Strony

piątek, 18 lipca 2014

Rozdział 27

~Nico~

      Siedziałem z Hazel na dachu świątyni Plutona tak, jak robiliśmy to zawsze kiedy pojawiałem się w obozie. Wszędzie, gdzie spojrzałem migotały szlachetne kamienie, które moja siostra przywołała w trakcie swojego pobytu tutaj. Mimo wszystko nie udało nam się nic zrobić z jej "darem", nawet nie wiedzieliśmy czy coś takiego jest możliwe. Przynajmniej potrafiła nad tym panować, już nie pojawiały się kiedy Hazel była pod wpływem zbyt silnych emocji. Zawsze coś. Teraz nie przejmowała się tym aż tak, jakby nie patrzeć była moją siostrą. Już raz jedną straciłem, nie mogłem pozwolić, żeby jeszcze jej coś się stało.
      - Nico? - łagodny głos Hazel wyrwał mnie z zamyślenia. Poczułem jak kładzie mi swoją ciepłą dłoń na ramieniu. Spojrzałem prosto w jej złote oczy, w których czaiło się niewypowiedziane pytanie. Nawet nie wiedziałem kiedy nauczyłem się czytać z jej twarzy, ale prawdopodobnie ona umiała tak samo wyczytać informacje z moich oczu. Tak naprawdę tylko przy niej potrafiłem pozwolić sobie na trochę więcej swobody. Mimo to nie wiedziała o mnie wszystkiego, nie wiedziała o Percym. 
      - Nic mi nie jest. - Odpowiedziałem szybko przenosząc wzrok na niebo. Moja prawa ręka automatycznie powędrowała do ramienia i zatrzymała się dopiero na miejscu, w które trafiła mnie strzała Erosa. Nie było po niej nawet śladu, ale ja podświadomie wyczuwałem, gdzie to było. Strzała mnie nie zraniła, nie zostało po niej nawet najmniejsze zadrapanie, ale były takie momenty, że czułem się, jakby nadal tkwiła w moim ciele. Nie mówiłem o tym nikomu, ale zdarzało się, że czułem w ramieniu pieczenie jak po ugryzieniu komara. To nie było normalne, może dlatego wolałem zachować to dla siebie. 
      - Na bogów, zawsze to mówisz. - Hazel nie irytowała się zbyt często, ale teraz w jej głosie brzmiało coś na kształt zdenerwowania. - Chodzi o tego potwora? - Nie odpowiedziałem na pytanie, tylko moja dłoń zacisnęła się mocniej na ramieniu. Hazel nie miała pojęcia jak blisko była prawdy. Sprawa tego ataku nie dawała nikomu spokoju. Potwór w granicach obozu, to nie mogło przejść bez żadnych konsekwencji. Ktoś musiał go tu wpuścić, gdzieś między nami chodził zdrajca, a my nic nie wiedzieliśmy. Już nie wspominając o tym, że niedługo miało się tu pojawić jeszcze więcej herosów. Kto wiedział, czy to nie stanie się znowu? Jeżeli atak nastąpi podczas igrzysk wszyscy zaczną się wzajemnie oskarżać. Dopiero co udało nam się nie dopuścić do jednej wojny domowej, relacje między Grekami a Rzymianami nadal były napięte. Dało się wyczuć, że wystarczy jedna iskra, a obie strony znowu staną po przeciwnych stronach. To było jak rozbrajanie bomby. Jednak nie to martwiło mnie najbardziej.
      Kate, złotowłosa młodsza siostra naszego największego bohatera. Sama nie zdawała sobie sprawy jak wszyscy na nią patrzą. Córka Pana Mórz, chyba jedyna, o jakiej słyszano. Na dodatek mag, chociaż o tym miałem mniejsze pojęcie. Nie trzeba było się zastanawiać, żeby dojść do wniosku, że ma o wiele więcej mocy, niż ktokolwiek z nas. Samo to, że podczas swojej pierwszej bitwy o flagę rozłożyła na łopatki Clarisse mówiło samo za siebie. Bogowie uważali ją za zagrożenie. Mogła być dla nas wielkim zagrożeniem, albo wręcz przeciwnie, ale sama wydawała się tego nie wiedzieć. Poza tym była siostrą wielkiego Percy'ego Jacksona. Nigdy nie widziałem go w roli starszego brata, ale coś mi mówiło, że ten syn Hermesa, który kręcił się przy niej nie miałby lekko, gdyby nasz zielonooki zbawca był obecny. Trzeba też dodać, że Kate miała niezwykły talent do bliskich spotkań ze śmiertelnym niebezpieczeństwem. Podczas pobytu tutaj już dwa razy nie wiedziałem czy nie czeka jej przedwczesne spotkanie z moim ojcem, a w jakiś sposób czułem się za nią odpowiedzialny. Percy zrobił dla mnie naprawdę wiele, więc mogę przynajmniej mieć na nią oko. Wielkim minusem tego było oczywiście samoistne zbliżenie się do niej. Bogowie, fata mnie nienawidzą. 
