Strony

niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział 16

    Obudziłam się pod ciepłym kocem. Szczerze to naprawdę nie wiedziałam kiedy zasnęłam i zdziwiłam się bardzo kiedy zauważyłam, że nie jestem w swoim domku. Obok siebie czułam drugą osobę. Nico jeszcze spał... Nico?! Spadłabym z łóżka, gdybym nie spała przy ścianie. Prawie wrzasnęłam, w ostatniej chwili się powstrzymałam. Usiadłam i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nic od wczoraj się nie zmieniło, drzwi były zamknięte... Mamy szczęście. Jeżeli ktokolwiek złapałby nas razem pewnie wynikłaby z tego niezła afera. Córka Posejdona i syn Hadesa? Wolałam nawet nie myśleć jakie plotki by powstały. A tak naprawdę tylko przypadkiem zasnęliśmy razem i to było wszystko. Poza tym nic nie czułam do Nico, polubiłam go, ale nic więcej.
    Chłopak poruszył się i otworzył swoje ciemne oczy. Najpierw popatrzył w sufit, a potem chyba dotarło do niego, że coś tu nie gra. Spojrzał na mnie i aż podskoczył.
- Co ty... ?! - zawołał.
- Sama nie ogarniam, chyba zasnęliśmy. - odpowiedziałam. Chłopak popatrzył na mnie, ale szybko odwrócił głowę kiedy napotkał moje spojrzenie. Szczerze to naprawdę dziwnie czułam się z myślą, że spaliśmy w jednym łóżku. Nie wiem czemu. Nie mam nic przeciwko spaniu z kumplem, jeżeli już się tak zdarzy. Ale Nico chyba nie był kumplem. Nie chodziło o to, że go nie lubię, ale czasami miałam po prostu wrażenie, że się pobijemy, a potem działy się takie rzeczy jak na przykład wczoraj, albo zaczynaliśmy normalnie gadać... Poza tym on naprawdę czasami zachowywał się inaczej niż inni. Czasami miałam wrażenie, że to przez Percy'ego, a potem zauważałam, że czasami przy mnie też mu się zdarzało. Zupełnie nie rozumiałam o co chodzi.
- Ty zasnęłaś. - przypomniał sobie. - Nie chciałem cię budzić. - dodał wychodząc z łóżka. Poczułam, że się rumienię, tylko czemu?! Mój głupi mózg nigdy nie będzie działał normalnie.
- Dzięki, ale nie musiałeś się martwić. Zabijam tylko jeżeli ktoś obudzi mnie do szkoły, ewentualnie po kilku godzinach snu. - odpowiedziałam przeciągając się.
- Dobrze wiedzieć, ale nie to mnie martwiło. - uśmiechnął się do mnie złośliwie. - Wiesz, poradziłbym sobie z tobą. - Co?! On śmie twierdzić, że umiałby mnie załatwić?! O nie! Nie pozwolę siebie tak traktować! To znaczy, to było miło, ale nie pozwolę mu twierdzić, że jestem gorsza! Już ja mu pokarzę!
- Phi! Skoro tak... - zaczęłam zbierać się do wyjścia.
- Ej! No o co ci chodzi?! Nie budziłem cię z grzeczności tak?! - zawołał za mną.
- Co nie zmienia tego, że stwierdziłeś, że jestem słaba! - odparłam.
- Wcale tego nie powiedziałem! - zdążyłam już dotrzeć do drzwi. - Te baby. - mruknął pod nosem wyraźnie wkurzony, ale ja już wyszłam.
    Było jeszcze dość wcześnie, większość herosów dopiero próbowała się zwlec z łóżka. Szybko przebiegłam do domku Posejdona. Kiedy tylko przekroczyłam jego próg wydał mi się dziwnie pusty. Łóżko Percy'ego było takie, jakie je zostawił, splątana kołdra i rozrzucone poduszki, a z brzegu zwisały niebieskie szorty. Nad nim wisiał róg Minotaura, a na szafce stało jego zdjęcie z Annabeth. Poczułam ucisk w brzuchu, jakby zacisnęła się na mnie lodowata ręka. Wszystko w tym domku mi o nim przypominało, dosłownie wszystko. Czy mogłabym tu zostać gdyby on nigdy nie wrócił? Wątpiłam w to. Jeżeli to musiało paść na dziecko Posejdona to czemu nie na mnie? Ja nawet się nie nadawałam, a Percy miał tu wszystko. Byłam nowa, niedoświadczona i nawet nie wiedziałam jakim cudem mogę być dzieckiem Pana Mórz, nikt tu by nie stracił na moim zniknięciu.
    Kompletnie mi się nie chciało, ale musiałam iść się ogarnąć. Tym razem nie siedziałam tyle pod prysznicem. Po ostatnim "wypadku" wolałam nawet nie zamykać oczu. Po dziesięciu minutach byłam już w miarę ogarnięta. Naprawdę nie chciało mi się wysilać, więc ubrałam pierwsze lepsze ubrania. No i akurat padło na czarne legginsy, krótkie spodenki i niebieską koszulkę bez rękawów, która luźno spływała od moich ramion do bioder. Olałam kompletnie resztę, jedynie niedbale związałam włosy w wysokiego kitka, ale przypominało to bardziej splątane coś, a nie fryzurę.
    Kiedy wyszłam z łazienki zobaczyłam, że już nie jestem sama w domku. Na łóżku Percy'ego siedziała Annabeth. Nie wyglądała najlepiej, jej jasne włosy były splątane, jakby ich nie uczesała, pod oczami miała delikatne cienie. Ogólnie sprawiała wrażenie przygnębionej i byłam pewna, że nie spała najlepiej. W dłoniach trzymała zdjęcie, które wcześniej stało na szafce mojego brata.
