Strony

czwartek, 4 czerwca 2015

Rozdział 3

. Kiedy dotarli do odpowiedniej dzielnicy poziom irytacji Kate zdążył już kilkakrotnie podskoczyć. Jeszcze więcej upierdliwych ludzi, wiatru, a w dodatku czekało ją jakieś zadanie w towarzystwie szczurów. SZCZURÓW! Nigdy nie przepadała za tymi dzikimi gryzoniami; były w porządku dopóki nie ruszały się ze swoich słoików z formaliną stojących w pracowni biologicznej albo też od swoich właścicieli. Wszystkie żyjące na wolności, popiskujące w ciemnych zaułkach i świecące czerwonymi ślepiami były dla niej małymi, wstrętnymi demonami. Tłuste, wredne, gryzące, drapiące, nie mówiąc o tym, że cholera wie, co za zarazki przenosiły (była w pełni przekonana, że od setek lat próbują odtworzyć system przenoszenia dżumy!), a w dodatku kanibale... Fuj! A nie dość, że szczury, to jeszcze pogoda. Szare chmury i ten dziwny zapach w powietrzu zwiastowały najgorszą jesienną zmorę – deszcz. No i wiatr pozostawał nieugięty, co chwila pizgał im prosto w twarz coraz zimniejszymi podmuchami. Najbardziej irytujący był przy tym uśmiechem Anubisa.
. – Kiedy następnym razem skoczysz sobie do tej waszej boskiej krainy, bardzo cię proszę, daj temu całemu Szu w pysk! – burknęła do idącego obok chłopaka. – Jak zrobisz to porządnie, kupię ci ciasteczka dla psów – dodała szybko i poprawiła kołnierz kurtki w nadziei, że chociaż trochę ją to ogrzeje.
– Mówił ci już ktoś, że jesteś zniewalająco urocza? – odparł bóg z kpiącym uśmieszkiem błądzącym po ustach. To właśnie zdradzało Kate, że chciał tych ciastek bardziej, niż czegokolwiek innego!
Nie odpowiedziała mu. Najczęściej za takie stwierdzenia przechodziła do rękoczynów, chociaż tyczyło się to głównie nieogarniętych przedstawicieli płci przeciwnej spotykanych w szkole bądź gdzieś na ulicy. Dla Anubisa musiała się bardziej wysilić. Tymczasem jej myśli były zajęte czymś zupełnie innym. Usilnie próbowała pojąć ten dziwny zwyczaj spędzania popołudnia, szczególnie tak wstrętnego, jeśli spojrzało się pod kątem warunków pogodowych, na dworze, latając (w koszulce z krótkim rękawem, obojętnie jaka pogoda była!) za piłką do kosza. Koszykówka kojarzyła jej się głównie z szympansem, bo najczęściej widziała tą grę w wykonaniu przedstawiciela człekokształtnych, dlatego też wszyscy grający w kosza kojarzyli jej się z małpami. A w tej dzielnicy było ich pełno! Głównie chłopacy w wieku licealnym, biegali po przyblokowych placykach wylanych asfaltem i rzucali pomarańczowymi piłkami do jednego kosza. Najbardziej przerażające w tym wszystkim było to, że nosili oni jedynie koszulki bez rękawów i spodenki do kolan, jak typowi koszykarze. Brr, na sam widok robiło jej się zimno.
Dotarli na miejsce (bynajmniej takie miała przeczucie) po krótkim spacerze ze stacji metra. Po drodze Kate zdążyła jeszcze dojść do wniosku, że naprawdę nie pojmuje ludzi. Harlem był specyficzną dzielnicą, a przynajmniej tak jej się wydawało po pobieżnym zlustrowaniu okolicy. Z jednej strony tak zwani ciemnoskórzy, czyli wszyscy bardziej opaleni niż standardowy Europejczyk, popatrywali na nią spod byka, jakby im coś zabrała. (Czyżby chodziło o pieniądze? Przecież nie obwiesiła się jednodolarówkami, to byłoby kompletnie niewygodne, nie wspominając już o wyglądzie!) Z drugiej strony mniej więcej tacy sami ludzie, ale jakoś przyjaźniej nastawieni, przesiadujący na klatkach schodowych z gitarami czy innymi takimi (nie zwracała uwagi na to co każdy robi) się do niej uśmiechali. Jacyś wysocy panowie w wieku „jestem zbyt młody, żeby sprzedali mi piwo” czyli mniej więcej dwie klasy niżej niż ona podchodzili do niej szpanując (a jakże!) piłką do kosza, szczerząc się jak szczeniaki proszące o karmę i pytali o numer telefonu. Kiedy nie chcieli się odczepić mimo wyraźnych prób załagodzenia sytuacji przez jej towarzysza, musiała sama przejść do gróźb. I tak w kółko, co chwila ktoś z czymś wyskakiwał. Po przyzwyczajeniu się do Manhattanu, gdzie wszyscy byli zbyt zajęci sobą albo czymś innym, żeby zwracać uwagę na przeciskających się w tłumie innych ludzi, Harlem był szokiem. I niespecjalnie jej się podobało, że wszyscy tak na nią zwracali uwagę i traktowali jakby już się znali. Czy ktoś na sali wie co to jest przestrzeń osobista?!