      - Ona mogła leżeć obok tej dziewczyny, rozumiesz? - Odezwałem się cicho po kilku długich minutach ciszy. - Pozwoliłem jej się wyprzedzić, a nie powinienem. Ten potwór mógł ją...
- Nico! - Hazel podniosła głos skutecznie mi przerywając. Szybko usiadła przede mną, żeby spojrzeć mi w twarz, ale ja skutecznie unikałem jej wzroku. - Nic jej się nie stało. Muszę ci przypominać, że jesteście tutaj, bo jesteście najlepsi z waszego obozu? - Kontynuowała już łagodniej. 
- Z naszego obozu? - Powtórzyłem za nią marszcząc brwi. - Nie ma żadnego "naszego obozu", wiesz dobrze, że...
- Nico di Angelo, na Jupitera, przestań zachowywać się jak skończony idiota! Udajesz, że nie należysz do żadnego z obozów, jakbyś nie był synem Hadesa. Chcesz uważać, że nie należysz nigdzie, a jednak jesteś tutaj razem z innymi Grekami. Oboje wiemy, że na Long Island jest domek Hadesa.
- Nie należę do ich obozu tak samo jak nie należę do tego. - Zacząłem przez zaciśnięte zęby. Nie spodziewałem się tego po własnej siostrze. To był czysty przypadek, że znalazłem się tutaj, gdyby Persefonie nagle nie odbiło nie byłoby żadnego problemu. Niestety mój ojciec się uparł, że nie mogę wiecznie przesiadywać u niego i podjął nieodwołalną decyzję o wysłaniu mnie do świata śmiertelników. Dzięki tato, tak bardzo mnie kochasz! - Dobrze wiesz, że nigdy tego nie chciałem. Jesteś moją...
- Siostrą? Tak, jestem, co nie zmienia faktu, że moim ojcem jest Pluton, a twoim Hades. Nawet nie próbuj mówić, że to nie ma znaczenia. Wybacz Nico, ale nie zastąpię ci twojej PRAWDZIWEJ siostry i oboje o tym wiemy. - Wyrzuciła z siebie Hazel tym razem patrząc mi prosto w oczy. Co najbardziej zabolało? W jej spojrzeniu nie było żadnego wyrzutu, nie miała do mnie pretensji, nawet nie była zła, nie o to. Nigdy tak naprawdę nie rozmawiałem z nią o Biance, ale ona wiedziała, że miałem przed nią inną siostrę, rodzoną nie przyrodnią. 
- Hazel, nigdy nie chciałem, żebyś kogoś mi zastąpiła... - Spróbowałem znowu jej przerwać, ale ona jakby nie słuchała.
- Poza tym, co tu robisz, skoro nie chciałeś należeć do żadnego obozu, co tutaj robisz z innymi Grekami? Musiałeś sam się zgłosić, poza tym nikt nie kazał ci pojawiać się w żadnym z obozów. Plączesz się we własnych tłumaczeniach. Nie, ty sam siebie okłamujesz. Chcesz wierzyć, że poradzisz sobie sam, ale jednak jesteś tu, z nami. Czemu? 
      - Ja... - Nigdy nie czułem się tak, jak teraz. Oczywiście, w pierwszym odruchu skierowałem się do Obozu Herosów. Musiałem powiedzieć Chejronowi o tym, co działo się z moją macochą, poza tym nadal wydawało mi się, że to nie był taki przypadek. Niestety, nic nie było jasne. Co chwila coś się działo, ale wydawało się to zupełnie niezwiązane z innymi "wypadkami". Nic nie miało sensu. Moje zachowanie też. Czemu zostałem w Obozie? Oczywiście, Chejron mi to proponował, ale dlaczego się zgodziłem? Nie potrafiłem sobie odpowiedzieć, odkąd pamiętam unikałem tego jak ognia, a teraz...
- Jesteś Grekiem, Nico, zawsze nim byłeś. Musisz się z tym pogodzić i może powinieneś zastanowić się też nad tym, co myślisz o Kate. - Stwierdziła Hazel po czym szybko wstała i zaczęła odchodzić.
- Kate?! A co ma do tego Kate?! - Zawołałem za nią szybko podrywając się na nogi. Moja siostra obróciła się na krótką chwilę, żeby na mnie spojrzeć i uśmiechnąć się. Dopiero po chwili zrozumiałem co miała na myśli i poczułem się naprawdę głupio. - To na pewno nie jest to, co myślisz! Nie chcę żeby coś jej się stało, to wszystko. Nie robię tego dla siebie tylko dla Percy'ego! 
- Tylko winny się tłumaczy! - Zaśmiała się Hazel i tyle ją widziałem. 
- Nigdy nie zrozumiem dziewczyn, te stworzenia są bardziej pokręcone niż sami bogowie. - Burknąłem pod nosem. 