    Poczułam się jeszcze gorzej niż wcześniej. Cały czas myślałam głownie o tym, jak ja się czuję, ale o innych nie. Uświadomiłam to sobie patrząc na Annabeth. Straciła chłopaka. Byli wtedy razem, na misji. Pewnie obwiniała się o to, a niektórzy obozowicze też mogli obarczać ją winą. Musiała czuć się okropnie. A inni? Percy był dla wszystkich bohaterem, jeżeli on zniknął mogli się bać, że oni też nie są bezpieczni. A ja myślałam tylko o sobie, chociaż znałam go najkrócej.
- Hej. - odezwałam się cicho. Córka Ateny uniosła na mnie wzrok i zauważyłam, że ma zaczerwienione oczy.
- Cześć. - odpowiedziała cicho. Spróbowałam wysilić się na uśmiech, ale nie bardzo mi to wyszło. Usiadłam naprzeciwko niej zastanawiając się co powinnam powiedzieć.
- To nie twoja wina. - powiedziałam starając się przerwać ciszę. Potrząsnęła głową a blond włosy zafalowały wokół jej twarzy.
- Moja. Ja... Ja oddaliłam się na chwilę, bo... Bo wydawało mi się, że Go zobaczyłam... A potem Percy zniknął. Nawet nie wiem kiedy to się stało... - głos jej się łamał. Zastanawiało mnie kogo ona zobaczyła. Reszta zgadzała się z wersją o Sadie, nikt nawet nie zauważył, kiedy zniknęła. - No i... kiedy wróciłam znalazłam jego miecz. - dodała ciszej pokazując mi znajomy długopis. Na bok widniał grecki napis "Anaklysmos", miecz Percy'ego - Orkan. To chyba wystarczyło za dowód zniknięcia chłopaka. - Powinien do niego wrócić, jak zawsze. Myślałam... - urwała żeby zapanować nad drżeniem głosu. - Myślałam, że do niego wróci, tylko potrzebuje więcej czasu, czasami tak bywało, ale minął już dzień i nic... - dokończyła.
    Poczułam się jeszcze gorzej niż wcześniej. Jeżeli do tej pory miałam nadzieję, że Percy, albo Sadie mogą uciec, to teraz zupełnie zniknęła. Skoro Orkan nie wrócił do Percy'ego znaczyło to tyle, że byli tam całkowicie bezbronni, o ile w ogóle byli razem.
- Annabeth... To nie twoja wina. - powiedziałam cicho. - I to jeszcze nie oznacza, że... - urwałam. Nie potrafiłam powiedzieć, że Percy może być martwy, te słowa po prostu nie mogły przejść przez moje gardło. - Zawsze jest możliwość, że Sadie jest z nim. Nie znasz jej, wiem, ale... Ale ona jest naprawdę świetnym magiem i... I wiem, że się nie podda. Wyjdą z tego, razem na pewno. - skłamałam. Wcale mi to nie pomogło, wiedziałam, że to na pewno nie jest takie łatwe, ale Annabeth nie musiała o tym wiedzieć. Nie znała Sadie, nigdy jej nie widziała, a skoro miało to jakoś pomóc to czemu nie miałam spróbować?
- To już drugi raz. I naprawdę nie powinnam... To moja wina, zostawiłam go przez jakieś głupie przywidzenie. - powiedziała zaciskając dłonie na ramce zdjęcia. Zmarszczyłam brwi. Coś było tu nie tak.
- Annabeth. Kogo zobaczyłaś? - spytałam próbując spojrzeć jej w twarz, ale dziewczyna uparcie odwracała głowę.
- Nieważne, jego już nie ma. - odpowiedziała i szybko wyszła.
    Siedziałam skołowana na swoim łóżku wpatrując się w zostawione zdjęcie. Percy obejmował na nim Annabeth, a za nimi rozpościerała się nocna panorama jakiegoś miasta. Po chwili rozpoznałam Paryż. Byłam tam kiedyś z mamą, ale to teraz nieważne. Oboje uśmiechali się i wyglądali na naprawdę szczęśliwych. Ale sposób w jaki patrzyła na nie Annabeth... Miałam wrażenie, że to przywołuje jakieś inne, bolesne wspomnienie.
    Nie wiedziałam czemu, ale coś poniosło mnie do Wielkiego Domu. Po prostu wstałam i nogi same mnie poprowadziły. Po kilku minutach od wyjścia stałam już na werandzie i patrzyłam na obóz. Nie czekałam na nic, weszłam do środka. Prawie od razu usłyszałam głosy Chejrona i Pana D., którego miałam przyjemność nie poznać osobiście. Centaur w swojej pełnej, końskiej postaci przechadzał się w tą i z powrotem przy kominku, a Dionizos siedział w fotelu z puszką dietetycznej coli.
- Chłopak już raz zaginął, sam wróci, albo zginie, wisi mi to. - stwierdził bóg wina. Łatwo było się domyślić, że rozmawiają o Percym. Cała się zagotowałam. Jak on mógł tak mówić?! Ten stary, marudny bóg miał nas wszystkich dosłownie gdzieś, ale mógłby chociaż zainteresować się tym, że chłopak, który ocalił ich już kilka razy może umrzeć! Chciałam tam podejść i nasłać na niego stado nietoperzy, trzasnąć w tą tłustą twarz i... Cokolwiek, byle, żeby zabolało!
- Dionizosie, znam twój stosunek do niego, ale muszę zauważyć, że jest jednym z najlepszych herosów tego stulecia. Poza tym na Olimpie już wcześniej było niespokojnie... - zaczął centaur.
- Tak, ta dziewczyna... - mruknął z lekkim niesmakiem bóg. A teraz o mnie? Dzięki! Schowałam się za kanapę zanim mnie zauważyli. - Po ostatnim wolałbym od razu się jej pozbyć. - stwierdził. Zrobiło mi się niedobrze. Nico mówił mi, że olimpijczycy najchętniej by mnie zabili, ale nie chcą urazić Posejdona, ale do tej pory nie było to takie realne. I co to miało znaczyć "Po ostatnim..."? Czyżbym nie była pierwsza? Ale skoro tak co musieli lub musiał zrobić mój "poprzednik", że bogowie chcą mnie uśmiercić?