Sam budynek, do którego mieli się dostać, wyglądał obiecująco. (O ile miało się ochotę spotkać coś wstrętnego, niebezpiecznego, a przy okazji nie bało się szczurów, ona liczyła jedynie na dwa pierwsze punkty). Ciężko było stwierdzić, jak się kiedyś nazywał, ale z liter składających się na nazwę zostały jedynie jedno „H”, jedno „E” i dwa „L”. Już to dawało do myślenia.
- Zapraszamy do piekła, nasza obsługa jest pierwszorzędna. W ofercie standardowej mamy kotły ze smołą, odświeżające kąpiele w siarce i masaż gwoździami, za dopłatą organizujemy specjalne eventy, na których nasza gwiazda, dokładniej mówiąc Gwiazda Poranna, osobiście wbija każdemu po kolei kołek w dupę – mruknęła, uśmiechając jakby sama miała komuś wbić kawał drewna w cztery litery.
- Czasami naprawdę mnie przerażasz – rzucił Anubis zerkając na nią kątem oka. W odpowiedzi uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Powiedział ten, który uczestniczy w starożytnym rytuale rzucania serca złoczyńcy na pożarcie udomowionemu demonowi! – parsknęła. – A tak w ogóle, to jak tam wleziemy?
Budynek wyglądał jakby przez ostatnie pięćdziesiąt lat nikt do niego nie zaglądał i pewnie tak było. Ściany mogły być kiedyś pomalowane na jakiś modny, zielony kolor, ale przez lata farba zszarzała, a klimat i czas odcisnęły swoje piętno na fasadzie. Deski, którymi szczelnie pozabijano wszystkie okna, na parterze i pierwszym piętrze były miejscami powyłamywane, poza tym również zszarzały, a gwoździe zardzewiały. Drzwi, a przynajmniej ten większy otwór, który musiał być kiedyś drzwiami, był zamurowany, ale i tu ktoś próbował się dostać, pozostałości po pojedynczych, wybitych cegłach zdążyły zniknąć z okolicy. Prawdopodobnie nie tylko szczury upodobały sobie to miejsce, jako ulubioną miejscówkę. Kate była gotowa założyć się o swoje ostatnie pudełko limitowanej edycji pewnych cukierków od Wonki, że gdzieś zagnieździły się jakieś demony, w kątach zadomowiły się pająki, a w jakimś przypadkowym pokoju znajdą trupa!
- Jesteś magiem czy nie? Z powodzeniem włamaliśmy się do muzeum, a tu nie damy rady? – Anubis spojrzał na nią z uśmiechem upodobniającym go do psa (hm, może Sadie leciała na psy?), a oczy mu zabłyszczały, jakby włamania do opuszczonych budynków były nagrodą za dobre świadectwo.
- Wymagasz ode mnie myślenia po tylu traumatycznych przejściach? – Westchnęła z niedowierzaniem. Przecież przeciśnięcie się przez pół miasta w tą i z powrotem, a potem jeszcze dalej, było porównywalne z przeżyciem dnia na linii frontu!
Bóg umarłych jedynie wywrócił oczami i wyminął ją, kierując się w stronę zamurowanych drzwi. Nawet nie zdążyła zapytać go, co zamierza zrobić. Chłopak po prostu zamruczał coś pod nosem, hieroglify ledwie błysnęły, a wszystkie cegły równiutko wyleciały z drzwi prosto do holu. Anubis lekko się ukłonił i skinął dłonią w stronę wejścia.
- Panie i szpanerzy przodem – powiedziała uśmiechając się kpiąco. Mogła zrobić dokładnie to samo. Czasami miała wrażenie, że traktowano ją zbyt protekcjonalnie, jak na jej umiejętności. Nie dało się zaprzeczyć, że bardzo dziwnym trafem nauczyła się podstaw szybciej niż ustawa przewidywała, a reszta jej „edukacji” też nie była specjalnie długa. Nie mówiło się o tym głośno, ale czasami ktoś się zakładał, która z brooklyńskich uosobień wredoty tym razem wygra treningowy pojedynek. Nie mówiąc o magii, nad wyraz dobrze szła jej też walka, co tym bardziej było podejrzane, bo zajęcia z wychowania fizycznego w jej wypadku sprowadzały się do ukrywania się za sprzętem i udawania, że jest niewidzialna. Może to dlatego, że w szkole nie mogli rzucać nożami ani ludźmi? Tak czy siak, potrafiła rzucić zaklęcie niszczące równie dobrze jak Anubis.
- Mhm, gdybyś ty spróbowała, pół ściany wyleciałoby w powietrze – rzucił z rozbawieniem bóg papieru toaletowego i zgodnie z jej zaleceniami wepchnął ją do środka. – Nie mam zamiaru mówić, że jesteś słaba, ale brakuje ci finezji. Można cię porównać do Diabła Tasmańskiego*.
