoś planuje mnie porwać? Wiesz, jeśli już podejmujesz się tak niebezpiecznej misji, stawiałabym na porwanie, przecież jestem niezwykle cenna i takie tam... – powiedziała, wychodząc ze szkolnego podwórka.
Kiedy znalazła się w tłumie, przypomniała sobie jak bardzo nie cierpi większości ludzi. Czemu wszyscy musieli wyłazić do miasta akurat kiedy ona kończyła lekcję? Nienawidziła przeciskać się między tłumami kompletnie nieznanych jej osób. Większość z nich szła sobie spacerkiem tak ciasno, że nie dało się ich wyminąć, a ona chciała jak najszybciej znaleźć się w domu. W dodatku ludzie zamiast patrzeć, jak idą, co chwila musieli na nią wpadać, bo kuźwa nie można jej minąć. Skoro jakaś zgraja lasek idzie w przeciwnym kierunku, to nie mogą się zsunąć, żeby dać przejść innym, muszą swoim stadem zajmować całą szerokość chodnika! Już po kilku minutach miała ochotę powybijać komuś zęby. Najlepiej wszystkim naokoło.
– Nie przyszło ci do głowy, że po prostu lubię twoje towarzystwo? No i mam po drodze, a poza tym akurat zdążę cię odstawić i będę musiał po niego iść. Gdybym czekał pół godziny w parku mógłby uznać, że niedługo zaproszę go na randkę! – odparł Percy.
– Tylko nie powtarzaj tego przy Annabeth, jeszcze będzie gotowa zabić i jego i mnie. A ja nie mam zamiaru umierać, więc sam rozumiesz, miałybyśmy poważny konflikt interesów – zaśmiała się.
– Jasona na pewno by nie zabiła, w wersję z tobą też wątpię, szybciej ja bym stracił głowę. Poza tym pewnie byś ją pogryzła, dzikusie! – On też parsknął śmiechem. W odpowiedzi na ten potwornie niesprawiedliwy zarzut wyszczerzyła się i kłapnęła zębami.
Nowy Jork w godzinach szczytu stawał się prawdziwym piekłem i bynajmniej nie było to piekło, w którym mogłaby rządzić Kate. Zakorkowane ulice, chodniki pełne ludzi, którzy potem ściskali się w metrze jak sardynki w puszce. Po powrocie do domu chciało się kogoś brutalnie zamordować. Niestety ona nie miała takiej opcji, nie chciała krzywdzić ani kota, ani Percy'ego, musiała sięgnąć po środki zapobiegawcze, więc wyobraziła sobie jedną z wkurzających pind ze szkoły i zaczęła ją torturować w myślach.
– Masz minę seryjnego zabójcy – stwierdził Jackson, zajmując miejsce przy stole kuchennym. Uśmiechnęła się pod nosem i mrugnęła do niego jak do partnera w zbrodni.
– Cola? – odpowiedziała pytaniem, wyciągając z szafki dwie szklanki. Tak naprawdę było to pytanie retoryczne, aktualnie miała do zaoferowania tylko Coca Colę; chyba ktoś powinien w tym domu zająć się zakupami, ale brakowało im trzeciego współlokatora. A raczej ona potrzebowała kogoś takiego, najlepiej jedzącego równie niezdrowo, jak ona. Bo niby była herbata, ale cukier się skończył. Jedzenie też było, ale po jej dzisiejszym śniadaniu skończył się „zwykły” chleb, płatki śniadaniowe, czekoladowe mleko, masło orzechowe... Najwyższy czas wziąć „parę” dolców z puszki „na zakupy” i skoczyć do sklepu. Przy okazji złapie coś na obiad. I będzie musiała w końcu przekonać mamę, że ten pomysł ze zdrowym odżywianiem to coś niezdrowego!
Nalała im obojgu napoju i dosiadła się do Jacksona.
– Ty i twój kumpel zjecie coś na mieście, mogę wpaść do ciebie na obiad czy zamówimy coś tutaj? – spytała, obmyślając plan działania. Jeśli będzie miała jeść sama, kupi coś w sklepie, ale miała cichą nadzieję, że albo naje się u Jacksona, albo któryś z nich coś zamówi dla całej trójki.
– Skoro już tak ładnie nas zapraszasz... U mnie dzisiaj nikogo nie ma, a zanim coś dostaniemy na mieście miną wieki, o tej porze nie ma szans – odpowiedział. – Zaraz muszę po niego wychodzić, bo jeszcze frajer się zgubi w Central Parku – dodał z lekkim uśmiechem, jakby działo się tak już wcześniej, a sam Percy uważał to za coś rozczulającego. Mimo to Kate wolała nie przyznawać, że sama się tam kilka razy pogubiła.