- Dobrze wiesz, że nie musi się skończyć tak, jak ostatnio. Musimy dać jej szansę. Poza tym chyba nie chcesz urazić Posejdona, wystarczy, że jego syn znowu zniknął. - uciął mu Chejron. - A wracając do tematu, w takim wypadku powinniśmy się tym zająć w pierwszej kolejności, musimy się wstrzymać z...
- Wiesz, że nie możemy. - uciął mu Dionizos. - Wyrocznia nic o nim nie powiedziała, dopóki nic nie wiemy i tak nic nie zrobimy, poza tym nie chcę mieć na głowie zgrai spanikowanych dzieciaków, jak zauważą, że coś jest na rzeczy... - powiedział to takim tonem jakby wypowiadał się o dodatkowych lekcjach rozszerzonej matematyki.
- Tutaj niestety masz rację. - stwierdził niechętnie Chejron. Przerwał im dźwięk konchy zwołującej obozowiczów na śniadanie. Oni zaraz też będą wychodzić i nakryją mnie na podsłuchiwaniu. Pobiegłam szybko do wyjścia i jakimś cudem mnie nie zauważyli. Popędziłam prosto do pawilonu jadalnego.
   Nie bardzo mnie interesowało śniadanie. Chejron przy ogłoszeniach wspomniał coś o tym, że od jutra zaczną się eliminacje do igrzysk, co średnio mnie obchodziło. Nie miałam ochoty na jedzenie, złożyłam ofiarę dla bogów prosząc o pomoc dla Percy'ego i Sadie, zjadłam może pół kawałka pizzy a potem siedziałam jakiś czas bawiąc się widelcem. Nie mogłam się zmusić do jedzenia. Cała ta sytuacja nie dawała mi spokoju. Percy, Sadie, bogowie chcący mnie zabić... Cały czas zastanawiałam się o co chodziło Dionizosowi z "Tym Ostatnim" i kogo musiała zobaczyć Annabeth. Poza tym robiło mi się niedobrze na samą myśl o tym, że najpotężniejsze istoty świata pragną mojej śmierci. Uniosłam głowę znad stołu i prawie natychmiast moje spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem Nico. Chłopak popatrzył na mnie, ale sama nie wiedziałam czy ze złością, pytaniem czy czymś innym. Zignorowałam to.
    W końcu miałam już dość. Nie zwracając na nic uwagi wyszłam z pawilonu i poszłam prosto na arenę. Musiałam się na czymś wyżyć. Może byłam zbyt przybita, żeby się wściec, ale teraz po prostu nie mogłam usiedzieć. Miałam szczerze dość tego. Bogowie nic nie robili żeby nam pomóc tylko się kłócili! I to o co?! O mnie! Jak mnie zabić! Co ja im zrobiłam?!
    Od razu po wejściu uderzyłam w pierwszą kukłę treningową. Nie zwracałam uwagi na to co robię. Najpierw uderzałam mieczem, potem doszło do tego jakieś rzucenie sztyletem w odleglejszy cel. Oczywiście wyciągałam je z Maat nawet nie zauważając, że to robię. Starałam się wyładować całą moją złość. Naprawdę nie myślałam, nie zwracałam na nic uwagi. Czasami miałam wrażenie, że tracę świadomość o istnieniu mojego ciała. Byłam zbyt wściekła.
- Hej! - usłyszałam gdzieś za swoimi plecami. Byłam zbyt skupiona na wyżywaniu się. Nie dotarło do mnie, że nie ma tu nikogo ze zdolnością odzywania się, kto mógłby mnie zaatakować. Na granicy świadomości wypowiedziałam zaklęcie i przez całą długość areny poleciała kula ognia. Kiedy było już za późno zauważyłam Leo stojącego po drugiej stronie. Chłopak był zbyt zaskoczony, żeby zareagować. Krzyknęłam, a ogień trafił go prosto w twarz.
    Czas jakby zwolnił. Chłopak upadł, a ja miałam wrażenie, że dzieje się to w zwolnionym tempie. Miecz wypadł z mojej dłoni i uderzył o podłoże. Rzuciłam się w jego stronę, chociaż to i tak nic by nie zmieniło. Pewnie go zabiłam! Leo... Nie, nie, NIE! Co teraz będzie?! Jestem mordercą! Leo... Zanim całkowicie do niego dobiegłam, byłam już na kolanach. Chłopak leżał na brzuchu, nie widziałam jego twarzy. Na kosmykach jego włosów tańczyły płomyki, a ja czułam łzy cisnące mi się do oczu.
- Leo! Nie, proszę! Musisz żyć! - pisnęłam potrząsając nim. Zero reakcji. Potrząsnęłam nim, był strasznie ciepły. Czułam narastającą panikę. Czy teraz wyrzucą mnie z obozu? Bogowie będą mieli pretekst żeby mnie zabić. Leo... Nawet nie zauważyłam kiedy zaczęłam płakać.
- Hej... Spokojnie. - poczułam jak ktoś odciąga moje dłonie od twarzy. - Nie płacz. - powiedział chłopak, którego podobno uśmierciłam.
- Leo...? - nie mogłam w to uwierzyć, on żył! Valdez siedział naprzeciwko mnie, taki, jakim go widziałam kilka minut wcześniej. Uśmiechał się do mnie.
- Tak mam na imię. Czemu płaczesz? - spytał ocierając mi łzę z policzka.
- Ja... Ja cię trafiłam i ty... Jak? - wyjąkałam.
- No patrz. - wyciągnął na bok dłoń, która od razu zajęła się żywym ogniem. Krzyknęłabym, gdyby nie spotykały mnie dziwniejsze rzeczy. - Jestem ognioodporny, nie martw się... Poza tym masz cela. - zaśmiał się. Poczułam, że się rumienię, ale po chwili coś zrozumiałam. Chciał mnie nastraszyć.
- Ty... Ty... LEONIE VALDEZIE, CO TY SOBIE WYOBRAŻASZ, ŻEBY TAK MNIE STRASZYĆ! - zawołałam rzucając się na niego. Wylądowaliśmy na ziemi a ja próbowałam go trafić, ale on mi się wywijał.