~Kate~

      - Ale jesteś pewna?! - Zawołałam za Annabeth. Blondynka już zbiegała po schodach, a mi zostawało tylko ją gonić. Szkoda, że miałam krótsze nogi. 
- Jak jeszcze nigdy! - Odpowiedziała mi córka Ateny zeskakując z dwóch ostatnich stopni. 
      No tak, na jest pewna, szkoda, że ja nie! Dziewczyna mojego brata wymyśliła, że przecież Nico może mnie "dostarczyć" do Nowego Yorku w dosłownie kilka minut. Niestety wiedziałam, że wiąże się to z podróżą cieniem, na którą nie miałam najmniejszej ochoty. Raz już tego spróbowałam i miałam nadzieję, że nigdy nie będę musiała tego powtarzać. Oczywiście Duat musiało zrobić sobie przerwę techniczną i skazało mnie na naszego Króla Upiorów, a ja nie miała większego wyboru.
      Pobiegłam za Annabeth najszybciej, jak mogłam. Już sprawdziłyśmy pokój Nico, ale chłopaka w nim nie było, teraz zostawało nam zdać się na szczęście i szukać go w mieście. Miałam wrażenie, że jeżeli będę musiała przebiec za Annabeth tak przez cały Nowy Rzym to szybciej powędruję do krainy umarłych niż na Brooklyn. Jednak jestem szczęśliwym dzieckiem, bo Nico akurat postanowił pokazać się w salonie. Z miejsca stwierdziłam, że jest nieźle wkurzony. Jego mina mówiła sama za siebie, pewnie zamordowałby z miejsca pierwszą osobę, która odważyłaby się go zirytować. Mimo to nie miałam zbyt wielkiego wyboru i sama doskonale to wiedziałam. 
      - Nico? - Odezwałam się pierwsza zatrzymując się u stóp schodów. Syn Hadesa spojrzał na mnie obojętnie, ale nic nie powiedział, więc postanowiłam kontynuować. - Mogę mieć prośbę? - Zapytałam nieco niepewnie podchodząc do niego. Annabeth stanęła gdzieś na boku najwyraźniej nie chcąc się wcinać. 
- Zależy o co chcesz prosić. - Odparł chłopak nawet nie zmieniając wyrazu twarzy. 
      Odetchnęłam głęboko i usiadłam na kanapie i spojrzałam na niego mocno zagryzając wargę. Muszę go zapytać. Nie mam wyboru, na bogów! 
- Mógłbyśprzenieśćmniecieniemnabrooklyn? - Wyrzuciłam z siebie na jednym wydechu. 
- Eee... Miałbym twoje cienie na bruku? - Nico zmarszczył brwi próbując rozszyfrować moje słowa.
- Mógłbyś przenieść mnie cieniem na Brooklyn? - Powtórzyłam wolniej uśmiechając się nerwowo. - Muszę tam być dzisiaj, a moja magia nie działa. - Wyjaśniłam spuszczając wzrok na swoje dłonie. 
- Gdzie dokładnie? - Zapytał siadając obok mnie.
***