* * *
Percy miał pewne wątpliwości co do tego wyjścia. Nie przemyślał tego wcześniej, bo przez utrzymujący się od blisko dwóch miesięcy (co za wyczyn!) spokój nie zawracał sobie głowy potworami. Aż do teraz. Biorąc pod uwagę, że mieli się włóczyć po mieście, w którym wszelkiego rodzaju wstrętne, mityczne stwory mogą spokojnie gnieździć się w opuszczonych budynkach, a w dodatku miało to być wieczorem, kiedy potwory zyskiwały na sile, istniało pewne ryzyko. Musiał też pamiętać, że on i Jason mieli za ojców dwóch z trzech najpotężniejszych bogów, więc razem byli jak wielka przynęta na wszystko, co lubiło ludzkie mięso. Mogliby po prostu zrobić sobie transparent „Chodźcie, zjedzcie nas!”. I nie martwiłby się wcale, gdyby mieli być sami, spokojnie daliby sobie radę, gdyby coś chciało ich zjeść. Jednak Kate była zwykłą śmiertelniczką i gdyby zaatakowały ich potwory w jej obecności, musieliby dodatkowo martwić się o to, czy jest cała i na pewno nic nie odgryza jej którejś kończyny. Dobra, uwzględniał, że jednak była to Kate i w razie potrzeby zaczęłaby kopać, drapać i gryźć, a przy okazji zwyzywałaby ewentualnego potwora tak, jak jeszcze nigdy nie był zwyzywany, ale dalej była tylko śmiertelniczką. Nie mógłby jej nawet dać broni, gdyby potrafiła jej używać (która bardziej lub mniej normalna licealistka uczy się posługiwać mieczem?), bo niebiański spiż po prostu przeniknąłby jej przez ręce.
Być może przez własne zmartwienia cały czas miał wrażenie, że jest obserwowany. Czekając na Jasona czuł się, jakby czyiś wzrok wwiercał mu się w tył głowy. Kiedy coś zaszeleściło w krzakach odruchowo chciał sięgnąć do kieszeni po Orkana, jednak palcami trafił jedynie na zmięty paragon i kilka drobniaków. Już kilka dni temu zauważył, że jego miecz gdzieś zniknął, ale przez jakiś czas liczył, że po prostu znowu magicznie teleportuje się mu do kieszeni. Jednak tym razem coś było nie tak i kieszeń nadal była pusta. Zaczynało go to poważnie martwić, bo nawet nie wiedział, gdzie mógłby go zgubić. Prawie nie zauważył, kiedy pojawił się Jason, chociaż ciężko go było przegapić.
– Bro, już myślałem, że nie trafisz – powiedział uśmiechając się półgębkiem z nadzieją, że Jason nie zauważył jego małego zmieszania.
– Twoja mała wiara mnie rani, bro – odparł Jason szybko do niego podchodząc. Uścisnęli się „po męsku” i poklepali po plecach tylko trochę za mocno.
– Chodź, poznasz najgroźniejsze stworzenie zamieszkujące Manhattan. Uprzedzam, gryzie, nie jestem do końca pewien czy nie jest jadowita, ale jeśli ją nakarmisz będzie potulna jak mały kociak. – Percy powoli ruszył w stronę Upper East Side, a Jason do niego dołączył.
– A właśnie, co do tej twojej znajomej... Słuchaj, od wczoraj jestem w Obozie Półkrwi z Reyną. Potem ci wszystko opowiem, ale mam taką sprawę. Wieczorem widziałem się z Annabeth i chyba była na ciebie wkurzona. Wiesz, spytałem ją tylko, co u was, a ona powiedziała, że o tobie więcej się dowiem od innej blondynki. – Percy naprawdę nie miał nic przeciwko temu, że Jason się trochę martwił (zawsze mógł być na miejscu Nico), ale nie mógł się powstrzymać od ciężkiego westchnienia. Czasami naprawdę poważnie się zastanawiał, jak przetrwał z Annabeth aż tyle i nie został zamordowany. To znaczy, naprawdę mu na niej zależało i tak dalej, ale czasami okazywało się, że cokolwiek robił, ją to denerwowało.
– Bogowieeeeeee... Jason, proszę cię, powtórz to przy niej, sam zobaczysz, że nikt nie powinien się o nic martwić. Po prostu ona mieszka piętro nade mną, razem chodzimy do szkoły i trochę mi pomagała z biologią, a potem tak po prostu wyszło, że zasnęliśmy. Nawet nie razem, ale Annabeth uznała, że chyba coś nas łączy, a potem i tak twierdziła, że nie ma o co być zazdrosna i już nic nie rozumiem – odpowiedział i westchnął cicho, dając do zrozumienia, że naprawdę nie potrafił sobie tego poukładać.
– Och, bro... – Jason poklepał go ze zrozumieniem po plecach. Dobrze było wiedzieć, że nie uwierzył, że Percy mógłby zdradzać Annabeth. (Czy robić cokolwiek innego, co jej się wydawało, że robił.) Bycie w związku było cięższe niż walka z armią gigantów.