- Jestem taka szybka? – podsunęła, przeskakując nad cegłami. Dokładnie rozejrzała się po ciemnej recepcji w poszukiwaniu jakiegokolwiek śladu obecności szczura bądź innego podejrzanego stwora. Wszystko od zniszczonych dywanów aż po parapety pokrywała gruba warstwa kurzu. Kontuar recepcji miejscami się porozpadał, drewno, z którego w całości był złożony, popękało i zbutwiało od wilgoci. Kanapy ustawione dla oczekujących gości też nasiąknęły wilgocią, a i prawdopodobne było, że coś zaczęło w nich żyć. Ze wszystkich stron atakował ich zapach stęchlizny, a do ciemnego budynku przez szczeliny w deskach przedzierały się wąskie strumienie światła, które miejscami przechodziły w trochę większe obszary, dzięki wyrwanym „zabezpieczeniom” przed niechcianymi współlokatorami i zrobione przez Anubisa wejście.
- Nie, rozwalasz wszystko na swojej drodze – Chłopak nie mógł przepuścić okazji do wyprowadzenia jej z błędu.
Nie powiedziała tego na głos, ale zastanawiała się jakim cudem Anubis może mieć pojęcie o postaciach z kreskówek. Czyżby jakaś firma postanowiła nadawać dla krainy duchów? Chociaż z drugiej strony już od pewnego czasu Anubis nie był jedynie Anubisem, może po prostu on i Walt dzielili się też mózgami. To było trochę przerażające. Nikt nie znał skutków dzielenia ciała z bogiem, nie przez całe życie. Ona miała o tym pojęcie raczej znikome, bogowie odeszli do swojej magicznej krainy i pojawiali się jedynie jeśli czegoś chcieli, mogło się być Okiem Boga, jak Sadie czy Carter, ale oni na ogół się nie odzywali. Jej przyjaciółka była z tego powodu niezwykle szczęśliwa. Jak twierdziła panna Kane, Izyda była najbardziej upierdliwym stworzeniem, z jakim przyszło jej się użerać. Kate nie miała pojęcia o co dokładnie chodziło. Nawet, jeśli była zabójczo niesamowita, nikt nie chciał jej opowiedzieć z pełną dokładnością całej historii o Apopisie, znała jedynie wersję okrojoną z wątków pobocznych, a poza tym nikt nie chciał rozmawiać o małej katastrofie na skalę „zaraz będzie koniec świata”. Szkoda, przegapiła niezłą imprezę, a była wtedy gdzieś w Aleksandrii, tak blisko…
- Znajdziemy tu trupa, zobaczysz – stwierdziła z nieskrywaną pewnością siebie. Nie oglądając się na Anubisa ruszyła przed siebie. Przy każdym kroku z podłogi wzbijały się kłęby kurzu. I po co zakładała czarne spodnie? Pewnie wszystko się do nich poprzyczepia i będzie wyglądała, jak zmiotka do pajęczyn. Szła przed siebie pewnie, ciesząc się ze swojej niskiej wagi, bo panele pod jej stopami co chwila skrzypiały. To miejsce było po prostu idealne do nagrywania jakichś horrorów o wampirach albo zombie. Jednak bardziej zastanawiało ją, gdzie się zgubili Carter i Sadie. Nie widziała śladów innych włamań, nawet jeśli deski w oknach były powyłamywane, na podłodze w recepcji nie było żadnych innych śladów stóp. Nie mogli pomylić adresów, może nie pamiętała nazwy ulicy, ale w okolicy nie było innego opuszczonego hotelu.
- Myślisz o tym samym? – zapytała, zerkając przez ramię na Anubisa.
- Że mieliśmy ich szukać na drugim piętrze? Tak, ale do tego potrzebujemy schodów – odparł bóg, uśmiechając się w ten swój irytujący sposób, pasujący jedynie do kogoś, kto stara się być miły, ale przy tym ludzie powinni się go bać (albo po prostu był czymś przybity).
- Nie powiedziałeś mi, gdzie mamy ich szukać! – Naprawdę tego zapomniał jej powiedzieć. A ona już myślała, że naprawdę coś się tu wydarzyło. Przeklęty szakal!
Anubis tylko bezradnie rozłożył ramiona z miną szczeniaka przepraszającego za pogryzienie kapci. Ciężko było się na takiego gniewać, ale ona i tak wolała koty. Prawdziwie po kociemu fuknęła na niego i bez słowa ruszyła dalej w poszukiwaniu schodów. Skoro miał zamiar być taki psi, to na pewno też by się znalazł, jakby przypadkiem się rozdzielili!