      Nienawidzę podróży cieniem! Już wolałabym umierać ze strachu na łodzi. Miałam ciarki jeszcze dobre kilka minut po zmaterializowaniu się na Brooklynie. Poza tym już na pierwszy rzut oka stwierdziłam, że Nico chyba z lekka przesadził teleportując nas od razu na drugi koniec kraju. Chłopak był bledszy niż zwykle i byłam prawie pewna, że gdybym go nie podtrzymała już by się przewrócił. 
- Nie musiałeś... - Westchnęłam przyglądając się twarzy Nico. On tylko wzruszył ramionami i stanął pewniej na nogach.
- Nic mi nie jest. - Odpowiedział, a na jego twarz już wracały kolory. - Możesz mnie puścić. 
      Nie chciałam się kłócić, odsunęłam się od niego i popatrzyłam przed siebie. Staliśmy na dachu jednego z opuszczonych magazynów, a przed nami wznosiła się kilkupiętrowa budowla. Nie każdy ją widział, ale miałam nadzieję, że Nico nie ma z tym problemów. Westchnęłam cicho i odgarnęłam włosy z twarzy. Zawiał delikatny wiatr kiedy ruszyliśmy w stronę Domu Brooklyńskiego. 
      W wielkiej sali powitał nas dobrze mi znany posąg Thota, egipskiego boga mądrości o głowie ibisa. Poza tym zauważyłam kilku starszych magów. To było dziwne, kiedy studenci traktowali mnie praktycznie jak równą sobie. No cóż, bycie trzecim najlepszym magiem na Brooklynie miało swoje zalety. Pomachałam im i rozejrzałam się w poszukiwaniu Cartera. Dość niedawno do niego dzwoniłam, miał na nas czekać. 
- Kate! - Zawołał mnie ktoś, kto na pewno nie był Carterem. Na dźwięk tego głosu poczułam się jakbym nagle zaczęła oddychać po zdecydowanie zbyt długim niedoborze powietrza. Obróciłam się w odpowiednim kierunku z sercem bijącym jak oszalałe. 
      Stała tam, przy wejściu do biblioteki. Ubrana w podarte jeansy, koszulę w kratkę i tenisówki. Blond włosy związała w kucyka i uśmiechała się do mnie. Sadie! Myślałam, że to jest sen, ale... Nie, przecież to wszystko było zbyt realne.
- Sadie! - Pisnęłam i rzuciłam się biegiem w stronę przyjaciółki zupełnie zapominając o Nico. Już po chwili ściskałam ją w ramionach śmiejąc się bez opanowania. To naprawdę była ona. Sadie wróciła!
- A kto inny? - Odpowiedziała blondynka również mnie przytulając.
- O bogowie... Nawet nie wyobrażasz sobie ile mam ci do opowiedzenia. - Powiedziałam odsuwając się od niej na długość ramion. 
      Mam wyczucie chwili, odsunęłam się akurat kiedy Carter wyszedł z biblioteki z jakimś zwojem w dłoni. Chłopak popatrzył na mnie z niezbyt pogodną miną. Poczułam lodowaty dreszcz na plecach. O czym on chciał ze mną rozmawiać? No i... Bogowie, czemu ja mam złe przeczucia.
- No hej. - Przywitałam się uśmiechając się. 
- Cześć. - Odpowiedział patrząc ponad moim ramieniem. - Myślałem, że nie dasz rady, znowu jesteśmy odcięci. 
- Wiem, Nico mi pomógł. - Odwróciłam się w stronę syna Hadesa, który stał w pewnej odległości od nas. - Przeniósł nas cieniem, nie masz nic przeciwko, żeby ze mną został?
      W odpowiedzi Carter skinął głową na zgodę i podszedł do drugiego chłopaka. 
- Carter Kane. - Przedstawił się wyciągając do Nico dłoń. Heros popatrzył na niego nieco niepewnie po czym uścisnął dłoń chłopaka.
- Nico di Angelo, syn Hadesa. - Odpowiedział. 
- O mnie nie pamiętasz, braciszku, jak zwykle. - Westchnęła dramatycznie Sadie po czym spojrzała na mnie. - Syn Hadesa? Czyżbyś pozazdrościła mi związku z bogiem umarłych? - Uśmiechnęła się w ten swój uszczypliwy sposób, a ja w końcu poczułam, że wróciłam do domu.
- Nawet tego nie sugeruj! Poza tym... Skąd ty...? - Zająknęłam się nagle uświadamiając sobie, że Sadie zachowuje się jakby wcale nie dziwiło jej istnienie kogoś takiego, jak dziecko Hadesa! 
- Carter trochę mi opowiedział, w końcu wiem skąd mamy drugiego krokodyla, tylko nasz pan Wikipedia nie raczył wyjaśnić co ty, moja droga uczennico, masz z tym wspólnego? - Odparła dziewczyna. 
- Od kiedy tak mnie nazywasz? - Nie zaprzeczam, poczułam się głupio.
- Chciałam spróbować... Głupio brzmi. - Blondynka wzruszyła ramionami.
- Jeżeli skończyłyście, przypominam, że mamy sobie trochę do wyjaśnienia. - Wtrącił Carter. - Chodźcie. - I już ruszył na taras, na którym zawsze jedzono posiłki.