– Może lepiej powiedz co w Obozie? I czemu ściągnąłeś ze sobą Reynę? – spytał z nadzieją na zmianę tematu. Nie chciało mu się rozmawiać o problemach z dziewczynami. Czasami dochodził do wniosku, że geje mają o tyle łatwiej, że nie muszą męczyć się z kobiecą logiką i ich dziwnym, pokręconym tokiem rozumowania.
– To jeszcze nic nie słyszałeś? – zdziwił się Grace. Percy już chciał mu zwrócić uwagę, że niektórzy pomiędzy wakacjami muszą chodzić do szkoły i nie dowiadują się o wszystkim na bieżąco, ale blondyn już kontynuował. – Dość niedawno na plaży znaleźli trzech herosów, martwych. Udało się ustalić, jak umarli, że nie byli na żadnej misji i na pewno nie mieli się ze sobą spotkać. Mniej więcej coś podobnego trafiło się w Nowym Rzymie w tym samym czasie. Trzy ciała, praktycznie się nie znali, wszyscy wyglądali... dość nieciekawie. Reyna chciała o tym porozmawiać z Chejronem, tym bardziej, że jeden z tych martwych Greków był jakiś czas przed tym w Obozie Jupiter z kilkorgiem swojego rodzeństwa. No i tylko on nie wrócił – zakończył Jason.
Percy lekko zmarszczył brwi i wcisnął dłonie do kieszeni. To chyba byłoby na tyle, jeśli chodzi o święty spokój i w miarę normalne życie. Nie rozumiał, czemu dopiero teraz się o tym dowiadywał.
– No na razie niewiele wiemy, więc nie było sensu tego za bardzo rozgłaszać. Wie tylko kilka osób, na pewno Solace i Nico, chyba sam rozumiesz czemu... I wiesz co? Trochę to podejrzane, wczoraj ledwie widziałem jednego i drugiego, dzisiaj obaj gdzieś mnie minęli na śniadaniu, ale Nico tak szybko się zmył... – Percy naprawdę doceniał, że przyjaciel stara się odwrócić jego uwagę, ale trochę mu nie wychodziło. Dobra, lubił syna Hadesa, ale kompletnie nie rozumiał, czemu Grace tyle nawija o nim i o grupowym domku Apolla. Jak Nico Nie Jesteś w Moim Typie di Angelo chciał, mógł się kumplować z kim chciał. Umawiać też, a skoro Will był prawie jak jego odbicie w negatywie z gorszym poczuciem humoru, to pasował idealnie do wymagań chłopaka. Percy nie miał zamiaru mieszać się w cudze życie, nawet, jeśli kilka razy je ratował i tyle.
– Grace, oni mają też swoje zajęcia, wiesz? Jak di Angelo znajdzie czas i chęci, to sobie poplotkujecie, chociaż powiem ci, że Will to raczej kiepski temat – stwierdził spokojnie. – A teraz trochę się przymknij, okay? I nic nie palnij przy Kate, powiedział bym, że jest uroczą, niewinną śmiertelniczką, która nie ma o niczym pojęcia, ale za „uroczą” dostałbym między oczy, niewinną może najwyżej uważać, a jak powiem, że jest śmiertelniczką, to odpowie, że ja jestem mugolem, a na koniec dowiesz się czegoś o mafiach mrocznych elfów, łowcach demonów, demonicznych wymiarach i tym podobnych sprawach... Ale to nie zmienia faktu, że naprawdę jest śmiertelniczką, nie chcę, żeby coś ją zjadło i nie chce mi się tłumaczyć jej, że naprawdę moim ojcem jest starożytny bóg. A przy okazji, nie pytaj jej o ojca, bo powie, że zżarły go smoki, ponieważ jest skończonym frajerem czy coś takiego.
Mina Jasona wyrażała wiele, poza tym, że zrozumiał, co Percy mu mówił. Wyglądał trochę jak ktoś, kogo uderzono butem między oczy. Być może Kate po prostu nie wpisywała się w jego definicję śmiertelniczki. Ważne, żeby nie palnął czegoś nieodpowiedniego, ale tyle na pewno załapał. Grace nie był idiotą, tylko czasami nie szło do niego dotrzeć.
Musieli przejść przez mieszkanie Percy'ego, żeby chłopak mógł zabrać portfel. Spodziewał się, że Jason i tak postawi im jedzenie, ale na bilety już nie liczył. I nie byli małżeństwem, żeby sobie wszystko kupować, sama idea związku z Jasonem była nienormalna! Nie interesowały go związki z facetami, ale nawet jeśli, to na pewno nie padłoby na syna Jupitera! Szybciej dałby się przerobić na karmę dla Piekielnych Ogarów niż zdecydowałby się na bliższą relację z przyjacielem. A gdyby kiedyś obudził się z Jasonem w łóżku, z miejsca umarłby ze strachu! Chociaż teraz Grace wlazł za nim do jego pokoju i... Brawa dla Percy'ego Jacksona, ale się wkopałeś! Znowu!