Żeby lepiej widzieć wygrzebała z Duat swoją najnowszą laskę (ostatnia uległa dziwnemu wypadkowi z udziałem pokręconego gryfa i pingwina) i zaklęciem przywołała płomień (jakimś dziwnym trafem w jej wykonaniu był on niebieski) utrzymujący się na czubku magicznego przedmiotu. Zaraz po tym wyciągnęła jeszcze dwa noże, tak na wypadek napotkania wyjątkowo tłustego szczura albo demona, które ukryła w rękawach kurtki. Tak wyposażona ruszyła na poszukiwania schodów, a szakal niech się zdecyduje, czym chce się zająć.

***

Nico czasami się zastanawiał co takiego zrobił Trzem Mojrom, że pokolorowały jego nić życia w same problemy. Jak nie przystojny syn Posejdona spadający do Tartaru, to sekcja zwłok z idealnym odzwierciedleniem syna Apolla – gorący jak tatuś, z równie upierdliwym uśmiechem. Dzięki bogom, że Will nie układał haiku, a przynajmniej nie tak jawnie, jak jego ojciec! A pewnie, jak już skończą z trupami, znowu zostanie zmieniony w jakąś roślinkę, ewentualnie czeka go coś jeszcze gorszego. Nie miał wielkiego wyboru, jeśli chodziło o tę sekcję zwłok, był jedynym ekspertem od trupów w obozie, a nawet w obu. Cudowny los sprawił, że on zajmował się umarłymi, a jego siostra błyskotkami. Chociaż najbardziej bał się, jak to będzie wyglądać. Tak naprawdę nigdy nie widział jak się kroi ludzkie ciało. Dusze trafiały do Hadesu wyglądając jak za życia, nigdy nie widział ducha z wypadającymi mu z brzucha wnętrznościami. Jeśli chodziło o zmarłych herosów, sprawa miała się nieco inaczej. Jasne, widział różnego rodzaju rany, do widoku krwi już się przyzwyczaił, a spiżowe pancerze chroniły mniej więcej cały tułów. Naprawdę wolał nie myśleć, jak będzie to wyglądało u zwłok, które już swoje odleżały, w dodatku w wodzie. Już sam widok ciał nie należał do pięknych.
Chcąc czy nie chcąc, musiał się udać do Wielkiego Domu (tym razem już w kurtce, żeby przypadkiem Will nie postanowił znowu go zaatakować) zastanawiając się na jakiego frajera wyjdzie. Syn Hadesa wzdrygający się na widok wnętrzności? Chociaż z drugiej strony to Will od kilku ostatnich miesięcy wzdrygał się na sam dźwięk słowa „poród”. Było to na swój sposób pocieszające, chociaż wcale nie pomagało w przetrwaniu zadania, jakie miał przed sobą Nico. Nawet nie miał pojęcia jak wygląda sekcja zwłok! Czy współcześni nastolatkowie widzą takie rzeczy w serialach? Przecież raz czy dwa słyszał, jak dwóch obozowiczów ze sobą gadało o najnowszym odcinku czegoś tam, a trafiał na fragmenty rozmów typu „ten moment, kiedy urwało mu głowę...”. Nico nie wiedział, że urywanie głów może być takie ekscytujące, ale był pewien, że teraz na pewno nikomu nie będą urywać głowy. Starając się wyglądać jak syn Hadesa, a nie jak zmieszana i lekko wystraszona kulka nerwów w czarnej kurtce, wszedł do Wielkiego Domu. Przywitała go oczywiście głowa lamparta Seymoura i kolekcja masek z teatru greckiego. Dziki kot zamruczał donośnie na widok herosa, a Nico na powitanie rzucił mu kawałek suszonej wołowiny z półmiska ustawionego na pobliskim stoliku.
- Dobry kocur – mruknął, przechodząc przez główne pomieszczenie. Nie zwracał na nie wielkiej uwagi. Nie bywał tu zbyt często, tak naprawdę był to chyba trzeci albo czwarty raz. Pana D. akurat nie było i dobrze - Nico nie miał ochoty znosić humorów śmiertelnie obrażonego na cały świat boga wina. Za to czekali na niego Will, w swojej zielonej koszulce obozowego uzdrowiciela i Chejron z końską częścią ciała ukrytą w magicznym wózku inwalidzkim. Solace uśmiechnął się do niego, jakby nakarmienie głowy dzikiego kota paskiem suszonego mięsa było czymś porównywalnym z wygraniem stanowego konkursu gry na skrzypcach, ale szybko spoważniał. Za to Chejron patrzył na niego tym swoim przenikliwym wzrokiem, jakby próbował przeanalizować całą jego osobowość i go zrozumieć. Nico uparcie nie chciał, żeby wszyscy go rozumieli, więc przybrał jak najbardziej obojętną postawę.