***

Oke, wyrobiłam się w około dwa tygodnie. Jejejejejejej! Rozdział na około 5 stron. Specjalnie wstawiłam tu Nico, bo wiem jak go kochacie. Tak, jestem taka dobra i łaskawa... No i też kocham Nico. Nie wiem jak się wyrobię z kolejnym rozdziałem, bo w przyszłym tygodniu jadę na kilka dni do przyjaciółki, mam trochę do przeczytania (no tak, półka już mi się skończyła ;-;) i chciałabym trochę sobie porozpisywać, żeby czegoś nie przekręcić. Ale obiecuję się postarać. 

poniedziałek, 7 lipca 2014

Rozdział 26


~Sadie~

      Kiedy się obudziłam poczułam się jak wyrwana z długiego, męczącego snu. Nie wiedziałam co się dzieje, jaki jest dzień, co powinnam zrobić ani gdzie jestem. Głowa bolała mnie jak nigdy, całe ciało było ociężałe. Podniesienie ręki okazało się tak trudne, jak udźwignięcie całego świata. Po chwili udało mi się usiąść, ale tu czekała mnie kolejna niespodzianka. Kiedy się wyprostowałam poczułam gwałtowne szarpnięcie w okolicach serca. Jakbym miała w piersi cienkie linki, które przy każdym ruchu szarpały mnie od środka. Cicho jęknęłam, jednak to dziwne uczucie szybko minęło.
      Odetchnęłam cicho próbując skojarzyć cokolwiek. Siedziałam na kanapie w pokoju o wysokich oknach, przez które wpadało światło dzienne. Jedno z nich było uchylone, a delikatny powiew wiatru poruszał bordowymi zasłonami. Ściany były beżowe z brązowymi dodatkami w postaci parapetów, półek i drewnianych kolumienek wbudowanych w ściany.
      Fala wspomnień nagle mnie zalała, co tylko wzmogło ból głowy. Ciemna cela, chłopak o zielonych oczach i ciemnych włosach - Percy. Coś w nim było bardzo znajome, ale nie wiedziałam co. Nie miałam nawet pojęcia czemu znalazł się tam ze mną. Poza tym były długie, puste godziny bólu i... Kurde, co się ze mną stało?! Albo nieważne, muszę stąd uciec. Tylko jak? Przecież nie miałam dostępu do Duat. Chociaż wydawało mi się, że nikt mnie nie pilnuje. Ale co z Percym? Nie powinnam go tak zostawiać. Z drugiej strony nie wiedziałam gdzie go zabrali, a jeżeli oboje tu zostaniemy prawdopodobnie nie wydostaniemy się z tego bagna. Jeżeli ucieknę będę mogła sprowadzić tu kogoś. Ci ludzie robili tu coś podejrzanego, więc tym bardziej powinnam coś zrobić. Niech to wszyscy diabli, uciekam!