Dobra, zawsze panował u niego bajzel. Nie taki wielki, ale jednak porozrzucane skarpetki, trochę opakowań po słodyczach na podłodze i tym podobne tworzyły dość chaotyczny obraz. Gdyby weszło tu jakieś dziecko Afrodyty i rzymski półbóg, na pewno zeszliby na palpitacje serca. Tylko, że teraz do tego dołączyły porozrzucane wszędzie długopisy. Powinien je uprzątnąć już wcześniej, ale wypadło mu to z głowy. Kiedy dotarło do niego, że jego Orkan gdzieś zniknął i nie wrócił, jak to powinno się stać, zaczął go gorączkowo szukać i był zbyt zaaferowany, żeby pamiętać o sprzątnięciu. Nikomu o tym nie mówił, bo wyszedłby na kompletnego idiotę. Zgubić starożytny, magiczny miecz, który zawsze wraca do właściciela?! No jasne, Percy, znowu się popisałeś.
– Hm, stary, zapomniałeś mi o czymś powiedzieć? – spytał Jason, gapiąc się mu przez ramię. Percy westchnął ciężko, nie miał pojęcia, co powiedzieć. Przecież nie mógł wyznać mu, że nie miał zamiaru nikomu o tym mówić. Miał nadzieję, że Orkan odnajdzie się, zanim coś spróbuje go zabić, w końcu ostatnio praktycznie wcale nie widywał potworów. Był październik, spędził już dwa miesiące poza Obozem Herosów i do tej pory ani razu nie musiał sięgać po broń.
– Nie było okazji – wymamrotał w odpowiedzi. Szybko odnalazł swój portfel i wepchnął go do kieszeni. – Potem ci opowiem, aktualnie czeka na nas głodna przedstawicielka gatunku homo wredotus i czeka, aż zamówię dla niej obiad, bo sama boi się rozmawiać z obcymi przez telefon.
Jason popatrzył na niego badawczo, co w połączeniu z jego okularami wyglądało dość zabawnie. Sprawiał wrażenie bardzo młodego, napakowanego profesora, który próbuje przyłapać ucznia na ściąganiu, ale jeszcze nie ma konkretnych dowodów. Percy wyszczerzył się do niego jak bezczelny dzieciak i ruszył w stronę okna. Otworzył je i wyskoczył na schody pożarowe.
– Ruchy, Grace! – zawołał i sam ruszył na wyższe piętro. Po chwili już zaglądał przez okno do salonu Kate. Chciał zapukać, żeby ich wpuściła, ale zauważył, że dziewczyna z kimś rozmawia. Wyglądał na nastolatka, chyba mniej więcej w ich wieku. Percy nie widział go dokładnie, bo stali w wejściu do salonu, mógł jedynie zauważyć, że chłopak ma ciemną skórę i ubiera się trochę, jak trzydziestolatek, który próbuje wyglądać młodzieżowo, ale nie potrafi zrezygnować ze swoich ubrań. Poza tym nie był pewien, ale chyba miał znajomą twarz. Nie miał czasu na dokładniejsze przyjrzenie się mu, bo szybko wyszedł.
– Często się tak podglądacie? – Tuż przy jego boku odezwał się Jason.
– Nie chciałem przeszkadzać. – Percy wywrócił oczami i zapukał w szybę. Kate od razu obróciła się w jego stronę i podeszła otworzyć im okno. Najpierw do środka wepchnął Jasona, który dzięki „kocim” ruchom uniknął rozpłaszczenia się na podłodze. Jackson wskoczył do środka zaraz po nim.
– Przedstawiam, Kate, Jason, Jason, Kate. Uprzedzając wszelkie możliwe pytania, już się zdeklarował, że nas nakarmi. Uroczy, prawda? – Jeszcze zanim skończył zdanie, dostał kuksańca między żebra, ale było warto. Blondynka uśmiechnęła się szeroko i podała Jasonowi rękę.
– Miło poznać. Przy okazji ostrzegam, że po mieszkaniu grasuje miniaturowy tygrys, nie pozwól mu wsadzić mordy do swojego jedzenia, chyba, że nie chcesz się najeść. No i nie polecam zaglądać do mojego pokoju, jeszcze coś na ciebie spadnie.
– I wzajemnie. A poza tym, widziałem już pokój Jacksona, myślisz, że coś jeszcze może mnie zaskoczyć? – Grace odwzajemnił uśmiech i uścisnął jej dłoń. Stojąc naprzeciwko siebie wyglądali jak olbrzym i nimfa - wysoki, umięśniony Jason był od niej wyższy o około dwie głowy i można by pomyśleć, że jest w stanie ją zmiażdżyć. Zabawne było to, że ta blond ciapa mogłaby mu bardzo szybko wybić kilka zębów.