- Miejmy to już za sobą – powiedział, zanim ktokolwiek inny zdążył się odezwać. Nie chciał słuchać długich przemów, tekstów w stylu „bardzo nam przykro, że cię zmuszamy, ale nie mamy wyboru” i tym podobnych. To i tak nic nie zmieniało, a gadanie tylko odwlekało to, co i tak mieli zrobić. Był zdania, że im szybciej się z tym uporają, tym lepiej dla wszystkich. Do Willa i Chejrona najwyraźniej dotarł przekaz, bo jedynie skinęli głowami, a centaur poprowadził ich do zejścia do piwnicy. Will musiał wiedzieć dokąd mają iść, bo o nic nie zapytał, kiedy Chejron oświadczył, że niedługo ma lekcję łucznictwa i nie może ich dalej poprowadzić. Nico to nawet odpowiadało. Po prostu przy centaurach miał ochotę podać im marchewkę albo kostkę cukru, o co na pewno by się obraziły. Zszedł za Willem na dół, zastanawiając się, czy powinien coś powiedzieć. Ludzie często odbierali milczenie jako przejaw złego nastawienia, ale on po prostu nie wiedział co ma mówić. „Hej, Will, jak tam sklejanie obozowiczów?”, no pewnie, brzmiało wprost idealnie! Na szczęście (i równocześnie nieszczęście) Will odezwał się pierwszy.
- Hm, Nico...? – Zabrzmiało to tak, jakby Solace sam nie był pewien, czy chce mówić, ale Nico nie zależało na robieniu mu na złość. Naprawdę starał się być dla niego miły, nawet go lubił, po prostu nie wiedział, jak się obchodzić z ludźmi. W odpowiedzi spojrzał na syna Apolla pytająco oczekując dalszej części wypowiedzi. – Może to zły moment, ale... Chciałem tylko zapytać, czy nie chciałbyś pójść do kina? No ze mną... Tak sobie pomyślałem, że pewnie ty nigdy nie byłeś na żadnym filmie i jak usłyszałem, że ma być maraton z filmami o superbohaterach... No pewnie o tym też mało słyszałeś – Will cicho westchnął; najwyraźniej wypowiedzenie tych kilku zdań musiało być bardzo męczące, chociaż Nico nie wiedział dlaczego. Jasne, temat jego „dzieciństwa” trwającego kilkadziesiąt lat (czy powinien czuć się stary?) był bardzo dziwny, ale żeby od tego się denerwować? Will był raczej bezpośredni, więc tym bardziej było to dziwne zachowanie. Tak samo, nie wiedział praktycznie nic o tych superbohaterach, ale nie brzmiało to jakoś źle. To znaczy, słyszał coś przy okazji swojego włóczenia się po kraju, ale nigdy nie dowiedział się zbyt wiele - w tamtym czasie miał ważniejsze zmartwienia.
- Em... No w sumie czemu nie? Ale ubierz się jak człowiek, a nie jakbyś wyszedł z ostrego dyżuru – odpowiedział Nico, lustrując zielone wdzianko drugiego herosa. Will w odpowiedzi parsknął śmiechem i od razu się rozluźnił, chociaż syn Hadesa nie wiedział co takiego zrobił, że tak podziałało.
- Bogowie, byłem pewien, że spróbujesz mnie zamordować! – wyznał Solace. Z niewiadomych powodów uśmiechnął się jak Percy na widok niebieskiego żarcia. Czyżby to on był niebieskim jedzeniem dla Willa?
- Czemu miałbym cię zamordować? Ojciec dałby mi ochrzan, już i tak jest wiecznie obrażony, bo w Podziemiu jest więcej duchów, niż szczurów w kanałach. – Naprawdę nie widział sensu w mordowaniu Willa, w końcu był jedną z tych niewielu osób, z którymi Nico mógł normalnie gadać. Może czasami irytował, zachowywał się zbyt swobodnie (dotykanie z zaskoczenia mogło doprowadzić do ataku serca, lekarz chyba powinien o tym wiedzieć!), ale w gruncie rzeczy Nico go lubił.
- No... Nieważne – powiedział syn Apolla zatrzymując się przy drzwiach wykonanych ze stali. – A teraz, di Angelo, masz mnie słuchać, jasne? Mówienie ci, co można złapać od trupów zajmie zbyt dużo czasu, po prostu masz robić, co ci każę. Po pierwsze: ubierasz się, jakbyś właśnie wyszedł z ostrego dyżuru – Tu idealnie zmałpował tekst Nico. – i nie chcę słyszeć żadnych „ale”. Po drugie: przed i po wszystkim dokładnie myjesz ręce. Jeśli poproszę, żebyś coś zrobił, po prostu to zrób – mówił to tonem, którego używał do wydawania „zaleceń lekarza”, a przy tym celował w Nico palcem wskazującym z taką miną, że ciężko było się mu sprzeciwić.
- Wszystko w porządku, ale nie jestem tu tylko po to, żeby robić ci za pomocnika – mruknął starając się, żeby Will nie odebrał to jako aktu buntu.
- Nie, ale to ja tu będę cię składał, jeśli zrobisz coś nie tak! – Will mówił takim tonem, jakby martwe ciała miały zaraz ożyć i ich zaatakować. Było to niemożliwe, a Nico wiedział o tym najlepiej. Mógł wezwać szkielety spod ziemi, ale nie potrafił zmusić martwego ciała, do poruszenia się. Miało to jakiś związek z podziemiami i jego ojcem. Ma ciała, które jeszcze nie zostały Hadesowi „oddane”, Nico nie miał żadnego wpływu.