~Carter~

      Szkolenie magów potrafiło być niezwykle męczące, szczególnie kiedy uczniowie skupiali się głównie na udomowionym szympansie. Bez Sadie było dwa razy trudniej nad wszystkim zapanować. Mogliśmy się kłócić i drzeć koty, ale była moją młodszą siostrą, zawsze się o nią martwiłem. Nie widziałem jej od czerwca, na bogów! To już prawie dwa miesiące, a my dalej nie wiemy co się z nią stało. Wszyscy jej szukali, ale nie został po niej nawet najmniejszy ślad, zupełnie jakby wyparowała. Dlaczego nie mogłem nic zrobić? Po wszystkich tych katastrofach powinienem sobie lepiej radzić! Z drugiej strony gdyby nie Sadie prawdopodobnie nie dałbym sobie rady kiedy te katastrofy następowały.
      Już od ponad godziny moje myśli krążyły właśnie w takim schemacie. Musiałem odnaleźć Sadie, martwiłem się o nią bo była moją młodszą bardzo irytującą siostrą. Powinienem sobie poradzić, bo przecież zawsze sobie radziłem, ale bez Sadie nie byłem już taki dobry. Może to przez to, że tak się o nią martwiłem? Nie wiem. W Domu Brooklyńskim było wielu utalentowanych magów, ale to najwyraźniej nie wystarczyło do odnalezienia mojej siostry.
      Snułem się po całym domu bez wyraźnego celu. Nadal byłem ubrany w lniane spodnie i koszulkę z tego samego materiału. Strój treningowy, len był najlepszy do magii, chociaż wyglądało się w takim zestawie jak w piżamie. Było to trochę bez sensu. W końcu kiedy zaatakuje cię demon nie zaczeka, aż przebierzesz się do walki. Osobiście nie czułem różnicy kiedy używałem magii bitewnej. Gorzej było z innymi specjalizacjami, słowa mocy i hieroglify były raczej działką Sadie. Za to ona na pewno nie powinna bawić się z robieniem uszebti, jej twory najczęściej chciały wszystkich wymordować, nawet jeżeli były jedynie doniczką.
     - Carter! - W moją stronę biegła Cleo wymachując papirusowym zwojem. Nie zdziwiło mnie to w najmniejszym stopniu. Przyjechała do nas z Brazylii studiować ścieżkę Thota, boga mądrości, bardzo ekscentrycznego boga mądrości, tak nawiasem mówiąc. Nie widziałem jej od kilku dni, prawdopodobnie większość czasu spędziła w bibliotece. Była jedną z tych niewielu osób, które wiedziały o naszym najnowszym, niezwykle ciekawym przypadku. Najwierniejsza uczennica Sadie i moje drugie utrapienie zaraz po siostrze, Kate. Wiekiem była zbliżona do mnie, ale charakterem i zdolnościami do Sadie. Nie dało się jej też odmówić talentu, w bardzo krótkim czasie nauczyła się więcej niż inni magowie, nie mówiąc już o tym, że chyba jako pierwsza próbowała opanować więcej niż jedną ścieżkę. Czyżbym zapomniał wspomnieć, że okazała się córką jakiegoś greckiego bóstwa? Przepraszam...
      Tak czy inaczej postanowiłem, że lepiej nie informować o fakcie istnienia innych bogów, a tym bardziej ich dzieci wszystkich, dopóki nie zajdzie taka potrzeba. Wyczuwałem w tym kolejne kłopoty. Już wcześniej spotkałem jednego z herosów, Percy Jackson okazał się niezwykle pomocny w poradzeniu sobie z bardzo niebezpiecznym krokodylem, nie mówiąc o tym, że był bratem Kate. Jednak o tym, kim chłopak jest naprawdę dowiedziałem się dopiero dzięki jego siostrze. Bogowie, to brzmi jak scenariusz jakiejś telenoweli! Wracając do tematu, powiedziałem o Grekach jedynie kilku