- No już, dobra, przepraszam! - wydusił chłopak.
- Na pewno? - złapałam go za koszulkę.
- Tak, tak, przysięgam na Styks! - uniósł dłonie w obronnym geście.
- Dobra, przeprosiny przyjęte. - powiedziałam puszczając go.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wybaczcie, że się spóźniałam, ale tak jakoś... No nie wiem jak to wytłumaczyć, najpierw miałam lenia, potem wena przyszła na co innego, później siedziałam u przyjaciółki i wyjadałam jej ogórki ~.~ I rozdział na trochę ponad 4 strony! Yay, znowu trochę dłuższy. I tak sobie obiecywałam, że nie zapomnę: specjalna dedykacja dla Alinki, która dzisiaj... no dobra, wczoraj (ten zegarek ;-;) miała urodziny, bynajmniej według Aska, a ja nie chcę wychodzić na chama wobec jednej z moich wiernych czytelniczek. Więc wszystkiego naj, zdrówka, weny i niebieskich gofrów <3. Dobrze, koniec na dzisiaj tego, bo gadam i gadam, a końca nie widać. Do napisania~

niedziela, 12 stycznia 2014

Rozdział 15

   Sen zaczął się bardzo dziwacznie, nawet jak na mnie. Ubrana jedynie w niebieską togę biegłam przez gigantyczną, ciemna jaskinię. Jej sklepienie było tak wysokie, że widziałam tylko czubki stalaktytów zwieszające się ze sklepienia. Pod nogami miałam zeschłą trawę. W nieregularnych odstępach rosły czarne, powykręcane topole. Gdzieś daleko przede mną majaczył pałac z czarnego kamienia. Kiedy byłam kilka metrów od bramy obraz zasnuła mgła tak gęsta, że nie widziałam nawet czubka własnego nosa. Po chwili opadła i ciemność zastąpił pomarańczowy blask. Słyszałam syk i bulgotanie lawy. Teraz stałam nad brzegiem Jeziora Ognia w Duat. Znalazłam się na wyspie, na której mieścił się pałac Ozyrysa.
   Usłyszałam coś w rodzaju szczeknięcia. Obróciłam się w stronę, z której dobiegał dźwięk i natychmiast zobaczyłam czarnego szakala pędzącego w moją stronę. Zwierzę w jednej chwili znalazło się przy mnie. Obiegło moje nogi i zmieniło się w czarnowłosego nastolatka o bladej cerze i ciemnych oczach. Miał na sobie czarne ubrania i glany. Szczerze? Gdyby nie te glany prawie krzyknęłabym "Nico!". Ale przecież syn Hadesa nie jest szakalem! No i to nie moja wina, że jest taki podobny do Anubisa. Różnią ich, chyba, tylko jakieś szczegóły, no i fakt zamiany w szakala i posiadania glanów. Nico nie jest też chłopakiem Sadie, ale to zupełnie inna sprawa. Bóg umarłych stanął przede mną z rękami założonymi przed sobą i tym swoim wyrazem twarzy, którego nigdy nie potrafiłam rozszyfrować.
- Szakal! - zawołałam uśmiechając się szeroko.
- Jesteś jedną z niewielu osób, które cieszą się na mój widok. - stwierdził Anubis wpatrując się we wrzącą taflę lawy.
- Oj tam, oj tam. - zaśmiałam się. Przewodnik umarłych jednak nie wyglądał na rozbawionego, jak to najczęściej bywało. Chłopak wpatrywał się w krajobraz za mną. Marszczył brwi, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
- A ty znalazłaś sobie nowego chłopaka od śmierci. - stwierdził z udawanym fochem. Na początku nie zrozumiałam o co mu chodzi. Dopiero po chwili pojawiło się olśnienie. Nico... Prawie się zaśmiałam.
- Chodzi ci o Nico? - zapytałam, ale on nie odpowiedział. - Ledwie się znamy, poza tym on to nie ty... Nie jest bogiem, nie chodzi z moją najlepszą przyjaciółką... No i nie zmienia się w słodkiego szakala, którego mogę drapać za uchem. - powiedziałam. Anubis spojrzał na mnie jakby zastanawiając się jakby mi powiedzieć, że równie dobrze mogłabym nic nie mówić... A potem nagle zaśmiał się i przerzucił mnie sobie przez ramię. - Ej! Puszczaj! - zaśmiałam się.
- Poważnie? - spytał.
- Tak!
- Definitywnie?
- Puszczaj!
- Jak sobie życzysz. - i nagle zorientowałam się, że moja twarz znajduje się podejrzanie blisko lawy.
- NIE! NIE! - zaczęłam się drzeć i machać nogami. Bóg - szakal śmiał się z rozbawieniem a ja wrzeszczałam tak głośno, że pewnie pobudziłabym umarłych.
- No już, już... - powiedział stawiając mnie na nogi. Stanęłam przed nim posyłając mu spojrzenia mogące zabijać. Przeczesałam włosy dłonią, a Anubis uśmiechnął się do mnie złośliwie, jakby nie zauważał jak jestem wściekła.
   I nagle chłopak zniknął, wszystko zrobiło się czarne. A kiedy obraz wrócił myślałam, że zaraz umrę. Byłam pod wodą! Zaczęłam krzyczeć, a co najdziwniejsze usłyszałam te krzyki. Kiedy poczułam wodę w ustach szybko je zamknęłam i zaczęłam wstrzymywać oddech. Wiedziałam, że Percy umie oddychać pod wodą, ale mój strach przed wodą nie pozwalał mi nawet spróbować. Moje stopy dotknęły piaszczystego dna, a ja zaczęłam się wierzgać. Spojrzałam w górę, byłam tak głęboko, że zastanawiałam się czemu ciśnienie mnie jeszcze nie zgniotło. W końcu nie mogłam już dłużej wstrzymywać oddechu i mimowolnie zrobiłam wdech. Naprawdę nienawidzę kiedy mam wodę w nosie, a teraz było to jeszcze gorsze. Skrzywiłam się, ale zdziwiło mnie, że nie zaczęłam się dusić ani nic podobnego. Kiedy zaczęłam normalnie oddychać woda pociągnęła mnie gdzieś przed siebie. Zanim się obejrzałam znalazłam się w wielkiej sali tronowej. Na tronie z koralowca siedział mężczyzna o czarnych włosach i brodzie, oczach w kolorze morskiej zieleni, takich samych jak moje i Percy'ego. I tak naprawdę nie potrzebowałam nic więcej, wiedziałam, że to był tata. Tylko, że nie był sam, przed nim w tęczy widziałam Percy'ego. Mój braciszek najwidoczniej musiał rozmawiać z Posejdonem przez Iryfon. Usłyszałam, że padło moje imię...