Bez przedłużania dyskusji zgodził się na warunki Willa; w sumie nie widział powodu, żeby się spierać. Nie miał zamiaru przyczyniać się do krojenia, wyciągania organów czy co tam mogło się robić. Weszli do pomieszczenia wyłożonego ceramicznymi płytkami. Bez słowa protestu przebrał się w zielone ciuszki, chociaż czuł się w nich jak dziecko przebrane za lekarza na Halloween, do kompletu dostał jeszcze maseczkę (z tego akurat się ucieszył, chociaż czuł się idiotycznie, ale lepsze to niż zapach rozkładających się ciał) i niebieskie, gumowe rękawiczki (tu Will jeszcze się zastanawiał, czy Nico nie ma alergii, chociaż nawet bogowie nie wiedzą czemu). Po tym przeszli do drugiego pomieszczenia umieszczonego za takimi samymi drzwiami, jak to pierwsze. Nico nie miał pojęcia, po co w Wielkim Domu takie miejsca, ale raczej wolał nie dopytywać. Na trzech stołach wykonanych ze stali nierdzewnej ułożono ciała herosów. Z bliska wyglądały jeszcze gorzej, a mimo maseczki nałożonej na usta i nos, i tak poczuł nieprzyjemny zapach.

***

Schody niemiłosiernie skrzypiały, kiedy się po nich wspinali. Okazało się, że Anubis jednak zrezygnował z żartowania sobie z niej i odpuścił nawet swoje psie zachowania. Może to dlatego, że gdy przy pierwszej próbie odnalezienia drogi na górę trafiła do sali restauracyjnej, prawie wlazła na wielkiego szczura. Wydarła się wtedy tak głośno, że prawdopodobnie obudziła wszystkich umarłych w promieniu dwóch kilometrów, a przecież nie chcieli zwracać na siebie uwagi. Razem szybko odszukali schody i teraz wspinali się na górę starając się przy tym przetrwać bez konieczności latania. Architekt projektujący ten budynek musiał mieć zamiłowanie do drewna, stopnie też były z niego wykonane, przy czym teraz część spróchniała, połamała się, wyschła i ogólnie została zniszczona przez czynniki zewnętrzne. Wchodzenie po nich było prawdziwym wyzwaniem, tym bardziej, że poręcz (również drewniana!) szybciej pomogłaby im spaść, niż się przytrzymać, a miejscami wcale jej nie było. Szli powoli co chwila przeskakując nad bardziej podejrzanymi stopniami, opierając się o ścianę, z której odchodziła tapeta i wzbijając przy tym ogromne obłoki kurzu. Kiedy dotarli na pierwsze piętro jej spodnie były do połowy szare.
Na górze było jeszcze ciemniej, a wszystko przez zabite okna, których tutaj nie naruszono tak bardzo, jak na dole, a w dodatku coś wydawało się poruszać pod ścianami i chrobotało. Znowu szczury? Aż się wzdrygnęła. Jakby nie mogły sobie zniknąć i wrócić, gdy jej tu nie będzie!
- Słyszałeś to?! – Aż podskoczyła, kiedy usłyszała za plecami głośniejsze skrzypnięcie, jakby ktoś stanął na desce. Szybko obejrzała się przez ramię i od razu tego pożałowała. W bladym świetle niebieskiego płomienia zabłyszczały dwa punkty znajdujące się na wysokości odpowiedniej dla ludzkiej głowy, a potem zniknęły prawie natychmiast.
- Ktoś się na nas gapi – szepnęła do Anubisa. Bóg obejrzał się na nią i zaraz uważnie rozejrzał po korytarzu.
- Pewnie to tylko szczur albo światło odbiło się od jakiejś ozdoby – Westchnął cicho, chociaż była gotowa przysiąc, że sam nasłuchuje, czy ktoś się nie porusza po korytarzu.
Kate dla pewności wsunęła do wolnej dłoni jeden z noży i ruszyła dalej, zastanawiając się, gdzie chowa się rodzeństwo Kane. Standardowo powinni ich już wcześniej usłyszeć, skoro Sadie już się odgrażała, że zamorduje Cartera... Ale było tak cicho, że słyszeli jedynie popiskiwanie szczurów gdzieś w pokojach, co ani trochę nie pomagało jej w skupieniu się. Przeszła jeszcze kawałek, zastanawiając się czy ryzykować otwieranie jakichś drzwi, kiedy zauważyła, że jedne są uchylone. Skinęła dłonią na Anubisa i pchnęła je delikatnie. Przesunęły się z przeraźliwym skrzypieniem, a zza nich wyjrzała znajoma głowa z z szopą jasnych włosów miejscami zabarwionymi na czerwono. Sadie celowała w nią czymś, co wyglądało na drewnianą nogę od krzesła, Kate za to wyciągała przed siebie dłoń uzbrojoną w nóż.