osobą, w tym Cleo, którą poprosiłem o poszukanie czegoś o bogach olimpijskich w naszej bibliotece. (Spojlery, Spojlery, Spojlery) Na pewno wiedział też Walt, a razem z nim Anubis, chłopak... chłopacy mojej siostry powinni wiedzieć. Oczywiście Sadie nie mogła być normalną nastolatką w najmniejszym stopniu, miała dwóch chłopaków współegzystujących w jednym ciele (chociaż nie zawsze). Chyba powinienem pod tym względem być nadopiekuńczym starszym bratem, ale co mi do tego skoro moja dziewczyna przez pewien czas była starożytnym bogiem Ra i została połknięta przez Apopisa? (Koniec)
      Zatrzymałem się pozwalając Cleo dogonić się. Dziewczyna musiała przebiec chyba połowę domu, żeby mnie znaleźć. Zatrzymała się oddychając płytko. Uniosła lekko rękę dając mi znać, że mam dać jej chwilę na odpoczynek. Oparła się o ścianę podpierając się dłońmi o kolana, a jej oddech powoli zaczął wracać do normy. Po minucie odpoczynku stanęła prosto i spojrzała na mnie. Od razu dało się zauważyć, że jej policzki są lekko zarumienione, a oczy błyszczały nie tyle z radości ile z dumy, że znalazła coś przydatnego.
      - Powinieneś to zobaczyć. - Stwierdziła podając mi pergamin. Nie wyglądał na zniszczony, ani stary, ale był niezwykle zakurzony i dało się zauważyć, że musiał być ukrywany.
- Dzięki, Cleo. Przejrzę to po obiedzie. - Odpowiedziałem posyłając dziewczynie uśmiech.
- W końcu od tego jestem. - Brazylijka nieśmiało odpowiedziała mi tym samym. Chyba chciała powiedzieć coś więcej, ale w korytarzu pojawił się Felix biegnąc na złamanie karku. Wyglądał na nieźle zaskoczonego, chociaż nie wiedziałem czy pozytywnie czy negatywnie.
- Carter! Carter! Sadie wróciła! - Wykrzyczał jak podekscytowany dziesięciolatek, którym w końcu był.
      Zamarłem. Po prostu stanąłem jak wryty i wytrzeszczyłem oczy. Sadie wróciła?! Jak? Kiedy? Gdzie? Bogowie, jakim cudem wróciła?! Naprawdę nie mogłem w to uwierzyć. Tyle czasu się o nią martwiliśmy, a teraz...
- Carter! Carter chodź! - Felix mocno pociągnął mnie za rękaw. Jak w transie pobiegłem za nim na dach, gdzie zebrał się już mały tłum. Nasz udomowiony gryf - Świrus najwyraźniej nie był zadowolony z nagłego zamieszania, nerwowo trzepotał swoimi skrzydłami przypominającymi wielkie szczotki i kłapał swoim dziobem. Wszyscy coś między sobą szeptali, jednak ja nie zwracałem na nich uwagi. Tam była moja siostra! Na bogów, chyba nigdy nie czułem równocześnie takiej ulgi i równocześnie poczucia winy. Byłem jej starszym bratem, powinienem ją chronić, a kiedy zaginęła, odnaleźć ją. Tymczasem ona sama się odnalazła. Co ze mnie za brat, skoro nie potrafię jej nawet pomóc?
      Przepchnąłem się na sam przód, co nie stanowiło wielkiego problemu. Jako tako byłem głową Domu Brooklyńskiego, oczywiście dzieliłem tę rolę z Sadie, ale nieważne. Zobaczyłem ją i nagle zapomniałem jak się oddycha. Moja młodsza siostra stała dokładnie naprzeciwko mnie. Wyglądała tak, jak ostatnim razem, kiedy się widzieliśmy. Nie zmieniła się ani trochę, miała na sobie co najwyżej kilka siniaków i zadrapań. Może powinienem uznać to za podejrzane, ale nie obchodziło mnie to. Była cała i zdrowa, więc czym tu się martwić? Najważniejsze było to, że wróciła żywa, w dobrym stanie.