***
Gdyby ktoś poinformował Nico, że wyjście do kina oznacza bycie ściskanym przez tłum niczym sardynka w puszce, nie zgodziłby się tak od razu; najpierw zastrzegłby Willowi, że mają być tam pół godziny szybciej, żeby uniknąć tego piekła. Na Hadesa, tu było gorzej niż na polach asfodelowych! W dodatku starał się nie zgubić Willa, bo bez niego by zginął zgnieciony przez ludzi, a sam Solace pewnie od razu poleciałby zgłosić zaginięcie. Jednak zło już się stało, właśnie z gracją godną kota został pchnięty na kontuar kasy biletowej, bo jakiś geniusz musiał władować mu łokieć w bok, kiedy wymachiwał do jakichś znajomych. Na szczęście Will niczego nie zauważył. Nico dalej nie był pewien, co się czasami dzieje pod tymi blond loczkami, ale Solace od czasu tego małego wypadku przy sekcji zwłok był trochę za mocno przewrażliwiony na punkcie jego zdrowia, więc mógłby coś sobie ubzdurać.
Czekał, aż Will kupi im bilety – próbował jakoś się z nim dogadać w kwestii płacenia za siebie, żeby nie wpakować się w coś niezręcznego, ale Solace upierał się, że on go zaprosił, więc Nico nie będzie wydawał pieniędzy. (No nie, żeby miał ich specjalnie wiele, ale Hades też czasami starał się być poprawnym ojcem.) Kiedy syn Apolla wybierał dla nich miejsca, on próbował po prostu nie dać się zgnieść, a przy okazji starał się zorientować gdzie sprzedają przekąski; nie potrzebował dużo jedzenia, ale skoro mieli spędzić tu całą noc, obaj będą czegoś potrzebowali. To zadanie nie było wcale takie trudne, bo najwięcej ludzi zbierało się przy kasach biletowych i stoisku z jedzeniem. Wystarczyło iść tam, gdzie zbierało się najwięcej osób. Niestety, z tym odkryciem wiązało się kolejne. Akurat kiedy w polu jego widzenia pojawiła się maszyna do robienia popcornu, zauważył też Jasona. Był pewien, że to Grace - jego nie dało się pomylić z nikim innym; głowa blondyna była doskonale widoczna, stał tak, że Nico mógł zobaczyć jego twarz, ale syn Jupitera go nie widział. Po tym zrobiło się jeszcze gorzej, obok pojawił się nieodłączny element istoty Jasona – Percy. Nico nie miał wątpliwości, że to on - kilka lat tego nieszczęsnego zadurzenia wyrządziły w jego mózgu nieodwracalne zmiany. Poznałby Percy'ego zawsze i wszędzie. Dziwnie zaczęło się robić, kiedy doszła do nich jakaś blondynka. Di Angelo dziwił się, że w ogóle ją zauważył; przy chłopakach wyglądała jak połączenie elfa z krasnoludkiem. W fioletowej koszulce z napisem „King of Sassgard”, podartych jeansach i biało – czarnej koszuli w kratę wyglądała jak kociątko, które chce iść na solo z całym światem. Nico nie miał pojęcia, kim ona jest - nigdy nie widział jej w obozie, a czy w ogóle było możliwe, żeby Percy i Jason mieli wspólnych znajomych poza nim?
– Co tam wypatrzyłeś? – Nico nie zauważył, kiedy podszedł do niego Will. Był zbyt zaabsorbowany przyglądaniem się dwójce herosów i krasnoludko – elfowi. Nigdy dotąd nawet nie przeszło mu przez myśl, że Percy czy Jason przepadają za takimi rozrywkami. Być może uznałby to za kolejny przejaw ich jakże heteroseksualnej przyjaźni, gdyby nie fakt, że mieli towarzystwo. Było to trochę podejrzane - blondynka zachowywała się przy nich niezwykle swobodne; widział, jak poczochrała włosy Percy'emu. Nie znał się na relacjach międzyludzkich, ale wydawało mu się, że takie gesty są zachowane dla bardzo bliskich przyjaciół.
– Wyobraź sobie, że Grace i Jackson mieli na ten wieczór takie same plany – wymamrotał, zerkając na Willa. Blondyn jedynie wzruszył ramionami i uśmiechnął się do niego promiennie.
– Tu jest pełno ludzi, mała szansa, że na siebie wpadniemy. – Tak, Solace był niepoprawnym optymistą. Nie dość, że uważał, że będą mieli szczęście nie wpaść na Jasona i Percy'ego, to jeszcze złapał go za rękę i zaczął prowadzić przez tłum, jakby nigdy nie słyszał, że nie ma go od tak dotykać. Jednak miał nadzieję, że filmy o superbohaterach mu wszystko wynagrodzą.
***
– Lubię cię – mruknęła do Jasona, chociaż wpatrzona była w swój popcorn. Może była łatwiejsza niż jej kot, a to zdradzieckie stworzenie oddawało swoją miłość za puszkę tuńczyka, ale dopóki miała żarcie, nie przejmowała się tym. Za to Percy i Jason zareagowali śmiechem, jakby opowiedziała naprawdę dobry żart. Popatrzyła na nich i przewróciła oczami. Użyła całej swojej dobrej woli, żeby nie kopnąć kumpla w piszczel. Nawet nie miała na to wystarczająco miejsca, jako że byli zbyt ciasno ściśnięci między innymi ludźmi, czekającymi na wpuszczenie do sali kinowej.