- Na gacie Ra, najpierw nas tu ściągasz, a teraz celujesz we mnie spróchniałym drewnem?! – parsknęła śmiechem Kate, ale prawie od razu zamilkła widząc minę dziewczyny.
- Co się stało? – spytał zamiast niej Anubis, który podszedł do nich tak cicho, że ona dopiero teraz to zauważyła.
- Właźcie, sami zobaczycie – odparła Sadie, patrząc na Anubisa o minutę za długo, przynajmniej jak na gust Kate. Nie czekając, aż zakochane kundle się ruszą, przecisnęła się do środka i rozejrzała po pokoju hotelowym, a raczej czymś, co kiedyś nim było. Tapeta odłaziła od ścian, dywan był do połowy zjedzony przez mole, szafa rozwalona, a na zarwany łóżku coś leżało.
- Gdzie jest pan Wikipedia? – rzuciła w przestrzeń, w pełni przeświadczona o tym, że Sadie i Anubis jej nie usłyszą.
- Tutaj – odpowiedział jej Carter. Obróciła się szybko w stronę, z której dochodził głos. Starszy Kane siedział na zakurzonej podłodze rozcierając czoło, na którym już zaczynał się tworzyć wielki guz, a na nim kolorowy siniak. Ale skoro on był tam, to co leżało na łóżku?
Szybko odwróciła się, żeby znowu spojrzeć na zniszczony mebel. Nawet w słabym świetle wyczarowanego przez nią płomienia widziała zarys ludzkiego ciała. Przełknęła głośno ślinę i ruszyła w stronę łóżka. Dokładnie o tym samym pomyśleli Anubis i Sadie.
- Znaleźliśmy ją tu przez przypadek – mruknęła Sadie kiedy Anubis nachylał się nad trupem dziewczyny. Kate nie widziała wiele, ale dało się zauważyć wiele ran i poszarpane ubrania. Nie mogła umrzeć dawniej niż dwa dni temu.
- Myśleliśmy, że jest tu jakiś wyjątkowo złośliwy demon, a może nawet kilka, dlatego chcieliśmy, żebyście dołączyli. Zanim przyszliście zaatakował nas jakiś... – zaczął opowiadać Carter.
- Ninja! – podsunęła Sadie. – Wyglądał zupełnie jak ninja, poza tym miał jakiś błyszczący miecz... Dziwne, bo Cartera tylko walnął i wepchnął go tu, a potem zwiał... No i ją znaleźliśmy. Wyglądała znajomo, no i... – Nie musiała kończyć. Kate nie pamiętała o kogo dokładnie chodziło, ale kojarzyła, że jakiś czas temu z Domu Brooklyńskiego zniknęła jakaś dziewczyna.
- Przeniesiemy ją na Brooklyn, tam spróbuję czegoś dowiedzieć – odezwał się Anubis.

***

Nico miał nadzieję, że po jakimś czasie przestanie odczuwać zapach rozkładających się ciał, ale najwyraźniej się przeliczył. Na razie udało im się ustalić imiona i nazwiska całej trójki. Will próbował przeanalizować wszystkie rany i możliwe powody śmierci. Na razie stwierdził, że do morza zostali wrzuceni już martwi, na pewno nie zostali utopieni, a część ran musiały pogłębić mięsożerne ryby. On za to próbował dowiedzieć się czegoś na swój sposób, jednak ciężko było się skupić, kiedy od zapachu rozkładu kręciło mu się w głowie. Jeszcze trochę, a pewnie przypomni mu się ostatni posiłek. Na szczęście Solace nie zabrał się od razu do krojenia, przynajmniej nie na taką skalę, jak sądził Nico. Will jedynie sprawdził, czy u żadnego z nich nie ma wody w płucach czy coś takiego. Przez chwilę nawet patrzył na Nico w sposób, jakby chciał mu coś pokazać, ale na szczęście zrezygnował. Czy wszyscy lekarze mieli w oczach ten podejrzany błysk sugerujący, że chętnie pomacaliby twoje serce? A może to jemu coś się ubzdurało?
Nico najpierw próbował w jakikolwiek sposób skontaktować się z duszami herosów, ale nie podziałało to najlepiej. Mruczenie pieśni po starogrecku mogło coś dawać, ale nie miał do tego odpowiedniego sprzętu (nikt nie pomyślał o hamburgerach z McDonald's), więc jedyne, co udało mu się wyczuć to to, że byli martwi od około czterech dni. Wiele to nie było, a on jedynie się zirytował. Nie wiedząc, co powinien robić, bo jakoś nikt nie poinformował go w jaki sposób miałby stosować swoje umiejętności do takich rzeczy, zaczął krążyć między wszystkimi ciałami. Przy każdym się zatrzymywał, kładł dłonie na głowie i próbując się jak najbardziej skupić zamykał oczy. Gdzieś słyszał, że coś takiego może zadziałać, chociaż nie wierzył w to zbyt mocno. Ku jego zaskoczeniu, coś to dało. Nie wiedział jak, ale przy pierwszym z nich, który nazywał się Derek Lawrence, od razu nabrał pewności, że musiał się wykrwawić. Przekazał to Willowi, który starał się pozbyć z ran drugiego z chłopaków wszystkich glonów, żeby dokładniej je zbadać. Solace spojrzał na niego prawie od razu, a Nico miał wrażenie, że gapił się o wiele dłużej, niż przewidywała ustawa.