***
   Obudziłam się z książką na twarzy. Pewnie wieczorem byłam już tak zmęczona, że zasnęłam przy czytaniu. Odłożyłam ją na bok i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Percy'ego nie było, wczoraj z Annabeth został wysłany do miasta na jakąś pomniejszą misję. Westchnęłam i wstałam z łóżka. Potrząsnęłam głową żeby się rozbudzić. Poszłam szybko się ogarnąć, bo chyba i tak ominęło mnie śniadanie. Po dziesięciu minutach wyszłam z domku. W obozie panowało dziwne zamieszanie, wszyscy herosi zbierali się w pawilonie jadalnym i wydawali się dziwnie poruszeni. Poszła za nimi, po drodze próbowałam wypytać co się stało, ale nikt nie potrafił powiedzieć.
  Kiedy w końcu dotarłam na miejsce zobaczyłam Chejrona próbującego uspokoić tłum. Obok niego stała Annabeth, ale wyglądała inaczej. Miała spuszczoną głowę, błysk w jej oczach przygasł. Poza tym jej ubrania były podarte a na twarzy miała kilka zadrapań. Ktoś mnie szturchnął.
- Co się dzieje? - zapytał Nico. Obróciłam głowę i prawie go pocałowałam. Nie żebym zrobiła to specjalnie, po prostu stał tak blisko, że jego głowa znajdowała się nad moim ramieniem. Oboje lekko się zaczerwieniliśmy i odsunęliśmy kawałek od siebie. Miałam mu odpowiedzieć, że nic nie wiem, ale wtedy Chejron wypowiedział słowa, które po raz kolejny wywróciły moje życie do góry nogami.
- Percy Jackson zaginął. - ogłosił centaur nie kryjąc smutku.
~Nico~
   Po słowach Chejrona zapanowało zamieszanie. Wszyscy zaczęli mówić o Percym. Tylko ja i Kate staliśmy jak osłupieni wpatrując się w koordynatora zajęć. Nie chciałem w to wierzyć. Percy nie mógł zaginąć, był jednym z najlepszych herosów tych czasów. Nie mógł znowu zaginąć! Od razu przed oczami pojawił mi się taki, jaki wydostał się z Tartaru, wycieńczony, ranny, ledwie żywy... Tak nie mogło się stać, nie znowu. Bałem się, że znowu możemy go stracić. A wszyscy tylko szeptali coś między sobą zamiast zacząć coś robić. Czemu Annabeth na to pozwoliła, żeby to się stało?! Przecież z nim była. Chejron chyba coś mówił, ale nie słuchałem go. Szybko wybiegłem z pawilonu jadalnego. Chyba ktoś mnie wołał, ale nie zwracałem na to uwagi.
   Wpadłem do domku Hadesa i zatrzasnąłem za sobą drzwi. Rzuciłem się na swoje łóżko i ukryłem twarz w poduszce. Bałem się o Percy'ego. To było gorsze niż wtedy, kiedy spadł do Tartaru. Teraz nawet nie wiedziałem gdzie jest, co mu grozi czy jak go znaleźć. Wtedy przynajmniej nie był sam. Wyczułbym gdyby umarł, ale to wcale mi nie pomagało. Mógł teraz cierpieć, a ta myśl była jeszcze gorsza. I co jeżeli wyczuję, że nie żyje? To byłoby najgorsze... Może już nigdy nie zobaczę się z nim. Zawsze się bałem powiedzieć mu co czuję, a teraz chciałbym móc to zrobić. Nigdy nie oczekiwałem, że Percy to odwzajemni, za bardzo kochał Annabeth, chociaż ona trochę mnie irytowała. Czasami traktowała go jak dziecko, które bez niej nie może sobie poradzić... I naprawdę bolało patrzenie na nich razem, ale teraz wolałbym cierpieć tak cały czas, byle żeby on się odnalazł.
- Nico? - usłyszałem gdzieś koło mojego ucha. Byłem tak pogrążony we własnych myślach, że nie zauważyłem kiedy ktoś wszedł do domku. Ciepła dłoń delikatnie dotknęła mojego ramienia, ale wyczuwałem, że ta druga osoba drży. Uniosłem głowę i popatrzyłem prosto w błyszczące, zielone oczy, takie same jak oczy Jacksona.
- Nic mi nie jest Kate, zostaw mnie. - mruknąłem odwracając głowę. Ona i Percy mieli dokładnie takie same oczy... To naprawdę wszystko jeszcze bardziej komplikowało. Czasami patrzyłem na nią i sam nie wiedziałem co myśleć. Miała tyle wspólnego z jej bratem, ale równocześnie sprawiała wrażenie zupełnie innej. Chociażby niedawno na treningu, kiedy wepchnąłem ją do stawu. Percy nie dość, że by specjalnie wskoczyłby jeszcze dalej, to jeszcze wykorzystałby to przeciwko mnie. Ona zamroziła wodę i sprawiała wrażenie wystraszonej.
- Nico, przecież widzę... Ja... Ja nie wiem o co chodzi, ale... - zaczęła trzęsącym się głosem, ale co chwila urywała jakby nie mogła mówić dalej. Spojrzałem na nią jeszcze raz. Chyba starała się udawać, że nic jej nie jest, żeby mnie pocieszyć, ale widziałem, że w kącikach jej oczu zbierają się łzy. Westchnąłem i zrobiłem jej miejsce obok mnie.