– Jackson, twoja mała wiara we mnie naprawdę rani! - westchnęła dramatycznie i przesunęła się o kolejne kilka centymetrów w stronę wejścia do sali. Jej przestrzeń osobista cierpiała, ale starała się pocieszać myślą, że niedługo wygodnie rozłoży się w kinowym fotelu i spędzi następne kilka godzin na oglądaniu dobrego mordobicia w wykonaniu jednych ze swoich ulubionych postaci. No i miała jedzenie, więc teraz musiało być już dobrze.
– Ty jeszcze nie wiesz, jak on potrafi wątpić w ludzi – powiedział Jason, posyłając Percy'emu znaczące spojrzenie, ten drugi przewrócił na to oczami. – Chociaż nie, to raczej było przekonanie, że on jest tym lepszym! – dodał po chwili ze śmiechem i szturchnął przyjaciela w bok. Nie miała pojęcia, do czego Jason nawiązywał, ale widząc, jak wymieniają między sobą spojrzenia domyślała się, że sporo już razem przeżyli.
– Żadne z tych, bro. Ja po prostu znam twoje i swoje możliwości. Przepraszam, ale byłem po prostu szczery, nie masz ze mną szans – zaśmiał się Percy i oddał blondynowi szturchańca. Gdyby nigdy nie usłyszała, że obaj są zajęci, Kate mogłaby teraz pomyśleć, że byliby uroczą parką. Zachowywali się prawie, jak stare, dobre małżeństwo... Westchnęła cicho, odwracając od nich wzrok i popatrzyła na wiszący niedaleko plakat z Darthem Vaderem, jakby tylko on ją rozumiał.
Tak, stary, sam przecież potwierdzisz, że heteroseksualizm potrafi zniszczyć życie. Zaśmiała się z własnej głupiej myśli. Nie byłoby tak zabawnie, gdyby pewnego dnia jeden z tych chłopaków wpadł do rzeki lawy podczas walki z drugim... Na całe szczęście miała do czynienia z całkowicie normalnymi amerykańskimi nastolatkami, którzy nie mieli pojęcia, że rzeki lawy naprawdę istnieją.
Jason i Percy nadal się przekomarzali, a ona nie miała zamiaru im przeszkadzać. Słuchając ich, odnosiła wrażenie, że rzucają samymi ogólnikami, jakby nie chcieli, żeby przypadkiem dowiedziała się, co ze sobą przeżyli. Super, męskie tajemnice. Powinna ich uświadomić, że gdzieś zgubiła trochę chromosomu X i mogą przy niej normalnie rozmawiać, ale wydawało się jej, że mogą mieć inny powód, żeby tak się zachowywać. W takim wypadku nie mogła się gniewać, sama ukrywała połowę swojego życia. Zamiast wtrącać się w ich rozmowę, zajęła się tym, co potrafiła najlepiej – jedzeniem. Jeśli skończy jej się popcorn, miała jeszcze spory zapas słodyczy, a jeśli on się wyczerpie, od czego jest tajna skrytka w Duat? Bycie magiem rządziło!
Dopchanie się do sali musiało zająć im milion lat świetlnych. Tego dnia nie miała zamiaru przejmować się tłumami. Tylu śmiertelników wokół niej miało też zastosowanie praktyczne - dopóki byli w pobliżu istniały małe szanse, że wyczuje ją jakiś demon. Nie miała ochoty popisywać się przed Percym i Jasonem swoich umiejętności w odsyłaniu na niższe poziomy krainy duchów dzikich kotów o pyskach węży czy innych hybryd kurczaka z szablą zamiast głowy. Byłoby to kłopotliwe. W końcu jej grupowa przykrywka przerzedziła się i udało im się dopchać do ich miejsc. Przy okazji zobaczyła kolejne dziwne zjawisko.
Kiedy zajmowali swoje miejsca Jason szturchnął Percy'ego i „dyskretnie” wskazał mu na coś. Z czystej ciekawości powiodła wzrokiem za palcem Jasona. Trochę na lewo, dwa rzędy przed nimi siadała akurat całkiem urocza parka. Na oko piętnastoletni chłopcy, jeden miał ciemne włosy, drugi mógł pochwalić się kłaczkami w kolorze złota. Nie trzymali się za ręce ani nic takiego, najwyżej ze sobą rozmawiali. Z zaskoczeniem zmarszczyła brwi, próbując dociec, o co może z nimi chodzić. Spojrzała na swoich towarzyszy. Percy wzruszył ramionami, jakby to go nie ruszyło, a Jason uśmiechał się do niego szeroko, jakby właśnie spełniały się jego marzenia.