~Kate~

      Na niektóre sytuacje nie można znaleźć innego wyrażenia niż popularne "Kurwa mać!", szczególnie kiedy jest się nastoletnim mago - herosem pilnie wezwanym przez innego maga, a kiedy próbujesz otworzyć magiczną krainę duchów, żeby przenieść się z obozu półbogów na Brooklyn nagle cała magia pokazuje ci środkowy palec i bierze sobie urlop. Poważnie, to bardzo niefajne. Gardzę tobą, leniwa magio, bardziej niż Ślizgon mugolem! Czyżbym przechodziła już ze świata prawdziwej fantastyki do fikcji? Nieważne. Mojego stanu nie dało się już nawet nazwać pełną rozpaczy irytacją. 
      Może jednak wyjaśnię o co chodzi. W skrócie o to, że od kilkunastu minut walczyłam z Duat, które znowu się zamknęło. Tłukłam w niewidzialną ścianę przeklinając jak jeszcze nigdy. Można by pomyśleć, że przynajmniej jestem sama, co? Niestety nie. Annabeth poszła ze mną, już nawet nie pamiętałam czemu.
      - Kate? Kate! - Blondynka w pewnym momencie złapała mnie za ramiona i powstrzymała od kolejnego ataku na przeklętą blokadę (roboczo tak nazwałam znienawidzoną, tajemniczą siłę, która blokowała moje magiczne zdolności). 
- Nie, puść! Ann... - Szarpnęłam się, ale bez większego przekonania. Jedna część mojej podświadomości mówiła, że muszę próbować dalej, za to druga wręcz przeciwnie, kazała mi przestać. Prawda była taka, że byłam zniechęcona i zmęczona walką ze samą sobą. Ponad to czułam się tak, jakby odebraną mi całą magię, jakby zniknęła ze mnie.
- Co się dzieje? - Dziewczyna mówiła spokojnie, ale również bardzo stanowczo. Spojrzała mi w oczy i napotkałam wzrokiem jej niezwykle szare tęczówki. 
- To się znowu dzieje. Jakby Duat było zamknięte i... I nie wiem, Annabeth, ja nie wiem. - Jęknęłam spuszczając głowę. Włosy opadły mi na twarz odgradzając mnie od reszty świata. 
      I co mam teraz zrobić? Nie mam dużo czasu, a muszę dotrzeć do Nowego Yorku. Bez Duat nigdzie nie dotrę w takim czasie, jaki obecnie miałam. W praktyce wszystko było uzależnione od magii. Kiedy już zaczęło się rozumieć jej działanie i zastosowanie, to po prostu wchodziło w krew, dla mnie to była wręcz część życia. Nie korzystałam z tego codziennie, ale gdybym przestała być magiem... Nie, nawet nie dopuszczałam do siebie takiej myśli. Bez tego byłabym nikim, córką Posejdona bez praktycznie żadnej mocy. 
- Spokojnie, to... - Zaczęła Ann delikatnie łapiąc mnie za podbródek, tak, żebym musiała popatrzeć jej w oczy.
- Nie, nie rozumiesz. Ja MUSZĘ znaleźć się w Nowym Yorku, dzisiaj. - Przerwałam jej. - Bez magii nie dam rady tego zrobić. 
      Nagle dziewczyna uśmiechnęła się do mnie. Wyglądała jakby równocześnie chciała mnie pocieszyć i była dumna z samej siebie. Ugh, dzieci Ateny i ich intelekt. No tak... Czy tylko mi zbyt często przypominali szalonych naukowców? 
- Chyba znam rozwiązanie. - Oświadczyła wręcz puchnąc z dumy. 

***

Nie wiem jak zacząć, bo oczywiście muszę to zrobić od kolejnych przeprosin. Brak rozdziału przez ponad miesiąc... Przepraszam, naprawdę. Na swoją obronę mam tylko dwa argumenty. 1. W czerwcu coś mi się stało i bez żadnego ostrzeżenia moja wena poszła gdzieś i nie miała zamiaru wracać. 2. Jak już wróciła to podziało się to i tamto i tak oto złapałam doła, więc wena znowu mnie olała. Tak docieramy do tego punktu, gdzie kończę rozdział i stwierdzam, że jest krótki, ale dzięki temu wiem, jak zaczynać kolejny. Także o ile nie najdzie mnie na coś jeszcze to za około tydzień można się czegoś spodziewać. Nie obiecuję, że będzie tak na 100%, ale postaram się w końcu ogarnąć lenia.
Na koniec przypomniałam sobie o jeszcze jednej sprawie. Ostatnio postanowiłam odbyć podróż po statystykach bloga i w źródłach wyświetleń odnalazłam link do podstrony/bloga na Persopedii. Nie powiem, byłam zaskoczona jak jeszcze nigdy. Nie mam nic przeciwko takiej reklamie, rozsławieniu... no jakkolwiek to nazwać xD Także chciałam podziękować dobrej osóbce, która postanowiła mnie docenić i zachowała się uczciwie podając link do bloga. W internetach jednak istnieją uczciwi ludzie, jej! Chciałam jeszcze zaznaczyć, że nie mam nic przeciwko publikowaniu podobnie innych rozdziałów (Ale bez złodziejstw mi tutaj, ja już Was widzę, dzieci Hermesa!). Jeszcze raz dziękuję. 
PS. Mam nadzieję, że nie napsułam zbyt w POV Cartera.
PS2. Wybaczcie mi ostatni fragment, ostatnio jakoś zniechęciłam się do Annabeth. Nie wiem czemu, tak jak istnieje grono osób (serdecznie Was pozdrawiam! <3 ), które nie lubią jej od jakiegoś czasu z dość jasnych powodów, ja po prostu... No obecnie mam mieszane odczucia. Nie wiem co zrobię z tym fantem, no ale jakoś to będzie.