- Mówiłem, że nic mi nie jest. - powiedziałem bez przekonania.
- Nie jestem ślepa, nie kłam. - odpowiedziała siadając obok mnie.
- Skoro tak, to ty nie udawaj, że nic się nie dzieje. - odparłem. Spojrzała gdzieś w bok najwyraźniej unikając mojego wzroku. Ona naprawdę była jakaś inna, bo kiedy tak na nią patrzyłem coraz bardziej chciałem ją przytulić i pocieszyć. Sprawiała wrażenie wystraszonej i zagubionej, a przy tym tak bardzo przypominała Percy'ego co dla mnie było nawet trochę... No słodkie! Co ona robiła mi z mózgiem?!
   Przysunąłem się bliżej i objąłem ją ramieniem. Najpierw zesztywniała i od razu pomyślałem, że popełniłem błąd. Kate należała do takich dziewczyn, które potrafiły porządnie spoliczkować i nawrzeszczeć na faceta jeżeli zrobił coś, czego nie powinien. Ale przy okazji nie była aż taka ostra. Naprawdę nie potrafiłem powiedzieć jaka dokładnie jest, chyba sama nie była świadoma, że łączy w sobie tyle cech, że można było oszaleć.
   Popatrzyła na mnie i szybko ukryła twarz w mojej koszulce i przytuliła się mocno. Objąłem ją i niepewnie pogłaskałem po plecach. Naprawdę nie wiedziałem czemu się tak zachowuję, po prostu czułem, że powinienem to zrobić.
- Przepraszam... To po prostu... No najpierw zniknęła Sadie, teraz Percy i... Sama nie wiem, boję się o nich. Cały czas myślę, że już nigdy ich nie zobaczę. - powiedziała stłumionym głosem. Chciałbym jej powiedzieć, że będzie dobrze, że nic im się nie stanie, ale prawda była taka, że sam w to ni wierzyłem.
- Chejron nie pozwoli, żeby to tak zostawić... Na pewno zaczną szukać Percy'ego. Pewnie zorganizują misję. - odpowiedziałem. Już wiedziałem, że jeżeli tak będzie to ja jako pierwszy się zgłoszę.
- Jeżeli tak to ja się zgłaszam... A jeśli mi nie pozwolą to pójdę sama, albo z Carterem, Waltem, obojętnie... - stwierdziła.
- To niebezpieczne. - przypomniałem jej.
- A co mnie to? Ile można się ukrywać przed demonami i potworami? Sadie i Carter są ode mnie młodsi, a pokonali Apopisa, wy walczyliście z tytanami i gigantami. Teraz... ja też powinnam coś zrobić. - odpowiedziała. Uniosła głowę, a w jej oczach błyszczała determinacja.
- Nie mówiłem, że masz zostać, to twój wybór. Poza tym ja też idę. - powiedziałem. Popatrzyła na mnie jakby próbowała prześwietlić mnie na wylot. Chyba dałem jej za dużo do myślenia. Może zaczynała coś podejrzewać? Nie powinienem się przed nią tak otwierać...
- Zależy ci na Percym. Bardziej niż myślałam. - stwierdziła. - Czemu? - spytała. Poczułem się jakby ktoś przystawił mi nóż do gardła. Mimowolnie uciekłem wzrokiem w bok i modliłem się do wszystkich bogów, żeby się nie zaczerwienić.
- My... No po prostu trochę razem... Przeszliśmy. - spróbowałem się jakoś wywinąć. Dziewczyna przez chwilę się mi przyglądała, ale chyba uwierzyła w to, co powiedziałem bo pokiwała głową i nie zadawała więcej pytań.
  Resztę dnia spędziliśmy na rozmowach o ewentualnej misji i planach szukania Percy'ego. Szybko się zgodziliśmy, że jeżeli nie zostaniemy przydzieleni do tego zadania zajmiemy się tym na własną rękę. Nie było nas ani na obiedzie, ani na kolacji. Nikt do nas nie szukał. Pewnie wszyscy byli w zbyt dużym szoku, żeby zastanawiać się gdzie zniknęliśmy. W końcu Kate zasnęła oparta o mnie, więc nie budząc jej położyłem ją na łóżku i po chwili sam zasnąłem.
~~~~~~
Blogger mnie nie lubi! Nie wiem czemu ten rozdział sam się przeniósł do wersji roboczych i usunął z bloga ;-; Taki ze mnie informatyk, że ledwie czegoś dotknę a już wszystko psuję.

środa, 1 stycznia 2014

Rozdział 14

   Obudziłam się z dziwnym przeczuciem, że o czymś zapomniałam. Całą noc śniły mi się jakieś dziwactwa. Najpierw goniły mnie dwa wściekłe amorki, potem oglądałam jak dwie zebry grają w pokera... A dalej to lepiej nie mówić, mój mózg działał jakby był naćpany. Zbudziłam się po siódmej, co było naprawdę podejrzane. Nie pamiętałam, żeby ktoś za mną wchodził do domku. W praktyce Nico jakoś mnie przymusił do zaśnięcia, bo po tym, co działo się wczoraj wieczorem nie mogłam się uspokoić. No dobrze, ale wracając do tematu, nie pamiętałam nic co się działo po tym jak zamknęłam oczy, a teraz... Budzę się, a tu Percy z Annabeth na drugim łóżku! Chyba spało im się całkiem nieźle, bo nie obudzili się po tym jak upuściłam telefon na podłogę.