– Mówiłem ci – szepnął Jason. – Mówiłem, że oni coś...
– Skoro od razu tak to odbierasz, to rozumiem, że my od teraz jesteśmy w trójkącie? – odparł Percy jeszcze ciszej.
Kate, udając, że wcale nie jest wścibskim potworkiem, zajęła się podjadaniem popcornu.
***
Plusem nocnych maratonów było bez wątpienia to, że pod koniec ludzie czuli się na tyle zmęczeni, że nie mieli siły nawet ze sobą gadać. Chyba, że było się Kate, w takim wypadku nieprzespana noc sprawiała, że jej nadpobudliwość wchodziła na nowy poziom. Po tylu godzinach bez snu była trochę zaspana i pewnie w domu od razu zakopałaby się w łóżku, ale dopóki była na nogach, czuła się, jakby miała zaraz odfrunąć.
Percy i Jason trochę ją wyprzedzili i wyszli szybciej, twierdząc, że chłodne powietrze ich rozbudzi. Kiedy odchodzili, zauważyła, że coś między sobą omawiają i miała przeczucie, że nie chodzi o jej porównanie Grace'a do Kapitana Ameryki. Musiała się jeszcze ubrać; nie miała zamiaru wychodzić w chłodny poranek zupełnie niegotowa na przeklęty, umiarkowany klimat. Szybko ubrała kurtkę, ale jej pech musiał o sobie przypomnieć i zamek zaciął się w połowie. Próbowała szarpnąć go w górę albo w dół, jednak ten uparcie tkwił w miejscu. Przez kilka minut się z nim szamotała, ale była na straconej pozycji. Przy którejś próbie potknęła się o własne nogi. Zaklęła, kiedy poleciała w tył, jednak spotkanie z podłogą nigdy nie nastąpiło. Zamiast rozpłaszczyć się na ziemi, wpadła na jakiegoś biednego człowieka. Ten krzyknął z zaskoczenia, ale był na tyle miły, żeby ją złapać. Po głosie poznała, że to chłopak.
– Wszystko w porządku? – zapytał, stawiając ją na nogi. Czuła, że jej twarz robi się trochę gorętsza, ale idiotyczny rumieniec nie powstrzymał jej przed spojrzeniem na wybawiciela. Trochę wyższy od niej blondyn, na oko piętnastolatek, uśmiechnął się do niej promiennie. Jakaś głupia istota w tyle jej mózgu nazwała go roboczo „Słoneczko”.
Głupie istoty w jej mózgu powinny siedzieć cicho, niestety, miały to gdzieś.
– Yhym... Dzięki – wyrzuciła z siebie, dumna z własnych umiejętności interpersonalnych. – Chociaż... Eh, pomożesz mi? Moja kurtka mnie nienawidzi, a jestem z tych ciepłolubnych... – dodała cicho. Jej aspołeczna strona w tej chwili skręcała się wewnątrz niej, wywołując kolejne fale zażenowania, ale musiała wykorzystać okazję. Skoro już i tak się do niego odezwała...
Blondyn przyjrzał się jej i już otwierał usta, żeby odpowiedzieć. Rozpoznała już ten wyraz twarzy, Słoneczko był z tych, którzy nie odmawiają pokrzywdzonym przez los potworkom. Jednak nie miała okazji poznać jego odpowiedzi.
– Will, gdzie...?! – Przez rzednący tłum przecisnął się do nich towarzysz Słoneczka, a raczej Willa. W porównaniu z Jasonem i Percym, a nawet z Willem, który przy wymienionej dwójce wydawał się drobny, ten chłopak sprawiał wrażenie dziecka, chociaż było w nim coś groźnego. Kate nie potrafiła tego wytłumaczyć, ale nie chciałaby zdenerwować tego bladego dzieciaczka o ciemnych, rozczochranych włosach. Poza tym do tego musiałaby się najpierw odezwać, a to już była wyższa szkoła jazdy. Jednego nieznajomego była w stanie przeżyć, ale dwóch? Poczuła, że w jej płucach powstał olbrzymi pęcherz, który jakimś sposobem odbierał jej możliwość wydania z siebie głosu.
– Zaraz będziemy mogli iść, Nico – powiedział Will, zerkając na drugiego chłopaka, jednak ten zajęty był przyglądaniem się Kate. Nie był to wzrok, który sugerował, że Nico ją ocenia, ale było w nim coś, co ją niepokoiło. Dziewczyna poruszyła się nieznacznie, czując się naprawdę niezręcznie. W jej mózgu od razu powstało miliard różnych scenariuszy odnośnie tego, jak bardzo mogła im przeszkodzić. Will nie wydawał się być przez to zły, ale ten drugi... Niech to Ammit użre! Sama nie wiedziała, czego może się po nim spodziewać.