- Ma najwięcej ran – mruknął Will w zamyśleniu, skinął głową jakby na zgodę. Chyba nie było, żadnego innego wyjaśnienia, skoro się nie spierał. – Tutaj stawiałbym na truciznę, część ran jest jakaś dziwna, jakby zieleniała…
Nie miał zamiaru kłócić się z Willem ani oglądać zielonych ran - już sam zapach ciał doprowadzał go do zawrotów głowy. W pomieszczeniu było chłodno, widział też kratki wentylacyjne, ale jemu robiło się duszno. Powoli podszedł do ostatniego ciała, tym razem dziewczyny. Julie Greenside, córka Demeter – przypomniał sobie zanim dotknął jej głowy. Miał nadzieję, że i tym razem zadziała jego sztuczka, chociaż naprawdę nie wiedział jak to zrobił. Zamknął oczy i skupił się równocześnie błagając w duchu, żeby ktoś mu powiedział, co się z nią stało. Chciał już stąd wyjść i poczuć świeże powietrze. Tym razem było to wyraźniejsze. Pod jego powiekami pojawił się jakiś dziwny bohomaz, wyglądał bardziej jak rysunek składający się z płonących na pomarańczowo linii. Nico szybko odskoczył od ciała nie mogąc powstrzymać okrzyku zaskoczenia. Nie wiedział kiedy się to stało, ale poczuł, jakby palce mu płonęły. Uczucie minęło, kiedy puścił ciało dziewczyny. Spojrzał na Willa z nadzieją, że nie wygląda na przestraszonego. Nie chciał, żeby Solace myślał, że syn Hadesa wystraszył się trupa.
- Dobrze się czujesz? – zapytał Will szybko do niego podchodząc. Nagle zaczął przypominać czujną lwicę broniącą swoich młodych. Tak naprawdę Nico nie czuł się dobrze, ale dopiero teraz sobie to uświadomił. Czuł się, jakby zszedł z karuzeli, samo powietrze próbowało go udusić i... Czemu Will był tak blisko?
- Blady jak ściana – stwierdził Solace fachowym tonem. Ze złością zerknął na swoje rękawiczki. No tak, nie mógł go dotknąć, po grzebaniu w trupach. – Cholera, przepraszam...
Reszty Nico nie dosłyszał. Jeszcze bardziej zakręciło mu się w głowie i lekko osunął się w ciemność.

*Tak, chodzi o Tego gościa

Ok, akapity zrobione w mękach i powskakiwały jakoś dziwnie, no świetnie, serio... Ale lepsze to niż nic. Wie ktoś może o cholerę tutaj chodzi? Już któryś raz przy wklejaniu tekstu blogger wpierdala mi akapity, ale zawsze po wklejeniu do dokumentów google i dorobieniu tam, wskakiwały, a teraz zmienia mi cały tekst, a akapitów nie ma D: Zrobiłam w HTML, to było straszne, nie polecam :') I pewnie coś przekręciłam, jestem egzystencjalną ciotą. Ale dobra, jest, mam nadzieję, że nie tak źle, jak mi się wydaje.
Teraz chciałabym mocno przeprosić, za tą długą nieobecność, jestem coś jak człowiek chaos, wszystko robię i nagle się gubię, a jeszcze szkoła. Plus jest taki, że rozpisałam przynajmniej część relacji moich ofiarek (tak, tych stąd <3) i zostałam profesjonalnym zabójcą, w dalszych planach jest pirat i podbój świata. Ok. Nie wiem, po co to napisałam. Dobra, yay, muszę się zbierać po moje żarcie (tak, zamawiam żarcie przez internet i się chwalę XD).
A teraz miałabym do Was małą prośbę. Jak niektórzy wiedzą, na blogach można zarabiać, a że mój majątek został zamieniony na papier i stoi na półkach upiększając wystrój okładkami, to jestem człowiek bez hajsu. Przechodząc do sprawy: czy bylibyście tak dobrzy i wyłączyli dla tej strony AdBlocka? No o ile Wam się chce, do niczego nie zmuszam. Tak czy tak będę wdzięczna.
No i na koniec kłaniam się nisko, zostawiam Was z omdlałym uke (wybaczcie, śmiać mi się chce, jak myślę, jakim jestem potworem <3) i proszę o komentarze. I jeszcze powiem, że to kochane, że pytacie kiedy coś napiszę i tak dalej, serio, ale, żeby Was uspokoić - szatan nie rzuca swoich potwornych planów od tak, więc nie ma się o co martwić, jestem zbyt okropna, żeby zostawić to pisadło.