   - Ojć. - mruknęłam starając się omijać ich wzrokiem. Czy oni tak mogli? No bo tak szczerze to nie bardzo słuchałam Chejrona, więc nie wiedziałam. I czemu ja się zaczerwieniłam?! Mózgu, weź spadaj bo zaprzeczasz mojej osobowości! Westchnęłam i zwlekłam się z łóżka. Od razu się wzdrygnęłam kiedy moje nogi zetknęły się z chłodną podłogą. Nienawidzę tego momentu, kiedy wychodzę spod ciepłego koca i nagle wszystko wydaje się zimne. Są wakacje, wszędzie jest ciepło, ale nie, moje ciało jest takie głupie, że marznie! Westchnęłam i ruszyłam do łazienki. Zrzuciłam z siebie ubrania i weszłam pod prysznic. Wbrew wszystkiemu co można o mnie sądzić nie boję się wody pod każdą postacią, pod prysznicem mogłabym spędzić cały dzień... O ile starczyłoby ciepłej wody. Przymknęłam oczy pozwalając ciepłej wodzie spływać po mnie. Oparłam się plecami o szklane drzwi i pozwoliłam swoim myślom gdzieś błądzić. Nie wiem jak to się stało, ale zanim się zorientowałam odleciałam. Został tylko szum wody w uszach, a potem otworzyłam oczy, przynajmniej mi się tak wydawało.
   Odkryłam, że siedzę na skale pod wodospadem, a na dodatek wszystko znajdowało się w wielkiej jaskini o stromych ścianach, w których wszystkimi kolorami połyskiwały różne kamienie. Niepewnie wstałam, ale zanim zrobiłam krok w przód zorientowałam się, że pode mną wodospad wpada do jeziora. Brzeg był około dziesięć metrów ode mnie. Poczułam jak mój żołądek zaciska się w ciasny supeł. Nagle woda zaczęła robić się rudawa, potem czerwona, aż w końcu była czerwona jak krew... Nie, to była krew!
     Spanikowałam i skoczyłam do jeziora zanim szkarłatny płyn mnie dosięgnął. Nie przemyślałam tego. Przez chwilę utrzymywałam się na powierzchni, ale później coś zaczęło ciągnąć mnie w dół. Próbowałam wypłynąć na powierzchnię, ale nie potrafiłam, więc tylko wierzgałam się w wodzie, ale moje kończyny były jak z ołowiu. Czułam kłucie w klatce piersiowej i miałam wrażenie, że w moich płucach zapłonął ogień. Przed oczami tańczyły mi czarne plamy. Zobaczyłam dwa bąbelki powietrza, które uleciały z moich ust. Woda już zabarwiała się na czerwono. Przed oczami błysnęło mi coś kształtem przypominającym skrzydło, a potem była już tylko ciemność...
   - Kate? - z tego dziwnego transu wyrwał mnie Percy, a raczej jego głos. Otworzyłam oczy tak gwałtownie biorąc wdech, że aż zabolały mnie żebra. Cicho jęknęłam i wstałam opierając się o ścianę. Drżącą ręką wyłączyłam dopływ wody i owinęłam się ręcznikiem. - Żyjesz? - Jackson najwidoczniej wziął sobie do serca bycie starszym bratem.
- Spokojnie, papier toaletowy jeszcze mnie nie zjadł! - opowiedziałam ubierając się. Założyłam pierwsze co znalazłam: krótkie spodenki i czarną koszulkę na ramiączkach. Wyszłam z łazienki w ręczniku na głowie, a Percy stał prawie, że pod drzwiami. Zlustrował mnie wzrokiem i zmarszczył brwi.
- Może i nie, ale jesteś blada. - stwierdził. Wywróciłam oczami i zaczęłam szukać swojego telefonu.
- Tylko ci się wydaje... - wzruszyłam ramionami. Przyznam, że nigdy nie zdarzały mi się takie odloty, aż do teraz. Może trochę mnie to przerażało, ale nawet w świecie pełnym bogów i magii nie powinno się mówić, że ma się wizje, w których tonie się w jeziorze krwi. Co to, to nie, nie dam zrobić z siebie wariatki, i tak, według normalnego społeczeństwa, powinnam już siedzieć w kaftanie bezpieczeństwa. - A tak przy okazji... Jak się spało z Annabeth? - wiem, że jestem złośliwa, ale mina Percy'ego była bezcenna. Chłopak zaczerwienił się i nagle zainteresował się sufitem. Ledwie powstrzymałam wybuch śmiechu.
- Nic sobie nie myśl... My tak tylko się zagadaliśmy. - odpowiedział w końcu.
- No peeeeewnie. - machnęłam ręką i poszłam szukać telefonu.
- Ale naprawdę! - zawołał Percy.
- To nie moja sprawa, dopóki nie będę musiała czegoś wysłuchiwać, albo nie zobaczę was nago. - byłam w pełni pochłonięta przeszukiwaniem mojego łóżka.
- Jesteś gorsza niż trener Hedge. - mruknął Jackson.
- Przebijam starego kozła, hell yeah! - zaśmiałam się.
- Ty mały skrzacie! - zawołał przerzucając mnie sobie przez ramię. Po chwili wylądowałam na łóżku a mój kochany braciszek bezlitośnie mnie łaskotał. Jestem pewna, że moje wrzaski obudziły wszystkich herosów, którzy jeszcze spali. Nagle ktoś głośno odchrząknął, co rozproszyło Percy'ego na tyle, żebym mu uciekła. Spojrzałam w stronę mojego wybawiciela. A oto mój książę umarłych!
- Dzięki Maat, Nico... - wydusiłam łapiąc powietrze. Chłopak popatrzył na mnie i chyba kąciki jego ust lekko drgnęły a potem spojrzał na Percy'ego i jestem gotowa przysięgać, że w jego oczach pojawiło się coś innego. Taki ledwie zauważalny błysk. Mój braciszek chyba nic nie zauważył, bo zeskoczył z mojego łóżka i skinął głową Nico, który sprawiał wrażenie rozkojarzonego.
- Jason chciał wiedzieć, czy twoja propozycja jest aktualna. - odezwał się w końcu syn Hadesa. Chwila! Jaka propozycja? Znowu o czymś nie wiem?
- A czemu miałaby nie być? - odpowiedział Percy.
- Chciał się tylko upewnić... - wzruszył ramionami drugi chłopak. - To do później. - i wyszedł.