– Znasz się z Percym i Jasonem. Byłaś tu z nimi – stwierdził Nico z porażającą obojętnością, wpatrując się w nią z małym zainteresowaniem. Znała ten wzrok bardzo dobrze, miała taką minę zawsze, kiedy udawała, że coś, co pokazywała jej matka (głównie starożytne rupiecie) ledwo ją obchodzi, ale po cichu zastanawiała się, czy w tym siedzi jakaś uwięziona dusza demonicznego faraona.
Chłopak zaskoczył ją tak bardzo, że prawie zapomniała, że dopiero co na nich wpadła. Spojrzała na niego, nie kryjąc zdziwienia. Nie wiedziała ile osób, które dzisiaj tu były, miało na imię Percy albo Jason, ale za to nie było wielu szans, żeby znaleźli się jeszcze jacyś dwaj, którzy byliby tu z podobną do niej samej dziewczyną. Tylko skąd ten chłopak ich znał? Czy naprawdę na te osiem milionów osób zamieszkujących Nowy Jork musiała wpaść na kolejnych znajomych swoich znajomych? Była słaba z prawdopodobieństwa, ale wiedziała, że szanse na takie zdarzenie są naprawdę niskie.
– T-tak jakby... Chyba... Co cię to interesuje? – odpowiedziała, z całych sił starając się, żeby Will i Nico nie pomyśleli, że nie umie mówić. I tak zabrzmiała jak kompletna ciota, która w dodatku się jąka.
– Nic, stwierdzam fakty – Nico wzruszył ramionami i wepchnął dłonie do kieszeni. – Po prostu nie podejrzewałem, że te dwie papużki nierozłączki zabierają jeszcze kogoś na swoje stuprocentowo heteroseksualne spotkania – dodał z rozbawieniem. Will zrobił minę, jakby chciał skarcić chłopaka, ale nie potrafił powstrzymać śmiechu, ona zresztą też się zaśmiała. Może nie przepadała za nieznajomymi, ale miała dziwne wrażenie, że polubiłaby Nico. Jednak musiała się trochę pośpieszyć, pewnie Percy i Jason już czekali, żeby wracać do domu i trochę się przespać.
– Wiecie, miło było poznać, ale powinnam się pośpieszyć. Pomożecie mi z tą kurtką? Byłabym wdzięczna – powiedziała, już bez jąkania się. Uwaga Nico o Percym i Jasonie jakoś rozluźniła atmosferę i pomogła jej przestać się denerwować.
– Jasne, już... – odparł Will. Nie wiedziała jakim cudem zapiął jej kurtkę jednym szybkim szarpnięciem, ale właśnie został jej bohaterem dnia. Uśmiechnęła się do niego i podziękowała im szybko. Po tym zmyła się, lawirując między zaspanymi ludźmi. Starała się nad sobą panować, ale tyle razy ktoś ją popchnął, przycisnął do ściany albo zastąpił drogę, że chciała wszystkim wydrapać oczy. Udało jej się wydostać na zewnątrz po kilku minutach, które zdawały się trwać całe wieki, w dodatku potknęła się o próg i prawie wylądowała na chodniku. Jedynie jej upośledzony refleks pozwolił jej utrzymać się na nogach.
– Ej, spokojnie! Nie zabij się! – Śmiech Percy'ego przebił się przez szum samochodów i rozmów przechodniów. Spojrzała spod byka na przyjaciela, a on wyszczerzył się do niej. Jason stał obok niego i uśmiechał się, ale nie tak złośliwie, jak Jackson. Punkt dla niego.
– Zanim Kate wydrapie ci oczy, może skoczymy na śniadanie? Ja stawiam – zaproponował Jason. Dwa punkty dla niego! Nie miała zamiaru się kłócić, jeśli chodziło o darmowe jedzenie.
– Wiesz co, Grace? Lubię cię coraz bardziej – powiedziała, a Jason i Percy zaśmiali się na to, jakby opowiedziała najlepszy dowcip pod słońcem.

Ok, przypomniałam sobie jak bardzo blogger mnie nienawidzi. Mogę już normalnie? (Nie.) Mam być szczera? Pisałam to cholerstwo pół roku, wyszło zupełnie inaczej, niż chciałam, ogólnie rzecz biorąc to tak długo nic nie wrzucałam przez matury (od września do maja prowadziłam bitwę z matmą, ale prawdopodobnie wygrałam, chyba płaknę), a potem jeszcze w czerwcu poszłam do pracy... No, teraz się ogarnę, życia nie ogarniam, ale z tym się postaram, obiecuję. Możecie mnie kopnąć w cztery litery, zasłużyłam sobie. Also, jeśli ktoś tu jeszcze jest to zasługujecie na jakiś order. Thanks people. A i pierwszy akapit coś się zjebał, ale już nie wiem o co mu chodzi, bo nawet w html próbowałam wbić ten odstęp przed tekstem i nic.
EDIT: Kolor tekstu powinien być już poprawiony, jak któryś akapit dalej jest na biało piszcie w komentarzach. HTML to ZŁO!