***
    Oczywiście po śniadaniu dowiedziałam się o co chodziło. Byłam tylko trochę zła, że Percy nie chciał mi powiedzieć o tym trochę wcześniej. Pewnie chodziło mu tylko o to, żeby mnie podrażnić, bo wątpię, że trening z Jasonem i Nico był tak wielką tajemnicą. Wszyscy zgodnie uznali, że skoro jesteśmy najmniej licznymi półbogami w obozie, to możemy się w tej sprawie dogadać.
     Arena trochę się zmieniła od mojego poprzedniego pobytu na obozie, tak jak powiedział Chejron. Na pewno dodali coś (nie wiem jak to nazwać) do zmieniania otoczenia, w jakim się ćwiczyło. No wiecie, na przykład można było poćwiczyć w śniegu (no i plus jest taki, że się nie marzło, chyba, że o to też się wybrało), albo na bagnie, co się tylko chciało. Poza tym teraz wydawało mi się, że jest tu jeszcze więcej miejsca. W standardzie był mały staw, jakieś rośliny (pewnie dla dzieci Demeter) i inne takie cuda, które pomagały herosom wykorzystać ich moce. 
    Siedziałam z Nico, a Percy i Jason walczyli, chociaż na moje oboje świetnie się bawili dla żartu rywalizując o to, który jest lepszy. Najpierw Percy chciał spróbować z Nico, ale chłopak zaczął się wykręcać, no i w końcu Jason zaproponował, żeby Percy najpierw walczył z nim a ja z synem Hadesa. Szczerze? Sama się ucieszyłam, na początek wolałam Nico, z którym już kiedyś walczyłam. Jason wyglądał na kogoś, kto od razu by mnie rozłożył. Wysoki, dobrze zbudowany syn Jupitera musiałby mi dawać niezłe fory żebym chociaż wytrzymała kilka minut. Oczywiście Percy nie był od niego ani trochę gorszy, ale ja dobrze wiedziałam, że dla mnie odpuszczał żebym się nie zniechęcała. Nie żebym uważała się za gorszą. Ale w walce na miecze raczej bym oszukiwała gdybym zaczęła czarować. A to była moja jedyna w miarę rozwinięta umiejętność. (Sadie za to stwierdzenie udusiłaby mnie.) Dalej byłam niepływającą córką Posejdona bez kontroli nad wodą. No, ale coraz lepiej kontrolowałam ogień.
   Wzięłam w dłoń jakiś patyk i zaczęłam coś bazgrać na piasku. Najpierw powstało z tego Oko Izydy, później hieroglify zaczęły same się pojawiać. Nico spojrzał na mnie pytająco, a ja wzruszyłam ramionami.
- Co to? - zapytał wskazując na jedno z zaklęć.
- Mach* oznacza palić. - odpowiedziałam modląc się do bogów, żeby przypadkiem znowu nie wywołać kuli ognia. Dalej nie do końca umiałam nad tym panować i czasami zdarzało mi się tak coś podpalić. Już kiedy Ziya uczyła mnie wymowy zaklęć (czasami jestem wyjątkowo tępa) kilka razy podpaliłam Cartera albo jakieś nieszczęsne przedmioty. - Wiesz, trochę uczę się magii ognia. - dodałam.
- Powinniśmy się bać? - lekko się do mnie uśmiechnął.
- Raczej nie. - odpowiedziałam.
    Posiedzieliśmy jeszcze trochę, aż Percy i Jason tak się zmęczyli, że skończyli walkę. Musiałam się ruszyć i walczyć z Nico. Chłopak stanął naprzeciw mnie i dał znak żebym zaczęła. Zaatakowałam cięciem w bok, które szybko zablokował. Rozległ się szczęk ścierających się mieczy i sama nie wiedziałam jak to robiliśmy, ale nie myślałam o tym co robię, dłoń z mieczem sama się poruszała. Walczyliśmy przez jakiś czas a ja nawet nie czułam zmęczenia. Nie zauważyłam, że Nico zepchnął mnie na brzeg stawu dopóki nie poczułam przy kostkach chłodnej wody. Zaczęłam panikować. Nico pchnął mnie mocniej a ja przez własne rozproszenie poleciałam w tył.
- Sekebeb! - pisnęłam zmuszając się do myślenia. Jakimś cudem zaklęcie mi wyszło i woda zmieniła się w lód. Kiedy następnym razem zobaczę Feliksa muszę mu podziękować. Wylądowałam na twardym lodzie, woda, która rozprysła się zmieniła się w kilka płatków śniegu, które lekko opadały na zamrożony staw. Wszyscy trzej chłopacy zebrali się dookoła mnie robiąc wielkie oczy. Wstałam lekko ślizgając się na lodzie. Prawie się przewróciłam, ale Nico, który stał najbliżej złapał mnie w odpowiedniej chwili.
- Nieźle królewno śniegu. - szepnął do mnie.
- Jeszcze raz mnie nazwiesz królewną a własny ojciec cię nie pozna. - syknęłam. - I dzięki. - dodałam.
- Co... to było? - zapytał Jason wpatrując się w rozmarzającą już wodę.
- Zaklęcie... - wzruszyłam ramionami. Coś mi się wydaje, że to będzie ciekawe lato.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dobrze, nareszcie skończyłam pisać. Przepraszam, że tyle nic nie było, ale geny leniwca są u mnie bardzo aktywne >.< Dziękuję wszystkim czytelnikom i komentatorom. W grudniu było prawie 2000 wyświetleń, nawet nie wiecie jak się jaram *o*.  Dziękuję za wszystkie komentarze, które NIGDY nie są za długie, właśnie takie mi się najlepiej czyta, ale te krótkie też są cudowne i z każdego się cieszę. A teraz życzę wam szczęśliwego, magicznego nowego roku <3.
*Nie jestem pewna czy to tak się pisało, nie miałam jak sprawdzić bo pożyczyłam książkę koleżance, a internet nie chciał współpracować :/
~Lucy
PS. Starałam się z akapitami, ale nigdy nie umiem zdecydować gdzie powinny być ;__;